Rozdział 76


Cofnęła się kilka kroków, przecierając oczy, które ponownie stały się lazurowe, i brudną od ziemi, piachu i krwi twarz. Rozejrzała się nie do końca przytomna po pobojowisku i westchnęła głęboko, pocierając skronie. Zdążyła się przyzwyczaić do destrukcyjnej natury Wilka Północy i zastany widok nie był dla niej zaskoczeniem, ale jak u licha miała teraz to wszystko posprzątać i wytłumaczyć?

Sama się nad tym zastanawiaj. Ja swoje zrobiłam, mruknęła Wilk Północy, która spełniała jednocześnie rolę jej podświadomości.

Dzięki, odparła Silva wkładając miecz do pochwy i ruszając w stronę ocalałych zwycięzców.

— Piękna robota, nie ma co — pochwaliła ich, przeskakując przez ciała i starając się nie nadepnąć na jakieś wnętrzności.

W odpowiedzi uśmiechnęli się krzywo.

— Pani, co zrobimy z tamtymi? — spytał nieco zmęczony kat, ruchem głowy wskazując przerażoną Mary Ann, chowającą się między ławkami i Seweryna, który dygotał z szoku i przerażenia.

Tylko oni ocaleli podczas tych walk.

— Niech Ivan zdecyduje. W końcu to jego nowi ludzie — nakazała, chcąc sprawdzić, czy ciemnowłosy poradzi sobie z nowym zadaniem.

— Twoi także — zauważył słusznie starszy ze Złotych Braci, wyznając zasadę, że ostrożności nigdy za wiele.

— To twój pierwszy sprawdzian jako nowego dowódcy — odparła poważnie, w duchu będąc ciekawa, jaką ten podejmie decyzję. 

Zabije, a może pozostawi przy życiu? Ona nie będzie kwestionowała żadnego jego rozkazu. Była na to zbyt zmęczona i marzyła tylko o długim odpoczynku. Ivan zmierzył dwójkę ludzi wzrokiem. Seweryn był już sędziwego wieku, a dziewczyna nie miała więcej niż dwanaście wiosen. Było mu ich żal, nie miał żadnego powodu, aby ich zabijać.

— Pozostawię ich przy życiu. Dość już dzisiaj krwi przelano — zdecydował po chwili zastanowienia.

Białowłosa z aprobatą skinęła głową.

— Wspaniale! No, to wracamy do bazy. Jestem zmęczona, a noc już dawno zapadła — zarządziła, wdzięcznie odwracając się w wolnym krokiem ruszając w odpowiednim kierunku.

Dwójka ocalałych ludzi powoli ruszyła za nimi, zachowując "bezpieczną" odległość. Milczeli, nie chcąc się narażać na ich gniew. Dość już dziś widzieli, a teraz pragnęli tylko zaszyć się w swoich kwaterach i dziękować bogom za życie.

— Co powiecie na kolację i whisky? — zaproponował kat, uśmiechając się ze zmęczeniem. 

Przydałoby się napełnić żołądek i odreagować dzisiejszy dzień.

— Z miłą chęcią.

***

Co przyszło po późnej kolacji? Alkohol. I choć panna Barnes stroniła od trunków (piła tylko wtedy, kiedy wymagała tego sytuacja) dzisiejszy dzień wymagał odreagowania. A że nikt nie chciał żadnego treningu (nie ma nawet mowy!) to pozostało zatopienie wszystkiego w kieliszeczku czegoś mocniejszego.

Do gabinetu dowódcy przylegał pokaźnych rozmiarów salon. Urządzony surowo, w typowo męskich, ciemnych barwach nadawał się idealnie. Na brak telewizora nikt nie narzekał, mieli za to wieżę stereo, z której teraz cicho płynęła nastrojowa muzyka. I oczywiście pięknie rzeźbiony barek. Pełny barek.

— Wiecie? Życie jest do dupy — stwierdziła Adele, jednym haustem opróżniając zawartość swojej szklaneczki. 

Skrzywiła się, czując palenie w gardle, charakterystyczne dla dobrego burbonu. Z hukiem odłożyła szklankę na stolik i na powrót położyła się na kolana Aleksieja, przymykając oczy i wzdychając ciężko.

— Nikomu nie można ufać — dopowiedział Aleksiej nie zwracając uwagi na zachowanie blondynki. 

Spoglądał na kieliszek swojego trunku, a jego wzrok był mętny i odległy, jakby pogrążony we wspomnieniach. Wcześniej nastawiono mu kości i umieszczono w temblarku. Bolało jak cholera, ale teraz, kiedy wygodnie opierał się o oparcie czarnej kanapy i pił Jacka Danielsa ból nie miał znaczenia. Już po wszystkim.

— Wszyscy nas zdradzają — dodał Ivan smętnie, wpatrując się w swoje złączone dłonie. 

Nogi miał wygodnie wyciągnięte i ułożone na stole. Obok kanapy na której siedział, w zasięgu ręki, stała do połowy pusta butelka z przezroczystym trunkiem. Zbyt dużo dziś zjadł nerwów, aby się ograniczać.

— Nie ma się do kogo przytulić — westchnął Siergiej ku zaskoczeniu ogółu, siedząc wygodnie rozpostarty w fotelu i mieszając zawartość swojej szklanki bursztynowego płynu. 

Nie obchodziło go, co inni sobie teraz pomyślą. Liczyło się tylko teraz. I ból nadgarstków od machania kosą. To już nie były te lata, co kiedyś.

— Każdy nas nienawidzi — wtrąciła Adele, zasłaniając sobie ręką oczy. 

Trącony przez przypadek w chore ramię Aleksiej syknął cicho, lecz nic nie powiedział.

— I cudownie ożywa — zakończyła gorzko Silva, siedząc w jednym z foteli i trzymając nogi na podnóżku. 

Kryształowa szklanka, trzymana przez jej obie dłonie, zawierała mocny, przezroczysty trunek. Jutro będzie tego żałować.

— To długa historia — dodała w odpowiedzi na pytające spojrzenia swoich kompanów, których stała się głównym obiektem zainteresowania.

— Mamy czas — zauważył Ivan cicho.

— Tak, wygadaj się. Jutro i tak nikt z nas nie będzie tego pamiętał — zachęciła ją Adeline, siadając prosto i patrząc na generał Hydry wyczekująco.

Silva przez chwilę biła się z myślami. Nie powinna się tym dzielić, lecz komu innemu miała się wyżalić? Ojcu? Żeby jeszcze bardziej się o nią martwił? Azazelowi? Jakby miał mało problemów! Fay? Wampirzyca i tak miała stanowczo zbyt dużo na głowie. Nathanowi, Jamesowi, a może cnotliwemu Kapitanowi Ameryce? Każda z tych opcji była co najmniej irracjonalna.

Alkohol krążący w jej żyłach dodał jej odwagi. Może będzie tego żałować? Choć i tak jutro nie będzie nic pamiętać z tej nocy. Westchnęła. Jak to mawiał Stark? Jutro to jutro, a dzisiaj to jest dzisiaj. Skubaniec czasami miewał rację.

— W sumie — wzruszyła ramionami i po chwili zaczęła mówić. 

A kiedy pierwsze słowa opuściły jej usta, poczuła ulgę. Niewyobrażalną ulgę, a każde kolejne zdanie przychodziło jej coraz łatwiej. Opowiedziała im o Chaosie. O wojnie, która czekała ich wszystkich, a której sama lazurowooka tak bardzo się bała. I o Kaydenie. O jego ciemnych, gęstych włosach, kochających złotych oczach i niezwykłych beżowych tatuażach, które pokochała. O ich miłości, jego śmierci, jej bólu, gniewie, wspomnieniach. I o balu. Barwnych sukniach, drogich kamieniach, przygotowaniach, kieliszkach alkoholu, pachnących daniach, żywiołowych tańcach, ataku, strachu, utracie kontroli, uczuciu bezpieczeństwa i ujrzeniu tych złotych oczu. To była trudna rozmowa. Ale jakże potrzebna. Zdjęła kolejny ciężar tajemnic z jej barków i przywróciła częściowy spokój ducha.

— Jedno mi nie pasuje — odezwała się Adeline po dłuższej chwili milczenia, ściągając tym samym na siebie uwagę córki Zimowego Żołnierza. — Powiedziałaś, że po jego śmierci zrobiłaś coś strasznego. Co?

Panna Barnes zasznurowała usta. Tak bardzo się tego wstydziła, chciała zapomnieć, ale to prześladowało ją latami. Żałowała tego wybuchu przez wiele lat i nigdy nie przestanie żałować. Żałowała, nie czynu, który popełniła, ale tego, że nie było jej szkoda żyć, które odebrała, że po wszystkim odczuła mściwą satysfakcję, zamiast zgorszenia i wyrzutów sumienia.

Żałowała, że tamtego dnia zasłużyła na miano potwora.

WSPOMNIENIE

Wilk Północy nie przejęła nad nią kontroli. Nie, to Silva działała w pełni świadomie, nie wahając się ani minuty. W jej sercu ziała straszliwa dziura. Dusza skuliła się w jej ciele, powalona bólem i krwawiącymi obficie ranami, przypominającymi ślady grubych monstrualnych pazurów. Magia w jej ciele falowała jak wzburzone wody, wyła, błagała o uwolnienie, obiecała zemstę, uśmierzenie cierpienia i ujście gniewu. Jej słodkie, zwodnicze podszepty kusiły Silvę, nęciły i kierowały na złą stronę.

Wilk Północy warknęła gdzieś w jej wnętrzu, jakby w odpowiedzi na zbyt zuchwałe zachowanie nieposkromionej mocy. Panna Barnes zdusiła ją, kierowana podszeptami dziwnej pustki, która zaczęła pochłaniać jej jestestwo kawałek po kawałku. A potem sięgnęła dłonią po odpowiednie nici, zanurzyła się cała w mocy, czując jak ta oszalałe krąży w jej żyłach, śpiewając najpiękniejszą arię, wypełniając jej na poły śmiertelne ciało po brzegi swą potęgą.

Pieczenie uświadomiło ją o zmianie barwy oczu. Wiedziała, że były teraz złote, lecz nie bladozłote, jak wtedy, kiedy kontrolę przejmowała Wilk Północy, ale barwą przypominały płynne, szczere złoto, cudowne w swym kolorze, przynoszące tylko zgubę i śmierć. Ostatni raz spojrzała na martwe ciało Kaydena. Jej usta poruszyły się. "Kocham Cię", zdawały się szeptać, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zacisnęła je z bólem w oczach i wyszła. Niby prosta rzecz, co? Tak, jeśli drzwi są otwarte. A nie były. To Moc je otworzyła, torując jej drogę ku wolności.

Korytarz był pusty. Panowała ujmująca cisza, zakłócana raptem pojedynczymi szeptami i jękami. Wtem rozwył się alarm. No tak, przecież niebezpieczny obiekt był na wolności. Uśmiechnęła się gorzko i wciągnęła stęchłe powietrze głęboko w płuca, czując jak mieszające się ze sobą wonie, tworzące osobliwą mieszankę wypełniają je całkowicie. Jeden zapach rozpoznała bez trudu. Bowiem tylko jedna osoba w tej bazie paliła cygara i piła koniak, każdego ranka psikając się perfumami "West End Gray".

— Idę po Ciebie, Karkarov — mruknęła, a na jej twarz wpłynął uśmiech, który poszerzył się, gdy ujrzała pierwszych przeciwników.

Wyglądała jak jaguar, który po długich latach niewoli miał powrócić na wolność. Nie zmarnuje takiej okazji. Bez zbędnych przemyśleń ruszyła na dziesiątki nieszczęśników, którzy mieli tego pecha stanąć jej na drodze.

Moc zafalowała gwałtownie, uwalniając się na zewnątrz i dopadając pierwszych śmiałków. Wyciskała z nich cenną energię życiową jak sokowirówka sok z pomarańczy, szybciej niż mrugnięcie oka. Panna Barnes też nie próżnowała. Zaciskając dłoń na sztylecie atakowała kolejnych przeciwników, brudząc swój strój krwią z ich poprzecinanych gardeł.

Z każdym odebranym życiem czuła się coraz silniejsza. Z każdą kolejną ofiarą jej moc rosła. Biada, och biada temu, kto stanie jej na drodze. Nie pamiętała, kiedy straciła sztylet. Zgubiła go, a może został w ciele jakiejś ofiary? Tego nie wiedziała i nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Przeciwników bowiem wciąż przybywało. Poczuła jak magia szmerze w odpowiedzi, a coś zsuwa się z jej dłoni. Spojrzała przelotnie na dwa złote bicze, stworzone z jej mocy i uniosła kącik ust.

Teraz zacznie się zabawa. Zamachnęła się nimi. Okazały się ostrzejsze od klingi miecza, gdyż z łatwością przecięły dwóch żołnierzy, wydając przy tym, tylko ciche mlaśnięcie.

— Wezwać posiłki! Potrzebujemy wsparcia! — zawołał ktoś na chwilę ją dekoncentrując.

Ta chwila nieuwagi sporo ją kosztowała. Jednemu z osiłków udało się ją powalić i niemal pozbawić tlenu. Magia zawrzała w jej żyłach, a w dziewczynie obudził się gniew. Jak śmie?! Coś z dzikim warknięciem skoczyło na niego, uwalniając go od Silvy, która zakaszlała, trzymając się za szyję. Chrupot kości na powrót pozwolił jej się skupić. Podniosła się widząc ogromnego wilka stworzonego jakby z tysiąca nici i wiązań mocy o złotej barwie, który puścił gardło jej niedoszłego oprawcy. Z obsydianowych kłów kapała krew, a nici tworzyły ciało zwierza.

Ona go stworzyła. Jej moc powołała go do życia. Wiedziała, czuła to. Była tego pewna. To było takie niesamowite. Strzały z karabinów przypomniały jej gdzie jest. Wilk kłapnął zębami w stronę żołnierzy, a Silva porwała z ziemi katanę.

— Zabij. Wszystkich, bez litości — rozkazał wilkowi zimno i razem rzucili się do ataku.

Już wtedy zaczęło się coś dziać. Ciemne plamy przed oczami, dekoncentracja, dziwne wrzenie magii. Mogła się domyśleć, że coś jest nie tak, przerwać to, lecz zdecydowała się to zignorować. I będzie tego żałować do końca swoich dni.

Korytarze Hydry spłynęły krwią. Martwe ciała agentów zaściełały ziemię, czasem w kawałkach, czasem tworząc niezbliżoną do niczego papkę... to mogło przerazić, lecz dopiero kiedy ujrzała swoją krew, która leniwie wypływała z rany na dłoni coś się w niej poruszyło.

A potem poczuła jakby woda zalała jej płuca. Chciała złapać dech, dusiła się, pragnąc tego jednego oddechu, błagając o tlen, ale coś skutecznie jej to utrudniało. A potem pamięta ciemność. Czarną, nieprzeniknioną, gęstą, przerażającą... czasem przez jej mózg przewijał się pojedynczy obraz... zmasakrowane ciało... przerażenie na twarzach ludzi... paniczne krzyki... czerwone i lepkie od gęstej posoki dłonie. JEJ dłonie... Wykrzywiona w grymasie strachu twarz Korsakorova. Trzask kości. Coś lepkiego pod jej butem. Zmiażdżona czaszka. Ciało wbite na drut kolczasty. Krew kapiąca z ust. Nieznośne napięcie. Wybuch. Siła odrzutu. Ogień.

Ocknęła się dopiero na skraju lasu. Bolało ją całe ciało, czuła drętwe mięśnie i każdą kość. Podniosła się ze stęknięciem. Nie było już złotego wilka. Moc już nie wrzała w jej żyłach, nie nuciła znajomych pieśni. Wilk Północy milczała, jakby nieobecna, a Silvę potwornie bolała głowa.

Pamiętała, że gdy rozejrzała się wokół sapnęła z przerażenia. Z bazy nie pozostał nawet kamień na kamieniu. Odłamki betonu i krat oraz proch. Gdzieniegdzie dogadał ogień, na czarnej ziemi już nigdy nie urośnie trawa. Ziemię zaścielały ciała. Niektóre wbite na pale, czy druty kolczaste. Inne zmasakrowane do tego stopnia, że została z nich tylko czerwona breja z kawałkami mięsa.

Wstała na drżących nogach, opierając się o pobliskie drzewo. Kiedy jej żołądek wywinął koziołka zgięła się w pół i zwymiotowała. Paląca gorycz i torsje towarzyszyły jej jeszcze długo, nim nie usłyszała głosów. Podniosła przerażona głowę. To wsparcie. Przyjechali z innej bazy. Zabiją ją, albo zrobią coś gorszego. Musi uciekać. Jak najprędzej.

Rzuciła się w kierunku lasu, wiedząc, że jeden z nich pognał za nią. Tamtego dnia straciła kontrolę. Moc zaczęła grać pierwsze skrzypce, niszcząc wszystko i wszystkich na swej drodze. 

Tamtego dnia zabiła setki ludzi, winnych i niewinnych.

Tamtego dnia zasłużyła na swe miano, dokonując krwawej zemsty.

Tamtego dnia zaczęła się jej historia.

KONIEC WSPOMNIENIA

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top