24.

- Przepraszam. – Erwin zabrał szybko rękę, co jedynie wywołało krzywy uśmiech na twarzy chłopaka.

- Jeszcze nikt mnie za to nie przepraszał – zaśmiał się brunet, po czym błyskawicznie spoważniał. – A więc co mam robić?

- Wyznaczę kilku kadetów, którzy najlepiej sprawdzą się w natarciu. Ty zajmiesz się wykańczaniem tytanów, a ja będę odciągał ich uwagę – odpowiedział Erwin i już szykował się, aby wstać i przywołać do siebie wybrane osoby, powstrzymało go jednak nagłe szarpnięcie.

Spojrzał w dół. Chłopak trzymał go mocno za rękaw i mierzył spojrzeniem, które miało moc redukowania ilorazu inteligencji.

- Odmawiam.

- Że co proszę? – sarknął Smith. – Niby jaki jest sens wydawania ci poleceń, skoro nie chcesz ich wykonać?

- Nie wykonam polecenia, które uważam za idiotyczne! – hiena odwarknął bezczelnie.

Jeszcze nikt nigdy nie podważył jego rozkazu. Jeszcze nigdy jego plan nie został uznany za głupi. Erwinowi zawsze wydawało się, że był przygotowany na każdą krytykę (jeśli oczywiście ktoś odważyłby się takowej wobec niego użyć).

Był w błędzie.

Urażona duma zapiekła niemal równie mocno, co ból spowodowany stratą szesnastu podopiecznych. Jeszcze przed chwilą ten kurdupel go chwalił, a teraz... A może mówił to wszystko tylko po to, aby zyskać jego zaufanie? Może w rzeczywistości Smith wcale nie podejmował do tej pory słusznych decyzji?

- Nie mogę się zgodzić na ten plan – zaczął powoli chłopak – bo zakłada on, że będziesz brał udział w starciu.

- Dobrze radzę sobie z manewrem, więc...

- Nie! – przerwał mu gwałtownie. – Jesteś teraz ich dowódcą! Nie możesz zginąć w walce! Kto ich poprowadzi, jeśli ciebie zabraknie? Wydawało mi się, że nie chcesz stracić nikogo więcej.

Erwin przygryzł dolną wargę. Nie patrzył na to w ten sposób. To byli jego przyjaciele. Zawsze było wiadomo, że zajmie wysoki stopień wojskowy i kiedyś będzie stał ponad nimi wszystkimi. Ale jeszcze nie teraz. Przecież jeszcze tego ranka byli przyjaciółmi z jednego oddziału treningowego...

- Erwin – nieco chrapliwy głos Hange wyrwał go z zamyślenia. – On ma rację. Jeśli chcesz nami pokierować musisz zostać tutaj.

To proste stwierdzenie rozwiało jego wątpliwości. Hiena zwolnił uścisk na jego ramieniu, pozwalając mu tym samym wstać. Jeszcze raz dokonał w myślach przeglądu swoich kadetów, po czym krzyknął ile sił w płucach:

- Zoe! Rottinghaus! Hegel! Ferran! Casteel! Hara! Filho! Geiss! Przygotować się do manewru!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top