Rozdział 47


Alice Barton trzymała zielony kubek w białe kropki trzęsącymi się dłońmi. Okryta czerwonym kocem drżała niekontrolowanie, choć żaden chłód jej nie doskwierał. Gorące łzy, które niedawno spływały po jej bladych policzkach, zdążyły już zaschnąć. Brązowe oczy nastolatki nadal były szkliste, lśniły w nich niewypłakane łzy.

- Piękny obraz żałości, nędzy i rozpaczy - sarknął czarnowłosy mężczyzna, którego oczy jarzyły się nadnaturalnym turkusem.

Nastolatka spojrzała na niego przestraszona, a jej dolna warga drżała, gdy spytała płaczliwym głosem:

- Czemu mnie tu więzisz? Dlaczego torturujesz? Jestem niewinna!

- Każdy tak mówi - stwierdził Wielki Książę Piekieł, niewzruszony takim widokiem.


Z zamyśleniem przyglądał się gładkiemu ostrzu jednego z jego noży, który może zranić (a nawet zabić) demony. Dziewczyna ponowie się rozpłakała. Była przerażona. Bała się brata panny Barnes, który ubzdurał sobie, że niby ona jest jakimiś demonami. Nawet nie potrafiła wypowiedzieć ich imion! Przecież nie miała z nimi nic wspólnego, jej jedyną winą był brak sympatii do jego siostry.

- Jestem niewinna. Jestem Alice Weronika Barton - powtarzała jak mantrę, bujając się to w przód, to w tył.


Popadała w panikę, jej stan psychiczny był naprawdę zły. Cóż się dziwić, siedziała tu ledwie dzień Midgardzki, ale w tym miejscu czas płynął zdecydowanie szybciej. Jeden dzień był jak dwa tygodnie. Cierpiała tu istne katusze. Dodatkowo czarnowłosy wymyślał coraz to nowsze i bardziej wyrafinowane tortury. Nie wiedziała, ile jeszcze będzie w stanie wytrzymać.

- Och, milczcie! - zawołał zirytowany turkusowooki. Ta głupia gra demonów i nędzne próby wywołania litości działały mu na nerwy. - Nikt z tu obecnych nie nabierze się na wasze jęki i manipulatorstwa! Cieszcie się, że Morgana okazała wam serce i dała ten koc. A teraz, słodziaki, zdejmijcie tą marną iluzję i gadajcie, jakie są plany waszego pana - syknął, przybliżając się do nich.

- J-ja na-naprawdę nie wiem - zapłakała przerażona dziewczyna, cofając się aż pod ścianę i zasłaniając rękoma.

Jedynym zastanawiającym szczegółem w tym strasznym obrazku był kubek, który prawidłowo powinien się zbić po zetknięciu ziemią, a w rzeczywistości rozpłynął się w powietrzu.

- Boję się ciebie. Zostaw mnie w spokoju, diable! - zawołała zdesperowana brązowooka.

- Zamilknij! - zawołał zdenerwowany Azazel, uderzając dziewczynę batem.

Zawyła przeraźliwie z bólu, a obraz zafalował i zniknął. Iluzja opadła ukazując wykrzywioną w gniewie, strachu i bólu brudną twarz nastolatki o żółtych, przepełnionych furią oczach demonów.

- Paskudztwo - skrzywił się mężczyzna, strząsając z broni zieloną, gęstą posokę, mającą zastąpić u demonów tej klasy krew. - Nie ma z was pożytku - warknął. - Gdyby nie Morgana już dawno bym was zabił.

Uważał się porządnego i cierpliwego obywatela Piekieł. No dobrze, może z tą cierpliwością troszkę przesadził, lecz któż nie straciłby nerwów w obecności tak nieznośnych i nieposłusznych demonów?

- Obiecałeś coś - odezwał się stanowczy głos, a z ciemności w krąg światła wyszła panna Stark, krzyżując ręce na piersi. - Wiesz, że kiedy ich zabijesz, zabijesz też Alice.

Mimo, że dawniej nie darzyła czarnowłosej zbytnią sympatią, teraz wiedziała, że całe jej zachowanie było spowodowane opętaniem. Nie chciała, żeby przez demony i zło, które tamte wyrządziły niewinna osoba ucierpiała. Nie mogła na to pozwolić.

- Co mnie to obchodzi? - spytał Azazel, unosząc brew.


W tym geście podobny był do panny Barnes, która również często wykonywała podobną czynność. Mężczyzna nie rozumiał toku rozumowania córki Iron Mana, lecz podziwiał jej upór i zapał. Poza tym żywił do niej swego rodzaju słabość i nie potrafił jej odmówić. W tym samym czasie demony rzuciły się do krat, wyciągając zza nich ręce. Patrzyły błagalnie na zielonooką, która przecież okazała im serce, litość i zrozumienie, co było obce dla nich, lecz dobre i przyjemne. Wiedziały, że Wielki Książę nie raz chciał pozbawić ich życia, lecz na drodze zawsze stawała mu czarnowłosa, ratując ich przed przysłowiowym pniem katowskim.

- Och, piękna pani! - zawołały błagalnie. - Ratuj proszę! Zrobimy dla ciebie wszystko! Damy ci złoto, brylanty, zaszczyty! - kusiły zdesperowane. - Ukoronujemy na królową!

Zielonooka uśmiechnęła się w ich stronę łagodnie. Podeszła i chwyciła je za ręce, a jej oczy nabrały ciepłego blasku.

- Nie chcę tego. Mam wszystko czego mi potrzeba - powiedziała delikatnie, kładąc dłoń na policzku demonów. - Ale...

- Ale? - powtórzyły z nadzieją.

Może nie wszystko stracone? Ta piękna dziewczyna okazywała im tyle dobroci.

- Wypuszczę was - powiedziała łagodnie, ku uciesze demonów. Zaraz jednak kontynuowała. - Odejdziecie. W zamian za to będziecie mi mówić o wszystkich poczynaniach waszego władcy, a jemu samemu nie wspomnicie o nas ani słowem.

- A-ale... - chciały zaoponować, lecz były już zniewolone przez piękną zieleń tęczówek Morgany.

Uścisk na policzku i dłoniach demonów wzmocnił się. Syknęły lekko, lecz było to spowodowanie nie bólem, tylko zaskoczeniem.

- Powiedziałam - jej głos nabrał twardszej nuty. - Macie wybór. Służyć mnie, która was obroni i pokrzepi - mówiła kusząco, delikatnie gładząc je po włosach, lub Alexandrowi, który wami gardzi i poniewiera - skończyła wstając.

Dla Tysona i Setha wybór był oczywisty. Skoro ta dziewczyna potrafiła złagodzić gniew samego Azazela, a jej przyjaciółka wojować z Chaosem... ta strona była zdecydowanie lepiej opłacalna.

- Będziemy ci służyć, pani. Nie zawiedziesz się - przemówiły jednogłośnie.

- Och, moi kochani! - zawołała uradowana. - Nawet nie wiecie, jak bardzo szczęśliwa jestem z waszej decyzji!

Stało się tak, jak obiecała. Demony zostały uwolnione i mogły odejść w spokoju, nie zapominając o swojej obietnicy. Tymczasem turkusowooki obdarzył Morganę szerokim uśmiechem. Zawsze wierzył w jej siły!

- Znakomita gra aktorska, Morgano - pochwalił z uznaniem. - Zachowywali się jakbyś ich zahipnotyzowała. Jedli ci z ręki.

- Urok osobisty - powiedziała czarnowłosa z lekkim uśmiechem. - Chodźmy. Obiecałeś mi wycieczkę w Alpy.

Mężczyzna uśmiechnął się. Musieli co jakiś czas zmieniać lokalizacje, aby nikt ich nie wykrył. Tym razem mieli odwiedzić jego starą posiadłość w Alpach.

- Panie przodem - skłonił się szarmancko z psotnym błyskiem w oku.

Czarnowłosa w odpowiedzi dygnęła elegancko i śmiejąc się cicho wkroczyła w portal.

* * *

Silva ciaśniej opatuliła się szalikiem i spuściła wzrok na jałową ziemię w ten sposób odciągając swoją uwagę od ogarniającego ją lęku. Przemierzała las, miejsce, które kochała, od którego pochodziło jej własne imię, a które teraz wydawało jej się obce i przerażające. Im dalej szła (opuściwszy oczywiście nielegalnie mury Akademii) na północny-wschód, tym bardziej strach paraliżował jej ciało. Nie był spowodowany spaloną ziemią, ani bolesnym wyciem umierających drzew. Nie miał swego źródła w czarnej jak smoła ziemi, ani w widoku pozbawionych życia zwierząt, które czasem spotykała, leżące martwe po bokach drogi. Nie. Źródłem jej strachu były cienie o żółtych ślepiach, które krążyły między martwą roślinnością, uważnie obserwując każdy jej ruch. Syczały wzburzone jej obecnością, wyły rozeźlone, bo nie mogły jej zaatakować.Lecz wiedziały, że to wkrótce się zmieni. Ich spojrzenia obiecały jej śmierć w mękach.Osiemnastolatka bała się ich, lecz starała się tego nie okazywać. Czytała, że te okropne stworzenia karmiły się strachem ich ofiar. Jedynym pocieszeniem zdawał się być fakt, że demony nie mogły jej zaatakować, powstrzymywane rozkazem swego władcy, którego się lękały.


Kiedy w końcu dotarła do znajomej jaskini, odetchnęła z ulgą, bo stwory pozostały przy linii drzew. Jednakże coś jej mówiło, że czeka ją trudna rozmowa, od której wiele zależy. Nie wiedziała, czy jest na to gotowa, ale przebywając w to miejsce przeczuwała, że coś takiego może się wydarzyć. Najbardziej bała się, że zastanie tu nie Samara, lecz Chaos. Przy wejściu do groty stał już jej przyjaciel, odwrócony do niej tyłem. Uśmiechnęła się na jego widok.

- Samar! Miło mi Cię widzieć - zawołała w jego stronę podchodząc kilka kroków w jego kierunku.

- Daruj sobie, śmiertelniczko - odezwał się jej przyjaciel głębokim, nieco ochrypłym głosem, przepełnionym pogardą. Odwrócił się. Jego twarz wydawała się starsza, zdobił ją lekki zarost, a jego oczy miały barwę rubinu. Lśnił w nich tak wielki gniew i potęga, że białowłosa mimowolnie cofnęła się trzy kroki. - My już o wszystkim wiemy.

Panna Barnes westchnęła ciężko. W myślach poprosiła Boga o odwagę i opiekę, bowiem od tej pory nie mogła okazać żadnej słabości. Bała się, że ten przedziwny i niezbadany twór mógłby wykorzystać coś przeciw niej.

- Sądząc po twoich słowach mam do czynienia z Chaosem - powiedziała.

Była z siebie dumna, że jej głos brzmiał pewnie i nie posiadał nutek zawodu i strachu, który rzeczywiście odczuwała.

- Zadziwiająco szybka dedukcja, śmiertelniczko - stwierdził, rozciągając wargi w kpiącym uśmiechu.

Doskonale wiedział, że dziewczyna się go bała. I dobrze. To były jej ostatnie godziny. Teraz, kiedy już całkowicie opanował ciało byłego syna Niebios mógł zrobić wszystko, co tylko mu się podobało. Nikt i nic go nie powstrzyma, a już w szczególności ta małolata.

- Nazywam się Silva Barnes. Radzę ci to zapamiętać - powiedziała, zadzierając wysoko podbródek i patrząc mu wyzywająco w oczy.


Nie z takimi osobowościami musiała sobie w życiu radzić. Co z tego, że stał przed nią nieznany i bardzo potężny byt, na którego imię sam Odyn drżał niekontrolowanie? Dla niej był po prostu bezczelny, niewychowany i ze wszystkich sił starała się zapomnieć o jego prawdziwej tożsamości.

- Zadziorna i pyskata. Ciekawe, czy taka będziesz, gdy wszyscy, których kochasz zginą - syknął, a lazurowookiej zdawało się, że przez chwilę w jego ślepiach płonął ogień.

Nie dała się jednak zastraszyć i mimo, że jej serce galopowało, boleśnie obijając się o żebra, odpyskowała:

- Ciekawe, czy będziesz takim chojrakiem, gdy na powrót wylądujesz w Czeluści.

Mina istoty diametralnie się zmieniła. Przez jego twarz przebiegła nieposkromiona furia, by już po sekundzie skryć się za kamienną maską. Tylko jego rubinowe oczy pałały żądzą mordu.

- Tak się nie stanie, moja droga - przemówił spokojnie, choć ton jego głosu był zimny jak lód. - Otchłań już nie istnieje.

Zniszczył Otchłań, przerażające miejsce, w którym żyły pradawne stwory, dumnie noszące miano jego potomków. A skoro częścią Tartaru była Otchłań, a częścią Otchłani - okropna Czeluść, to miejsca te już nie istniały, a władcy Podziemi mieli naprawdę sporo pracy. Silva zbladła, słysząc te nowiny. Było gorzej niż przypuszczała.

- Wypuściłeś riderraki - wyszeptała ze zgrozą.

Skoro te potwory są na wolności.. Och, na cóż jej ta wojna? Byli zgubieni!

- Tak - potwierdził z satysfakcją. - Moje dzieci są złaknione krwi śmiertelników.

Panna Barnes zacisnęła usta w wąską kreskę. Musiała coś wymyślić, choć będzie to niebywale trudne. Nie mogła dopuścić do aż tak wielkiego rozlewu krwi.

"Później będę się tym martwić" obiecała sobie, po czym spojrzała Chaosowi prosto w oczy, mówiąc dosadnie:

- Rób sobie, co chcesz, ale zostaw Samara w spokoju. Dość już wycierpiał.

Śmiech, jakim obdarzył ją pradawny byt był tak przerażający, że dreszcze przebiegły przez ciało córki Zimowego Żołnierza, a krążące w pobliżu demony zaskowyczały cicho.

- Jesteś tak samo słodka jak Catherine, gdy mnie błagała o uwolnienie swej dawnej miłości - stwierdził, ocierając łzy rozbawienia. - Ciekawe, czy konając będziesz tak samo głośno krzyczeć - przechylił głowę na bok, patrząc na nią uważnie.

Białowłosa poczuła jakby właśnie dostała w twarz. Powietrze uciekło z jej płuc, a niedowierzanie rozszerzyło jej źrenice. Czy to możliwe, aby...

- Łżesz - stwierdziła zaciskając szczękę. - Moja matka zginęła z ręki mego ojca.

- Ups - zachichotał złowieszczo Chaos. - Coś chyba namieszałem w waszych wspomnieniach.

Wykonał nieokreślony ruch ręką, a w lazurowooką uderzyły naraz wizje, będące wyszarpniętymi jej fragmentami wspomnień.

To jak w środku nocy zbudziły ją podniesione głosy.

To jak zaspana zeszła na dół po schodach, kurczowo ściskając w rękach swego ulubionego misia.

To jak ujrzała swoją mamę, która własnym ciałem zasłaniała Azazela, krzycząc na wysokiego mężczyznę.

Słowa które krzyczała: Zostaw go potworze! Opuść nasz dom i nigdy nie wracaj. Azazel jest synem moim i Samara, a nie twoim!

Głośny plask, gdy ręka mężczyzny zderzyła się z policzkiem Catherine i jej własny cichy krzyk w reakcji na rozgrywającą się przed nią scenę, który zwrócił uwagę mężczyzny. Spanikowany głos matki, gdy wołała ku niej, aby uciekali. Chłodna dłoń jej brata, gdy chwycił ją za rękę i pociągnął ku drzwiom, uciekając przed mężczyzną o rubinowych oczach. Wysoki ogień, gdy pentagram pochłonął jej braciszka na powrót do Piekieł. Furia przybysza, gdy atakował wyczerpaną Catherine Barnes.

Buntownicze słowa jej matki: Zostaw Samara w spokoju, Chaosie!

Jej własny strach i gorące łzy na policzkach, gdy rubinowooki na jej oczach stworzył ogień, który pochłonął i dom i uwięzioną wewnątrz Catherine. Ostatni krzyk matki, zapewniający o miłości i błogosławieństwie. Fioletowa smuga, będąca magią przybysza, który zmienił jej wspomnienia.

Koszmar Hydry.

Osiemnastolatka sapnęła ciężko, kiedy wizja się skończyła. Do jej oczu napłynęły łzy, stare rany na sercu i duszy zostały otwarte. Doszło do tego jeszcze inne uczucie. Gniew. Olbrzymi gniew wymierzony w stronę Chaosu.

To przez niego jej matka nie żyła.

To przez niego poróżniła się z ojcem.

To przez niego została rozdzielona z bratem.

To przez niego wszystko się posypało.

To przez niego musiała tyle wycierpieć.

To przez niego stała się p o t w o r e m.

- Ty tchórzu... - wydyszała. - Szujo! Pomyłko losu, błędzie i skazo Wszechświata! - wykrzyczała ze złością. - Jak mogłeś?! Jakim prawem?!

Mężczyźnie nie spodobał się ani ton dziewczyny, ani jej poczynania. Postrzegał ją jako zagrożenie, a zagrożenia trzeba eliminować.

- Nie pozwalaj sobie, smarkulo. Kiedy nadejdzie styczniowa pełnia świat uklęknie przede mną na kolana! - zawołał pewny siebie.

- Po moim trupie - syknęła zła.

- Da się zrobić - uśmiechnął się szelmowsko i dał znak ręką.

Uradowane demony rzuciły się na dziewczynę, szczerząc kły. Już miały je zatopić w jej słabym, ludzkim ciele, gdy... Snop ogromnego światła uderzył w ziemię wprost w białowłosą. Zmusiło wszystkich do cofnięcia się o kilka kroków. Kiedy przedziwna jasność minęła dziewczyny już nie było. Zgodny ryk furii wstrząsnął lasem i pobliskimi polami.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top