Rozdział XXI

- Karty Tarota. - powiedziała Clary, stojąca na środku salonu czarownika. - Mama musiała je narysować kilka lat temu, ale Kielich Anioła musi być we wewnątrz Asa. Karta wygląda dokładnie jak on. - rudowłosa rzuciła spojrzenie pełne wiary, każdemu po kolei. Po czym widząc ich miny, zmarszczyła brwi. - Dlaczego się nie cieszycie? - dopytała. - Pozostało nam tylko znaleźć...- zatrzymała wzrok na Magnusie, którego wyraz twarzy był wymowny. - Dot..- zrozumiała.

- Jeśli Dot miała je, kiedy ją porwano to nie mamy zbyt dużo czasu. - odezwał się Jace. - Jeśli Valentine zdobędzie Kielich.. 

- Wiemy. - powiedział Magnus, który jeszcze przed chwilą siedział na kanapie obok Beth. Natychmiast podniósł się z miejsca i zaczął kroczyć po pomieszczeniu. - Jeżeli Valentine zacząłby tworzyć Nocnych Łowców albo zyskał kontrolę nad demonami - obszedł wokół Clarissy. - To byłby to jakby Beyonce jadąca na dinozaurze przez Time Square. - popatrzył na rudą. - zauważylibyśmy. 

- Kontroluje demony, widziałam to. - powiedziała Fray. 

- Przekupienie paru demonów jest zupełnie proste. Zwłaszcza, że rzadko, które dożywają wypłaty. - odparł beztrosko Magnus.

- Nadal czekamy na podziękowania od Valentina. - rzekł Jace.

- Otwieranie bram piekieł jest trochę trudniejsze. - podsumował czarownik, tkwiąc swój przenikliwy wzrok w blondynie. 

- Valentine nie ma kart. - odezwał się nagle Luke. Clary podniosła w zdziwieniu brwi i posłała mu spojrzenie pełne nadziei. - ja je mam. Są w moim biurku na posterunku. - odparł. Na te słowa zapaliła się lamka w umyśle Beth. Złapała dyskretnie za ramię czarownika.

- Myślisz, że to tam zabrali moją księgę? - zapytała. Bowiem po ostatniej rozmowie z Magnusem, natychmiast ruszyła z czarownikiem na poszukiwania jej kurtki, w której to miała swoją księgę od Florence. I jak się okazało nie było jej we wewnętrznej kieszeni odzienia. Sfrustrowana blondynka, nie mogła przypomnieć sobie, gdzie mogła ją zgubić. Zaklinała w duchu swoją głupotę. Dopiero, gdy się uspokoiła uświadomiła sobie, że przecież mogło się stać to w spalonym mieszkaniu Clary, kiedy to jeden z rosłych wilkołaków popchnął ją na ścianę. A jak się okazało, niektórzy z watahy należeli do okolicznej policji.

- Trzeba by to sprawdzić. - odparł cicho, na co dziewczyna pokiwała twierdząco głową. 

- Kiedy Clary wraz ze Simonem zaginęli, natychmiast ruszyłem na poddasze i zabrałem wszystko. Nie chciałem by Krąg namierzył Clarissę. - odparł. 

- Świetnie, więc pójdzie łatwo. - skomentowała ruda.

- Tak właśnie powiedział generał Custer. - odparł Magnus i usiadł tym razem na fotelu.

- Magnus ma rację. Valentine ma wszędzie szpiegów, nawet w policji. Musimy być dyskretni. - odezwał się ponownie nowy alfa.

- Więc wyruszamy rano. - podsumował Magnus. Wszyscy przytaknęli zgodnie i rozeszli się w swoje strony. 

Nazajutrz zebrali się zwartą grupą i ruszyli w stronę komisariatu. Przemierzali ostrożnie ulice Brooklynu by po chwili dotrzeć na miejsce.

- Dobra. - zwrócił się do towarzyszy wilkołak, gdy byli już przed budynkiem. - Karty są na moim biurku. Nie zajmie to długo.

- Dobra. - wychylił się do przodu tleniony blondyn. 

- Chwila. - powstrzymał go Luke - łatwiej uniknąć będzie uwagi jeśli sam po nie pójdę. 

- Zaczekamy tu. - powiedziała spokojnie Fray.

Czarnoskóry siknął jej zgodnie głową i obrócił się na pięcie, by po chwili zniknąć za drzwiami posterunku.

- I tak nie zanosiło się na nic ciekawego. - podsumował Jace, krzyżując ramiona na piersi. 

Beth parsknęła cicho i zaczęła nerwowo przebierać nogami, Luke obiecał jej zahaczyć o inne miejsca w komisariacie, w celu zlokalizowania jej księgi. Przygryzła wargę zdenerwowana, gdy wilkołak nie pojawiał się już od dłuższego czasu. 

- Mam złe przeczucia. - odezwała się Clary. - Dlaczego tyle mu to czasu zajmuje?

Jace westchnął i oparł się o maskę radiowozu. - Wiem jak możemy się dowiedzieć. - podjął blondyn. - wejdziemy i sami zobaczymy.

- Luke kazał nam tu zaczekać, więc tak zrobimy. - odparła Beth, choć nie do końca była przekonana do swoich słów.  Po czym usłyszeli jak dzwonek telefonu rozchodzi się z kieszeni Clary. 

- Może to on. - szepnęła.  Jednak kiedy zobaczyła kto dzwoni, zawahała się. 

- Wątpię - stwierdził Jace. - dla jasności, wspominał coś o tym, żeby nie zwracać na siebie uwagi, prawda? - Beth zmarszczyła brwi i spojrzała się na blondyna, który wpatrywał się cierpliwie w budynek komisariatu. - wygląda na to, że słabo mu to idzie. - skwitował, a reszta podążyła wzrokiem na okno, w który było wyraźnie widać jak kilkoro mężczyzn prowadzi Luke'a zakutego w kajdanki do kolejnych pomieszczeń. 

- Członkowie Kręgu? - zapytała Clary. 

- Nie, Przyziemni. Oficerowie spraw wewnętrznych. - odparł Jace.

- Możesz to stwierdzić jedynie na nich patrząc? - zapytała rozbawiona rudowłosa.

- Mogę to stwierdzić, czytając to z ich odznak. - powiedział i podniósł rękę, gdzie miał runę. - Lepsze to niż lornetka. Luke miał swoją szansę. 

- Tak, chodźmy. - powiedziała ruda. Ruszyła wraz z blondynem, po czym widząc, że Beth nie rusza się z miejsca, rzucili jej zdziwione spojrzenie. 

- Ja zostanę na wypadek gdyby was też przymknęli. - rzuciła półżartem półserio. Brwi Waylanda podjechały wysoko do góry. - A tak poważnie, to powęszę wokół posterunku. Mam przeczucie, że ludzie Valentina maczali w tym wszystkim palce. Spotkamy się na rogu. Przy jedenastej alejce. 

Clary wraz z blondynem pokiwali zgodnie na jej słowa i ruszyli w stronę wejścia do budynku. Natomiast, jak tylko oni zniknęli w murach posterunku, Beth natychmiast zebrała się i ruszyła dyskretnie na jego tyły. Przed tym uaktywniła sobie runę niewidzialności.

Po cichu stawiała każdy krok, tak by nikt kto jej nie widzi, jej również nie usłyszał. Ruszyła dalej, rozglądając się murom sąsiednich budynków, na których zauważyła niepokojące czarne smugi. Zmarszczyła brwi, po czym rozejrzała się dookoła, jakby chcąc się upewnić, że nikt nie nadchodzi, i ruszyła do miejsca, gdzie smuga znajdowała się najbliżej ziemi. Przejechała delikatnie opuszkami po ścianie. Po chwili oderwała dłoń, zauważając, że owe plamy zostawiają na jej palcach równie czarny pył. Momentalnie przeszył ją chłód. 

Bowiem miała rację, nie była w tym zaułku sama. 

NOTATKA OD AUTORA

Tak jak obiecałam, tak wracam! Nie będę się rozpisywać. Ja po prostu tutaj zostawię ten rozdział. Napiszcie co sądzicie! Każdy komentarz i gwiazdeczka, niezwykle motywują autora! Zatem dziękuję za każdą aktywność! ♥

VM

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top