30.

Dlaczego to trwało tak długo? Bezkresna litania bezsensownych pytań ciągnęła się już od kilu godzin i nadal nie było widać jej końca. W kółko tylko:

- Co skłoniło cię do podważenia rozkazów Leda Wilbroma?

- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że w wyniku twojej decyzji zginęło szesnaście osób?

- Taka niesubordynacja jest jawną oznaką buntu. Wiesz dobrze o tym, że nie możemy tego tolerować, prawda?

Starał się odpowiadać zarazem jak najspokojniej i najbardziej spolegliwie jak tylko potrafił, ale jego spojrzenie musiało mówić im to wszystko, co nie przechodziło Erwinowi przez usta.

Był wściekły. Aż kotłowało się w nim od ledwie tłumionej złości. Przecież nigdy nie zamierzał nikomu wypowiadać posłuszeństwa! Owszem, podważył rozkaz Leda Wilbroma, ale zrobił to jedynie w celu ocalenia życia innym kadetom! Czy było w tym coś złego? Miał możliwość ocalenia życia wielu osób i wykorzystał ją. Nie mógł przecież przewidzieć, że znajdą się tacy, którym nie uda się przeżyć.

Miał z tego powodu wyrzuty sumienia, owszem. Ale nigdy nie zgodzi się na to, żeby traktowano go jak zdrajcę i mordercę.

Całej tej sytuacji miał do tego stopnia dość, że musiał pozwolić swoim myślom na delikatną odskocznię. I chociaż postać pewnej młodej hieny zamajaczyła kusząco na horyzoncie jego wyobraźni, tuż przed sobą miał znacznie bardziej naglący problem.

Jedno miejsce w komisji było puste.

Nie trzeba było być geniuszem żeby wiedzieć, że brakuje kogoś z oddziału zwiadowców. Pytanie brzmiało raczej: dlaczego nikt nie zajął tego miejsca?

Zamyślił się do tego stopnia, że niemal podskoczył, gdy drzwi za nim otworzyły się z impetem.

- Nie jesteś trochę za młody, jak na dowódcę buntowników? – padło pytanie.

Erwin nie wiedział, czy wolno mu odpowiedzieć nie odwracając się do nowo przybyłego. Prawo nakazywało mu być zwróconym twarzą do komisji i wolał raczej nie złamać żadnego przepisu na oczach ludzi, którzy chcieli dowieść jego zdrady. Postanowił zaryzykować i patrząc prosto w oczy Fargensona oznajmił:

- To prawdopodobnie dlatego, że nie jestem przywódcą buntowników.

- Doprawdy? – zaśmiał się mężczyzna, wciąż pozostając poza zasięgiem jego wzroku. – Więc dlaczego na zewnątrz czeka na ciebie cały oddział zbulwersowanych kadetów?

Tego Erwin nie mógł już zignorować. Odwrócił się i spojrzał za siebie.

Rzeczywiście. Przez otwarte drzwi mógł zobaczyć kadetów z marsowymi minami, które jasno dawały do zrozumienia, co myślą o tym przesłuchaniu. Obok drzwi, nonszalancko oparty o ścianę, stał Asbjorn Fotland, dowódca oddziału zwiadowców.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top