Rozdział 86
Kolejne dni poszły zgodnie z planem. Dużo ćwiczyli, pomagali sobie wzajemnie i doskonalili swe umiejętności. Silva starała się sprostać wszystkim wymaganiom i pogodzić ze sobą wszystkie swoje funkcję. Niestety, nie udało jej się ukryć przed wszystkimi swoich obaw. Bała się nadchodzącej wojny, lecz wierzyła, że plan jej i Azazela się powiedzie, a wówczas będą mieli szansę na wygraną.
Jej nietypowe zachowanie nie uszło uwadze Nathaniela i Jamesa. Podczas jednej z przerw na ich treningu (oddział czwarty, do którego należał James ćwiczył razem z oddziałem drugim, Nathan był tam tylko dlatego, że akurat mu się nudziło) rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami, patrząc kątem oka na pannę Barnes, która rozmawiała o czymś z Julią:
— Nie zauważyłeś, że zachowuje się dziwnie?
— Co masz na myśli? — spytał James.
— Znika na całe dnie, wydaje się zamyślona, cicha, jakby się z czymś godziła — wymienił swoje domysły.
James spojrzał na niego, jakby ten postradał rozum.
— Mówię to, co myślę! — zawołał w swojej obronie syn Starka. — Martwię się o nią. Poza tym, skąd wzięła tyle broni? Fury raczej jej tego nie użyczył.
Morgenstern zmarszczył brwi. Faktycznie... nie zdążył dokończyć myśli, bo poczuł zimną dłoń na swoim barku. Azazel objął jego i Nathana ramionami, jakby byli starymi dobrymi kumplami. Z niepokojącym uśmiechem powiedział:
— Cukiereczki. Dam wam jedną radę, okej? Mam nadzieję, że zapamiętacie ją do końca życia, bo ja nienawidzę się powtarzać — jego głos stwardniał, a jakiś niebezpieczny błysk mignął w jego wzroku. — Przestańcie robić problemy i nie wtrącajcie się w nie swoje sprawy.
Następnie puścił ich, otrzepał z niewidzialnego pyłku i odszedł swobodnie z niepokojącym uśmiechem. Niech smarkacze wiedzą, gdzie ich miejsce. Tymczasem dwaj przyjaciele spojrzeli po sobie. Coś musi być na rzeczy.
***
Ukradkiem wymknęła się z terenu szkoły. Miała spotkać się z Naczelnymi Inkwizytorami Hydry, aby dowiedzieć się jak się sprawy mają.
— Adele! Aleks! — zawołała tym samym zwracając na siebie uwagę wyżej wymienionych osób, które obdarzyły ją szerokimi uśmiechami i mocnymi uściskami. — Jak dobrze was widzieć!
— Ciebie również, Silva — odparli niemal równocześnie.
Białowłosa przyjrzała się im. Oboje odziani byli w zwykłe, cywilne ubrania, aby nikt ich nie rozpoznał. Twarz Adeline wręcz promieniała, a Aleksiej zdawał się bardziej zrelaksowany.
— Jak się mają sprawy, wszystko gotowe? — spytała, od razu przechodząc do rzeczy.
Nie miała już zbyt wiele czasu, a wszystko musiało być przygotowane i dopięte na ostatni guzik.
— Zgodnie z twoimi zaleceniami przykładamy szczególną uwagę do treningów. Wyżywienie również prezentuje się lepiej. Wygramy to — oznajmiła pewnie jasnowłosa.
— Nie zapeszaj — skarciła ją Silva. — Jak się czujecie w nowych rolach?
— Jak złote rybki w oceanie — odpowiedział Aleksiej. — Doskonale.
— Cieszy mnie to — powiedziała, a następnie skrzywiła się, kiedy znowu zaczęła boleć ją głowa.
Pieprzony kwiatek pod jej językiem zaczął wydzielać soki, które negatywnie wpływały na jej organizm.
— Pani, wszystko w porządku? — zapytał młodszy ze Złotych Braci troskliwie.
— W najlepszym — odparła, przywołując się do porządku. — Wybaczcie, za chwilę mam spotkanie. Do usłyszenia — pożegnała ich szybkimi uściskami i pospiesznie udała się z powrotem w kierunku szkoły.
— Pa — szepnęła pod nosem Adeline.
Następnie wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Aleksiejem. Dzisiejsze spotkanie miało pozostać tajemnicą. Z panią generał coś się najwyraźniej działo i nikt nie może się o tym dowiedzieć. Inaczej zostanie uznana za słabą, a Hydra likwiduje słabe jednostki.
***
Dzień treningu nadszedł szybciej niż mrugnięcie oka. Silva podeszła do tego wbrew pozorom bardzo entuzjastycznie i już kwadrans przed czasem czekała na magicznej łące w katakumbach, gotowa do działania. Kayden zjawił się krótko po niej. Uśmiechnął się do niej serdecznie i usiadł na ziemi, polecając, aby ona zrobiła to, o co ją poprosił.
Pierwszy trening polegał na medytacji i wyciszeniu. Ważne było, aby wyciszyć się i umieć odnaleźć swoją magię, nawet nie będąc pod wpływem silnych emocji. Silva ćwiczyła to przez blisko czterdzieści minut, dopiero potem zdołała odnaleźć w swoim wnętrzu złote nici, będące jej mocą.
Następnie złotooki poprosił ją, aby starała się ją przyzwać, także bez udziału skrajnych emocji. Nie było to łatwe zadanie, wymagało dużego skupienia. Ćwiczyła to już do końca treningu, bez efektów. Choć początkowo była skwaszona niepowodzeniem, chłopak zapewnił ją, że jest na dobrej drodze i niedługo uda jej się przyzwać Iskrę.
Ćwiczyli codziennie, wciskając treningi mocy w luki między pracą, treningami i posiłkami.
Na drugim treningu udało jej się wydobyć na dłoni kilka złotych iskierek. Potem na kolejnych szło jej coraz lepiej, aż była w stanie przyzwać moc w dowolnej chwili.
Następne treningi dotyczyły określenia jej możliwości. Kayden dzięki Iskrze miał przyspieszoną regenerację oraz szczególne umiejętności w dziedzinie medycyny. Potrafił uleczyć nawet najgorsze rany. Panna Barnes cofnęła się pamięcią wiele lat wstecz i opowiedziała mu o wszystkich przejawach swej mocy. Kayden był tym bardzo zdziwiony, stwierdził, że prawdopodobnie ma możliwość tworzenia oraz pomniejszą władzę nad energią ludzką — to dlatego mogła zabić i rosnąć w siłę oraz przywrócić do życia Nathana.
Od tamtej pory ich treningi opierały się na doskonaleniu tych umiejętności oraz ich opanowaniu. Nie można było pominąć faktu, że przez ten czas zbliżyli się do siebie. Liczne rozmowy, wspomnienia sprawiły, że odbudowali swą przyjaźń. Któregoś dnia jak zwykle spotkali się na łące.
— Hej. No, to co będziemy dzisiaj robić? — spytała wesoło białowłosa, zacierając ręce.
— Spróbujemy stworzyć jakieś organizmy żywe za pomocą Iskry. Zobaczymy, czy jesteś w stanie je kontrolować i jak długo możesz utrzymywać je przy życiu — oznajmił Kayden rzeczowo, uśmiechając się lekko.
Jak zwykle zaczęli od medytacji i wyciszenia. Potem dziewczyna przyzwała swoją moc. Na jej dłoniach pojawiła się kula średniej wielkości. Krew już nie szumiała jej w uszach, ale wciąż słyszała pieśń Iskry, czasem traciła kontrolę, ale nie bała się tego, wiedziała, że jeśli pójdzie coś nie tak ciemnowłosy od razu zareaguje.
Potem stwierdziła, że najprościej jest po prostu wyobrazić sobie zwierzę ze wszystkimi detalami. Zamknęła więc oczy i za radą Kaydena zaczęła od "czegoś małego". Wyobraziła sobie smukłe ciało zwierzęcia, jego czarne oczy, drobny dziubek, puch, pióra, skrzydła, lotki i sterówki. Po chwili coś stanęło na jej dłoni. Otworzyła oczy. Mały słowik, stworzony z połączenia złotych nici podskoczył kilka razy na jej dłoni, ćwierkając. Uśmiechnęła się na ten widok.
— Piękny — skomentował z zachwytem Kayden. — Spróbuj teraz zachęcić go do lotu.
Białowłosa ponownie zamknęła oczy i wyobraziła sobie jak ptaszek macha skrzydłami, unosi się w powietrze i krąży ponad ich głowami. Tak też się stało.
— Niesamowite — skomentował chłopak, będąc pod wielkim wrażeniem nowej umiejętności dziewczyny.
Trenowali do późnego popołudnia, próbując z różnymi zwierzętami, jednymi większymi (pojawił się nawet słoń!), innymi mniejszymi. Lazurowooka zauważyła, że im większe jest zwierzę, tym ona sama szybciej się męczy i musi je odwołać, by nie zemdleć z wysiłku.
Złotooki czasem karcił ją kierowany troską kiedy zbyt długo przetrzymywała zwierzę, co wyczerpywało jej siły, lecz osiemnastolatka była taka podekscytowana swoimi nowymi umiejętnościami, że niezbyt zważała na jego słowa. Po skończonym treningu położyła się na trawę wyczerpana. Bolały ją wszystkie mięśnie, a serce biło trochę za szybko. Po raz pierwszy od dawna miała zadyszkę, a jej policzki były czerwone z wysiłku. Po skroniach ciekły jej krople potu.
— I jak? — spytała przechodząca obok Louise rzucając im ręczniki i butelki wody, które wychylili w niecałą minutę.
— Wspaniale — powiedziała szczerze Silva, po czym położyła się na trawie, mówiąc. — Jestem wykończona.
— Prosiłem, żebyś nie robiła nic ponad swoje siły. Zdrowie jest najważniejsze — skomentował to Kayden, ocierając pot z czoła.
On natomiast postanowił poprawić swoją kondycję poprzez ćwiczenia wytrzymałościowe, którym przewodziła panna Barnes.
— Daj spokój! — machnęła ręką. — Było warto.
— Może nocny trening poprowadzi Fay? Powinnaś odpocząć — zaproponował.
Dziewczyna momentalnie spoważniała.
— Nie — powiedziała twardo. — To moi ludzie i to ja ponoszę za nich odpowiedzialność. Wszyscy muszą być...
— Gotowi? — przerwał jej, prychając. — Silva, wiem, że chcesz jak najlepiej, ale nie uchronisz wszystkich.
Doskonale o tym wiedziała. A mimo to... nie potrafiła sobie wyobrazić, że ktoś z bliskich jej osób zginie podczas walk.
— Spróbuję — odrzekła buntowniczo. — W życiu wielu przeze mnie zginęło, teraz nie mogę dopuścić...
— Słowiku, nie mów, że muszę tłumaczyć ci naturę wojny — ponownie jej przerwał.
Był w stanie zrozumieć jej lęk i uczucia nią targające, lecz niektóre rzeczy wydawały się mu wprost irracjonalne. Nie zamierzał mydlić jej oczu, ani okłamywać. Musiał uświadomić jej prawdę, choćby ta była bardzo bolesna.
— Nie musisz — odparła cicho.
Doskonale wiedziała, co to wojna i walka o przetrwanie. Chłopak uśmiechnął się krzywo, a następnie wstał, podając jej dłoń. Spojrzała na niego zaskoczona.
— Chodź. Wpierw coś zjemy, a potem... kiedyś mówiono, że jestem całkiem niezłym szermierzem.
Lazurowooka uśmiechnęła się szeroko, ujmując jego dłoń. To będzie ciekawe doświadczenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top