Rozdział 4

Gardenia Alba

~ Szczere uczucie ~

Po Wielkanocy runęła na nas informacja, że w Norfolk house odbędzie się bal, rozpoczynający sezon z prawdziwego zdarzenia. Okres pełen kolacji, herbat, przyjęć i wszelkich innych spotkań towarzyskich. Ciotka nie była w stanie mówić o niczym innym niż o wspaniałej posiadłości Norfolków, młodym dziedzicu, ale też o sukni, którą na moim miejscy by wybrała, fryzurze, jaka lansowana była w ostatnim numerze „De Gracieuse" i głośno zastanawiała się nad wyborem biżuterii. Bo w końcu założenie spinelowego czy rubinowego garnituru mogło tak wiele powiedzieć o młodej damie!

Zmuszona byłam do ciągłego przebywania z ciotką i przytakiwania jej na każdy najmniejszy element, składający się na moją toaletę, którą ciągle dopracowywała. Wiedziałam, że nie zgodziłaby się na moje propozycje. Mimo że wszystkie jej działania miały zaprowadzić mnie na ślubny kobierzec, ciągle traktowała mnie jak dziecko, które musiała jeszcze nauczyć jak wiązać buty, czy wstążki na głowie. Nie ufała mi.

Miało to też swoje plusy. Udawało mi się pochłonąć myśli czymś innym, nawet jeżeli były to narzekania względem krewnej.

— Czy możemy zjeść bez rozmów o koliach i falbanach? — zaproponował Ojciec w przeddzień balu, gdy zasiadaliśmy do kolacji.

— Te kolie i falbany, mój drogi bracie, mogą przesądzić o szczęściu twojej córki — rzekła urażona do żywego Ciotka. — Oczywiście, jeżeli chcesz, możemy ci powierzyć dobieranie garderoby, ale groziłoby to naszej Isadorze staropanieństwem, albo ogromną porażką. — Mówiła coraz bardziej przyciszonym i zgorzkniałym tonem.

— Dobrze już się nie odzywam. — Ojciec rozłożył gazetę. — Liczyłem jedynie na to, że moje zdanie, jako głównego sponsora tych wszystkich kostiumów i toalet będzie, chociaż w jakiejś części, respektowane.

Te słowa ujarzmiły bojowy nastrój Ciotki i resztę wieczoru spędziliśmy w umiłowanej przez Ojca ciszy. Bez trudu można było zobaczyć, że pod tym względem niezwykle się między sobą różnili. Ciotka tygodnie przed jakimś wydarzeniem mogła rozmyślać na temat listy gości, jakich sukien się spodziewa po danej osobie, czy to jakiej drukarni powierzono wykonanie karnecików. Za to Ojca bale wyraźnie nie bawiły. Nie tańczył za życia matki i tym bardziej tego unikał, gdy zmarła. Alkohol mu nie służył, a towarzystwo zdawało nudzić. Tamtego dnia nie wiedziałam, kogo bardziej przypominam pod tym względem, ale podniecała mnie myśl, że w końcu się o tym przekonam.

Przed położeniem się do łóżka wszystko zostało już wybrane — od sukni, która czekała już wisząc na drzwiach szafy, przez buciki, stojące pod nią, na fryzurze, o której ciotka rozmawiała z garderobianą, kończąc. Ciotka ubrana w szlafrok i czepek na głowie stanęła w drzwiach pokoju.

— Tak? — zapytałam, obserwując ją w odbiciu lustra toaletki.

— Zostaw nas, proszę — skierowała się spokojnym głosem do służącej i przejęła od niej mój warkocz, który podobnie jak ona zaczęła zaplatać wypracowanym gestem. Gdy drzwi zostały cicho przymknięte, kobieta spojrzała na mnie. Z zakrytymi włosami czepkiem i szarym szlafroku, wyglądała starzej niż na co dzień. Jakby wszystkie elementy jej garderoby ciążyły na niej i każdego dnia pozostawiały Ciotkę co raz to bardziej zmęczoną. — Chciałabym cię ostrzec przed kilkoma sytuacjami, które mogą się jutro wydarzyć. — Z każdym słowem jakby nabierała coraz to więcej odwagi.

— To twój pierwszy bal, dlatego nie winiłabym cię za drobne potknięcia dziecko — westchnęła i powróciła do zaplatania warkocza. — Natomiast chciałabym, żebyś niektórych sytuacji wystrzegała się w szczególności. Staraj się nie tańczyć więcej niż raz z jednym dżentelmenem, a jeżeli któryś by się już naprawdę naprzykrzaj, powinnaś natychmiast pożegnać się z tym kawalerem i znaleźć mnie, albo kogoś znajomego, jak Dianne, czy jej szacowana matka. Staraj się nie wdawać w dyskusję ze starszymi panami, potrafią być niezwykle... nietaktowni.

Uśmiechnęła się, związując koniec splotu.

— Dziękuję Ciociu — powiedziałam, nie wiedząc, co innego mogłabym odpowiedzieć.

— Wiesz... — zaczęła, jakby w ogóle nie słuchając tego, co wcześniej mówiłam. — Mówię to wszystko, nie dlatego że ci nie ufam, ale zależy mi na twoim dobru — Oparła dłonie na moich ramionach. Mówiła tonem, jakby nie chodziło jej tylko o tę rozmowę, ale też o to, co było i co miało wkrótce nastąpić.

— Położę się już Ciociu. — Zasłoniłam dłonią usta, ziewając.

— Masz rację. — Pogładziła mnie po plecach i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Wyglądała wtedy na jeszcze bardziej zmęczoną. — Jutro wielki dzień!


Zdążyłam już przyzwyczaić się do swojego odbicia w lustrze, jakby na nowo poznając swoje rysy. W tamtym momencie czułam się dopełniona. Wszystkie elementy toalety — różowa suknia z domu mody Wortha z wyhaftowanymi złotą nicią łanami zboża, dopełniona została migoczącym w ruchu strasem na jedwabnej spódnicy, całkiem przystępne pantofle i imponującą fryzurę upiętą diamentowymi spinkami. Nie wiedziałam, czy błysk w oku to zasługa naprawdę utalentowanej garderobianej, czy był spowodowany podnieceniem, jakie towarzyszyło mojemu pierwszemu balowi.

— Moja droga Isadoro, promieniejesz! — po klatce schodowej rozniósł się rozradowany głos Ciotki. Gdy zeszłam na sam dół, zostałam jeszcze raz zlustrowana, czy na pewno wszystkie elementy toalety znajdowały się na miejscach, na których być powinny. Ojciec cicho mi się przyglądał i nic nie powiedział.

W czasie podróży uświadomiłam sobie, że mimo małego rozmiaru, rodzinna rezydencja była naprawdę w korzystnej lokalizacji, gdzie do siedzib najważniejszych rodzin nie było więcej niż dwie mile drogi. Stawiało nas to w jednej z bardziej komfortowych sytuacji. Posiadacze wielkich rezydencji, stojących na obrzeżach centrum, albo zwykle się spóźniali, albo wydawali się wygnieceni po często pół, czy nawet godzinnej drodze, którą musieli przebyć, aby dotrzeć na taki bal jak w Norfolk House.

Gdy zajechaliśmy na James Square, nie trudno było się domyśleć, że to właśnie w niepozornej, zaledwie dwu poziomowej kamienicy odbywał się szumnie nazwany pierwszy bal sezonu. W wejściu już kłębili się eleganccy panowie, dystyngowane panie i rozchichotane panny, czekający na przywitanie się z gospodarzami. Wśród nich panował okropny zaduch, zmuszając wszystkie panie do nerwowego poruszania wachlarzami.

Po oddaniu nakryć, dołączyliśmy do kolejki utworzonej na wysokich schodach, prowadzących na salę balową. Gdy w końcu zbliżyliśmy się do wejścia do pomieszczenia, słychać było gwar rozmów i dostrajający się zespół, który miał zagrać akompaniament do pierwszego tańca. Powitała nas niska, przysadzista kobieta. Poznałam w niej duchesse Norfolk, którą Ciotka zaprosiła do nas na kolacje, wydawałoby się wieki temu.

— Duke'u Richmond, pani Gascoyone-Cecil. — Kobieta skłoniła głowę symbolicznie. — Panno Gordon-Lennox! — Witając mnie, nie kryła entuzjazmu i zadowolenia z samej siebie.

— Pozwólcie państwo, przedstawić sobie mojego syna — Widać było zadowolenie na jej twarzy z powodu potomka — Philipie! — Podniosła głos na rozmawiającego niedaleko młodzieńca z kilkoma damami.

— Earl Arundel — skłonił się głęboko. Pewnie przez większość panien był uważany za naprawdę dobą partię. Był młody, dobrze sytuowany i byłam prawie pewna, że powszechnie uważany był za przystojnego. Mimo że wdał się w matkę, to jego twarz miała kształt przyjemnego dla oka owalu. Pod nosem widoczny był już cień wąsa, a spod długich rzęs spoglądały piwne oczy. — Miło mi państwa poznać. — powiedział i przeprosił, że musi się tak szybko oddalić, aby znów zabawiać damy.

Lokaj stojący przy wejściu podał mi niezwykle ozdobny i chyba skroplony wodą kwiatową karnet balowy, z ilustracją przedstawiająca pojedynczą różę trzymaną w dłoni, wokół której rozchodziły się wstęgi układające się w napis „Bal w Norfolk house, w roku 1906 ".

Gdy w końcu weszliśmy do środka, zalało nas ciepłe światło, pochodzące z trzech pokaźnych, kryształowych żyrandoli. Poza nimi wnętrze wydawało się dość archaiczne, zastałe od pięćdziesięciu, czy sześćdziesięciu lat, kiedy w modzie panowały raczej ciemne, ciężkie kolory i brokatowe zasłony. Nawet intarsjowany parkiet, mimo naprawdę wyszukanego wzoru wydawał się pamiętać lepsze czasy.

Ojciec szybko zniknął za drzwiami salonu dla panów, gdzie w spokoju mógł wytrzymać całonocną zabawę. Pewnie przysłuchiwał się rozmowom, popalał tytoń i unikał wszelkich wdów i starych panien, a czasem nawet i tych młodych, chętnych na ożenek z majętnym diukiem. Z kolei Ciotka już ciągnęła mnie do zestawu wypoczynkowego ustawionego naprzeciwko wejścia, gdzie rozsiadły się jej bliskie znajome. Miejsce, gdzie zasiadały, nie było przypadkowe. To tam zza wachlarzy mogły spoglądać na nadchodzących gości i cichymi głosami komentować stroje, fryzury, czy nieudolne tuszowanie wad.

Przywitały nas z uśmiechami na ustach i niemal wciągnęły do swojego grona. Zaledwie kilka razy poprosiły mnie o zdanie w kwestiach zainteresować młodzieży. Jednak gdy już roztrząsały inne tematy, nie zwracały na mnie najmniejszej uwagi i bez ogródek mogłam studiować kolejność zaplanowanych tańców.

Bal miał się rozpocząć kadrylem, następnie zapisany był walc, polka, lansjer, mazurek... Czytałam z zadowoleniem, wiedząc że wszystkie tańce znam, a nawet według metra radziłam sobie z nimi nad wyraz dobrze. Podniosłam wzrok znad karnetu, oczekując jedynie kogoś, kto wyrwałby mnie z grona ciotek i zatańczył ze mną pierwszy taniec.

Z kolejnymi minutami coraz jaśniejsze dla mnie było, że przesiedzę tamtego kadryla. Z pewnym ukuciem w sercu rozglądałam się po zgromadzonych młodych gościach, którzy wesoło gawędzili często w mieszanym gronie. Niewiele było panien, które tak jak ja trzymały się spódnic matron. Czułam się jak krzew, który ktoś w pełnym rozkwicie postanowił otulić słomianym chochołem.

— Och tu panie siedzą! — duchessa Bedford zakrzyknęła teatralnie i szybkim krokiem podeszła do nas pod ramię z gospodynią. Duchessa Norfolk prezentowała się jak beza, przy wysokiej i dystyngowanej postaci jej towarzyszki. — Już się bałyśmy, że pań nie zobaczymy. Tak wspaniała i okazała to sala — westchnęła kurtuazyjnie, mimo że w jej miejskiej rezydencji znajdowały się dwie sale balowe, przewyższające tę w Norfolk house zarówno wielkością, jak i wystrojem.

Odchyliłam się lekko, oczekując, że gdzieś za nimi będzie stała Dianne i szybko mnie wybawi z ich towarzystwa.

— Och — ponownie westchnęła kobieta, ale nie brzmiała, jakby była przejęta zaistniałą sytuacją. — Moja córka została zaproszona do tańca przez szanownego Earla Arundel. — Uśmiechnęła się w stronę matki wymienionego kawalera.

Spojrzałam na tańczących, poszukując w tłumie Dianne. W końcu zauważyłam ją, jak w ciemnozielonej sukni z niesamowitą gracją, wykonywała wszelkie figury taneczne. Wszystko wyglądało tak, jak to sobie wyobrażałam. Mężczyżni w czarnych surdutach i wirujące, kolorowe spódnice kobiet, które przypominały kielichy kwiatów. Jedyne co odbiegało od wyobrażeń, byłam ja.

Byłam szalenie rozdrażniona faktem, że ona tańczy, a ja marnuję się, siedząc wśród starszych dam. Gdy widziałam delikatne uśmiechy na ustach panien i panów poruszających się w rytm muzyki, którzy wydawali się tak świetnie bawić, coś we mnie pękło. Czułam się pominięta i zapomniana. Niemal ze łzami w oczach patrzyłam na pusty karnet, który trochę się pogniótł od ciągłego międlenia go w dłoniach. Nawet nie zauważyłam jak Dianne z Earlem Arundel podeszli do swoich matek siedzących na kanapie obok.

— Jest pani niezwykle utalentowaną tancerką, panno Russell. — Dotarł do mnie gładki głos dziedzica Norfolków. — Panie. — Ukłonił się z wdziękiem, kierując uśmiech, zdawałoby się do każdej z osobna. Poczułam, jak lekko się zarumieniłam.

— Przepięknie się prezentowaliście — pochwaliła pare matka młodego mężczyzny. Dianne uśmiechnęła się skromnie w odpowiedzi.

— Mam nadzieję, że walca również razem zatańczycie — niemal zaskwierczała jakaś dama, którą łatwo było przegapić. — To byłoby piękne widowisko.

— Właśnie chciałem zapytać, czy panna Gordon-Lennox ma miejsce dla mnie w swoim karnecie — gładko zapytał młody mężczyzna i skierował wzrok w moją stronę. Przez chwilę myślałam, że to jakaś kpina, że pozwolił sobie zażartować z niechcianej panny. Jednak nie nastąpiły salwy śmiechu, a on wydawał się oczekiwać na moją odpowiedź.

— Z chęcią z panem zatańczę — powiedziałam lekko łamiącym się głosem, mając jedynie nadzieję, że nikt tego nie zauważył i pochopnie nie zinterpretował. Podałam mu karnet, gdzie dość niezdarnie się wpisał. Przez resztę krótkiej przerw uprzejmie słuchaliśmy naszych opiekunek, które najpewniej nasze ciche rozmowy potraktowałyby co najmniej jako nietakt. Dzięki tej krótkiej chwili ciszy udało mi się rozchmurzyć i z uśmiechem wejść na parkiet.

Mimo że syn Duchessy Norfolk był dość wysoki i zdawał się silny, całkowicie nie umiał prowadzić w tańcu. Przez chwilę głupio było mi kierować naszymi ruchami, jednak mężczyzna zdawał się niezrażony moim zachowaniem.

— Świetnie panna tańczy — powiedział, potwierdzając moje przypuszczenia. Uśmiechnęłam się i gdy poczułam, że mój partner poczuł się nieco pewniej, pozwoliłam sobie na pełne zatracenie się w tańcu. Wirowałam bezmyślnie według wyuczonego schematu. Myśli w tamtej chwili zdawały się ciążyć, spowalniać ruchy. Moją głowę pochłonęła radość, jaką czułam jedynie w czasie tańca. Miłe dreszcze podniecenia przebiegały moje ciało od giętkich ramion zastałych w ramie, po stopy, dla których niemal naturalne były kolejne kroki walca.

Muzyka stopniowo przycichała, a wszystkie pary na chwilę zamarły bez ruchu, kończąc układ lekkim ukłonem. Po chwili już wszyscy rozpierzchli się we wszelkie strony do swoich znajomych, czy krewnych.

— Naprawdę wytworna z pani tancerka, panno Gordon-Lennox. — Earl sprawił mi komplement, który przez chwilę brzmiał dla mnie jak kpina. — Czuję, że nie przesiedzi już panna ani jednego tańca na tym balu. — Jego twarz rozświetlił lekki uśmiech, który zdradzał, że jest jeszcze chłopcem w kostiumie kawalera. Odpowiedziałam mu tym samym.

Przepowiednia Earla się po części ziściła. Nim zdążył mnie odprowadzić do grona przyzwoitek, zatrzymało nas kilku kawalerów pytających o kolejne walce, drugie lansjery, czy mazurki. Już niemal wyćwiczonym gestem podawałam swój karnecik i równie wyćwiczonym słodkim głosem mówiłam „Oczywiście, już pana wpisuję" lub „Czy mógłby się pan wpisać, lordzie taki a taki".

Gdy już zauważyłam Ciotkę wynurzającą się z tłumu bladych matron, z łatwością mogłam zauważyć, że nie była zadowolona faktem, że prawie każdy kawaler mógł liczyć na taniec w moim towarzystwie. Nie odmawiałam zarówno dziedzicom i stosunkowo młodym markizom, jak i lordom i drugim, czy nawet trzecim synom. Nie rozumiała najwyraźniej, że tu nie chodziło o nich, a o mnie. W końcu o mnie.

W czasie długiej przerwy mogłam odetchnąć po niemal siedmiu tańcach. Ukryłam się w gąszczu intrygantek, gdzie naprawdę niewielu miało odwagę się zapuszczać. Miałam w końcu sposobność porozmawiać z Dianne, która poza tańcem z Earlem Arundel, nie mogla liczyć na wiele rozrywek. Chociaż starałam się to ukryć, czułam się z tym dobrze. Powinnam zdusić w sobie to uczucie, ale nie umiałam wyzbyć się poczucia wyższości. Nagle moja suknia wydała się jakoś lepiej skrojona od jej, a zdania wychodzące z moich ust trafniejsze i bardziej elokwentne niż wcześniej. Promieniałam.

— Nie spodziewałam się po pannie takiej wrodzonej elegancji w tańcu — skromnie skomplementowała mnie Dianne. Uśmiechnęła się uśmiechem swojej matki – gdzie oczy nie ulegały grymasowi, pozostając poważne.

— Panna również sobie świetnie radziła, panno Russel — odpowiedziałam, nie chcąc pokazać, że jej słowa zrobiły na mnie jakiekolwiek wrażenie. Nic nie mogło mi popsuć tak dobrego wieczoru.

— Obie panie jesteście świetnymi partnerkami w tańcu. — Syn Duchessy Norfolk odzywał się chyba tylko wtedy, gdy nadarzała się okazja do schlebiania innym. Nie tylko nam, młodym damom, ale też naszym opiekunkom, które dbały o nasze wykształcenie, zamawiały metrów, modystki, czy nauczycieli gry na klawesynie. Nasze sukcesy, bardziej lub mniej słusznie były przypisywane właśnie im. — W tej kwestii można mi zaufać — dopowiedział.

— A w innych już nie warto na panu polegać? — zapytałam zaczepnie, zanim zdążyłam pomyśleć. Byłam upojona ilością tańców, kawalerów i wysoką temperaturą na sali.

— Oczywiście, że nie. — Udał obruszonego, dogłębnie oburzonego moimi słowami. Zachichotałam bezmyślnie. — Świetnie oceniam też ręczne robótki, kompozycje kwiatowe, grę na instrumencie. Oh i wiersze. Zwłaszcza miłosne i amatorskie.

— Dobrze pan ocenia, czy tylko chwali. — Dianne nieco się rozluźniła i również dołączyła do naszej niewinnej zabawy. Spojrzała zaczepnie na Earla Arundel.

— A uważa mnie pani jedynie za pochlebcę?

Mogliśmy tak całą noc, do białego rana, przerzucać się nic nieznaczącymi frazesami i śmiałymi pytaniami. Nagle nie słyszałam już szumu rozmów i orkiestry strojącej instrumenty. Widziałam już jedynie Yvesa stojącego niedaleko nas, który strzygł uszami niczym koń, próbując złapać nieco naszej rozmowy. Zaśmiałam się na to skojarzenie i chyba go to ośmieliło, bo podszedł do nas.

— Nareszcie mój brat zaszczycił nas swoją obecnością! — zakrzyknęła niemalże Dianne.

— Myślałem, że już mi nie będzie dane z panem dzisiaj porozmawiać — powiedział niemal poważnie Earl. Zdradzało go tylko łobuzerskie spojrzenie.

— Muszę pana rozczarować, że nie to było celem mojego przybycia — odrzekł poważnie, najwyraźniej ledwo powstrzymując się od skomentowania zachowania młodego kawalera i swojej siostry. — Chciałem zapytać... — i tu skierował wzrok na mnie, robiąc nieco dłuższą pauzę.

— Chciałem zapytać... Czy nie miałaby panna wolnego tańca po przerwie? — w końcu wydusił z siebie. Przez chwilę nie wiedziałam co odpowiedzieć, a raczej skupiałam się, by odpowiedzieć cokolwiek, byle coś składnego.

— Oczywiście. — Teatralnie wzięłam karnet do ręki i skupiłam się na nim. — Już pana wpisuję. — Moja ręka zawisła nad arkuszem. Jak go zapisać? Po chwili, aby nie wypaść na niemotę, zdecydowałam się na bardzo oficjalnie brzmiącego markiza Travisctock.

Nagle całe ciepło, chęć do zabaw słownych i innych mniej lub bardziej mądrych rzeczy, uleciała ze mnie, a strach i niepewność wróciły na swoje stałe miejsce. Trzęsące się ręce zajęłam wachlowaniem, oczekując na gospodarza, który oznajmi, że czas na kolejną serię tańców.

Podchodzili też do mnie kawalerowie, z zaproszeniami na kolejne tańce, a ja machinalnie odpowiadałam, zazwyczaj powierzając im mój karnet, nie chcąc jeszcze bardziej stresować się, czy na pewno dobrze wpisałam dane nazwisko. Grzecznie odmawiałam panom, którzy upraszali o drugi taniec, zgodnie z sugestią Ciotki. Chociaż tyle odciągało mnie od utonięcia we własnych myślach.

W końcu miał rozpocząć się pierwszy taniec po przerwie. Yves zaproponował mi ramię i razem ruszyliśmy do centralnej części sali.

Już czułam, że to nie będzie przyjemny, relaksujący taniec jak wcześniejsze. Czułam, jak moje całe ciało jest spięte i sztywne. W płucach zabrakło mi tchu. Jakby nagle sala balowa znalazła się w innej przestrzeni. Jakby powietrze zgęstniało.

— Dobrze się panna czuje? — zapytał, skrzywiając się lekko. Chyba w tamtym momencie składałam się tylko ze strachu. — Może usiądzie pani na chwilę.

— Nie, wszystko dobrze — odpowiedziałam, kładąc dłoń na jego ramieniu. Najgorszym elementem było patrzenie mu w twarz. Do reszty mnie to onieśmielało. Inni kawalerowie nie wzbudzali we mnie tak skrajnych uczuć. Mogłam bez problemu zaglądać im w oczy, nawet wymienić kilka zdań. Przy nim czułam wewnętrzny przymus ciągłego pilnowania się. W moich oczach był taki poważny i pewny siebie. Nie dopuszczałam myśli, że może Yves czuje dokładnie to samo. Może zaproszenie mnie do tańca było okupione stresem i strachem przed odrzuceniem.

Tańcząc z nim, nie czułam tej swobody co zawsze. Wymierzałam każdy krok i każdy obrót. Nie czułam się już piękna. Nie czułam się wdzięczna. Gubiłam się już we własnych myślach. Czy go lubię, czy nie chcę go już więcej widzieć na oczy.

Z ulgą przyjęłam koniec walca. Jak większość kawalerów wykazał się ogładą i odprowadził mnie do siedzących w rogu sali dam, nic nie mówiąc. Nie wiedziałam, czy ja mam zacząć rozmowę. Jednak każda fraza, przychodząca mi do głowy, zdawała się zbyt błaha, zbyt oczywista. W końcu dane mi było usiąść na krześle pomiędzy Dianne a Earlem Arundel. Zdawali się kontynuować rozmowę w czasie, gdy ja tańczyłam.

Yves się odkłonił i zniknął za drzwiami salonu dla panów.


Po powrocie z balu mogłam się wylegiwać w łóżku do woli, jednak zrezygnowałam z tego przywileju i pojawiłam się punktualnie na śniadaniu. Ojciec przywitał mnie ze zdziwieniem.

— Nie boisz się cioci. — Zaśmiał się. Tego ranka wyjątkowo nie sięgnął po gazetę w czasie posiłku. — Powinnaś wyspać się dla urody. — Miał minę, jakby powiedział najzabawniejszą rzecz na świecie. Uśmiechnęłam się grzecznie.

— Ale ja jestem wyspana — odpowiedziałam pomiędzy kęsami.

— Skoro tak mówisz. — Westchnął. — Moja siostra pewnie nie zaszczyci nas swoją osobą do obiadu. Im jesteśmy starsi, tym gorzej znosimy towarzystwo... — Ojciec rzucił okiem na tytuł na pierwszej stronie pisma.

— Wiesz. — Spojrzał znów na mnie. — Wiesz, wczoraj przypominałaś mi swoją matkę. — powiedział spokojnie. Nie spodziewałam się tego po nim.

Odłożyłam sztućce. Nie często poruszaliśmy jej temat, bo też nie było ku temu okazji, ale przede wszystkim ojciec, mimo że nie pokazywał żałoby publicznie, to nadal miał ją w sercu.

— Tak naprawdę nie lubiła tłumów, oficjalnych wydarzeń... Sama wiesz już najlepiej jakie jest to nieprzyjemne. — Mówiąc, patrzył w dal, wykraczając poza naszą jadalnię, dom, a nawet Londyn. — Ale gdy chodziło o bale, mogła tańczyć cały czas.

— Rzeczywiście jak ja. — Roześmiałam się. Resztę czasu spędziliśmy w ciszy, kończąc posiłek. Ojciec był nad wyraz pochłonięty wspomnieniami, a ja przypominałam sobie tańce, rozmowy i szczegóły poprzedniego dnia. W końcu odłożyłam sztućce, informując służbę, że skończyłam jeść.

— Panienko? — W drzwiach stanęła wróbla służąca.

— Tak. — Obróciłam się w jej stronę.

— Czy pozwoli panna do salonu?

— Co to znaczy? — Spojrzałam na ojca, a ten wzruszył ramionami. Szybkim krokiem ruszyłam za młodą kobietą. Nie mogłam wymyślić, co to też czeka na mnie.

— Od rana trwa przeciąg — powiedziała cichym głosem, gdy szłyśmy korytarzem. — A przed śniadaniem to drzwi się prawie nie zamykały jak na hali targowej. — Zaśmiała się skromnie. Nie poznawałam swojej pokojowej. Nigdy nie spodziewałam się po niej takiej poufałości, ale nie wiedziałam jak jej to powiedzieć. Jedynie uśmiechnęłam się pod nosem.

Gdy służąca otworzyła teatralnie drzwi, oniemiałam. Całe pomieszczenie było zalane kwiatami. Spośród nich było widać zaledwie fragmenty kanap, czy klawesynu. Tamtego ranka dostałam przynajmniej dwa tuziny bukietów, z czego połowa była naprawdę pokaźna.

— To wszystko dla mnie? — zapytałam, patrząc na lokaja.

— Tak, panienko — odpowiedział sztywno. Wypełniała mnie radość. Jakby pod skórą trzepotały setki motyli, od których w tamtej chwili czułam się lżejsza. Przechadzałam się, odwiązując jednocześnie bilety od łodyżek astrów, oznajmiających czułość i delikatność uczuć nadawcy względem mnie, fioletowych bzów, wyrażających zauroczenie, czy od drobnych zefirantów, które miały oznaczać, że wysyłający nigdy o mnie nie zapomni.

Jednak niemal natychmiast zapomniałam o drogich i pokaźnych bukietach, gdy zauważyłam pojedynczy kwiat białej gardenii. Pochwyciłam przywiązany do niej kartonik, który jak myślałam, będzie mnie zapewniał o czystych uczuciach kawalera. Ku mojemu zdziwieniu widniały tam tylko dwie litery.

Y.R.

Uśmiechnęłam się do siebie.


Portret Elizabeth Winthrop Chanler 

Niestety wpadłam w mały poślizg. Jeszcze parę rzeczy mnie odciągało od przepisania tego rozdziału na komputer. Mogę was jednak zapewnić, że przynajmniej przez następne trzy tygodnie rozdziały będą regularnie pojawiać się w poniedziałki i po za przepisywaniem z notesu, będę pisać kolejne części, chociaż jest to dla mnie ogromna niewiadoma, bo moje plany gwałtownie się zmieniły i boję się, że ta opowieść będzie mnie dalej zaskakiwać. Na samym początku planowałam dziesięć rozdziałów, ale już teraz wiem, że będzie ich około piętnastu. Trzymajcie kciuki, żeby to wszystko dobrze się skończyło, z naciskiem na to, żeby w ogóle ta historia doczekała się zakończenia. 

Jak pewnie zauważyliście zmieniłam też okładkę „Angielskiego Ogrodu". Mam nadzieję, że tę zmianę polubicie tak samo jak ja.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top