Rozdział 6

Jaskier

~ zauroczenie~

Korowód gości powoli podążał w stronę wielkiej sali balowej w Dorchester House. Każdy bez wyjątku przystawał na chwilę, nie mogąc oprzeć się pokusie spojrzenia na słynny i zapierający dech w piersiach westybul.

Towarzystwo wydawało się jeszcze pyszniej ubrane, niż na innych przyjęciach. Było to widoczne zwłaszcza wśród panien na wydaniu, które chciały się pokazać jak z najlepszej strony dziedzicowi Bedfordów. W tym wypadku, chociaż pragnęłam tego ponad wszystko, to nie byłam wyjątkiem. Ciotka niemalże siłą wcisnęła mnie w ciasną, czarną suknię z aplikacją na biuście, która podkreślała modne wygięcie sylwetki, dekolt i ramiona. Jedynie delikatnie rozchodząca się spódnica i opadający na ramiona tiul dawały mi wrażenia zakrycia i dodały trochę pewności siebie.

— Isadoro, jak dobrze znów cię widzieć — powiedziała duchessa, wręczając mi karnet. Tamtego wieczoru wyglądała kwitnąco. Na poprzednim spotkaniu pokazywała kolce, a na balu była przede wszystkim różą.

Kobieta zaczęła wylewnie witać się z Ciotką, co dało mi jasno do zrozumienia, że mogę już przejść do gwarnego pomieszczenia. Było znacznie odważniejsze w wystroju od wielu innych londyńskich sal balowych. Zostało doskonale oświetlone dzięki trzem zwisającym żyrandolom, które wydobywały blask złotych aplikacji na kremowej tapecie z motywem pawi. Całość utrzymano w orientalnej stylistyce. Na widok wszystkich gości wystawiono kolekcje chińskich i japońskich waz, a na ścianach, poza licznymi drzeworytami, wisiały portrety pań w kimonach, otoczonych różnego rodzaju rekwizytami. Z pewnością diuk nie szczędził środków, by wywrzeć na gościach odpowiednie wrażenie.

— Panno Gordon-Lennox! — usłyszałam za sobą męski, trochę zdesperowany głos. Odwróciłam się w stronę wołającego, który wyraźnie musiał już szukać mnie w tłumie.

— Witam. — Ukłoniłam się, na mój gust nawet wdzięcznie. — Dobrze widzieć earla w tak miłych okolicznościach. — Uśmiechnęłam się, jednocześnie szybko się wachlując. Na sali, zwłaszcza bliżej jej środka, panowała niezwykła duchota.

— Podzielam uczucia panny — Odwzajemnił mój gest szerokim, naprawdę szczerym uśmiechem. — Czy uczyniłaby mi panna ten zaszczyt i zatańczyła ze mną dwa pierwsze tańce?

— Z wielką chęcią — odpowiedziałam, a uśmiech z mojej twarzy nie znikał. Naprawdę polubiłam młodego earla, czułam się w jego towarzystwie naprawdę swobodnie. W żaden sposób nie narzucał swojego towarzystwa innym, mimo swojej natury, a był miłym i szczerym kompanem, co nie zawsze szło z wielkim majątkiem i wiszącym nad młodymi dziedzicami tytułem.— Wpisze się pan? — Podałam mu karnet.

— Może chwilę się przespacerujemy? — Zaoferował ramię, które po chwili wahania objęłam.

— Imponująca sala balowa — powiedziałam, rozglądając się po pomieszczeniu. — Bardzo nowoczesna.

— Przypomina mi salę z posiadłości sir Fredericka Leylanda, u którego bawiłem w czasie mojej wizyty w Liverpoolu. — Uśmiechnął się ponownie, jakby na wspomnienie tamtego spotkania.

— Niestety nie było mi dane jej zobaczyć — powiedziałam wymijająco. Próbowałam ukryć fakt, że mało w życiu widziałam. Ojciec nie zwykł mnie nigdzie zabierać, tak naprawdę do czasu debiutu.

— Nie będzie trudne, by ją opisać — dziarsko odpowiedział. — Proszę sobie wyobrazić tę salę pięć, może sześć razy mniejszą z ciemnymi ścianami. Własność pana Leylanda jest zdecydowanie skromniejsza, ale nie można odmówić jej dobrego gustu. — dodał ostrzej.

— Nie chcę tym powiedzieć, że diukowi brakuje smaku, broń Boże — bronił się lekko poczerwieniały na twarzy. — Nie jestem jednak zwolennikiem, powiększania... Może powinienem powiedzieć... Nie wiem, co już chciałem powiedzieć. – Uśmiechnął się, jednak bez zakłopotania.

— Rozumiem — przytaknęłam. — Bardzo bym nie chciała panu przerywać, ale chyba zaraz zacznie się two-step bez nas — zauważyłam, wskazując dłonią środek sali, gdzie zebrała się już liczna grupa tancerzy. Earl bez słowa pokierował mnie w ich stronę i niemal natychmiast musieliśmy zacząć tańczyć.

— Musi się pan dzisiaj czuć lepiej w tańcu — bez wahania podzieliłam się swoją obserwacją. — Jestem zmuszona pana pochwalić. — Roześmiałam się.

— Starałem się ćwiczyć, licząc, że dzięki temu nie odmówi mi tak dobra tancerka — odpowiedział w podobnym tonie.

— Teraz to pan mi schlebia. — Uśmiech nie znikał z moich ust.

— Jedynie mówię prawdę. — Jego twarz zrobiła się czerwona, albo z wysiłku, albo z odrobiny nieśmiałości. — Onieśmieliła mnie panna swoimi umiejętnościami tanecznymi, dlatego postanowiłem się podszkolić.

— Cieszę się, że byłam przyczynkiem do pańskiego samorozwoju — odpowiedziałam, jak tylko przestałam wirować. — Ostatnio niewielu panów decyduje się na naukę tańca. Odnajduje pan przynajmniej w tym odrobinę przyjemności?

— Mam chyba szczęście, albo do nauczycieli, albo do panien, z którymi tańczę.

— Wymyśla pan takie komplementy, aby mnie zawstydzić? — Wyrzuciłam z siebie pytanie.

— Musi mi panna uwierzyć, że nie robię tego zamierzenie. — powiedział w ostatnich taktach tańca. — Jestem zmuszony prosić o cierpliwość do mojej osoby. Postaram się przestać jeżeli takie pani życzenie — zaproponował szarmancko, gdy taniec się skończył. 

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Kotłowały się we mnie emocje, których wcześniej nie znałam – fascynacja, sympatia do kawalera, ale bez tego dziwnego bagażu pełnego niepewności i strachu. Niesamowicie schlebiało mi to, że jak uważał, specjalnie dla mnie nauczył się tańca. Chyba po raz pierwszy w życiu zobaczyłam i poczułam efekt mojego wpływu. 

Kolejny taniec, walc, mijał w podobnej atmosferze. Oboje za nic mieliśmy zdanie starszych dam, które narzekały na rozmawiającą w tańcu młodzież i wygłaszały kazania o tym, jakie to niegrzeczne. Czułam, że wykonywane przez nas figury były mniej wdzięczne, mniej dokładne niż sobie na to zwykle pozwalałam, ale mój kompan był sympatyczniejszy i bardziej zajmujący niż piękne figury.

Czułam się coraz swobodniej w ramionach earla i już przestało robić to na mnie jakiekolwiek wrażenie. Nie to, co... Nie, chyba nie chciałam wtedy o nim myśleć.

— Czy wszystko dobrze? — Earl spojrzał na mnie z troską, zwalniając kroku. — Pobladła panna...

— Rzeczywiście trochę mi słabo — odpowiedziałam, zdziwiona swoim stanem. Oderwana od myśli zdałam sobie sprawę z mrowiących dłoni i zdrętwiałych, dziwnie lekkich nóg. Moja skóra wydawał się rozpalona i przeraźliwie zimna zarazem.

— Widziałem otwarte drzwi z tamtej strony. — Chłodno ocenił. — Może gdy panna w nich stanie i złapie powietrza...

— Dobrze mi to zrobi — szybko dopowiedziałam, przerywając earlowi. Chciałam jak najszybciej zaczerpnąć majowego powietrza i nie umiałam myśleć o niczym innym, jak o obiecanym hauście chłodu i świeżości.

Chwycił mnie za ramię, drugą ręką obejmując w pasie, jak w tańcu i szybkim krokiem przeprowadził przez salę ku wyjściu na balkon. Miałam nadzieję, że ani Ciotka, ani żadna z jej przyjaciółek nie widziała tej sceny.

Nie umiałam skupiać się na twarzach, straciłam przytomność umysłu i traciłam pewność, gdzie jestem, do kogo należały twarze mijanych ludzi i co sprawia, że mój bok tak płonie. Pomieszczenie ciemniało, jakby ktoś powoli i skrupulatnie przygaszał lampę gazową, a krawędzie coraz bardziej się zacierały. Zamknęłam oczy.

— Lepiej pannie? — dobiegł do moich uszu melodyjny głos, uspokajający jak zimne powietrze smagające moje ramiona. Oparłam się o framugę i przytaknęłam. Nie umiałam się zdobyć na nic innego. — Proszę głęboko oddychać. Ma może panna sole trzeźwiące?

Pokręciłam głową.

— Moja matka zawsze je ze sobą nosi, ale musiałby zostawić pannę samą. — Rozchyliłam powieki, by zaprotestować. — Markizie Tavistock, mógłby zostać pan z panną Gordon - Lennox. Zasłabła... — Podszedł do mężczyzny, zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować. Słowa earla otrzeźwiły mnie bardziej, niż zrobiłoby to mocne uderzenie w policzek. Ledwo co stałam na nogach, a mój umysł działał jakby wolniej, ale i tak poczułam wszystko to samo co zwykle.

Nagłe ukłucie serca, pocące się dłonie, wzrok, który niezamierzenie krążył wokół jego sylwetki, byle nie w spojrzeć oczy. Tym razem miałam być przygotowana. Przecież już tak dobrze wszystko wiedziałam, znałam się w tej materii. Obiecałam sobie, że będę czarująca, że może w końcu będę tam naprawdę. Jednak wszystko się powtórzyło. Jakbym nie nauczyła się jeszcze tej melodii i miałam ją ćwiczyć do tej pory, aż w końcu uda mi się ją wykonać perfekcyjnie.

— Może wolałaby wyjść panna na taras, panno Gordon-Lennox. — Markiz gładko zaproponował. W sekundę przypomniały mi się wskazówki Ciotki przed pierwszym balem. Ale chłodne powietrze niesamowicie kusiło, aby wejść dalej, obiecując ostudzenie rozgorączkowanego ciała... — Jest tam ławka, na której będzie mogła panna usiąść.

— Dobrze — wydusiłam z siebie i wyszłam na zewnątrz. Jak najszybciej usiadłam na kamiennej ławeczce stojącej tyłem do barierki i rozległych jak na londyńskie posiadłości ogrodów. Gorąc buchający od rozgrzanych tańcem ciał zastąpił przyjemny, orzeźwiający powiew i lekki półmrok, które znacznie złagodziły zawroty głowy.

Markiz stanął obok, ale nie skupiał się w żaden sposób na mnie. Chyba patrzył gdzieś w dal, głęboko się nad czymś zastanawiając. A przynajmniej wydawał się zamyślony.

— Przepraszam — wyjąkałam zawstydzona. W tamtej sytuacji tylko to słowo pasowało mi do zaistniałej sytuacji. Nie chciałam robić z siebie widowiska, a tym bardziej sprawiać problemów gospodarzom. Gdyby nie odrętwiałe nogi, pewnie już bym uciekała. Spojrzał na mnie, ale jakby nie rozumiejąc, co powiedziałam. — Za kłopot — doprecyzowałam.

— Gdyby nie ja, mógłby się pan bawić — ciągnęłam.

— Proszę sobie nie robić z tego powodu wyrzutów, panno Gordon-Lennox — odpowiedział łagodnie. — Ale wygląda na to, że towarzysz panny mógł zostać wciągnięty przez zabawę. — Odwrócił się  w stronę drzwi, jakby oczekując go z panteonem matron, goniących mi na ratunek.

— Surowo go pan ocenia. 

— Proszę mi wierzyć, że nie jest on osobą, o której najczęściej bym myślał — powiedział gorzko, odrywając wzrok od drzwi wiodących na salę balową, skupiając wzrok na mnie i chyba jeszcze bardziej się pochylając. Dreszcz przeszył mnie na wskroś. — Nie mam na jego temat szczególnie wyro...

— Panno Gordon-Lennox — Dianne wyjrzała z sali balowej. — Coś się pannie stało?

— Zasłabłam... — odpowiedziałam, próbując zabrzmieć bardziej nonszalancko. Nawet nie wiem dlaczego. — ... ale już lepiej się czuję. Miło, że panna pyta.

— Pójdę zobaczyć, gdzie podział się earl Arundel. — Mężczyzna był wyraźnie zniesmaczony zachowaniem młodszego kawalera.

— Nie wiedziałam, że wam przerywam.

— To naprawdę nic takiego. — Pochyliłam głowę. Nagle karnet trzymany w dłoniach stał się niezwykle interesujący. — Twój brat bardzo mi pomógł wrócić do siebie — dopowiedziałam po niewielkiej pauzie. 

— Wie panna, że nie mam nic przeciwko temu — zaczęła delikatnie Dianne. — Jednak, wie panna, jakie konsekwencje... — Przestałam jej słuchać.

Przepełniało mnie poczucie winy i nie potrzebowałam jeszcze o tym słuchać. Nie powinnam się zgadzać na wyjście na balkon, praktycznie sam na sam. A co gdyby zobaczył nas ktoś mniej otwarty niż Dianne? Na przykład jedna ze statecznych matron, wyznająca jeszcze wiktoriańskie standardy co do kontaktów panien z kawalerami i z miejsca zostałabym damą z odbiegającą od normy moralnością. Albo Ciotka, która ciągle tworząc plany matrymonialne, kazałaby nam z miejsca brać ślub, albo co najmniej oświadczać. Nie wyobrażałam sobie, jak musiałby mnie wtedy znienawidzić. A ja samą siebie.

Po nie krótszym czasie niż kwadrans pojawił się niemalże korowód ratunkowy, złożony z Ciotki, Duchessy Bedford i kilku innych poślednich dam, którymi kierowała raczej żądza sensacji, niż miłosierdzie i chęć pomocy. Nie zabrakło również Yvesa i Philipa, którzy, chociaż chcieli pomóc, nie odnajdowali się w tłumie kobiet.

Ciotka na zmianę wzdychała, źle oceniając moje zdrowie, że nie powinnam tak dużo wirować w tańcu, że nic dziwnego, że zasłabłam, jednocześnie wychwalając rodzeństwo Bedfordów oraz Earla, którzy zachowali się nad wyraz dojrzale. Wtórowały jej inne damy, między innymi Duchessa Norfolk, co jakiś czas patrząc na syna z aprobatą.

— Może przejdziemy do salonu obok, gdzie Isadora mogłaby odpocząć. — Jedynie Duchessa Bedford okazała się ostoją spokoju i wykazała się niezwykłą trzeźwością umysłu. Nie ulegała łatwym podnietom jak inni. — Mogłaby tam panie poczekać, aż powóz zostanie przygotowany.

Wszyscy na to ochoczo przystali. Moje przejście do salonu zdawało się głośniejsze i bardziej okazałe niż niektóre święta narodowe. Ciągle pytające o zdrowie starsze kobiety, czy też panowie, którzy starali się utorować drogę przez tłum, chyba nie zdawali sobie sprawy, jakie zamieszanie wprowadzają. Byłam pewna, że po kilku minutach już wszyscy goście wiedzieli co, się wydarzyło, a ta świadomość raczej nie pomagała w zapanowaniu nad nerwami.

Gdy w końcu znaleźliśmy się w salonie, znaczna część tego osobliwego orszaku, widząc, że raczej nic poważnego, poza przegrzaniem i chwilowym brakiem powietrza się nie stało, ponownie udała się na salę, zajmując się innymi sprawami. Ciotka posadziła mnie na jednej z kanap, a sama usiadła na fotelu, stojącym po przeciwnej stronie. W tamtym momencie wydało mi się to dość nietypowe. Raczej nie chciała zostać zapamiętana, jako ta obserwująca z daleka słabnącą bratanicę.

— Niestety jestem zmuszony już panie opuścić — oświadczył dziedzic Norfolków, kłaniając się niemal w pas. — Udam się do matki, zapewnić ją, że jest panna w dobrych rękach. Bardzo przejęła się panny zdrowiem.

— Dziękuję za pomoc. — powiedziałam, wkładając w swoje słowa całe serce. Naprawdę byłam wdzięczna za jego szybką reakcję. Wymienił z nami ostatnie grzeczności i wyszedł.

— Markizie Tavistock! — zawołała z wymalowaną nadzieją na twarzy Ciotka, dając tym samym wyjaśnienie, co stało za miejscem, które wybrała. Yves miał zamiar pójść śladami earla i ulotnić się z salonu.— Proszę z nami zostać. Musi pan wiedzieć, że takie sytuacje sprawiają, że sama czuję się słabo. — Wskazała na miejsce obok mnie. Nieco teatralnie złapała się za skronie. Powiedziała to takim tonem,  jakby zaraz miała co najmniej zemdleć.

— Oczywiście — odpowiedział z powagą Yves, siadając na przeciwnym krańcu kanapy. Mimo że powracała moja jasność umysłu, to czułam się gorzej niż wcześniej. Mieszanina wstydu i strachu niemalże powodowała dreszcze. Mało elegancko oparłam głowę o dłoń i zamknęłam oczy, próbując jakoś powstrzymać lawinę zalewających mnie emocji.

— Dobrze się pan bawi w Londynie? — zapytała Ciotka. Zapewne wsparła dłonią podbródek, pokazując zainteresowanie rozmówcy.

— Staram się. — Markiz chyba delikatnie się uśmiechnął. Dlaczego tak długo zajmowało przygotowanie tego powozu? — Lepiej czuję się na wsi, ale w mieście zawsze można zająć czymś myśl. — Nie powinnam tego brać do siebie. Mógł mówić o czymkolwiek — polityce, przyjęciach, wystawach, muzeach, czy operach. Jednak nic nie mogłam poradzić na to, że moje serce mocniej zabiło, a uczucie wstydu opanowało mnie bez reszty.

Reszcie rozmowy się już nie przysłuchiwałam, bo nie byłam w stanie opanować gonitwy myśli. Może byłam dla niego właśnie taką rozrywką jak operetka, czy dzieło zobaczone na wystawie, o którym za chwilę zapomni, gdy zainteresuje go co innego? Może zauważał moje emocje? Może go bawiły te moje rumieńce, urwane zdania i nieodesłane kwiaty?

— Muszę się z panem zgodzić. Wieś jest dużo mniej wymagająca — odpowiedziała Ciotka.

— Co wcale nie znaczy, że coś mi tu nie pasuje — zaczął się tłumaczyć markiz. — Zawsze, jeżeli chodzi o sprawy towarzyskie, miasto będzie górować nad wsią. Życie jest bujniejsze, a ludzie zróżnicowani. — Wydawało się, że więcej oczywistości nie padło w żadnej innej dyskusji tego wieczoru. Ciotka kierowała rozmową, jakby nie znała innych tematów niż te wyczytane z poradników towarzyskich.

Kobieta już miała coś powiedzieć, ale przerwała jej służąca, która stanęła w drzwiach.

— Pani kazała przekazać, że powóz już czeka — wygłosiła mocnym, dumnym głosem, jednak przyjmując pochyloną postawę. Natychmiast się wyprostowałam, co poskutkowało mocniejszymi zawrotami głowy.

— Pozwoli panna, że pomogę. — Yves zerwał się z siedziska i zaoferował mi ramię. Tak bardzo chciałam stamtąd uciec, a najlepiej zniknąć. Bez słowa skorzystałam z jego oferty. Czy był to znak dobrego wychowania, czy czegoś więcej? Bardzo już nie chciałam się na ten temat rozwodzić.

Gdy w końcu wyszliśmy z domu, po odzyskaniu naszych nakryć i kilku przystankach, które ogłaszała Ciotka, bym mogła złapać oddech, w końcu wyszliśmy na świeże powietrze, które jako jedyne rzeczywiście dawało mi ukojenie.

— Niezwykle mi przykro, że tak szybko musicie panie jechać — powiedziała duchessa Bedford, stojąc w progu. Uwaga ta wydała mi się niezwykle krótkowzroczna, patrząc na to, że utrzymywałam się na nogach jedynie, dzięki oparciu w jej synu.

— Nam również — powiedziała Ciotka zbolałym głosem. — Zapomniałam ci wspomnieć, 'Drino, serdecznie zapraszam na regaty, na za dwa tygodnie. Pozwoliłam sobie zorganizować z tej okazji drobny piknik. Będziemy mieć jeden z lepszych widoków.

— Jak miło z twojej strony. — Kobieta uśmiechnęła się dość szczerze. — Mam nadzieje Isadoro, że szybko powrócisz do zdrowia.

— Dziękuję za troskę i za opiekę — odpowiedziałam na jednym wydechu. Już miałam ruszyć za Ciotką do powozu, prawie wyrywając się z objęć markiza.

— Pomogę pannie — Ponownie mnie ujął i służył dłonią, gdy musiałam wsiąść do pojazdu.

— Jeszcze raz dziękuję — powiedziałam, siedząc już na miejscu. Chwila ta przedłużała się w nieskończoność. Czułam, że gdy tylko spojrzę na niego, to spłonę, albo tak pogubię się w słowach, że nie dam rady już nigdy nic powiedzieć bez poczucia wstydu.

Chciałam porażać wtedy dumą, jednak nadmiar emocji i zwrotów bynajmniej w tym nie pomagał.

— A zbierało się na taki miły wieczór — westchnęła głośno Ciotka, gdy Dorchester house zniknął za zakrętem.

— Przykro mi.

— Następnym razem zjedz coś przed tańcami, dziecko — upomniała mnie, przybierając surowy ton. — Chociażby z czystego rozsądku. — Chciałam wtedy ją zapytać, czy też tak miała. Czy kiedyś też ktoś anektował wszystkie jej myśli, nie pozwalał spać, jeść, czytać i czuć? Czy godzinami myślała o słowach, gestach i spojrzeniach?

— Dobrze Ciociu.


Następnego dnia, jak tylko otworzyłam oczy, moja głowa niemal pękała z bólu. Uczucie to było nieznośne, nie mniej niż ciągłe wizyty Ciotki i wzdychanie nad moim kruchym zdrowiem. Z troską przykładała dłoń do mojego czoła i zaczynała na nowo wygłaszanie opinii o wszystkim, co mogłabym zrobić, a nie zrobiłam.

Jednak kolejnym razem nie wparowała do pokoju, a w ciszy, niczym jak na procesji, niosła wazon wypełniony jaskrami. Postawiła je na biurku, gdzie białe kwiaty pięknie łapały światło.

— Od kogo? — zapytałam, lekko się prostując.

— Był dołączony liścik. — Wręczyła mi drobną kopertę z inicjałami Y.R. Przeszył mnie dreszcz ekscytacji. Ciotka miała minę, jakby była dumna z mojego zasłabnięcia na balu.

Panno Gordon-Lennox,

mam nadzieję, że czytając tę wiadomość, cieszy się już pani lepszym samopoczuciem, a bukiet będzie umileniem na czas powrotu do zdrowia.

Y.R.

— I co napisał? — Ciotka próbowała zerknąć mi przez ramię.

— Nic specjalnego — odpowiedziałam. Położyłam wiadomość na etażerce do dołu pismem. — Ma nadzieję, że już dobrze się czuję.

Przez resztę dnia patrzyłam na sufit i zastanawiałam się, czy on na pewno wie jakie kwiaty właśnie mi darował i co one oznaczały?



Portret damy w czarnej sukni, 1906, Teodor Axentowicz

Jak możecie zauważyć toaleta Isadory, była całkowicie zaczerpnięta z tego obrazu, który powstał w tym samym roku, w którym dzieje się akcja angielskiego ogrodu 💐

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top