Rozdział 56
Bandaże ochronne zostały zawiązane na ich pięściach. Silva i Bucky spojrzeli sobie w oczy. Jako pierwszy ruszył Zimowy Żołnierz. Jego ruchy były płynne. Idealnie wymierzone. Pierwszy trafił w Silvę.
— Skup się! — nakazał starszy Barnes, patrząc z uwagą na pierworodną i ze smutkiem dostrzegając walkę, którą toczyła sama ze sobą.
Jej więzione dotąd emocje, pragnęły ujrzeć światło dzienne. Kiedyś był w podobnej sytuacji. Walczył sam ze sobą, niepogodzony ze śmiercią ukochanej i losem swego dziecka. Był z tym sam i godzinami uderzał w worek treningowy lub masakrował przypadkowych żołnierzy.
Jak nikt inny rozumiał, jak bardzo Silva potrzebowała teraz się wyładować. Dziewczyna wzięła głęboki oddech. Przygotowała się do walki. Uniosła dłonie i wymierzyła cios. Bucky jednak był szybszy i zablokował cios swej córki. Była rozkojarzona. Nie myślała o walce. Odparował atak wymierzając niezbyt silne uderzenie w bark. Silva gwałtownie cofnęła się do tyłu. Zganiła się jednak szybko w myślach. Musiała wrócić z otchłani wspomnień. Stanęła twardo na podłodze. Była niedawno taka słaba. Przymierzyła się do uderzenia w brzuch, jednak w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Zwinny obrót i silny kopniak pozbawił Bucky'ego równowagi. Mężczyzna z głuchym łoskotem runął na podłogę.
WSPOMNIENIE
Obraz był rozmazany, jakby za mgłą. Ktoś coś krzyczał. Dowódca. Był wściekły, bo omal nie zakatowali jej na śmierć. Wieziono ją na szpitalnym łóżku. W pokoju paliło się jasne światło. Poczuła ucisk w klatce piersiowej. Zakaszlała, wypluwając krew. Żebra zapiekły żywym ogniem. Dźwięki i obrazy zdawały się zlewać w jedno. Zdołała jednak rozpoznać znajome tykanie zegara. Była w sali lekarskiej Kaydena.
Przywieźli ją tu.
Ktoś wbiegł do pomieszczenia. Głośne krzyki, surowe rozkazy. Bolała ją od tego głowa, a może bolała ją od tamtego uderzenia? Już nie pamiętała.
— Boże. Co oni ci zrobili — szept, przerażony szept.
Znajomy zapach perfum. Dwa złote punkty, choć niewyraźnie. Kayden. Jest tu.
Coś zaświeciło jej prosto w oczy. Zmrużyła je. Nie mogła już oddychać normalnie, toteż otworzyła usta. Dochodziło z nich ciche świszczenie. Coś wbiło się w jej rękę. Igła. Przecież ona boi się igieł. Nie miała nawet siły zaprotestować.
Straszne zimno rozlało się w jej żyłach. Coś ciepłego pociekło z jej nosa i ust.
Oddech stał się bardziej charczący.
Ciemne plamy zaczęły tańczyć na matowym suficie. Z każdą chwilą zdawały się powiększać, przysłaniając widok na świat.
— Hej, Silva. Patrz na mnie, nie odpływaj — mówił Kayden, choć jego słowa z każdą chwilą stawały się coraz mniej wyraźne. — Słyszysz co mówię?! Nie zamykaj oczu!
Ciemność. Spokój.
KONIEC WSPOMNIENIA
Oddech ugrzął jej w gardle. Przytłoczyły ją jej własne emocje. Atakowała bez opanowania. Jedno uderzenie w bark, drugie w brzuch. Bucky znosił to bez słowa. Widział w jej spojrzeniu coś, czego sam nienawidził. Całkowicie zatraciła się w swoim bólu i wspomnieniach. Nie mógł jej pomóc inaczej, niż tylko swoją obecnością.
Tą walkę musiała przeprowadzić sama.
WSPOMNIENIE
Szarpnęła się niespodziewanie, drastycznie zbudzona przez napad kaszlu. Ktoś podsunął jej coś pod nos. Rurka. Chwyciła ją i pociągnęła kilka solidnych łyków wody, która zlikwidowała drapanie w gardle. Potem z westchnięciem ponownie opadła na poduszki. Czuła się fatalnie, wyczerpana i pozbawiona sił. Wszystko ją bolało, takiego czegoś nie przeżyła jeszcze nigdy.
— Jak się czujesz? — spytał ktoś z troską.
Kayden. Siedział obok niej i chwycił ją za dłoń, dodając otuchy uśmiechem. Nie miała sił go odwzajemnić. Cholera, nie miała nawet siły wyrwać tej okropnej kroplówki, która tkwiła w jej ręce!
— Lepiej. Dziękuję — powiedziała słabo, nie chcąc go martwić.
I tak zrobił dla niej dużo, po co miałaby dokładać mu zmartwień?
— Drobiazg. Taka moja praca — powiedział, spojrzeniem dając jej znać, że nie uwierzył w ani jedno jej słowo. — Wiem, że nie lubisz igieł, ale ta cię wzmocni. A teraz odpocznij. Musisz odpoczywać — powiedział, nie chcąc jej bardziej męczyć.
Z ulgą odeszła w objęcia Morfeusza.
KONIEC WSPOMNIENIA
— Silva, walcz — mówił Bucky. — Walcz.
Przyjmował na siebie kolejne ciosy córki, co jakiś odparowując i zadając jej uderzenia. Starał się nie robić tego za mocno. Nie chciał, by cierpiała jeszcze bardziej. Po za tym, miała przed sobą ciężką misję.
WSPOMNIENIE
Obudziła się trzy dni później. Czuła się dobrze, choć nadal trochę ją bolało (może trochę bardzo) i jeszcze nie odzyskała pełni sił. Mimo to nie chciała już spać, a czas mijał jej na rozmowach z Kaydenem.
— Jedz. Jeszcze ciepłe — nakazał złotooki, podając jej zupę, którą ukradł z tacy dla dowódców bazy.
Rosół zdecydowanie ją wzmocni i zwróci jej siły.
— Dziękuję — powiedziała, niemalże natychmiast zaczynając jeść.
Była bardzo głodna, jak stado wilków w zimowej porze.
— Dlaczego ci to zrobili? — spytał po chwili Kayden, wciąż nie mogąc zrozumieć, jak można tak okrutnie potraktować młodą dziewczynę.
— To Hydra. Oni nie muszą mieć powodu — wyjaśniła, wzruszając ramionami.
Dla niej tego typu zachowanie to nic dziwnego, spotykała się z tym niemal codziennie.
— Skąd pochodzisz? — zapytał chłopak, usilnie chcąc zmienić temat.
— Stąd. Tu jest mój dom — odparła, ku jego zdziwieniu. — A ty?
Elf —w końcu dowiedziała się, z którego gatunku pochodzi — odchylił się na krześle i podjął opowieść:
— Mieszkałem w wiosce w południowej Walii. Ukrywaliśmy się przed ludźmi. Pewnego dnia odkryła nas Hydra. Zobaczyli moje... umiejętności i dali wybór. Ja, albo moja rodzina i wioska. Wiesz co wybrałem, choć wódz był przeciwny mej decyzji.
Jego wzrok był zamglony, jakby na nowo przeżywał tamte chwile.
— To smutne — odezwała się białowłosa, odstawiając na bok pustą miskę.
Młodzieniec ocknął się dopiero na jej następne słowa:
— Ojciec jest Zimowym Żołnierzem. Matka była aniołem. Uciekłyśmy kilka lat temu. Ojciec ją zabił. Potem tu wróciłam i tak jakoś się potoczyło.
Nie czuła obowiązku nic mówić. Po prostu chciała to zrobić, a on chłonął każde jej słowo niczym gąbka. Chciał coś powiedzieć, gdy nagle do pomieszczenia wkroczyli zbrojni. Kayden wstał i zaczął udawać, że poprawia bandaże. Dłonie mu drżały. Silva natomiast przybrała kamienną maskę. Jej serce boleśnie tłukło się o żebra. Oboje nie tego się spodziewali.
— Soldat. Widzę, że już ci lepiej — rzekł główny dowódca bazy, uśmiechając się krzywo na widok, który zastał. — Dobrze, jutro czeka cię misja.
— Ona ledwo żyje — zaoponował Kayden na te słowa.
Ledwie wywinęła się ze szpon śmierci, ledwie pięć dni wcześniej omal nie umarła na stole operacyjnym! Nie powinna na razie wykonywać żadnych misji, ani treningów.
— Da radę, to nasz żołnierz — odrzekł dowódca sucho.
Co z tego, że omal nie umarła? Żyje, to najważniejsze! A brudną robotę ktoś musi wykonywać i tak był miłosierny dając jej pięć dni wypoczynku.
— Protestuje — zaoponował żarliwie elf.
— Milcz — uciszył go dowódca, a potem zwrócił się do skołowanej nastolatki. — Wstawaj — początkowo nie zareagowała. Była jeszcze otumaniona po morfinie. — Wstawaj! — krzyknął tamten, szarpiąc ją, przez co upadła z łoskotem na ziemię.
— Nie! — krzyknął Kayden, rzucając się do przodu.
Mocny policzek, wymierzony mu przez dowódcę posłał go na ziemię.
— Naucz się w końcu, że ja tu jestem twoim przełożonym i masz słuchać MOICH rozkazów! — warknął rozeźlony mężczyzna.
Nie będzie mu to żaden podrzędny żołnierzyk psuł krwi. Zawsze można go zastąpić, niech nie myśli, że jest jedyny w swoim rodzaju.
— Ale — chciał zaprotestować, ale wtedy jego wzrok przykuła białowłosa, która słabo dźwignęła się na łokciach, zmuszając do wstania.
Patrzył na nią jak zaczarowany, kiedy pokręciła głową i wyszeptała:
— Nie. Proszę, nie warto.
Nie powinien tego robić. Nigdy. Ale uległ, bojąc się, że spotka ją coś strasznego, jeśli dalej będzie się stawiał.
— Tak jest — wymamrotał, spuszczając głowę, na co dowódca uśmiechnął się półgębkiem.
Odpalił papierosa, zaciągnął się i wypuścił dym, nakazując:
— Zabrać ją.
A kiedy drzwi się zamknęły za Silvą i dwójką innych żołnierzy, dowódca ponownie wypuścił dym wprost na młodego elfa, który skrzywił się na ten smród i zakaszlał.
— Będą z ciebie jeszcze ludzie — powiedział po chwili. — Ludzie na miarę naszych naukowców.
Boże, spraw, aby to się nigdy nie stało, pomyślał przerażony Kayden.
Niech to się nigdy nie stanie.
Nigdy.
KONIEC WSPOMNIENIA
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top