52

Rhett

Kocham ją. Kocham ją tak bardzo, że to aż boli.

Nie wiem, gdzie się znajduję. Jestem tutaj, ale jednak mnie nie ma. Czuję, jak Twyla krzyczy moje imię i szarpie moje ramię. Chce, abym się obudził, ale ja nie mam siły. Moje ręce nie należą do mnie. Moje nogi także. Głowa niemiłosiernie mnie boli. Bardzo chcę ją przytulić, ale nie mam na to siły.

Ostrożnie rozchylam powieki i widzę zapłakaną Twylę. Dziewczyna szarpie mnie za włosy. Jej łzy spadają na moje policzki. Twyla dotyka mnie z taką czułością, że aż łamie mi się serce. Szkoda, że nigdy nie dotykała mnie tak czule, gdy byłem zdrowy.

Twyla całuje mnie w usta. Ma nadzieję, że ten pocałunek przywróci mnie do życia, ale ja umieram. Nie chcę zostawiać jej samej. Bardzo tego nie chcę, ale czuję, że mój czas się kończy.

Nagle widzę Twylę w białej sukni. Widzę koronę na jej głowie, bo jest pieprzoną księżniczką. Nie, ona jest królową.

Oczami wyobraźni widzę, jak Twyla idzie do ołtarza jako panna młoda. Oboje wymawiamy przysięgi i całujemy się. Mamy przed sobą całe życie. Możemy zrobić tak wiele. Możemy pojechać w różne miejsca i możemy stworzyć nowe życie. Nasze dzieci. Te dzieci, o których tak bardzo marzyłem, ale których nie miałem się doczekać.

Płaczę. Łzy spływają po moich policzkach, gdy się z nią żegnam. Nie mogę już nic powiedzieć, ale wierzę, że Twyla patrząc w moje oczy wie, co do niej czuję.

Kocham ją. Kocham ją. Tak bardzo, bardzo ją kocham.

Próbuję unieść dłoń, aby móc po raz ostatni ją pogłaskać. Nie mogę jednak jej dotknąć. Moje ciało umiera, ale moje serce tak bardzo chce zostać na Ziemi, że zacięcie się tego trzyma. Patrzę w oczy Twyli i widzę w nich naszą wspólną przyszłość, która nie miała szansy się wydarzyć.

Mam nadzieję, że tam, gdzie trafię, będę mógł na nią spoglądać. Mam nadzieję, że będzie szczęśliwa. Wierzę, że jej Koreańczyk ją odnajdzie. Przecież celowo zostawiłem w hangarze znaki. Jeśli chłopakowi naprawdę na niej zależy, odnajdzie ją i będą żyć długo i szczęśliwie. Twyla urodzi mu dziecko i będą rodziną. Dla mnie nie ma tutaj miejsca.

Twyla przyciska usta do moich ust. Całuje mnie tak, jakby wierzyła, że to mnie tutaj zatrzyma, ale ja się oddalam. Moje ciało już umarło, ale dusza jeszcze nie. Mam jeszcze moment. Jeszcze chwilę. To ostatnia szansa.

- K-kocham c-cię.

- Rhett, nie! Nie umieraj! Błagam, nie rób mi tego!

Uśmiecham się do niej. Twyla wyje z rozpaczy. Chyba do końca życia jestem sadystą, gdyż się uśmiecham. Nie cieszę się z jej cierpienia, ale z tego, że będzie za mną tęsknić. Ktoś za mną zapłacze. To jest dla mnie ważne.

Twyla czuje, że odchodzę. Opiera swoje czoło o moje i patrzy mi w oczy. Mimo, że moje ciało jest już zimne, to ją czuję. Czuję jej ciepło i jej szybko bijące serduszko. To serce, które nigdy dla mnie nie zabiło, ale które zabiło dla innego szczęściarza.

- Kocham cię, Rhett.

Nie musi mówić nic więcej. Niczego więcej nie potrzebuję.

Uśmiecham się do Twyli po raz ostatni i pozwalam aniołom i diabłom zabrać się do zaświatów. Zamykam oczy i Twyla znika, ale zostaje w moim sercu. Zostanie w nim na zawsze. Tam jest bowiem jej miejsce.

Kocham cię, Twylo.

Do zobaczenia w kolejnym życiu.

Bądź szczęśliwa i nie spiesz się do mnie.

Będę na ciebie czekał.

Twyla

Płaczę. Szlocham. Wyję.

Rhett Lancaster odszedł. Umarł mi na rękach.

Nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Trzęsę się i przytulam zimne i sztywniejące ciało Rhetta. Próbuję go obudzić. Krzyczę na niego, ale wiem, że to na nic. Rhett odszedł. Zostawił mnie samą. Zabrał część mnie. Wyrwał mi serce z piersi i zgniótł je w swojej diabelskiej dłoni.

Ostrożnie kładę głowę Rhetta na podłodze. Kładę się obok niego. Zarzucam nogę na jego nogi i przytulam się do niego mocno. Kładę głowę na jego piersi i próbuję wyczuć jego serce, ale ono już nie bije. Umarło. Rhett naprawdę odszedł, ale ja nie jestem w stanie się z tym pogodzić.

- Dlaczego to zrobiłeś?! Dlaczego musiałeś umrzeć?!

Głowa Rhetta przechyla się na bok. Odwracam jego głowę do siebie i choć wiem, że to nie jest normalne, całuję go w usta.

To koniec. Rhett Lancaster naprawdę odszedł. Zostawił mnie samą i oddalił się z tego świata. Stał się aniołem. Może diabłem. Nie wiem, ale nie jest to dla mnie ważne. Rhetta nie ma. Umarł. Odszedł. Zostawił mnie samą.

Nie miałam pojęcia, jak długo płakałam, mocząc jego ciało łzami. Przerażona tym, co się wydarzyło, wstałam. Poszłam do salonu i wzięłam poduszkę i koc. Wsunęłam poduszkę pod głowę Rhetta i otuliłam go kocem. Wiedziałam, że to, co robiłam, nie miało najmniejszego sensu, ale nie myślałam logicznie. To był koniec. Koniec życia. Nie tylko Rhetta, ale i mojego.

Uklękłam przy Rhettcie i pogłaskałam go po czole. Odsunęłam jego ciemne włosy i pocałowałam go w czoło. Było już zimne. Jego ciało zaczęło sinieć.

Dobry Boże, dlaczego to mnie spotkało?

Wstałam. Musiałam coś zrobić. Nie wiedziałam, w jaki sposób mogłabym z kimkolwiek się skontaktować. Na razie jednak robiłam to, co podpowiadało mi serce. Nie było to dobre i właściwe, ale musiałam działać. Musiałam zrobić cokolwiek, aby nie oszaleć. Do szaleństwa było mi bowiem blisko.

Wyszłam z domu, zostawiając Rhetta w holu. Płacząc poszłam do garażu. Na szczęście udało mi się go otworzyć.

Nie wiedziałam, co robić, ale i tak działałam. Wzięłam do ręki łopatę i poszłam pod drzewo. Uznałam, że to będzie idealne miejsce spoczynku dla Rhetta. Pewnie nie powinnam chować go w ogrodzie, ale co miałam zrobić, skoro nie miałam innej możliwości?

Szlochałam, kopiąc dół. Byłam zmęczona i szybko miałam dość. Kopanie grobu było trudne nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Musiałam pochować kogoś, kogo kochałam. Żałowałam, że nie miałam trumny, aby zapewnić Rhettowi godny pochówek, ale miałam nadzieję, że doceni moje starania.

Szlochałam tak bardzo, że dławiłam się łzami. Kopałam jednak dalej. Ręce mnie bolały, a nogi mi się trzęsły, ale kopałam. Kopałam, kopałam i kopałam.

Nie wiedziałam, jak długo kopałam dół, ale w końcu był na tyle duży, abym mogła pochować Rhetta. Z bólem wróciłam do domu i poszłam do salonu po więcej koców. Wyniosłam je do ogrodu i jeden rozłożyłam w dole. Potem wróciłam do holu i zapłakana podeszłam do martwego Rhetta. Spojrzałam na jego twarz i zaszlochałam. Wyglądał jak trup, bo nim był. Nie takim chciałam go zapamiętać.

Nagle usłyszałam jakiś hałas. Wybiegłam na dwór i zobaczyłam duży samochód przy bramie. Wystraszyłam się. Domyśliłam się, że do Rhetta przyjechał jakiś klient albo współpracownik.

- Twylo?!

Podeszłam bliżej. Nie mogłam uwierzyć w to, kto wysiadł z samochodu. Zobaczyłam bowiem Sookiego, a potem Samuela i pozostałych.

Padłam na kolana na trawnik. Schowałam twarz w dłoniach i szlochałam. Nie umiałam podejść do bramy. Pozwoliłam, aby Samuel, Richard i reszta jakimś sposobem ją otworzyli.

Nagle usłyszałam, jak ktoś do mnie biegnie. Po chwili poczułam, jak czyjeś ramiona mocno mnie obejmują. Był to Sookie.

- Twylo! Twylo, ty żyjesz! Kochanie moje!

Płakałam głośno. Sookie odsunął się ode mnie i złapał moją twarz w dłonie. Zmusił mnie do tego, abym spojrzała mu w oczy.

- Kochanie...

Samuel i Richard przybiegli do mnie, a ich pracownicy wbiegli do domu. Odwróciłam się i krzyknęłam na mężczyzn.

- Nie wchodźcie tam! Błagam, nie wchodźcie tam!

Mężczyźni stanęli posłusznie w miejscu. Patrzyli na mnie pytająco, ale Samuel dał im znak, aby mnie posłuchali.

Samuel ukucnął obok klęczącego przede mną Sookiego. Blondyn położył dłoń na moim ramieniu. Po chwili wstrzymał oddech, gdyż zobaczył dół.

- Twylo, co się stało?

- Rhett... On...

- Twylo.

- Rhett umarł. Nie żyje. Odszedł.

Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Spojrzałam w brązowe oczy Sookiego. Mój cudowny chłopiec płakał. Był szczęśliwy, że mnie znalazł. Ja również byłam szczęśliwa, że go widziałam, ale moje złamane serce bolało tak bardzo, że nie potrafiłam się uśmiechnąć.

- Jak to się stało? - spytał łagodnie Samuel.

- Powiedział mi o tym, że jest chory. Ma... To znaczy miał nowotwór mózgu. Zakręciło mu się w głowie i upadł na podłogę. Uderzył się w głowę i odszedł. Umarł mi na rękach. Wykopałam mu dół. Przyniosłam koce. Chciałabym go pochować. Ja...

- Kurwa, skarbie. Sama wykopałaś dół? - spytał mój Koreańczyk.

Potaknęłam.

- Proszę, nie zabierajcie ciała Rhetta - poprosiłam, składając ręce jak do modlitwy. - Nie chcę, aby spoczął na cmentarzu. Wiem, że tak powinno się zrobić, ale nie róbcie tego. Chcę go tutaj. Proszę. Proszę.

- Już dobrze, Twylo - uspokoił mnie Samuel, kładąc dłoń na moim ramieniu. - Zajmiemy się tym, słoneczko. Pochowamy Rhetta tutaj, dobrze?

Skinęłam głową. Samuel wszedł do rezydencji razem z Richardem i pracownikami. Zostawił nas samych w ogrodzie.

Sookie spojrzał mi w oczy. Płakał. Uśmiechnęłam się w bólu i starłam mu łzy z policzków.

- Nie płacz, kochanie. Znalazłeś mnie.

- Twylo, tak mi przykro. Domyślam się, co musisz czuć. Ten dół... Boże, sama go wykopałaś...

- Musiałam - przyznałam, wzruszając ramionami. - Nie mogłam zostawić Rhetta w holu. Zasłużył na pochówek.

Sookie mocno mnie przytulił. Objął mnie rękoma, a ja z radością wtuliłam się w niego. Poczułam ciepło jego ciała i zrobiło mi się lepiej. Byłam wdzięczna, że miałam przy sobie kogoś, komu na mnie zależało. Miałam nadzieję, że Rhett patrzył na mnie z góry. Czułam, że został moim aniołem stróżem. Mężczyzna sprawował nade mną opiekę z zaświatów.

Nigdy nie sądziłam, że taki będzie finał naszej historii. Mimo, że nie chciałam żyć z Rhettem, to nie życzyłam mu odejścia z tego świata. Nawet, gdy miałam w dłoni pistolet, nie zabiłam go. W pewien sposób kochałam Rhetta. Była to miłość porwanej do oprawcy, ale był to pewien rodzaj uczucia. Miałam nadzieję, że nigdy nie zapomnę tego, jak się przy nim czułam. Nie zawsze było wesoło i pięknie, ale taka właśnie była nasza miłość. Szalona, dziwna oraz niepokojąca.

Rhett Lancaster był skrzywdzonym człowiekiem. Cieszyłam się, że poznałam jego historię. Dowiedziałam się wszystkiego, czego potrzebowałam. Kochałam go do szaleństwa, ale jednocześnie nim gardziłam.

- Dzieciaki.

Spojrzałam w górę i zobaczyłam stojącego nad nami Samuela. Nie wiedziałam, jak długo klęczałam przy Sookie'm, ale czułam się tak, jakby to była zaledwie sekunda.

- Tak, Samuelu? - spytał Sookie.

- Jesteśmy gotowi do pochówku - oznajmił łagodnie, a moje serce krwawiło boleśnie. - Twylo, jeśli chcesz wziąć w nim udział, możesz podejść do grobu.

Zapłakałam, ale zrobiłam to. Podniosłam się powoli, ale gdyby nie było przy mnie Sookiego, pewnie osunęłabym się na ziemię. Byłam słaba, zmęczona i zła.

Razem z moim chłopakiem podeszłam do dołu, który wykopałam. Nie był idealny, ale zrobiłam go od serca. Wolałabym podarować Rhettowi inny prezent niż dół, ale już nie mogłam tego zrobić. Rhett nie żył.

Kiedy Richard i pracownicy wynieśli z domu ciało Rhetta owinięte kocami, płakałam okropnie. Szlochałam tak głośno, że ptaki siedzące w koronach drzew uciekły. Może nie chciały czuć mojego bólu. Może nie chciały na niego patrzeć. Nie dziwiłam im się. Gdybym mogła, ja również bym stąd uciekła.

- Zaczekajcie. Czy możecie położyć go na trawie?

Mężczyźni przytaknęli. Położyli ciało Rhetta na trawie. Uklękłam przy nim i odsunęłam delikatnie koc. Widok nie był przyjemny, ale zrobiłam to, co planowałam.

- Kocham cię, Rhett.

Pocałowałam mężczyznę w usta. Pozwoliłam, aby samotna łza spadła na jego policzek. Objęłam dłonią jego zimny policzek i lekko się uśmiechnęłam.

- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Nie zawsze było kolorowo, ale taki właśnie byłeś. Pochłonięty mrokiem i skrzywdzony. Przykro mi, że tak się pogubiłeś w życiu. Wiedz, proszę, że nigdy o tobie nie zapomnę. Do zobaczenia, Rhett.

Klęczałam przy grobie, gdy mężczyźni chowali Rhetta. Samuel i Richard zasypywali dół ziemią. Byłam im wdzięczna za to, że pozwolili mi pochować Rhetta w ogrodzie, choć nie było to zgodne z przepisami prawa. Zmarłych powinno chować się na cmentarzu i to w trumnie, a nie w kocach w ogrodzie.

Gdy Rhett zniknął pod ziemią, poczułam się tak, jakby nigdy nie istniał. Bolesne i przerażające było to, że człowiek przychodził na świat, żył, a potem odchodził. Gdy był sam, nikt o nim nie pamiętał. To było straszne, ale wiedziałam, że choć Rhett nie miał rodziny, ja będę pamiętać go na zawsze.

Po pogrzebie zaczął padać deszcz. Richard, Samuel i reszta weszli do rezydencji, ale ja zostałam przy grobie. Sookie przy mnie trwał. Mój cudowny chłopiec obejmował mnie i płakał razem ze mną.

Miałam jednego anioła stróża w zaświatach i jednego przy sobie. Wiedziałam, że cokolwiek się wydarzy, damy sobie radę.

Dziękuję ci za wszystko, Rhett.

Wyrwałeś mi serce z piersi, ale pokazałeś mi prawdziwego siebie. Jestem ci za to wdzięczna. Do zobaczenia kiedyś w innym świecie, kochanie. Oby było ci tam lepiej niż na Ziemi.

***

Chyba nigdy nie płakałam tak przy pisaniu żadnego rozdziału. Mimo wszystko Rhett był dla mnie ważną postacią. Rany, ale emocje. x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top