Rozdział XXIX
- Możesz się pospieszyć? - rozległ się głos Jace'a, który zwracał się do Isabelle.
- Nie chcesz być teraz po mojej złej stronie. - mruknęła czarnulka, pakując dalej potrzebne rzeczy.
- Wszystko poszło zgodnie z planem. Magnus odstawił stelę na swoje miejsce. - powiedziała Beth, gdy wróciła od czarownika. Zauważyła, że blondyn ma wszystkie rzeczy, które ukrył przed nimi Alec. Spojrzała się na przyjaciółkę i zauważyła jej niepewną minę. - Izzy, wszystko w porządku? - zapytała marszcząc brwi.
- Cały świat wywraca się do góry nogami. - schowała kolejną rzecz do torby. - Simon został wampirem.
Czyli ruda to zrobiła, głupia. Przemknęło po głowie Beth.
- A teraz Melrion ma umrzeć...- Isabelle ciężko westchnęła.
- To nie twoja wina. - powiedziała miękko blondynka.
- Zebrali kilka niezwiązanych ze sobą faktów i zrobili z tego wielkie kłamstwo. - zawtórował blondynce Jace.
- Chciałabym, żeby mnie to pocieszyło. - westchnęła ponownie czarnulka. Po czym sprawnie zapięła torbę i odwróciła się wraz z przyjaciółmi w stronę wyjścia. Jednak zatrzymali się w pół kroku.
- Dokąd to się wybieracie? - zapytał u progu Hodge. - nastały niebezpieczne czasy i nikt nie opuści budynku bez specjalnego rozkazu.
Beth na słowa starszego z nich, wypuściła dyskretnie powietrze z płuc.
- Hodge my mieliśmy... - zaczął Jace.
- Okłamać mnie? - przerwał mu szybko Hodge. Podnosząc przy tym brew.
- Clary nas potrzebuje, Hodge.- podjął ponownie blondyn. - Clave jej szuka, może być w prawdziwym niebezpieczeństwie.
- Skoro tak.. - podrapał się Hodge po brodzie. - mogę wam pomóc się wydostać, tak by nikt nie zorientował się, że zniknęliście. - odparł powoli.
- Nie zapomnimy ci tego. - powiedział z wdzięcznością Wayland. Po czym wszyscy powędrowali za Hodge'm, który kierował ich na tyły budynku.
- Beth? - zapytał zdziwiony Jace, gdy już byli przed wyjściem z Instytutu, a ta nagle się zatrzymała.
- Muszę zostać. Nie mogę pozwolić aby ktoś się połapał że mnie nie ma i doniósł tej blond zarozumiałości. - Pokręciła głową i posłała im blady uśmiech.
- Beth.. - zaczęła Isabelle, która już dowiedziała się, co zamierza Lydia zrobić z blondynką.
- Idźcie, teraz ja będę was kryła. Może dowiem się jeszcze czegoś. Pomóżcie Clary. - powiedziała i skrzywiła się na imię rudowłosej. Na szczęście Jace, nie spostrzegł tego.- Ja mam jeszcze coś do zrobienia.
Czarnulka i Wayland pokiwali zgodnie głowami i ruszyli w swoją stronę. Podobnie jak Beth.
Blondynka przemierzała ciemne i zapomniane korytarze Instytutu. Po kilku minutach dotarła do miejsca, w którym Hodge ich zostawił, udzielając dalszych instrukcji. Był to niewielki przedsionek z drewnianymi drzwiami. Wypełniony po brzegi starą bronią i tajemniczymi zwojami. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zatrzymała się przed jednym ze skupisk papieru. Strzepnęła z niego kurz, pod którym kryły się pożółkłe wytwory papiernicze. Wzięła ostrożnie jeden z nich i próbowała cokolwiek z niego odczytać. Jednakże nosiły one wiele lat na sobie to i pochyłe pismo stało się niezbyt czytelne. Beth z niesmakiem odłożyła kolejny zwój i postanowiła się udać do głównej części budynku, by nie wzbudzać podejrzeń. Naszła ją myśl, czy w jej poprzednim Instytucie były również podobne miejsca. Żałowała w duchu, że nie dane jej już jest tego sprawdzić. Westchnęła ciężko i zamrugała kilka razy, by odpędzić niechciane łzy słabości. Opuściła w zadumie owe, pokryte sekretem miejsce i już znalazła się na głównych halach.
Gdy była już przy centrum, gdzie znajdował się wgląd na kamery i panel wraz raportami, to natychmiast wyciągnęła swój telefon i już miała wykręcony pewien numer gdy zaskoczyła ją Lydia.
- O tutaj jesteś. Musimy pogadać Annabeth. - zwróciła się do blondynki i podeszła bliżej. Natomiast Beth zmarszczyła brwi i sprawnie schowała komórkę.
- Ah tak? A mi się wydaję, że nie mamy o czym. Już wystarczająco zamieniłyśmy słówko, poprzednim razem. - rzuciła z przekąsem Lynn i posłała jej sztuczny uśmiech.
Na to Brandwell pokiwała jakby rozbawiona głową i również odwzajemniła uśmiech. - Oh.. Beth, jeszcze nie rozumiesz.. - zaczęła.
- Właśnie, że rozumiem wszystko.- przerwała Lydii i wyminęła ją. Na co nowa głowa Instytutu podniosła wyżej podbródek i prychnęła niezadowolona.
W momencie, gdy Beth była już na korytarzu, który prowadzi do wyjścia z budynku, zauważyła jak niewielki oddział, w skład którego wchodził między innymi Alec, opuszcza teren Instytutu.
- Cholera. - syknęła zła, bo już wiedziała dokąd zmierzają. Natychmiast wyciągnęła telefon, po czym odblokowała go i napisała wiadomość ostrzegawczą do Isabelle, gdy skończyła przed jej nosem ponownie pojawiła się Brandwell.
- Ugh.. to znowu ty. Powiedziałam, że nie mamy...- zaczęła blondynka.
- Nie powinnaś się do mnie tak zwracać. - przerwała jej twardo. - w końcu ja tu rządzę.
- Tymczasowo. - sarknęła Beth. Na co Lydia mlasnęła zniesmaczona brakiem szacunku ze strony Lynn.
- Ostrzegam Cię Beth, jeśli..- zaczęła zła jak osa Brandwell.
- Ja Ciebie również Lydio. - warknęła, przerywając jej. - Przestań traktować nas przedmiotowo. Nie jesteśmy w Idyrsie. - Powiedziała i obróciła się na pięcie. Ruszyła do swojej sypialni, chciała się odsunąć od tego szaleństwa i poważnie zastanowić nad swoim dalszym losem. Gdy już przekroczyła próg swojego kąta, to natychmiast usiadła na łóżku i oparła się plecami o ścianę, po chwili odchyliła również głowę i zamknęła powieki. Odetchnęła głęboko i wróciła myślami do Instytutu w New Jersey. Do momentu, gdy Florence uczyła ją i kierowała mentalnie. Wtedy tego nie doceniała i przede wszystkim nie rozumiała. Zacisnęła dłonie na prześcieradle.
- Skup się Annabeth. Pomyśl, że wyrywasz ze swojego wnętrza potęgę swoich możliwości. - powiedziała kojąco Florence.
Blondynka zacisnęła mocniej powieki, ale nie widziała żadnych efektów starań własnych i mentorki. Westchnęła ciężko i zniesmaczona wydęła wargi.
- Ależ to jest bez sensu!- krzyknęła zirytowana..
Jednak teraz wiedziała, że wtedy bardzo się myliła.
Nagle Beth poczuła zimny dreszcz na samo wspomnienie, odchyliła powoli powieki i o mało co nie krzyknęła.
Bowiem większość przedmiotów z jej pokoju unosiło się wokół niej. Jakby były tak lekkie, że zawisnęły pomiędzy grawitacją, jakby lewitowały.
Dziewczyna w szoku zabrała z łóżka dłonie i zakryła nimi usta. W tym samym momencie wszystkie rzeczy opadły bezwładnie na podłogę.
- Florence, to miało sens. - wyszeptała.
***********
- Raczej nie można nazwać tego atakiem, skoro nikt nie został ranny. Wpadliśmy w zasadzkę. - odparł jeden z oddziału Brandwell.
- Jak to możliwe? - zapytała zniesmaczona Lydia. - Skoro nikt spoza Instytuty nie wiedział o misji.
- Było ciemno, niewiele widzieliśmy. Pojawiły się wilki. Innych zaatakowały wampiry, ale przysięgam, że ten, który mnie dopadł, poruszał się jak Nocny Łowca. - odezwał się ten sam brunet.
Lydia uniosła wysoko podbródek i zerknęła na rodzeństwo Lightwood, do których z kolei dołączyła Beth. O czymś rozmawiała z Isabelle. Lydia zmarszczyła brwi i natychmiast ruszyła w ich stronę.
- Isabelle Lightwood, Annabeth Lynn, w imieniu Clave aresztuję was za zdradę stanu. - powiedziała Brandwell. Na co Isabelle uniosła wysoko brwi, a Beth przeklęła pod nosem.
- Co? Na jakiej podstawie? - dopytał zmieszany Alec.
- Tylko garstka wiedziała o Meliornie. - powiedziała Lydia wyniośle.
- Wszyscy wiedzą, że ona z nim sypia. - odezwał się mulat, mając na myśli Isabelle. Na co ona prychnęła zirytowana.
Natomiast blondynka słysząc jego słowa, zacisnęła mocniej pięści i po chwili skrzyżowała ramiona na piersi. - W końcu znalazłaś pretekst by zrobić to, co sobie już wcześniej zaplanowałaś co?
- Nie wiem o czym mówisz Annabeth. - prychnęła kobieta w zielonym żakiecie.
- Ależ doskonale wiesz. - zaczęła Beth, podchodząc do niej. - Od początku nie chciałaś mi dać wyboru, od początku chciałaś zgodę od Clave by się mnie pozbyć. Nie jestem głupia, czytałam raporty. To nie Clave wystąpiło o pewnych wytycznych w mojej sprawie, tylko ty. - Warknęła wściekła. - Nie różnisz się zbytnio od Valentine'a, tylko on ma na tyle odwagi by stwierdzić, że chce śmierci Podziemia, a ty? Ty zasłaniasz się prawem. I nie chcesz przyznać przed resztą, że według ciebie nie ma miejsca na wynaturzenia.
- Lynn, skończ te oszczerstwa, bo pogorszysz swoją sytuację. - powiedziała Brandwell. Na co Beth parsknęła śmiechem.
- Niezależnie co powiem i tak postarasz się o moją śmierć. - warknęła.
- Lydia, o czym Beth mówi. - zapytał zdziwiony Alec i ruszył w stronę Lynn.
- Ależ ona kłamie. - powiedziała ze sztucznym uśmiechem Brandwell.
- Tylko wiesz co Lydio, nie rozumiem jednego. - warknęła. - Po co mieszasz w swoje chore ambicje niczemu winną Isabelle. - powiedziała i wystawiła ręce by oddać się aresztowi ambasador.
- Nie, Lydio. Przestań... - wszedł przed Isabelle i Beth czarnowłosy.
- Decyzja zapadła Alec, nie zmienię jej. - uniosła wysoko podbródek.
- Suka, - mruknęła wściekła Beth.
NOTATKA OD AUTORA
I mamy kolejny! Przepraszam za nieobecność, wena ulotna rzecz, ale już wracam do pisania!
Kolejny wstawię troszeczkę później, ale również dziś. Miłego czytania!
Piszcie co sądzicie! ♥♥♥
VM
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top