Rozdział 55
Byli sami w ogromnej sali treningowej. Bucky pragnął, aby jego córka uwolniła swoje emocje. Z własnego doświadczenia wiedział, że nie wychodzi na dobre tłumienie ich w sobie. Ona musiała odreagować. Jak kiedyś. Uważnie przyglądał się swej pierworodnej. Zupełnie bez emocji patrzyła na swoje dłonie. Jej oczy wydawały się puste. Zupełnie jak u martwego człowieka.
WSPOMNIENIE
W sali było zimno. I bardzo jasno. To była dziwna odmiana, zobaczyć światło, nawet to z lamp szpitalnych, po tylu godzinach spędzonych w ciemności celi. Zmrużyła oczy, które zaczęły łzawić na tą gwałtowną zmianę. Prędko się opanowała i szybko starała łzy, żeby nikt ich nie widział. Nie chciała bardziej oberwać.
— Idź — ostry głos jednego ze strażników rozbrzmiał w pomieszczeniu. — No, rusz się — ponaglił ją zniecierpliwiony, kiedy nie zareagowała od razu.
Ostrożnie weszła do pomieszczenia, a drzwi za nią zamknęły się z cichym kliknięciem. Przeszedł ją dreszcz na widok tych wszystkich przyrządów lekarskich. Co będą jej robić? Ta sala była inna niż te, gdzie przeprowadzano eksperymenty, ale nauczyła się, że nie należy wierzyć pozorom. Tutaj, w tym piekle, nie mogła wierzyć nikomu, tylko sobie samej.
Samotność. Została na nią skazana po śmierci matki i przeniesieniu ojca do innej bazy. Ale to tylko ją wzmocniło. Zaczęła rozumieć prawa Hydry i grać na własną rękę. Teraz w pełni zasługiwała na swój przydomek i miano bezdusznego mordercy.
Kilka dni wcześniej wysłano ją do Tunezji. Miała zniszczyć tamtejszą mafię, która nie wywiązała się z obowiązku pomocy Hydrze. Szefostwo było złe, więc wysłali ją, aby pozbyła się członków mafii i ich rodzin. Cóż, misja skończyłaby się powodzeniem, gdyby nie chwila nieuwagi. Oberwała w bark i nie zdążyła zgrać wszystkich danych.
W ramach kary dowództwo zamknęło ją na tydzień w celi bez jedzenia i wody. Rana postrzałowa zaczęła się paprać, toteż zaraz po wyjściu zabrali ją tutaj. Nagle rozbrzmiał ostry dzwonek. Białowłosa skrzywiła się na jego ostre brzmienie, a stojący obok sierżant wyraźnie się ożywił.
Pora obiadowa. Ona nie dostanie ani kęsa (może jutro, jeśli jej się poszczęści), ale on nie zamierzał rezygnować z ciepłego posiłku.
— Załataj ją — nakazał komuś.
Dopiero wtedy dziewczyna zauważyła młodego chłopaka o ciemnych włosach i złotych oczach, który coś robił przy blacie. Miał spiczaste uszy i beżowe, delikatne tatuaże na twarzy w motywie roślinnym. Nie wydawały się sztuczne, były w pełni naturalne. Chłopak spojrzał na nią przelotnie, a następnie skinął strażnikowi głową na znak zgody.
Ciekawe co to za stworzenie?, przeszło jej przez myśl. Nigdy nie widziała nikogo podobnego.
— Jeśli będą problemy uśpij lub zawołaj kogoś — dokończył strażnik i wyszedł.
Zostali sami.
— Cześć — uśmiechnął się nieznajomy.
Miał jeszcze siły się uśmiechać? Nie zabronili mu tego? Jakim cudem? Kim był? Intrygował ją. Nie była już tą samą osobą, co kiedyś przed śmiercią matki. Teraz zaczęła żyć tak jak powinna. Być bezwzględnym żołnierzem, tylko tak może tu przeżyć.
Młody lekarz — musiał nim być, nosił kitel lekarski — nie zraził się brakiem jej odpowiedzi.
— Usiądź, proszę — poprosił, gestem wskazując długi stół, mieszczący się na środku pomieszczenia.
Widywała już podobne i zawsze ich widok ją niepokoił. Oznaczały eksperymenty. Kojarzyły jej się z bólem i godzinami majaczenia na granicy życia i śmierci. Nie ufała nikomu. Żaden lekarz nie oznaczał nic dobrego. W jej podświadomości głęboko zakorzenił się lęk przed tzw. służbą zdrowia i sprzętem medycznym. Nie miała z nimi dobrych wspomnień.
— Spokojnie, nie gryzę — rzekł łagodnie ciemnowłosy.
Niepewnie podeszła do stołu i usiadła na nim, plecami do niego. Co ma być to będzie. Wolała zacząć wcześniej i wcześniej skończyć. Nie mogła odwlekać tego w nieskończoność, a nie chciała oberwać za nieposłuszeństwo. Nie spuszczała oka z młodego lekarza, kiedy ten krzątał się wokół niej. Wydawał się nie pasować do Hydry i zdania, które sobie wyrobiła na temat medyków. Mimo to pamiętała, że nie należy mówić hop, póki się nie przeskoczy, wszystko się jeszcze okaże.
— Mam na imię Kayden — przerwał po chwili ciszę, dezynfekując dłonie.
Nie odpowiedziała. Po co, skoro żaden medyk nigdy nie oczekiwał od niej odpowiedzi? Z reguły pytali dla czystej przyjemności, chorej satysfakcji z zadawania ludziom bólu. Żaden dotąd jednak jej się nie przedstawił. To nowa gra słowna? Jakiś podły test? Podszedł do niej i stanął za nią. Automatycznie spięła się, gotowa na cios, bądź falę bólu. Tym razem było inaczej. Delikatnie odsunął ramiączko jej szarej koszulki i ostrożnie odgarnął włosy, aby przyjrzeć się ranie. Nawet kiedy zauważył blizny, milczał. Skupił się na swojej pracy. Oceniał ją fachowym okiem, jej barwę, kolor krwi, brzegi. Doszedł do wniosku, że musiała to być rana postrzałowa, ale pocisku nie było w środku. Nie przeszedł też na wylot, toteż doszedł do wniosku, że dziewczyna — podobnie jak kilku żołnierzy, których przyjmował przed nią — sama się go pozbyła. Niezdrowe, ryzykowne, lecz czasem ratowało życie.
— Boli? — spytał, z zadziwiającą delikatnością dotykając miejsca w pobliżu rany, które było silnie zaczerwienione i spuchnięte.
Mimowolnie się skrzywiła, lecz nadal nie powiedziała ani słowa.
— Wezmę to za tak — uznał, odchodząc.
Ponownie przemył dłonie, a potem wyjął jakieś buteleczki i szczypce wraz z igłą. Serce jej przyspieszyło na ten widok. Po skroni spłynęła kropla potu, oddech znacznie przyspieszył. A więc to teraz... zacznie się piekło, a lekarz pokarze swoją prawdziwą twarz.
— Hej, hej, spokojnie — powiedział na widok jej reakcji, unosząc dłonie w uspokajającym geście.
Chciał podejść bliżej, na co się wzdrygnęła. Nie chciała już więcej czuć bólu. Złotooki zatrzymał się, zabawnie przekrzywiając głowę. Przez chwilę myślał nad czymś intensywnie, a potem powiedział ostrożnie:
— Słuchaj, może zrobimy tak. Będę ci wszystko mówił, co robię. Nic nie odbędzie się bez twojej niewiedzy, zgoda?
Zdziwiła ją jego propozycja. Jednak przystała na nią, zgadzając się skinieniem głowy. Ten doktor był inny, dziwny. Lepiej wiedzieć, co ma zamiar jej zrobić.
— Super — ucieszył się, a następnie wziął tacę z kolorowymi specyfikami (tym razem bez igły) i obszedł ją, ponownie zbliżając się do rany. — Paskudnie to wygląda. Wdało się zakażenie — poinformował ją, krzywiąc się. Leczył już czwarte zakażenie w tym tygodniu. Jeden z pacjentów zmarł. — Wpierw muszę to zdezynfekować. Spokojnie — powiedział ostrożnie ją przytrzymując i przemywając ranę wodą utlenioną.
Jeśli to bolało białowłosą, nie okazała tego. Dzielnie siedziała na stole, starając się nie ruszać i znosząc zabieg. Tak jak powiedział, tak uczynił. Informował ją o wszystkich swoich poczynaniach, wymieniał nawet nazwy maści. To uspokoiło dziewczynę, która nieco się rozluźniła. Może ten lekarz nie jest taki zły?
— I gotowe. Nie było tak źle, prawda? — spytał, wyrzucając do kosza zużyte gazy i pudełka. — Nie mówisz za wiele, co? — uśmiechnął się pod nosem, kiedy ponownie nie otrzymał odpowiedzi.
Nie doczekawszy się z jej strony ani słowa — musiał przyznać, że lazurowe oczy śledzące każdy jego najmniejszy ruch trochę go przerażały — nalał do szklanki wody mineralnej i wycisnął białą tabletkę.
—To ibuprofen. Przeciwbólowy— wyjaśnił, widząc wzrok dziewczyny, która nadal nieufnie obserwowała jego działania. Z niechęcią przyjęła tabletkę i ją zażyła. — Popij — podał jej szklankę z wodą, którą natomiast ta wypiła łapczywie.
Zauważywszy, że jest odwodniona i niedożywiona dał jej jeszcze jedną szklankę wody, która zniknęła szybciej niż poprzednia.
— Jesteś może głodna? Jest przerwa, więc może chcesz skorzystać? — spytał.
Teraz przydałby jej się porządny ciepły posiłek (choć o taki było tu ciężko). Powinna była coś zjeść, nawet tą ohydną breję, którą podają tu żołnierzom pięć razy w tygodniu. Lazurowooka nie ruszyła się z miejsca. Ta część jej kary nie minęła, nie mogła pojawić się na stołówce, ani jeść, dopóki jej nie pozwolą. Inaczej czekają ją baty.
— Długo tu jesteś? — spytał młodzieniec, siadając na krześle i grzebiąc w czarnej torbie.
Dziewczyna miała już dość tych pytań. Jeśli nic nie mówi, to znaczy, że nie chce wdawać się w zbędną konwersację.
— Przestań tyle mówić i skończ robotę — powiedziała cicho.
Jej głos, nieużywany od dawna, był niski i zachrypnięty. Chłopaka przeszedł dreszcz, ale zaraz potem ucieszył się, że w końcu udało mu się wykrzesać z niej te kilka słów. Szybko zrozumiał, że pytanie, które zadał było nieodpowiednie i mogło przywołać bolesne wspomnienia.
— Przepraszam. Nie powinienem pytać — powiedział ze skruchą, wyjmując z torby kanapki.
Skończył pracę i nie chciał spędzać przerwy samotnie. Zaproponował dziewczynie kanapkę, ale odmówiła. Odwinął ją ze sreberka i po pierwszym kęsie powiedział:
— Jak pewnie zauważyłaś jestem tu nowy. Jeszcze nie znam tych wszystkich waszych pokręconych zasad.
Spojrzała na niego ostro. Nie powinien tak głośno wypowiadać swojego zdania i nie mówić tu, gdzie mogą być na podsłuchu. Musiał się jeszcze wiele nauczyć, inaczej wpędzi ich oboje w poważne tarapaty.
— Więc dobrze sobie to zapamiętaj. ONI nie chcą słyszeć twoich słów, chyba że zdajesz raport. To miejsce ciszy i śmierci — przemówiła po chwili.
Spojrzał na nią uważnie i skinął głową, zapamiętując radę. To mogło mu kiedyś uratować życie.
— Dobrze. Będę pamiętać — zapewnił ją, wyjmując z torby dwa jabłka. — Chcesz jedno?
Nie mogła się oprzeć, zbyt kusiły swą czerwoną barwą. Niepewnie skinęła głową. Rzucił jej jedno z nich — słodszą odmianę. Złapała w locie i wgryzła się w nie, aż sok pociekł jej po brodzie. Nie wiedziała, kiedy następnym razem będzie mogła coś zjeść. Po za tym nie mogła wiecznie odmawiać jedzenia, jak coś to będzie na niego.
— Musisz tu posiedzieć póki tamten facet nie przyjdzie. Nie wiem, czy mogę puścić cię samą —rzekł po chwili ciszy, stawiając teczkę na podłodze i kończąc swoją przerwę.
Lazurowooka także skończyła i wyrzuciła ogryzek do stojącego obok kosza.
— Muszę uzupełnić dokumentację — powiedział po chwili złotooki, wyjmując plik kartek i otwierając długopis. Ubrał okulary, żeby lepiej widzieć. — Jak cię zwą?
— Wilk Północy — odparła chłodno.
Te dwa słowa zwykle wystarczyły, żeby odstraszyć ludzi, wzbudzić w nich grozę. Chłopak zamarł. Niepewnie na nią spojrzał, a upewniwszy się, że nie żartuje, powoli zapisał to w odpowiedniej rubryce.
— Rozumiem — rzekł, kiedy zdołał otrząsnąć się z szoku. — Myślałem, że jesteś... starsza.
— A ja żywiłam nadzieję, że będziesz mniej gadatliwy — odpyskowała, na co chłopak uśmiechnął się szeroko.
— Przykro mi, że cię zawiodłem. Kiedy masz następną misję? — spytał ponownie.
Jednak dziewczyna, obawiając się, że pozwoliła sobie na zbyt wiele, milczała jak zaklęta. Tylko wiszący na ścianie zegar odmierzał czas, tykając głośno.
— A może powiesz chociaż jak ci na imię? — poprosił młody medyk.
Niezrozumiałe było dla niej jego zachowanie. Nigdy nie spotkała nikogo takiego. Nikt nie był w stosunku do niej tak delikatny i wyrozumiały. Nikt poza matką. Stwierdziła, że może pozwolić sobie zdradzić tą informację. Może kiedyś zawrze z nim sojusz. Lepiej będzie mieć poplecznika w służbie medycznej.
— Silva.
— Las — przetłumaczył z zadumą i uśmiechem.
Kiedy miał coś dodać do środka wkroczył strażnik. Zmierzył wzrokiem obecnych i zwrócił się do białowłosej po rosyjsku:
— Soldat. Wracaj do celi.
— Powodzenia — szepnął jeszcze Kayden tak, aby tylko ona to usłyszała.
Drzwi zamknęły się prawie bezdźwięcznie.
Pora wrócić do szarej rzeczywistości.
KONIEC WSPOMNIENIA
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top