Rozdział 66


Dwa dni po świętach odbyły się pogrzeby. Zabici uczniowie, pracownicy szkoły, cywile i wojskowi zostali godnie pochowani. Grała orkiestra, żałobne wieńce piętrzyły się na trumnach zmarłych. Kapłan wygłosił krótkie kazanie i je poświęcił. Następnie niektórzy ludzie, którzy znali te osoby wygłaszali przemowy. Jeden dłuższe, inne krótsze. Jedne prosto z serca, inne zaprawione sztucznym żalem.

Ziemia tamtego dnia wchłonęła zbyt dużo słonych łez. Powietrze zbyt często przeszywał lament i łkanie. Żałobne barwy zbyt często gościły w murach Akademii. Silva nic nie mówiła. Milczała, stojąc w pobliżu przyjaciół — ale nie zbyt blisko, żeby nie czuli się przytłoczeni — i smutnym wzrokiem spoglądała na pomarańczowe płomienie, liżące po kolei każdą trumnę.

Ostatnie dni były pracowite. Robiła wszystko, żeby nie zawieść swoich ludzi. Była przy nich, kiedy tego potrzebowali. Służyła im radą i pomocą, z ciepłym uśmiechem gładząc ich po plecach i włosach, gdy wylewali łzy w jej ramionach. Starała się, jak mogła. I właśnie teraz ponownie stała na wielkim placu, na uroczystościach pogrzebowych. Nie za daleko i nie za blisko. Nic nie mówiła, tylko słuchała. Po prostu była. Przełamała się i mimo niechęci była nawet na pogrzebie Amelii. Nikt nie zasługiwał na taką śmierć. Kiedy goście i uczniowie zaczęli się rozchodzić, poczekała kilka chwil, aż wrócili do swoich obowiązków. Spojrzała ostatni raz na rodziny zabitych i odwróciła się, zmierzając w stronę ogrodów. Niech zostaną na chwilę sami. Pożegnają się z dala od ciekawskich oczu. Poza tym chciała się przejść, aby uporządkować myśli.

Ktoś za nią biegł. Z łatwością rozpoznała charakterystyczny odgłos kroków, dlatego przyspieszyła nie chcąc dopuścić do konfrontacji. Przez cały ten czas go unikała, zagłuszała podszepty serca i nadal nie mogła uwierzyć, że żyje. Nie chciała go widzieć, nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, jak się zachować.

— Silva! Poczekaj chwilę! — zawołał za nią, mając już dość tej gry, ciągłego unikania się i udawania, że nie istnieje. 

Miał już dość.

— Nie mam czasu, muszę — zaczęła pospiesznie, ale nie dane jej było dokończyć.

— Zatrzymaj się! — krzyknął za nią trochę zły, lecz sam wiedział, że takim zachowaniem nic nie wskóra. — Proszę — dodał sam się zatrzymując.

Nie wiedziała, co zdecydowało o tym, że go posłuchała. Zrezygnowanie pobrzmiewające w jego słowach? Nuty rozpaczy w tonie jego głosu? Podszepty własnego serca, które błagało ją, żeby chociażby raz go wysłuchała? Nie wiedziała, dlaczego się zatrzymała. I nie chciała wiedzieć. Liczyły się tylko fakty i jej misja, a nie marzenia i mrzonki. Stała do niego tyłem, aby nie widział jej twarzy. Postawę miała wyprostowaną, ale nie na baczność, co miało sygnalizować jej pewność siebie. Wzrok wlepiła w pobliskie drzewa i zapytała chłodno:

— Co się stało?

Kayden westchnął. W końcu mógł z nią porozmawiać, wyjaśnić, a zabrakło mu słów. Od czego miał zacząć? Jak zareagować na jej postawę i zburzyć mur, który wyrósł między nimi nie wiadomo kiedy? Jak mówić do niej, teraz, kiedy nie miał pojęcia, co ona myśli, czuje? Jak mówić, kiedy najwidoczniej cofnęli się do etapu, kiedy poznali się w Hydrze? Jak?

— Słuchaj ja... Przepraszam — powiedział prosto, nie ubierając swoich uczuć w kwietne słowa, które po prostu nie były potrzebne. — Wiem, że powinienem Cię odwiedzić, dać znak życia.

— Zdążyłam opłakać twoją śmierć — przerwała mu chłodno z wyrzutem. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie w stanie mu wybaczyć. — Każdego dnia obwiniałam się o to, że zabrałam ci dar życia. Przez lata nie mogłam żyć z faktem, że posłałam osobę, którą kocham do zaświatów. Że ta osoba nie ma nawet grobu — zaakcentowała cudem powstrzymując się od łez i żalu w głosie.

— Silva — zaczął ze smutkiem.

Nie miał pojęcia, że tak bardzo to wszystko przeżyła. Mentalnie podczas jej wypowiedzi zdążył kilkunastokrotnie zdzielić się po twarzy. Jak mógł postąpić tak okrutnie? Powinien od razu po odzyskaniu sił ją odszukać! Ale jego historia po Hydrze była skomplikowana. Czasu nie mógł cofnąć. A bezsensowne gdybanie 'co by było gdyby' nie miało najmniejszego sensu.

— A potem się zjawiasz — kontynuowała dziewczyna, nie zwracając uwagi na jego pojedyncze wtrącenie. — Niespodziewanie, po tylu latach. Ukrywasz twarz, mówisz półsłówkami. W końcu dzielnie zrywasz maskę i wybawiasz wszystkich z opresji grasującego mordercy.

— Nie mów tak — zwrócił jej uwagę ostrym tonem. 

Co jak co, ale tego nie mógł tolerować. Nie mógł nawet o tym słyszeć! To słowo wwiercało mu się w umysł, plugawiąc myśli. Nie znosił go z ust obcych, a co dopiero z jej ust, kiedy oboje znali prawdę.

— Jak? — spytała pretensjonalnie, unosząc brew. 

Mówiła to, co miała na myśli i nikt w jej mniemaniu nie miał prawa jej tego zabronić.

— Nie używaj tego słowa — odparł.

Zegar wybił jedenastą. Głośnym dzwonieniem oznajmił, że za piętnaście minut ma sesje z panem Barnes. Z mężczyzną zaczął się dogadywać, był podobny do Silvy (czy może raczej powinien powiedzieć, że to Silva była podobna do ojca) i łatwiej mu było do niego dotrzeć, mając swego rodzaju doświadczenie.

Nikt nie zrozumie żołnierza Hydry, jeśli sam nie był częścią tej organizacji i nie widział tego, co tam się działo. Do tego kilka lat wcześniej pomógł jego córce, która zmagała się z podobnymi problemami. Ale to nie było teraz ważne. Priorytetową sprawą było odzyskanie zaufania białowłosej (czy tylko jemu się wydawało, że wygląda jeszcze piękniej niż przy ich ostatnim spotkaniu, nawet będąc zła?) i zrozumienie, co tu się dzieje. Bo ewidentnie wszyscy coś ukrywają.

— Morderca? — spytała na pozór niewinnie, dając specjalny nacisk na to słowo.

— Tak — potwierdził, krzywiąc się

— Dlaczego? Trzeba nazywać rzeczy po imieniu — wzruszyła lekko ramionami, a jej ton nabrał nut beztroski.

Coś mu mówiło, że to cisza przed burzą. Nie powinien z nią dyskutować na ten temat, nie chciał się jeszcze bardziej kłócić. Powinien przemilczeć to pytanie, ale nie potrafił. Świadomość, że osiemnastolatka nazywa się mordercą, mimo iż to nie ona zawiniła był dla niego ciosem i doprowadzał do szewskiej pasji.

— Nie jesteś — zaczął dobitnie, ale lazurowooka mu przerwała, odwracając się gwałtownie i niemalże warcząc następne słowa:

— Zamilcz. Nie znasz mnie, minęło zbyt dużo czasu. Nie wiesz, kto przed tobą stoi. Nie zabijam już z rozkazów. Potrafię czerpać z tego chorą satysfakcję. Zabijam z własnej woli.

No cóż. Może w niektórych kwestiach kłamała, zabijała tylko wrogów, a i to przysparzało jej to później zmartwień i problemów. Chociaż czasem odzywał się w niej głos żołnierza Hydry, którym kiedyś była, a on stwierdzał prosto:

Piwo najlepiej smakuje z czaszki twego wroga.

A gdy zaprzeczała, mówiąc, że nie pija alkoholu, a w szczególności tego rodzaju trunku, stwierdzał dobitnie:

Albo ty zabijesz jego, albo on ciebie. Decyduj.

Cóż, wówczas wybór okazywał się prosty, prawda?

— W słusznej sprawie — sprostował Kayden, nadal upierając się przy swoim.

— O niczym nie masz pojęcia — westchnęła córka Zimowego Żołnierza, zwieszając ramiona.

Prościej byłoby gdyby sobie odpuścił i przestał ją nachodzić. Popłakałaby, to fakt (w końcu nikt nie lubi być odtrącony), ale potem na pewno by jej przeszło, a nawet ułatwiło realizację "PLANU A.S", jak ochrzcili go z bratem. A od Azazela i S od Silvy.

— Więc pozwól mi poznać prawdę — poprosił postępując krok w jej stronę.

Może, kiedy powie mu, co się tu dzieje w końcu będzie mógł zacząć działać? Chciał jej pomóc, zdjąć z niej ten ciężar, który dźwigała.

— Nie — stwierdziła zdecydowanie, cofając się.

Nie dowie się tego dziś. Nie z jej ust. Dowie się razem z innymi i zostanie postawiony przed wyborem jak inni. Nie mogła dać mu taryfy, w poprzedniej walce straciła sześciu ludzi. O sześciu za dużo.

— Nie? — spytał głucho, zaskoczony jej decyzją.

— Nie — potwierdziła, a potem dodała. — Nie znam cię. Nie wiem, kim jesteś. Kayden, którego znałam nigdy nie ukrywałby się i tak podle grał na uczuciach. Teraz stoi przede mną Nicholaus, który jest mi zupełnie obcy — zakończyła, zaplatając za sobą ręce.

Kayden westchnął ciężko. No tak, jak mógł o tym zapomnieć? Jej uwadze nic nie umknie.

Ty też się zmieniłaś, pomyślał czując jak szpilka bólu przebija jego serca. Nigdy wcześniej nie byłaś taka zimna i nie powiedziałabyś tylu przykrych słów.

Dotknęło go to, co rzekła. Nigdy nie widział jej takiej jak teraz. A może nie chciał widzieć? Może była taka jeszcze zanim go poznała? A może nie stoi przed nim Silva, tylko Wilk Północy, którego stworzyła Hydra?

— Ranisz mnie — powiedział cicho.

— Być może do tego stworzono — wzruszyła ponownie ramionami i odeszła, nie oglądając się za siebie.

Złotooki westchnął ciężko i powoli powlókł się w stronę Akademii. Pora na pracę.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top