53

Sookie

Znajdowaliśmy się w hotelu. Był on w Rosji. Byliśmy tu ja, Twyla, Richard, Samuel oraz nasi ochroniarze. 

Hotel znajdował się w odległości około trzydziestu kilometrów od rezydencji, którą dla siebie i Twyli kupił Rhett Lancaster. Martwy już mężczyzna, który nielegalnie spoczął we własnym ogrodzie. 

Od jego śmierci minęły już dwa dni. W tym czasie Twyla nie opuszczała naszego pokoju hotelowego. Przynosiłem jej jedzenie i czasami chodziłem z nią nawet do łazienki w obawie, że zrobi sobie krzywdę. Cierpiała po cichu. Płakała i czasami chowała się pod łóżkiem. Spotkało ją wiele złego. Byłem jednak przy niej przez cały czas. Stanowiłem jej oparcie i bezpieczną przystań. Kochałem Twylę i cieszyłem się, że ta historia zakończyła się w taki sposób. Choć nie dało się ukryć, że z jakiegoś powodu było mi szkoda Rhetta Lancastera. 

Nadszedł trzeci dzień żałoby. Dziś mieliśmy już podjąć pewne działania. Mimo, że żałoba była dla Twyli trudna do zniesienia, to nie mogliśmy trwać w miejscu. Samuel i Richard mieli kolejne zadania do wykonania. Skoro ich misja związana z Rhettem dobiegła końca, nie było sensu, aby mężczyźni nas niańczyli. Ja również miałem swoje zobowiązania. Twyla była jednak dla mnie najważniejsza. Byłem w stanie zostać z nią w Rosji tak długo, jak będzie tego potrzebowała. 

- Przyniosłem śniadanie, aniołku. 

Twyla siedziała na brzegu łóżka. Ubrana była w koszulkę Rising Together i majtki. Podszedłem do niej od przodu i położyłem tacę z jedzeniem na stoliku. Twyla podniosła na mnie zamglone spojrzenie. Patrzenie na nią, gdy znajdowała się w takim stanie bardzo bolało, ale musiałem tu dla niej być. 

Przysunąłem sobie do Twyli krzesełko. Usiadłem na nim tak, że stykaliśmy się kolanami. Położyłem dłonie na udach Twyli. Zadrżała lekko. 

- Kochanie, dziś czeka nas rozmowa z Samuelem. Musimy podjąć pewne działania. Rozumiem, że jest ci bardzo ciężko, ale nie możemy odwlekać tego w nieskończoność. 

Twyla pociągnęła nosem i lekko potaknęła. 

- Wiem. Przepraszam, że tak długo to trwa. 

- Ależ nie musisz mnie przepraszać, skarbie - odparłem, uśmiechając się do niej. - Rozumiem, że musisz do siebie dojść. Nikt cię za to nie wini. 

- Ja siebie winię - odrzekła, ocierając łzy. Jej oczy były opuchnięte od płaczu, który towarzyszył jej od kilku dni. - To moja wina. Może gdybym złapała Rhetta i gdyby nie uderzył się o głowę, pożyłby jeszcze trochę. Mogłam go uratować, ale umarł. To moja wina, Sookie. To moja wina. 

Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Twyla niewątpliwie miała syndrom ofiary. W jej sytuacji nie było to nic dziwnego, ale i tak bolało mnie to, jak się czuła. 

Chwyciłem Twylę za dłonie. Przyciągnąłem je sobie do ust i złożyłem na nich pocałunki. Dziewczyna pociągnęła nosem. 

- Rozumiem, dlaczego Rhett nie powiedział mi o chorobie. Nie chciał mnie martwić. Wiem, że nie powinnam go usprawiedliwiać, Sookie. Rhett nie był dobrym człowiekiem, ale miał swoje pozytywne momenty. Mam nadzieję, że nie pogniewasz się na mnie za to, iż powiem, że go kochałam. 

Zacisnąłem usta w wąską linię. Słuchanie tego było dla mnie bolesne, ale nie byłem idiotą i samolubnym dupkiem. Rozumiałem, że przed moim pojawieniem się w życiu Twyli istniał inny facet. Nie był to ideał. Miał mnóstwo wad. Zaczynając od tego, że porwał niewinną dziewczynę. Sam nienawidziłem Rhetta za to, co mi zrobił, ale musiałem zrozumieć uczucia mojej ukochanej dziewczyny. Twylę i Rhetta łączył syndrom sztokholmski. Twyla nigdy w pełni nie pokochała swojego porywacza, ale czuła do niego coś silnego. Może myliła to uczucie z miłością, a może naprawdę była to miłość. Dziwna i niepokojąca, ale jednak miłość. 

- Nie mam ci tego za złe, skarbie. To normalne. Akceptuję to. 

Twyla zgięła się w pół i zaczęła szlochać. Objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Bolało mnie to, w jakim była stanie. Tak bardzo chciałem jej pomóc, ale nie wiedziałem jak to zrobić. 

- Kochałam go, Sookie. Wiem, że nie powinnam. Rhett zrobił wiele zła. Opowiedział mi jednak swoją historię. Rozumiem, dlaczego tak postępował. Nie usprawiedliwiam go jednak. Nigdy tego nie zrobię. Przez niego wiele osób zostało wziętych do niewoli. Nie mam pojęcia, ile z nich wciąż żyje. Ja też mogłam tak skończyć. Gdyby Rhett mnie nie pokochał, na pewno wyszkoliłby mnie na niewolnicę i potem sprzedał. Nie chcę, aby przez resztę życia jego duch nade mną krążył. Mam jednak wrażenie, że nawet teraz Rhett nade mną czuwa. To nie ma sensu, prawda? 

Nie mogłem się zgodzić. 

- To ma sens, kochanie. 

- Ma? 

Uśmiechając się, potaknąłem.

- Oczywiście. Gdy moja mama umarła, również stała się moim aniołem stróżem. Może nie ma jej tutaj fizycznie, ale czuję jej obecność. 

- Sookie... 

Przyciskając dłonie Twyli do ust, spojrzałem w jej niebieskie oczy. 

- Zrobiłaś dla Rhetta o wiele więcej, niż powinnaś, kotku. Zaakceptowałaś go. Umarł w rękach osoby, którą kochał. Wykopałaś dla niego grób. Twoje zachowanie jasno świadczy o tym, że w pewien sposób ci na nim zależało. Nie ma w tym nic złego. Kochałaś go, a on kochał ciebie. Pora jednak ruszyć do przodu, Twylo. Nie będę cię do niczego zmuszał. Już ci to mówiłem. Daję ci jednak możliwość, skarbie. Możesz być ze mną. Możesz podróżować ze mną po świecie. Możesz żyć jako część Rising Together. Zabiorę cię ze sobą do Seulu i tam zaczniemy nowe życie. Dla ciebie mogę nawet zrezygnować z kariery. I tak już się trochę męczę jako idol. To wspaniała praca, ale ty jesteś dla mnie ważniejsza. 

Dziewczyna zarzuciła mi ręce na szyję. Pocałowała mnie w skroń. Głaskała mnie po głowie, gdy ja rozluźniałem się w jej objęciach. 

Kochałem ją. Kochałem ją do bólu. Była to piękna miłość. Cudowne uczucie, którego nigdy nie chciałem się pozbywać. 

- Rhett wiedział, że cię kocham, Sookie. On o tym wiedział. 

- Wiedział? 

- Tak - przyznała, kiwając głową. - Chciał zostawić mnie z tobą. Powiedział jednak, że jest egoistą i nie mógł tego zrobić.

- Och, skarbie. 

Twyla pocałowała mnie w usta. Był to delikatny i czuły pocałunek. Nie był nachalny i długi. Wystarczył mi jednak do tego, abym zrozumiał, jak wiele dla niej znaczyłem.

Gdy Twyla oderwała się od moich ust, spojrzała mi w oczy. Uśmiechnęła się lekko, gładząc mnie po twarzy. 

- Kocham cię, Sookie.

Uśmiechnąłem się. Nie musiała nic mówić. W jej oczach widziałem wszystkie towarzyszące jej emocje. Było mi jednak miło, gdy wyznała mi miłość na głos. Poczułem się wyjątkowy i kochany. 

- Rhett mnie zniszczył, ale też mnie odbudował. Myślisz, że ma to sens? 

- Czasami doszukiwanie się sensu nie ma większego sensu - odpowiedziałem, na co ona zmarszczyła brwi, patrząc na mnie z niezrozumieniem. - Mam na myśli to, że życie nie musi być w pełni uporządkowane i sensowne. Czasami zdarzają się chwile, w których musimy się po prostu poddać. Ludzie, którzy kochają mieć nad czymś kontrolę tego nie rozumieją i jest im z tym trudno. Czasami jednak przekonuje się ich do tego, aby odpuścili i wtedy dzieją się cuda. Rozumiem, że twoje życie w niewoli nie było łatwe. Spotkało cię wiele zła. Nie miałaś gdzie się schować, gdy działy się rzeczy, które cię przytłaczały. Twoi rodzice cię oszukali i zmienili twoje życie w piekło. Ty jednak się nie poddałaś, kochanie. Ciągle o siebie walczysz i to jest cudowne. Szaleję na twoim punkcie i wierzę, że razem sobie ze wszystkim poradzimy. Musisz jednak podjąć pewne decyzje, dlatego dziś będziemy musieli porozmawiać z Samuelem. 

Zjedliśmy z Twylą śniadanie. Oglądaliśmy rosyjską telewizję i milczeliśmy. Czasami przyłapywałem Twylę na tym, że odpływała myślami gdzieś daleko. Jej wzrok stawał się nieobecny. 

Musiałem dać jej czas. Wiedziałem, że prędzej czy później do siebie dojdzie. Oczywiście wolałbym, aby stało się to prędzej niż później, jednak kim ja byłem, abym miał prawo na nią naciskać? 

Sam przeszedłem przez zaledwie przedsmak tego, w czym Twyla tkwiła od sześciu lat. Kilkanaście bądź kilkadziesiąt godzin spędzonych w lochach Rhetta było dla mnie piekłem. Zostałem zgwałcony i upokorzony, ale szybko się z tego podniosłem. Miałem powiem dla kogo walczyć. Wiedziałem, że Ling miała być ze mnie dumna.

Na razie nie chciałem zastanawiać się nad tym, co stanie się w odległej przyszłości. Pragnąłem żyć tu i teraz. Od dawna nie miałem takiego przywileju. Wszystko w moim życiu musiało być starannie uporządkowane i zorganizowane. Nie mogłem pozwolić sobie na chociaż odrobinę luzu. Lubiłem rutynę, ale czasami i tak chciałem się z niej po prostu wyrwać. 

Przed południem do drzwi naszego pokoju hotelowego zapukał Richard. Mężczyzna ubrany był w czarne dżinsy i bluzę z kapturem. Chyba nigdy wcześniej nie widziałem go w tak luźnym wydaniu. 

- Możecie przyjść do pokoju numer czterysta jedenaście? 

- Oczywiście - odpowiedziałem, po czym odwróciłem się do mojej ukochanej. - Twylo?

- Tak, już idziemy. Tylko się ubiorę. 

Richard skinął głową i odszedł. Ja za to z radością patrzyłem na to, jak Twyla zakłada czarne legginsy i poprawia swoją koszulkę z Rising Together. Uczesała włosy i założyła czerwone trampki. Wyglądała uroczo. Jak nasza fanka. 

Cieszyłem się, że Twyla ufała mi tak bardzo, że nie wstydziła się przy mnie pokazywać nago. W ciągu ostatnich dni ani razu się nie kochaliśmy ani nie zabawialiśmy, ale braliśmy wspólne kąpiele. Moje dłonie błądziły wówczas po jej pięknym ciele, a Twyla dotykała tylko mojej klatki piersiowej. Nie zapuszczała się niżej, ale mogłem na nią zaczekać. Czekałem długo na moją wymarzoną kobietę, więc jeszcze chwila czekania nie mogła być dla nas problemem. 

Kiedy oboje byliśmy gotowi, złapałem Twylę za rękę. Uśmiechnęła się do mnie i pozwoliła, abym zaprowadził ją do pokoju Samuela. 

Gdy dotarliśmy pod pokój, zapukałem w drzwi. Chwilę odczekaliśmy, po czym drzwi otworzył nam sam Samuel. Miał nagą klatkę piersiową i czarne spodnie dresowe. Na jego widok w takim stanie Twyla cicho jęknęła.

- Och, to wy. Moje kochane dzieciaki. Chodźcie. 

Samuel zaprosił nas do pokoju. Myślałem, że mężczyzna coś na siebie założy, ale on sprawiał wrażenie, jakby wcale nie miał zamiaru tego robić. 

- Ubierzesz się? - spytała w końcu Twyla, a ja parsknąłem śmiechem. 

- Rozpraszam cię? 

Zmrużyłem oczy na Samuela, na co ten się zaśmiał. 

- Dobrze, już dobrze. Wiecie, że w końcu mogę na trochę wrócić do mojej ukochanej uległej? Dobry Boże, nie macie pojęcia, jak bardzo nie mogę się doczekać, aby ją zobaczyć. Stęskniłem się za nią. Wracając jednak do was, chciałbym z wami przez chwilę porozmawiać. Wiecie, zanim wieczorem wrócę do Wielkiej Brytanii. 

- Zaraz, zaraz. Wracasz już dzisiaj? - spytała Twyla z zaskoczeniem. Ja również byłem w szoku. 

- Tak. Dla was także mam bilety, ale do Stanów. Polecicie razem prywatnym samolotem do Waszyngtonu. Spotkacie się tam z Changminem i Rising Together. W razie potrzeby będę pod telefonem, ale muszę pozwolić wam opuścić gniazdo, gołąbeczki. Nie będę stał nad wami przez resztę życia, choć szkolenie was jako pary dominy i uległego byłoby czymś wspaniałym. 

Nie spodziewałem się, że Twyla zbliży się do Samuela z rozpostartymi ramionami i się w niego wtuli. Nie poczułem jednak zazdrości. Samuel bardzo nam pomógł. Dzięki niemu zaakceptowaliśmy swoje łóżkowe potrzeby. Był dobrym człowiekiem i choć nie chciałem się z nim żegnać, to wiedziałem, że jego uległa bardzo za nim tęskniła. 

Samuel położył prawą dłoń na plecach Twyli, a lewą objął tył jej głowy. Pocałował Twylę we włosy i uśmiechnął się. 

- Nasza przyjaźń się nie kończy - zapewnił. - Zawsze będziecie mogli do mnie zadzwonić. Jestem zajętym facetem, który przeprowadza wiele akcji, ale zawsze znajdę czas, aby do was oddzwonić. Dobrze, skupmy się na interesach. Mam dla ciebie kilka informacji, które bardzo cię ucieszą, Twylo. Musimy jednak omówić także inne kwestie. Mniej przyjemne. Czy jesteś na to gotowa? 

Pokiwała twierdząco głową i nieznacznie odsunęła się od Samuela. 

- Świetnie. W takim razie może zejdziemy do hotelowego baru. Zamówiłem nam stolik. Nie, co ja mówię. Wynająłem cały bar na godzinę, aby nikt nam nie przeszkadzał. Chodźcie, kochani. 

Gdy szliśmy za Samuelem na dół, walczyłem z emocjami. Nie wiedziałem, skąd wzięło mi się to, że chciało mi się płakać. Chyba po prostu było mi ciężko z tym, że pewien rozdział naszej historii dobiegał końca. 

Nie mogłem doczekać się tego, co przyniesie nam życie. Moje największe marzenie się spełniło i w końcu byliśmy wolni. Mieliśmy przed sobą świetlaną przyszłość. Musieliśmy jednak pożegnać się z Samuelem i Richardem. Czułem, że nie zobaczymy się ponownie tak szybko. Każdy z nas był zajętym człowiekiem, ale spotkanie nie było przecież niemożliwe, prawda? 

Wierzyłem, że będzie lepiej. Wszystko miało być dobrze. 

Wiedziałem, że tak będzie. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top