Złodziejka
2005
Coś było nie tak. Angelo wyczuwał obcy zapach, delikatny, ale dość świeży. Ktoś był tu kilka godzin temu, wszedł do jego pokoi bez pozwolenia. I co najgorsze, nie był to żaden z jego niewolników.
Powoli obszedł pracownię, przymknął oczy, badawczo węszył w powietrzu. Zapach intruza był silniejszy w okolicy mebli. Powąchał uchwyty szafek. Na pewno ktoś je otwierał, ale miał rękawiczki, bo woń była stłumiona. Kobieta... tak, to była kobieta, wyczuwał żeńskie hormony. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu, więc poszedł dalej, do następnego pomieszczenia.
W saloniku też ją czuł. Rozejrzał się, zauważył niedomkniętą szufladę w komódce i brak lutni. Jego ulubionej, siedemnastowiecznej hebanowej lutni misternie inkrustowanej masą perłową. Nie dość, że świetnie wyglądała i idealnie leżała mu w dłoniach, to jeszcze grała tak czysto... Na pewno nie dostanie już drugiej takiej. Gotując się ze złości, Angelo obwąchał miejsce, z którego złodziejka zabrała instrument, poszukał też śladów magii. Jakaś młoda czarodziejka mogła uznać okradanie wampira za świetną zabawę. Poszedłby wtedy do tego ich nowego szefa i grzecznie poprosił o zwrot. Dla tej lutni był gotowy się trochę upokorzyć.
Ale nie było magii, za to w swojej sypialni zastał otwarte okno. Sądząc po zapachu, złodziejka właśnie tędy dostała się do środka. Musiała spuścić się po linie z dachu, w biały dzień, na oczach wszystkich. Przez bardzo krótką chwilę rozważał, czy nie zejść na dół i nie zapytać strażników królewicza Piotra, czy nie widzieli niczego podejrzanego. Od rana siedzieli w samochodzie zaparkowanym pod szkołą naprzeciwko jego kamienic, może kobieta łażąca po dachu rzuciła im się w oczy. W końcu powinni być wyszkoleni do zauważania takich rzeczy. Ostatecznie odpuścił, nie chciał narobić sobie poważnych problemów. Sam ją znajdzie, najpierw jednak porozmawia ze swoimi ludźmi.
Zwołał wszystkich telepatycznie do salonu fortepianowego. Słyszał, jak schodzą się pospiesznie, nadał im krótki komunikat zakończony ostrym „Natychmiast!". Odczekał jeszcze chwilę, po czym teleportował się tuż obok fortepianu. Szmer rozmów ucichł jak ucięty nożem i trzynaście par oczu wpatrywało się w niego ze strachem i ciekawością.
Posiadał szesnaścioro niewolników. Sporo, większość znajomych wampirów miała po kilku, czasem dwu, albo wręcz jednego. Angelo lubił przepych, lubił się popisywać, czy to strojem, domem, czy liczbą poddanych mu ludzi. Nie wszyscy byli dziś obecni. Był pewien ich lojalności, nie obawiał się wypuszczać ich w bliższe czy dalsze podróże. Niektórym pozwalał nawet odwiedzać rodziny. Ogólnie nie uważał się za despotę i nie zabijał swoich ludzi za byle co, ale teraz był wściekły.
– Ci, którzy byli dziś poza domem pomiędzy dziewiątą a dziesiątą, wynocha – syknął. Trzy kobiety i mężczyzna wyszli, unikając jego wzroku. Zostało ich dziewięcioro.
– Mniej więcej w tych godzinach zostałem okradziony. Złodziejka weszła przez otwarte okno w mojej sypialni, przeszukała kilka pokoi i zabrała lutnię. Czy ktoś z was raczył cokolwiek zauważyć?
Pozwolił, by gniew choć częściowo wybrzmiał w jego słowach. Niewolnicy pospuszczali głowy, jakby na podłodze działo się coś niezmiernie interesującego, nikt już na niego nie patrzył. Nikt też się nie odezwał. A więc rzeczywiście niczego nie usłyszeli.
– Kto otworzył okno? – spytał zatem.
– Ja, mój panie. – Alina wystąpiła krok do przodu, spojrzała na niego nerwowo i przezornie uklękła. – Poszłam tam, zaraz po twoim wyjściu, panie, posłałam łóżko, zabrałam pościel do prania i otworzyłam okno, żeby się przewietrzyło. Któraś z nas robi to codziennie... – Głos trochę jej się załamał. Kazał jej zamilknąć, to nie była jej wina.
Ale mimo wszystko, w domu było dziewięcioro niewolników i żaden nie zauważył kradzieży? Wyszło na to, że trzyma same gapy i sieroty. Musi ich jakoś ukarać, choćby po to, żeby mu ulżyło.
– Każdy z was dostanie po dwa baty. Wieczorem, teraz idę złapać złodziejkę – oznajmił.
– Ale ja wtedy trenowałem w piwnicy... – jęknął Radek. Angelo powoli, nieco teatralnie, odwrócił się w jego stronę. Nic nie mówił, sam wzrok wystarczył, by wojownik opadł na kolana.
– Ty dostaniesz cztery – zadecydował wampir. – A teraz zejdźcie mi z oczu, wszyscy.
Rozbiegli się jak przestraszone kury, przynajmniej zachowali milczenie. Angelo został sam. W zamyśleniu pogładził dłonią biały fortepian. Jeśli lutnia wciąż była w mieście, znajdzie ją jeszcze tego popołudnia. Jeśli złodziejka działała na zlecenie innego wampira, wieczorem czeka go walka, takiej zniewagi nie da się puścić płazem. Nie bał się nikogo w tym królestwie, no może poza Judytą, ale ona by czegoś takiego nie zrobiła, tego był pewien.
Zabrał wenecki sztylet, niezawodne ostrze, którym pozbawił życia niejednego wampira, oraz rolkę szarej taśmy. Nie była tak elegancka jak porządny, konopny sznur, ale krępowała człowieka szybciej i skuteczniej, a on chciał porozmawiać ze złodziejką, zanim ją zabije. Wszedł na dach, włazem ze strychu, nie oknem, i odnalazł miejsce, gdzie wciąż było czuć jej zapach. Stanął tyłem do Słońca, zamknął oczy i skoncentrował się na nieznajomej. Lekka woń potu i cytrusowy syntetyczny zapach jakiegoś kosmetyku. Otworzył usta, próbując wyobrazić sobie smak jej krwi na języku. Będzie pyszna. Potem pomyślał o lutni, przypomniał sobie twardość strun, delikatność pudła rezonansowego, zagięty gryf. Zwizualizował sobie Kraków i wysłał magiczny impuls we wszystkich kierunkach, niczym sonar poszukujący wrogich łodzi podwodnych. Odpowiedź nadeszła niespodziewanie szybko. I złodziejka, i lutnia były blisko, może nawet w granicach jego terytorium.
Zszedł na ulicę normalnie, chociaż trochę korciło go, by po prostu zeskoczyć na dół albo na dach sąsiedniej kamienicy. Może gdyby była noc... Spokojnie, to nie czas na wygłupy. Ruszył na północ, cały czas kontrolując pochwycony ślad. Na razie wydawało się, że to, czego szukał, jest całkiem niedaleko i nie planuje ruszać się z miejsca. Przechadzka zajęła mu ledwo niecałe pół godziny, a przecież dopasował tempo do zwykłych przechodniów. Tylko dlaczego złodziejka musiała mieć swoją dziuplę na przeciwko szpitala wojskowego? Nie wystarczyło, że następca tronu wybrał szkołę naprzeciw jego kamienic i przez kilka godzin dziennie miał pod oknami agentów Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Naprawdę wolałby nie rzucać się władzy w oczy. No trudno, nie wziął nawet głupiej czapki, żeby choć trochę schować twarz pod daszkiem. Tutaj nie było strażników na chodniku, ale widział kamery. Oby uznali go za zwykłego przechodnia i nie powiązali z tym, co się tu niebawem wydarzy.
Minął rząd niedużych modernistycznych kamienic, dotarł do końca ulicy. Dalej droga biegła tylko w lewo, przed sobą miał ogrodzony teren kolei. Kiedy uznał, że wyszedł z pola widzenia kamer, przykucnął za zaparkowanym samochodem i udał, że wiąże buta. Nie czuł się obserwowany, więc niezwłocznie teleportował się do bramy wcześniej upatrzonego budynku. Najpierw sama świadomość, szybkie sprawdzenie, czy teren jest czysty, potem reszta ciała. To był niebezpieczny manewr, odsyłając świadomość gdzieś dalej narażał się na atak. Nic się jednak nie stało, teleportacja przebiegła zgodnie z planem.
Magiczne skanowanie miasta i niestandardowa teleportacja trochę zaostrzyły apetyt wampira. Nie był jeszcze głodny, ale chętnie wypiłby kilka łyków świeżej krwi. Rozmyślając o pożywieniu, skierował się ku klatce schodowej i podążył na drugie piętro. Nie było domofonu, nikt się nie kręcił. Idealnie.
Przystanął przed właściwymi drzwiami i jeszcze raz sprawdził zapach. Wszystko się zgadzało, całkiem niedawno klamki dotykała ta sama osoba, która wcześniej buszowała w jego domu. Słyszał odgłosy zwykłej ludzkiej krzątaniny, kroki, stłumione bicie serca. Żadnej muzyki. Upewnił się, że jest sama i zapukał jak przykładny obywatel. Na twarz przywołał delikatny uśmiech.
Nie czekał długo. Drzwi uchyliły się i ujrzał w nich młodą kobietę, niską i szczupłą. Ciemne włosy obcięła dość krótko, ledwo sięgały do ramion. Ubrała się na czarno, w stylu sugerującym przynależność do subkultury metali czy gothów.
– Dzień dobry – przywitał się. – Zdaje się, że masz coś, co należy do mnie.
Zareagowała błyskawicznie. Spróbowała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale odepchnął je z wielką siłą. Odskoczyła, gdy chciał złapać ją za włosy, i pobiegła w głąb mieszkania. Posłał falę mocy prosto w jej kolana. Zatoczyła się i wpadła na meble, zrzucając kilka ozdobnych bibelotów.
Przycisnął ją magią, zamknął drzwi i przekręcił klucz. Lepiej, żeby nikt mu teraz nie przeszkadzał. Podszedł do dziewczyny i podniósł ją za ubranie, jednocześnie wycofując wszystkie czary. Wydawała się lekka jak piórko.
– Nie krzycz, bo będzie bolało – ostrzegł.
Przytaknęła, wpatrując się w niego badawczo. Bała się, ale miała nadzieję, że wyjdzie z tego cało. Biedna, głupia ludzka dziewczynka...
Zaciągnął ją do pokoju, do którego chciała uciec. Był spory, ale mocno zagracony, pełen niepasujących do siebie mebli i innych pierdół. Śmierdział kurzem i spróchniałym drewnem. Podłoga skrzypiała, a stare deski wręcz jęknęły, gdy rzucił Natalię na środek. Imię wyczytał w jej umyśle, na razie nie raczyła mu się przedstawić.
Angelo sięgnął po taśmę i dopiero ten widok skłonił dziewczynę do mówienia.
– To nie będzie konieczne, dogadamy się. Zabierz sobie to coś twojego, wybierz sobie jakieś dodatkowe graty, jeśli chcesz...
– Owszem, chcę od ciebie kilku rzeczy. Najpierw dasz grzecznie rączki do tyłu i nie hałasuj, bo...
– Będzie bolało, tak, powtarzasz się – przerwała mu bezczelnie. Uśmiechnął się pod nosem, oklejając jej nadgarstki taśmą. Minęło wiele lat, odkąd jakiś człowiek rozmawiał z nim w ten sposób. Potem go zabił, a jego krew smakowała wyjątkowo dobrze.
Dała się spętać bez problemu, ale cała jej postawa świadczyła o tym, że uważa to wszystko za nieporozumienie i liczy, że za chwilę wszystko się wyjaśni. Najpierw ręce, potem nogi w kostkach, tak dla pewności. Ustawił dziewczynę w pozycji klęczącej, bo to zawsze było dobre miejsce dla ludzi rozmawiających z wampirami. Wziął stojące nieopodal tapicerowane krzesło i usiadł przed Natalią tak, że miał jej głowę tuż przy kolanach. Pochylił się do przodu i pogładził miękki, ciepły policzek. Wzdrygnęła się, szarpnęła do tyłu.
– Ej, jak chcesz się tak bawić, to taśma była niepotrzebna. Jesteś całkiem ładny, możemy...
Uciszył ją, kładąc palec na ustach i kręcąc głową z dezaprobatą.
– Błąd. Nie o to mi chodzi, moja mała. Dziś rano włamałaś się do mojego domu i coś ukradłaś, jakiegoś grata, jak to sama raczyłaś określić. A, wyobraź sobie, ja jestem do tego grata mocno przywiązany.
– Dziś? Chodzi ci o tę starą gitarę? Pewnie, bierz ją sobie z powrotem. W ogóle szybko mnie znalazłeś, jesteś z policji, czy coś?
Nie wiedział, czym poczuł się bardziej urażony: nazwaniem lutni „starą gitarą", czy sugestią, że może mieć coś wspólnego ze stróżami prawa. Znów pokręcił głową.
– Ta rozmowa nie może tak wyglądać. Od tej pory koniec z wygłaszaniem nietrafionych tez, odzywasz się tylko wtedy, gdy o coś zapytam. I będę wiedział kiedy kłamiesz, więc po prostu tego nie rób. Rozumiesz?
– Ale...
Uderzył ją w twarz, lekko, otwartą dłonią. Chciał wywołać bardziej szok niż ból i sprawić, by wreszcie potraktowała go poważnie. Nie udało się.
– Bijesz jak baba, tylko na tyle cię stać? – prychnęła z pogardą.
W odpowiedzi złapał ją za gardło i boleśnie ścisnął krtań. Rzucała się i próbowała coś powiedzieć, nie reagował, ze złośliwą satysfakcją obserwował, jak próbuje zaczerpnąć tchu. Odpuścił dopiero wtedy, gdy zobaczył, że wzrok dziewczyny staje się nieobecny, a ona sama za chwilę zemdleje.
– Stać mnie na wiele więcej – powiedział, kiedy już trochę doszła do siebie. – Uwierz mi, nie chcesz tego doświadczyć na własnej skórze. Ale wróćmy do tematu, rozumiesz czy nie?
Pokiwała gorliwie głową. To na razie mu wystarczyło.
– Wspaniale. Widzę, że jesteś ignorantką, nie odróżniasz lutni od gitary, a te twoje graty to bezwartościowe śmieci. Jednak muszę przyznać, że z włamaniem poradziłaś sobie bardzo dobrze. Powiedz mi, gdzie się tego nauczyłaś?
– Przez parę lat... pracowałam w cyrku... – Mówiła z wyraźnym trudem. Powinien ją uzdrowić? Może za chwilę, zasłużyła na trochę bólu. – Chodzenie po linie, latanie na trapezie, takie akrobacje... Przydają się do wchodzenia do budynków. A znajomy iluzjonista nauczył mnie otwierać zamki.
To miało sens. Oczywiście sprawdził wszystko, mówiła prawdę. A więc miał przed sobą cyrkówkę-złodziejkę, rzadki towar. Pierwszy raz przeszło mu przez myśl, żeby może jej nie zabijać. Później podejmie decyzję.
– To twoja dziupla? Jak długo tu mieszkasz? – pytał dalej.
– Niecały rok. Wcześniej mieszkała tu moja babcia, ale zmarła. Mogę mieć pytanie? – dodała szybko. Brzmiała teraz o wiele pokorniej niż wcześniej.
To z babcią też było prawdą, więc pozwolił jej pytać. Nie obiecał jednak, że odpowie.
– Jak mnie znalazłeś? Serio, obrobiłam cię dzisiaj, nie rozumiem jak mogłeś tu dotrzeć tak szybko.
– Za pomocą magii – wyjaśnił. Nie było sensu tego ukrywać.
– Pierdolisz. – Roześmiała się chrapliwie.
Angelo skoncentrował się i wykonał drobny gest dwoma palcami, tak dla wzmocnienia efektu. Fala mocy uderzyła dziewczynę w drugi policzek, mocniej niż za pierwszym razem, kiedy zrobił to ręką. Straciła równowagę i runęła na podłogę.
– Nigdy nie żartuj z czegoś, czego nie rozumiesz, bo możesz popełnić fatalny błąd – poradził. Znów użył magii i podniósł ją tak, by zawisła w powietrzu tuż nad podłogą. Gdy wstał, mieli oczy na tej samej wysokości.
– Jesteś czarodziejem?
Wreszcie usłyszał strach w tym pytaniu zadanym z gorączkowym pośpiechem. Nie było to jeszcze to, czego oczekiwał, ale byli na dobrej drodze.
– Ja? Magiem? Moja mała, nie obrażaj mnie, proszę. Ja jestem tylko zwykłym, prostym, uczciwym wampirem.
Przyciągnął ją do siebie i ugryzł, by potwierdzić swoje słowa. Lubił pić krew związanych ludzi, mógł wtedy skupić się na tym, co było naprawdę ważne. Wystarczyło objąć ofiarę jedną ręką, drugą złapać za włosy i ustawić głowę w odpowiedniej pozycji. Nieważne ile lat minęło, krew nie mogła się znudzić czy spowszednieć. Wypijał z tej małej, przerażonej istotki życie, którego zawsze było mu mało.
Wierciła się w jego ramionach, ale nie miała szans na ucieczkę. Jęczała, bo pił na żywca, nie użył żadnego magicznego znieczulenia. Trochę szkoda, że nie krzyczała, to podkręciłoby go jeszcze bardziej. Krew była ciepła, pachnąca, rozlewała się w ustach i uwodziła bogactwem smaku. Serce Natalki biło szybko, każde uderzenie pompowało kolejną porcję przez przegryzioną tętnicę. W końcu przestał i uleczył ranę. Na razie pozwolił jej żyć.
Dziewczyna była drobna, a on się nie hamował. Straciła sporo krwi i osunęła się bezwładnie na ziemię zaraz po tym, jak wypuścił ją z objęć.
– Widzisz? Prawdziwy wampir, i to jeden z najlepszych w tym mieście. Powinnaś być dumna, że zwróciłem na ciebie uwagę. Ale porozmawiamy później, teraz sobie odpocznij i przemyśl wszystko.
Nachylił się nad nią i zakleił usta taśmą. Nie miała siły protestować, wciąż znajdowała się na krawędzi omdlenia. Raczej nie umrze, ale przez kilka dni będzie poważnie osłabiona. Zostawił złodziejkę na podłodze i ruszył na obchód tej graciarni.
Większość jej łupów było bezwartościowymi śmieciami, raczej trofeami niż czymś, na czym można było zarobić duże pieniądze. Może zdążyła sprzedać co lepsze fanty. Zauważył trochę dobrej biżuterii, głównie bursztynowej, i interesujący obraz. Jeśli to była oryginalna Boznańska, to zna kogoś, kto da za niego dobrą sumkę. W drugim pokoju, sypialni z nieposłanym łóżkiem, znalazł swoją lutnię i niewielką kolię wysadzaną brylantami, które na pierwszy rzut oka wyglądały na prawdziwe. Poświęcił chwilę na podziwianie odbić światła w fasetkach klejnotów i schował ją do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wreszcie wziął w ramiona lutnię i zagrał kilka taktów swojej ulubionej pavany. No jasne, była rozstrojona. Tak być nie mogło, kręcił kluczami dotąd, aż uzyskał czyste tony.
W nieco lepszym humorze porozrzucał prywatne rzeczy dziewczyny. Znalazł dokumenty: nazywała się Natalia Madejska i miała dopiero dwadzieścia jeden lat. W czerni wyglądała poważniej, dałby jej może nawet dwadzieścia pięć. Musiała młodo zacząć z tym cyrkiem... Później wszystkiego się dowie. Chyba nie było tu już nic ciekawego, wrócił więc do tamtego pokoju, zasiadł na krześle przed Natalką i zagrał jedno z dzieł Bacha, które co prawda nie zostało napisane na lutnię, ale tak zdolnemu muzykowi, jak on, w niczym to nie przeszkadzało. Braki w tonacji nadrabiał szybkością ruchów, dzięki czemu muzyka wciąż rozbrzmiewała barokowym przepychem.
Jego jedyna słuchaczka chyba tego nie doceniała.
– Jak widzisz ja i moja czarna piękność jesteśmy ze sobą mocno związani – stwierdził, gładząc z czułością hebanowy instrument. – Powiedz mi, co chciałaś z nią zrobić?
Z nadludzką prędkością Angelo zerwał dziewczynie taśmę z ust, po czym podniósł ją trochę. Na razie nie szarpał zbyt mocno.
– Eee, no sprzedać, jak zwykle – odpowiedziała słabym głosem.
– Komu?
– Jest taki Zbyszek, chyba z Wałbrzycha, daje niezłe ceny, a potem opycha towar do Niemiec, albo taka starsza babka, pani Teresa, ona mieszka w Brzesku. Ale ostatnio sprzedawałam głównie Maćkowi z Warszawy, fajny chłopak z niego. Brał wszystko jak leci, ale najbardziej szukał staroci, więc uderzyłabym z tym do niego.
To ostatnie imię wydało mu się znajome. Tak nazywał się jeden z niewolników Franciszka, chyba najbardziej znanego wampirzego handlarza antyków. No i ostatnio Franek rzeczywiście mieszkał w Warszawie.
– Znam tego, dla kogo pracuje Maciek. Gdyby rozpoznał w tym moją własność – zakręcił lutnią w dłoniach – zabiłby cię, a ją przyniósłby mi w zębach. Chociaż wiesz co, może i ja cię zabiję...
– Nie, proszę! – wykrzyknęła błagalnie. Uśmiechnął się lekko, lubił słuchać ludzkich błagań. – Będę dla ciebie pracować, ukradnę wszystko, co zechcesz. Jestem dobra, dziś zanim obrobiłam ciebie, weszłam na teren zamku i nikt mnie nie złapał!
– Ukradłaś coś z zamku? – przerwał autentycznie zaciekawiony.
– Tak, jakiś diamentowy naszyjnik...
– Ten? – Wyjął kolię z kieszeni. Przytaknęła.
– Jakaś idiotka zostawiła to w samochodzie na dziedzińcu, to nawet nie było trudne.
To ty, Natalko, zachowałaś się jak idiotka – pomyślał.
Nie mógł zatrzymać tej kolii, sprzedanie jej też było ryzykowne. Najlepiej będzie, jak odda ją Andrzejowi jak najszybciej, wyjaśni całą sytuację, i niech magowie dalej sobie z tym radzą.
– Widzisz, moja mała, twoje złodziejskie umiejętności nie będą mi potrzebne. Sam jestem w tym całkiem niezły – oznajmił. Źrenice dziewczyny rozszerzyły się zauważalnie. Znów się bała.
– No to przemień mnie, proszę... Jako wampirzyca na pewno ci się przydam...
Spodziewał się tego. Zaskakująco wielu ludzi uważało, że chce zostać wampirami.
– Bycie stwórcą to przywilej, którego nie posiadam – wyjaśnił jej zgodnie z prawdą. – Więc nic z tego. Ale mówisz, że chciałabyś wkroczyć ze mną w świat mroku i magii, w świat krwi i śmierci, towarzyszyć mi w nim i być przydatną, Natalko?
Zrobiła zaskoczoną minę gdy użył jej imienia, w końcu się nie przedstawiła.
– Tak, dokładnie tak...
Znów przerwał, kładąc dłoń na jej ustach.
– Och, to wspaniale – powiedział z przesadnym zachwytem. – W takim razie ja, Angelo z Klanu Cielo Blu, oficjalnie uznaję cię za swoją własność. Od teraz jesteś moją niewolnicą. I nie patrz tak na mnie, będzie wspaniale, zobaczysz.
Uśmiechnął się, obnażając kły. Nie tego się spodziewała, kiedy dziś rano wchodziła oknem do jego sypialni. Biedna, naiwna dziewczynka... Będzie miał z nią mnóstwo zabawy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top