Rozdział 78


Poranek przyniósł za sobą ciężki czas. Na zewnątrz od rana padał śnieg, a temperatura nie przekraczała sześciu stopni poniżej zera, ogrzewanie wysiadło o piątej i Seweryn (kto się spodziewał, że niegdyś zajmował się takimi sprawami?) już od dwóch godzin majstrował w piwnicy przy piecach grzewczych. Zapewniał, że za piętnaście minut wszystko wróci do normy, a panna Barnes — zważając, że miała wtedy okropnego kaca — dość dosłownie potraktowała jego zapewnienie.

Jeśli się nie wyrobisz, trafisz jako przystawka dla lwa, powiedziała srogo, przypominając sobie, że Rourke trzymał tu jednego ku postrachowi bazy.

Lew miał już sześć lat, bujną grzywę i masywne cielsko. Nosił imię Serdelek. Prawdziwy postrach bazy. Szczęśliwie Seweryn zdołał naprawić usterkę i z radością czmychnął jak najdalej od nowej generał, która właśnie powolnym krokiem zamierzała do saloniku, gdzie podano już śniadanie. Owszem, wymordowała wczoraj trzy bazy. Ale tylko żołnierzy, służba, która na co dzień zajmowała się Hydrą (Silva zdążyła zauważyć jak bardzo zmienił się standard od jej odejścia. Teraz ludzie mieli trzy posiłki dziennie, podczas gdy swego czasu jedli to, co sami zdobyli) zachowała życie. I dzięki Bogu, bo biorąc pod uwagę niemałe zakwasy i kaca pewnym jest, że nie zdołałaby napalić w kominkach i zrobić jedzenia.

— Łeb mi pęka — jęknął Aleksiej, przykładając czoło do zimnej powierzchni stołu.

— Było tyle nie pić — odezwała się Adeline, parząc sobie kawę. — Au! — zawołała, kiedy chłopak uderzył ją delikatnie w potylicę.

— Jakbyś nie ćpała burbonu jakby był to soczek — burknął z niemym oskarżeniem.

— Przynajmniej mam mocną głowę — odgryzła się ze słodkim uśmiechem, zalewając swoją ulubioną kawę.

— I kto to mówi? Ta, co zarzygała rano cały kibel? — spytał prześmiewczo, unosząc do góry brwi.

— Nie bądź taki mądry — fuknęła. — To ty wczoraj wyłeś "Przez twe oczy zielone" na pół gardła.

— Przynajmniej mam talent — wypiął dumnie pierś.

— W twoich snach! — zawołała z oburzeniem.

— Śmiałabym się, kiedy za kilka lat okazałoby się, że będą małżeństwem — stwierdziła cicho Silva, zwracając się do Ivana, który jej potaknął, obserwując potyczkę młodych ludzi z szerokim uśmiechem.

— Co?! Błe! — zawołali jednocześnie, by potem spiorunować się wzajemnie wzrokiem.

— Każdy tak mówi — skomentowała to białowłosa ze śmiechem, nakładając sobie na talerz nieco jajecznicy.

Nikt już się nie odezwał. W końcu generał ma zawsze rację, prawda?

— Nic z wczoraj nie pamiętam — stwierdził Ivan, wzdychając ciężko i połykając kilka tabletek na kaca.

— A ja aż zanadto. Uwierz mi, chciałeś wejść na szafę i mówiłeś, że urządzisz tam orgię — poinformował go Siergiej monotonnym tonem, jakby właśnie mówił o pogodzie.

— Błagam, oszczędź mi tego — jęknął zrezygnowany chłopak, chowając twarz w dłoniach.

Silva uśmiechnęła się pod nosem zajmując miejsce. Choć głowa bolała ją niemiłosiernie (nawet serum płynące w jej krwi nie uchroniło od bolesnych skutków nadużycia trunków) pamiętała wszystko, co wydarzyło się poprzedniego dnia. No, prawie wszystko. Film urwał się dwie godziny po pamiętnych wyznaniach. Nie wiedziała (i nie chciała wiedzieć), co robiła po pijaku. Tak było bezpieczniej.

— Smacznego — życzyła wszystkim, siedzącym przy stole. 

Odparli jej chórkiem, zajadając się ze smakiem ciemnym chlebem i jajecznicą z boczkiem lub pomidorami. Śniadanie upłynęło w dość przyjemnej atmosferze. Choć zdecydowanie przeważało milczenie, pełne żołądki i dobre towarzystwo, wraz z cudownym lekiem na kaca, skutecznie umiliły ten czas.

— Chciałabym was widzieć za dwie godziny w gabinecie — powiedziała Silva, kończąc swój posiłek. — To ważne — dodała.

Właśnie podjęła bardzo ważną decyzję. Chciała to zrobić już dawno, lecz teraz miała pewność, że podołają zadaniu i są godni piastować takie stanowiska.

— Skoro pani generał tak sobie życzy — odezwał się Aleksiej, unosząc szklankę z wodą mineralną. — Zdrowie!

Wszyscy spiorunowali go wzrokiem. Na chwilę obecną każdy miał dość alkoholu i toastów. Dość na kilka najbliższych miesięcy.

***

Gabinet był stosunkowo duży, w końcu była to jedna z głównych baz. Także tutaj przeważała surowość wystroju: ciemne panele podłogowe, regały pełne dokumentów, hebanowe biurko, czarny fotel na kółkach i czarne krzesła. Za obrazem przedstawiającym martwą naturę znajdował się sejf, do którego panna Barnes nie omieszkała nie zajrzeć.

Znalazła tam to, czego szukała.

Teraz siedziała w wygodnym, czarnym fotelu, mając za plecami okno. Kanada została dosłownie zasypana przez śnieg, którego płatki nawet teraz wirowały pod szarym niebem.

Na biurku leżało sześć listów w eleganckich kopertach, zapieczętowanych pieczęcią generała. Silva wpatrywała się w leżące obok nich złote pierścienie z granatowymi oczkami. Obracała jeden z nich w palcach, pogrążona w swoich myślach. Kiedy usłyszała zdecydowane pukanie, odłożyła go i oparła się o oparcie fotela, przyjmując pewną siebie postawę.

— Wejść! — zawołała donośnie.

Do środka weszło czworo ludzi, których polubiła w ciągu tych kilku dni i którzy stali się nieodłączną częścią jej historii. Gestem wskazała im miejsce do siedzenia, które bez słowa zajęli.

— Zastanawiacie się zapewne — zaczęła, ale coś jej przerwało.

Gwałtowny huk, jakby coś spadło i ciche:

— Miau!

— Och, nie! Panie Kocie, czy nic panu nie jest? — zawołał przestraszony Siergiej, odwracając się i biorąc na ręce niewielkiego kota, by następnie posadzić go na swych kolanach i z troską pogłaskać po łepku.

Zwierzę nie miało sierści (sfinks, chyba taki to był gatunek), posiadało długie wąsy, mały różowy nos, szczurzy ogon i duże, czarne oczy, które teraz wędrowały ciekawsko po pomieszczeniu.

— A! Co to za diable?! — pisnął Aleksiej, wskakując na kolana siedzącej obok Adele i kurczowo trzymając się jej za szyję.

Chłopak był przestraszony, Adele niezbyt wiedziała co robić, a Silva wraz z Ivanem czuli się zdezorientowani.

— To Pan Kot. Mój nowy przyjaciel — oznajmił z dumą kat. — No, Panie Kocie, przywitaj się.

— Miau — miauknął kot, a potem zaczął się krztusić, wydając przy tym dziwne dźwięki. 

Chyba dławił się muchą.

— Miło mi ciebie poznać — zdołała wykrztusić Silva, nie wiedząc, czy powinna być bardziej zażenowana, czy rozbawiona zachowaniem zebranych.

— Zabierzcie te bestie! — zawołał przestraszony Aleksiej, kurczowo trzymając się Adeline, która zdawała się zarówno zaskoczona, jak i zniesmaczona zaistniałą sytuacją.

Ostentacyjnie zrzuciła jasnowłosego ze swych kolan. Chłopak spadł na ziemię z głośnym hukiem, a młoda dziewczyna otrzepała się z niewidzialnego kurzu.

— Nie mów, że boisz się kotów — prychnęła, a w jej oczach tańczyły ogniki rozbawienia.

— Nie mówię — rzekł Aleksiej, wstając i, zebrawszy resztki godności, siadając na swoim miejscu. 

Nadal jednak nieufnym wzrokiem mierzył Pana Kota, który zadowolony, mruczał pod wpływem pieszczot Siergieja. Sama lazurowooka musiała przyznać, że kot wydaje się dość dziwny. Szczególnie jego czarne ślepia, ale to już chyba tylko wytwór jej wyobraźni.

— No dobrze — zaczęła ponownie, przybierając poważną minę. Ich temat rozmowy to nie żarty i zależało jej, aby potraktowali to poważnie. — Wezwałam was, bo chciałam was o coś poprosić. Wszyscy wiemy, jak ciężki jest żywot na łonie Hydry. Nikomu nie można ufać, zdrajcy czają się za rogiem. Wy udowodniliście, że jesteście godni i że mogę na was polegać — powiedziała, biorąc głęboki wdech. Teraz pora na najtrudniejsze. — Dlatego, proszę was o zaopiekowanie się Hydrą podczas mej nieobecności. Zostańcie Naczelnymi Inkwizytorami.

Zapadła cisza. Słuchacze panny Barnes stracili kolory z twarzy, które były teraz białe jak kartki papieru.

Naczelni Inkwizytorzy... 

To tak godnie brzmiało, choć sens tych słów był o wiele bardziej dogłębny. W Hydrze w ciągu ostatniego wieku tylko jedna osoba pełniła funkcję Naczelnego Inkwizytora. Była to bardzo odpowiedzialna rolna, zostaliby drugimi w hierarchii ludźmi w Hydrze. Mieliby uprawnienia prawie dorównujące generałowi, a każde z nich posiadałoby pewien obszar władzy. Coś jak hrabiowie, wasalowie króla.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top