Rozdział 87


Pewnego wieczoru siedzieli na głazach odpoczywając po intensywnym treningu. Byli sami, prosiła, aby wszyscy zrobili sobie wolne i wypoczęli. Należało im się. Rozmawiali przez długie godziny, ciesząc się swoją obecnością i chwilą wytchnienia. Śmiali się, żartując i opowiadali sobie nawzajem historie, raz wspominając dawne czasy, a raz racząc się nowinami z życia po Hydrze.

— A pamiętasz, jak ten chłopak z dziewiątki zaczął kłócić się ze strażnikiem? — zapytał Kayden, a jego oczy skrzyły się radośnie.

— Ten, co panował nad plazmą i materią? — spytała Silva w celu upewnienia się.

— Tak. Oboje tak się pokłócili, że obudzili dowódcę. Baron był wściekły, kazał im później śpiewać za karę, lecz zrezygnował, kiedy pękły szyby — zaśmiał się, a dziewczyna mu zawtórowała.

Chłopak spojrzał na nią oczarowany jej melodyjnym, szczerym śmiechem. W jego oczach była najpiękniejszą osobą na świecie bez względu na przeszłość, a to, co przeżyła sprawiało, że był pełen podziwu dla jej odwagi.

— Kocham Cię, Silva. Nigdy nie przestałem — powiedział niespodziewanie.

Tak, kochał ją. Każdą jej zaletę i wadę. Każdy jej uśmiech, każde spojrzenie, każdy jej gest. Dziewczyna zamilkła, zaskoczona jego wyznaniem. Spojrzała nań, a powietrze zgęstniało. Cisza przedłużała się, białowłosa zagryzła wargę, myśląc jak ubrać to, co tak naprawdę czuje w słowa. W końcu postanowiła mówić prosto i szczerze, tak było najlepiej:

— Moje uczucia nigdy nie osłabły, ani nie zwątpiły. W końcu anioł zakochuje się raz na całe życie, prawda?

— No tak — potaknął, zbliżając się do niej nieznacznie, a między nimi przeskoczyły iskry. — Czy twój ojciec zabije mnie jeśli teraz — spojrzeniem zjechał na jej usta.

— Kayden — wyszeptała cicho. — Moja miłość idzie w parze z cierpieniem.

Chłopak spojrzał jej prosto w oczy z uczuciem, a potem mruknął:

— Pieprzyć to.

I połączył ich wargi w pocałunku.

***

Przechadzała się po polu, uważnie wyłapując wszystkie błędy ćwiczących. Musiała ich odpowiednio przygotować, sama nie mogła ćwiczyć, bo jakąś godzinę temu dostała burę od Fay i Azazela, że zbytnio się przemęcza.

— Ramiona trochę wyżej — pouczyła szatynkę, która celowała do tarczy. Ta zastosowała się do jej polecenia, a strzała utknęła bardzo blisko środka. — Dobrze!

Następnie przeniosła uwagę na bruneta, który starał się pokonać swego przeciwnika w walce wręcz.

— Obserwuj przeciwnika, wychwyć jego słabe punkty i tam właśnie uderz — podpowiedziała mu, a ten skinął głową na znak zrozumienia.

Jej uwagę przykuł głośny huk.

— Świetnie! — zawołała widząc, jak pewna blondynka po raz trzeci powaliła swą towarzyszkę ćwiczeń.

Następnie sama rzuciła się w wir ćwiczeń i treningów. Czerpała z tego prawdziwą przyjemność i była dumna ze swych podopiecznych, że ci zdołali uczynić tak duże postępy.

***

Nadszedł dzień, w którym zgodnie z wolą Rady miała odejść. Spakowała swój dobytek (oczywiście bezczelnie ją przeszukano, czy aby na pewno nie zabrała czegoś, co "nie należało do niej" — w końcu mogła zabrać tylko co, co przyniosła ze sobą przybywając do szkoły), a wyszedłszy przed szkołę spotkała tam swoich przyjaciół.

Pożegnała się ze wszystkimi uściskami i dobrym słowem. Większość milczała, nie mogąc pogodzić się z jej odejściem, lecz mimo to udzielali jej niemego wsparcia.

— Naprawdę musisz odejść? Wyrok jest nieważny, w końcu obrady nie były pełne — spytała Morgana, tuląc ją mocno. 

Dziewczyna wbrew pozorom miała sporo siły w rękach.

— I tak muszę odejść. Tak będzie lepiej dla wszystkich — rzekła białowłosa zagadkowo, a następnie dodała. — Spotkamy się na treningu.

— Pa — szepnęła siostra Nathana smutno, puszczając ją. 

Będzie jej brakowało siostry Azazela, która do szarej szkolnej codzienności wprowadziła coś na wzór rewolucji.

— Pilnuj ich — nakazała Silva, patrząc z powagą na Corney. 

To właśnie jej powierzyła szkołę, podczas rozmowy uprzedniego wieczoru oraz oddała stery. Zdawała sobie sprawę, że jej brat czasami potrafił przesadzać i działał zbyt pochopnie, dlatego liczyła, że wampirzyca zdoła ostudzić jego temperament i mordercze zapędy.

— Według rozkazu — zasalutowała tamta z rozbawieniem w szmaragdowych oczach.

Silva cofnęła się kilka kroków i omiotła spojrzeniem wszystkich zgromadzonych.

— Dbajcie o siebie — przykazała im na odchodne. — Narazie, cześć!

Oddaliła się powolnym krokiem, wyprostowana z dumą wymalowaną na swym obliczu. Wzrok miała utkwiony w bramie, przez którą miała wyjść. Jej ojciec wraz z Kaydenem stali w oddali, obserwując ją ze smutkiem — z nimi pożegnała się wczoraj. Pozdrowili ją gestem, odpowiedziała jedynie lekkim uśmiechem.

Coś kazało jej się zatrzymać kilka kroków przed bramą. Odwróciła się i omiotła wzrokiem żwirowy plac, mury szkoły oraz przyjaciół. Kto by pomyślał, że była tą nieufną dziewczyną, która wjechała tędy ponad rok wcześniej?

Coś ją tknęło i spojrzała w okno gabinetu dyrektora. Stał tam Fury, jak zwykle z kamienną miną i w dumnej postawie, zakładając ręce za plecy. Skinął ku niej subtelnie głową. To było jedyne pożegnanie na jakie mogła liczyć z jego strony. To i tak było więcej niż się spodziewała. Odpowiedziała tym samym.

Następnie poprawiła torbę na ramieniu i opuściła Akademię. Brama zamknęła się za nią z głośnym skrzypnięciem.

***

Szła poboczem szosy. Nie wiedziała dokładnie dokąd zmierza, ani co będzie teraz robić. Wcześniej zdecydowała, że zamieszka w pobliskiej bazie Hydry, aby mieć blisko do szkoły oraz osobiście kontrolować działanie organizacji, ale teraz nie miała ochoty się tam udawać. Postanowiła więc iść tam, gdzie nogi ją poniosą.

Z południa jechał samochód. Silva słyszała brzmienie jego silnika i potrafiła po tym rozpoznać jego działania. Kierowca zwolnił, zapewne zauważając ją. Następnie zrównał się z nią, tak, że teraz jechał po jej prawej stronie, równo z nią. Szyba opuściła się, a oczom białowłosej ukazała się Najwyższa Sędzina, która zsunęła lekko z nosa okulary i powiedziała, uśmiechając się kpiąco:

— Silva Barnes. Możesz robić, co ci się żywnie podoba. I tak nigdy nie wygrasz z naszym panem.

Panna Barnes spojrzała na nią beznamiętnie. Podejrzewała, że Nayla mogła stanąć po przeciwnej stronie, wskazywało na to jej zachowanie i satysfakcja w oczach, kiedy Silva opuszczała radę.

— Zdradziłaś — stwierdziła lazururowooka, a następnie dodała ironicznie. — Kto by się tego spodziewał po takiej niewinnej, dobrej osóbce?

— Pozory mylą — odparła kobieta jedynie, a potem poprawiła okulary przeciwsłoneczne i ruszyła przed siebie z zawrotną prędkością.

Obyś się rozbiła i przestała działać na szkodę nas wszystkich, pomyślała wrednie.

Zmarszczyła brwi, wpadając na pewien pomysł. W sumie... Wyciągnęła telefon, który tylko cudem udało jej się ukryć. Wybrała odpowiedni numer i kilka sekund czekała na połączenie.

— Tak? — odezwał się głos w słuchawce.

— Ivan? Tu Silva. Mam dla was zadanie.

***

Drzyt. Drzyt.

Dźwięk ocierającej się o siebie broni, którą starannie ostrzono, wbijał się w uszy. Niektórych zapewne irytowałby, ale nie jego. Kochał go, bowiem ten zwiastował nadchodzący rozlew krwi.

Trach!

Kolejne drzewa upadły, by dać życie łukom i innym broniom, które posiadają drewniane części.

Puch. Puch.

Rytmiczne uderzanie młota z pobliskiej, dość prowizorycznej kuźni informował go o nieustannie wyrabianej broni białej.

Zgrzyt. Jęk.

Demony znowu zaczęły podrzynać gardła słabym jednostkom. Uśmiechnął się półgębkiem, krocząc po smoliście czarnej ziemi. Ci, których mijał, kłaniali mu się głęboko, zdjęci nabożnym szacunkiem i strachem. Coś ryknęło w jednej z linii lasu. Po chwili rozległ się ujmujący krzyk, a na koniec tylko odgłos rozrywanego mięsa.

Riderraki się niecierpliwiły. Wciąż były głodne i nawet tuzin śmiertelników dziennie, których im dostarczał nie wystarczyło. Zaczęły się więc zadowalać także nieostrożnymi demonami, które zapuściły się w tamte tereny.

Za jego plecami rozległo się ciche warczenie. Żądne krwi antracytowe ślepia ogarów wlepiły się w niego, wyczekując rozkazów. One najchętniej już chciałyby wyruszyć.

— Spokojnie. Już niedługo — powiedział, a one skłoniwszy łby, przeszły obok i na powrót wróciły do lasu.

Chaos uśmiechnął się paskudnie, przechodząc nad kolejnym rozszarpanym trupem ludzkiego ścierwa.

Wszystko szło zgodnie z planem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top