Rozdział 5


Godzinę później zakończyły się te "przeklęte testy", jak Silva nazwała próby żałosnego wpływania na jej umysł i zrozumienia jej toku rozumowania. Całość polegała na odpowiadaniu na pytania. Jedne wymagały logicznego i strategicznego myślenia, inne nie miały najmniejszego sensu. W Hydrze wszystko było inaczej. Ich testy polegały na sztuce przetrwania, gdzie raz do roku wywożono żołnierzy do Rosji na Syberię i pozostawiano samych sobie z nikłym prowiantem. Przeżywali tylko najsilniejsi.

Testy sprawnościowe odbyły się na sali gimnastycznej. Najpierw wykonała krótką rozgrzewkę, pobudzającą mięśnie do pracy. Potem nakazano, by wykonała trzydzieści brzuszków, przysiadów, pompek i skłonów. Kolejnym zadaniem było strzelanie z broni białej i palnej. Najprościej było z łukiem, bo nie wiązały się z nim przykre wspomnienia. Wręcz przeciwnie, to Matthew nauczył ją posługiwania się tą bronią. Czasem, gdy celowała, miała wrażenie, że ten stoi obok niej i łagodnym głosem udziela rad.

"Ramiona prosto. Oddychaj. Napnij cięciwę. Wyceluj. Oddychaj. Wypuść strzałę wraz z wydechem. Brawo, gwiazdko".

Schody zaczęły się przy rzucaniu nożami. Dłoń jej drżała. Ileż to razy doświadczyła okrucieństwa ze strony oprawców, gdy chybiła? Raz nawet miała złamaną prawą rękę, by nauczyć się poprawnie rzucać lewą.
Tu poszło jej nieco gorzej, na dziesięć rzutów, wykonała tylko dziewięć. W Hydrze to było niedopuszczalne. Ale to nie Hydra. Silva żyła nadzieją, że tamte czasy już nigdy nie powrócą.

Strzał z broni palnej, konkretnie z Glocka 19 był najtrudniejszy. Za każdym razem, kiedy tylko oddawała celny, precyzyjny strzał miała przed oczami swoje zbrodnie.

Zbrodnie jej i jej ojca.

Przedostatnim zadaniem była walka wręcz. Weszła pewnym krokiem na ring, nie mogąc odpędzić się od wspomnień. Widziała arenę w brudnym, zaniedbanym pomieszczeniu. Żołnierzy walczących na śmierć i życie. Krew, która spływała po ich zmęczonych twarzach, gdy na nowo rzucali się na siebie. Wynoszone ciała tych, którzy nie podołali zadaniu.

Jej przeciwnikiem okazał się Kapitan Ameryka. Białowłosa nieco się zlękła. Nie chciała zrobić mu krzywdy.

— Muszę z panem? Nie ma kogoś innego? — zapytała, pełna nadziei, że nie dojdzie do starcia.

— Nie. Jakieś przeciwwskazania? — rzekł pewnie mężczyzna, ustawiając się w pozycji bojowej, a dziewczyna jedynie pokręciła głową. - Zaczynamy?

Silva zmierzyła go oceniającym spojrzeniem. Był wysoki i silny. Niewykluczone, że zwinny. Ustawił się w pozycji chroniącej jego prawą stronę. Być może to jego słaby punkt. Silva była od niego niższa i zdecydowanie szybsza. Może i posiadała mniejszą siłę, ale postanowiła postawić na szybkość i precyzję. Walka zaczęła się równo z sygnałem danym przez Clinta. Zaatakował jako pierwszy. Chciał wymierzyć cios pod żebra. Prędko się uchyliła, by po chwili podskoczyć lekko, gdy próbował podciąć jej nogi. Cofnąła się kilka kroków, gdy wymierzył prawego sierpowego. Odsłonił przy tym lewy bok. Na to właśnie dziewczyna czekała. Zaatakowała szybko jak kobra, wymierzając dwa trafione i jeden zablokowany cios.
Walka trwała około pół godziny. Była ciężka i zawzięta. Każda ze stron pragnęła zwycięstwa. Białowłosa trzy razy została powalona na materac, jednak szybko się podnosiła i atakowała jeszcze skuteczniej.
Ostatecznie udała, że wymierza cios w jego brzuch, atakując jego szczękę. Kapitan cofnął się dwa kroki, łapiąc za bolące miejsce i tracąc środek ciężkości. Prędko podcięła mu nogi, przez co zachwiał się. Celne uderzenie w ramię powaliło legendę Ameryki. Walka się zakończyła. Silva podziękowała za starcie i przeprosiła za uraz, jak nakazywało dobre zachowanie. Rogers również to uczynił, po czym wyszedł z sali. Dziewczyna wzięła kilka łyków wody, wytarła spocone czoło i przystąpiła do ostatniego zadania. Był nim bieg na bieżni aż do wyczerpania. Włączyła maszynę i ruszyła, cały czas spoglądając przed siebie. Żyjąc w lesie sporo się nauczyła i nabrał niesamowitej kondycji. Poza tym treningi w nazistowskiej organizacji nauczyły ją wytrwałości. Siły opuściły ją dopiero dwie i pół godziny później. Wyczerpania zatrzymała bieżnię i usiadła na ławce, łapczywie wypijając resztę wody i czekając na werdykt.

* * *

Tymczasem kilka pokoi dalej trwała żywa debata na temat przydziału dziewczyny.

— Ona nie nadaje się do najlepszej grupy młodocianych agentów. Jest zbyt dobra — powiedział dyrektor placówki, krążąc przed swoim biurkiem.

Zapadła cisza. Każdy z bohaterów zastanawiał się, nad jak najkorzystniejszym rozwiązaniem.

— To przydzielcie ją do grupy młodych Avengers — powiedział niespodziewane Kapitan Ameryka, ściągając na siebie zdziwiony wzrok zebranych.

— Jest pan pewien? — zapytał dyrektor. — To grupa zamknięta. Przecież do tej grupy są przydzielane wasze dzieciaki.

— Zrobimy wyjątek. Sam pan powiedział, że jest zbyt dobra na najlepszą grupę młodych agentów, więc tam ją przydzielcie — oznajmił pewnie. — Ale to jest tylko moja rada...

* * *

Silva cierpliwie czekała za drzwiami na decyzję dyrekcji, znosząc ciekawskie spojrzenia, rzucane jej przez resztę uczniów. Po pewnym czasie drzwi otworzyły się, a dyrektor placówki podał jej plik kartek, mówiąc:

— Gratuluję. Twoja współlokatorka poda ci plan zajęć.

Gdy tylko zniknął za drzwiami pospiesznie przebiegła wzrokiem po zapisanych linijkach. Zatrzymała się na jednej. Zszokowana, usiadła z wrażenia.

Przydział: Grupa Młodych Avengers.

Czym sobie na to zasłużyła? To zamknięta grupa. Jakim cudem... nie mogło być gorzej, prawda? Znów będzie ściągała na siebie niepotrzebną uwagę, co było ostatnim, czego chciała.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top