Rozdział 46


Pracownie znajdowały się zaraz obok sal lekcyjnych. Były to duże pomieszczenia, oddzielone od korytarza szklanymi szybami, które można było rozsunąć. Wnętrza posiadały nowoczesne sprzęty i wszystko, czego tylko dusza młodego majsterkowicza zapragnęła, począwszy od zaawansowanych technologii komputerowych na tajnych wytworach techniki skończywszy.Zastała go w pracowni numer piętnaście, był pochylony nad jakimiś projektami, gdzie od czasu do czasu naprowadzał jakieś poprawki. Silva zastukała lekko w szybę i nieśmiało rozsunęła drzwi, wchodząc do środka. Od razu poczuła uderzający w nią zapach smaru, oleju i innych substancji. Skrzywiła się mimowolnie. Nie pałała sympatią do zajęć technicznych. Jej uwadze nie umknęły puste kubki kawy, które pokrywały boczny blat. Czarna rozpuszczalna z nutą wanilii, taka jaką lubił. Najwidoczniej przesiedział tu kilka nocy, co wzbudziło w pannie Barnes dodatkowe wyrzuty sumienia. Chłopak uniósł na nią wzrok, a następnie spuścił go, milcząc. Ta cisza była w mniemaniu białowłosej okropna.

– Nathan – odezwała się cicho, delikatnym tonem głosu. 

Nie wiedziała na czym stoi, dlatego wolała być ostrożna.

– Cześć – burknął niechętnie, nie odrywając wzroku od pracy.

Lazurowooka zacisnęła usta, a jej dusza załkała gorzko. Było gorzej niż myślała.

– Słuchaj ja... – zaczęła niepewnie, siadając na brzegu blatu i spuszczając wzrok. – Przepraszam – powiedziała, zaciskając powieki. – Tak bardzo cię przepraszam.

– Za co? – spytał z goryczą, unosząc na nią wzrok. – Za to, że kiedy cię potrzebowałem ciebie nie było? Za to, że czuję twoje emocje i niemal wariuję pod wpływem ich natężenia? Za to, że martwię się o ciebie, a nie dostanę nawet słowa wyjaśnienia, czy za to, że twoje niektóre emocje mnie przerażają?

Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. Poczucie winy niemal przygniotło ją do ziemi. Dopiero teraz uświadomiła sobie straszną prawdę. Użalała się nad sobą. Skupiała się tylko na sobie, podczas gdy ludzie wokół niej cierpieli. Nie dostrzegała tego, zbyt zajęta sobą i nadchodzącymi wydarzeniami, za co bardzo żałowała.

– Nie wiedziałam, że tak to odczuwasz – powiedziała, patrząc na niego z bólem. 

To, o czym mówił... Mogła tylko sobie wyobrazić jak bardzo zagubiony i samotny musiał się czuć. Nigdy nie powinna była dopuścić do takiej sytuacji. Nie zasługiwała na jego przyjaźń.

– Oj, bardzo mi z tego powodu przykro – sarknął, kręcąc głową. 


Nie potrzebował żadnej litości. Przez tyle czasu mierzył się z problemami samotnie, więc teraz też da radę. Czuł się oszukany. Czuł się podle. Miał żal do lazurowookiej, że nie było jej kiedy tego potrzebował. Uważał ją za przyjaciółkę. Srogo się zawiódł. Nie wiedział, czy będzie w stanie jej wybaczyć. Czasem zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby, gdyby pozostał w zaświatach. Nie miał już nikogo.

– Masz prawo się na mnie wyżyć i być na mnie zły – stwierdziła Silva. – Zasłużyłam. Po prostu ostatnio... – urwała. Chciała, tak bardzo chciała wszystko mu powiedzieć. Jednak zdawała sobie sprawę, że nic nie usprawiedliwi jej zachowania. – Nawet nie powinnam się tłumaczyć. To nie na miejscu. Zawaliłam i tyle.

– Masz rację zawaliłaś – potaknął zdawkowo, upijając łyk kolejnej kawy. 

Nie mógł spać od kilku dni, toteż postanowił wykorzystać tą "energię" na to, co kochał najbardziej. Majsterkowanie.

– Od dawna masz problemy z emocjami? – spytała dziewczyna, chcąc choć częściowo mu pomóc.

– Od kiedy się wybudziłem – rzekł, krzywiąc się. 

Nikomu o tym nie mówił, lecz czasem nie dawał rady odróżnić, które emocje należały do niego, a które do córki Barnesa. Niektóre z nich wprost go przerażały.

– Jeśli chcesz mogę ci pokazać jak się odciąć – zaproponowała niepewnie. 


Nie chciała się narzucać, dość już zepsuła.

– Dam sobie radę sam – powiedział pewnie, choć wewnątrz wiedział, że było to tylko słodkie kłamstwo.

Osiemnastolatka uśmiechnęła się gorzko. Sama wierzyła w to samo. Wszystkie sytuacje, które były dla niej w pewien sposób trudne przeleciały jej przed oczami. Jak inaczej potoczyłyby się jej losy, gdyby była w stanie zaufać drugiej osobie? Gdyby miała wsparcie ojca i przyjaciół? Tego miała się już nigdy nie dowiedzieć.

– Też tak sądziłam – powiedziała kręcąc głową z zawodem. – Przez wiele, wiele lat. Dopiero ostatnie tygodnie uświadomiły mi, że to nieprawda. Że karmiłam się kłamstwami, które tkałam dla innych.

Tak, dopiero James Barnes uświadomił jej jak bardzo się myliła. Była mu za to wdzięczna, za okazane wsparcie i zrozumienie. Nie wiedziała, czy poradziłaby sobie z tym wszystkim samotnie.

– Czemu mnie to nie dziwi? – spytał ironicznie Nathan, unosząc brew. 

Nie potrzebował tu żadnych wykładów, szczególnie tych pochodzących z ust białowłosej. Silva pokręciła ze smutkiem głową. Wiedziała, że tego dnia nic więcej już nie zdziała. Co nie znaczyło, że miała zamiar odpuścić. Może po tej ostatecznej walce zdoła odzyskać jego zaufanie. Wstała więc i powoli podeszła do wyjścia. Miała zamiar odejść bez słowa, lecz nie mogła go tak zostawić. Po prostu nie mogła.

– Aby się odciąć wystarczy, że wyobrazisz sobie między nami mur. To tyle – poinformowała go cicho.

Chłopak niechętnie zastosował się do jej zaleceń. Miał już dość tego smutku, jaki płynął od dziewczyny. Powoli ze szczegółami wyobraził sobie czerwone cegły, złączone cementem. Używając wyobraźni wzniósł wysoki mur, a wówczas nieznośne dzwonienie i pokłady smutku ustały. Odetchnął z ulgą. Mimo to poczuł pustkę, jakby odebrano mu coś co towarzyszyło mu od dawna.

"Kwestia przyzwyczajenia" wmówił sobie.

Jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Chciał wiedzieć tylko jedno, zanim podejmie ostateczną decyzję w sprawie lazurowookiej. Zatrzymał ją więc mówiąc:

– Zaczekaj. Co było tak ważne, że byłaś tak – przez chwilę szukał odpowiedniego słowa – zabiegana?

Córka Zimowego Żołnierza uśmiechnęła się smutno.

– Nie mogę ci powiedzieć – rzekła szczerze.

Choć bardzo tego pragnęła musiała milczeć. Nie chciała go wciągać w sprawy tak wielkiej wagi, po części martwiła się o niego i za żadne skarby nie chciała, aby ponownie stracił życie z jej winy. Szczerze powiedziawszy nie chciała, aby ktokolwiek stracił życie w nadchodzącej wojnie. Zdawała jednak sobie sprawę, że było to nieuniknione. Śmierć musiała zebrać swe żniwo. Pozostało jej się modlić, aby była dla nich łaskawa i srożej spoglądała na ich wrogów, mimo że wiedziała, iż ta nie stoi po żadnej stronie i wszystkich traktuje tak samo. 

Czekoladowooki skrzywił się na jej słowa. No tak, mógł się tego spodziewać. Czuł, że coś się dzieje, lecz kiedy tylko pytał kogokolwiek, tamten odwracał spanikowany wzrok i wzruszał ramionami, mówiąc, że coś sobie ubzdurał. Ale on, syn Anthony'ego Starka i Virginii Stark, wiedział, że coś przed nim ukrywają. I nie spocznie, póki nie odkryje prawdy. Należało mu się to do cholery! I żaden Fury, ani żadna córka lasu, nie przeszkodzą mu, nie ważne jak starannie tuszowaliby dowody. Spodziewał się jednak, że krzykiem nic nie zdziała. Nie w przypadku córki Zimowego Żołnierza. Tylko ją niepotrzebnie zdenerwuje, a już raz poznał skutki jej złości. Nie miał zamiaru tego powtarzać.

– Proszę – rzekł zbolałym tonem głosu, patrząc w jej lazurowe tęczówki z niemą prośbą. – Choć raz należy mi się prawda.

Silva zasznurowała usta. Nie powinna mu tego mówić, lecz sumienie podpowiadało jej, że chłopak dość już wycierpiał i zasługuje choć na to jedno słowo. Jedno, przerażające słowo.

– Wojna – oznajmiła mu zdawkowo.

– Rozumiem – pokiwał głową. 

Choć serce mu kołatało w piersi, a to słowo wywoływało ciarki na plecach, cieszył się, że ma choć jeden punkt zaczepienia swoich działań. W pewnym momencie poczuł palącą potrzebę wyznania jej czegoś jeszcze. Czegoś, co nękało go od dłuższego czasu. Choć pluł sobie w brodę z tego powodu czuł, że panna Barnes jest jedyną osobą, która wie, co on czuje i która nim nie wzgardzi, tylko wysłucha i da dobrą radę. Wypalił więc szybko, nie chcąc aby wątpliwości i głupie myśli odwiodły go od tego, co ma zamiar powiedzieć.

– Widzę jej ducha – powiedział szybko, a widząc pytający wzrok białowłosej, westchnął i dodał już spokojniej. – Morgany.

Na te słowa jej wzrok nabrał zrozumienia i ciepła. Uśmiechnęła się do niego łagodnie, zachęcając do rozwinięcia myśli. Chłopak spojrzał na nią, szukając nie tyle oznak pogardy, czy lekceważenia, co odwagi, aby dalsze słowa mogły opuścić jego usta. Znalazł to, czego pragnął, toteż z jego warg popłynęły słowa, pełne wewnętrznego bólu: 

– Czasem stoi przy linii lasu i spogląda na mnie. Kiedyś widziałem ją w mojej pracowni. Z zachwytem spoglądała na to – z dolnej szuflady wyjął pudełko z czarnego aksamitu. W środku znajdował się przepiękny naszyjnik z białych pereł. Delikatnie mienił się się w świetle lamp, wydając się jeszcze delikatniejszy. – To miał być dla niej prezent. Przecież jej urodziny są cztery dni po Nowym Roku. Nie zdążyłem jej go dać.

– Piękny – westchnęła Silva, oczarowana naszyjnikiem. 

Musiał kosztować majątek, lecz bardziej niż to wzruszył ją sam gest chłopaka. Naprawdę miłował siostrę, co jeszcze bardziej spotęgowało jej wyrzuty sumienia. Nie powinna go okłamywać. Teraz dowiedziała się, że także Morgana tęskni za bratem, skoro odwiedza go w tajemnicy, narażając cały ich plan. Nigdy nie powinna była ich w to mieszać. Zbyt dużo już zniszczyła. Mimo kłębiących się w niej emocji, dziewczyna przełknęła łzy i uśmiechnęła się delikatnie, mówiąc:

– Morgana była cudowną osobą. Zapewne kochała ciebie równie mocno jak ty ją. 

Młody Stark spuścił wzrok. Jej słowa były dla niego pocieszeniem, choć nadal odejście jego siostry bolało go jakby stąpał po rozżarzonych węglach.

– Wiesz co najbardziej mnie boli? To, że dopiero niedawno się pogodziliśmy, a już musieliśmy się rozstać. Bóg ukarał mnie za moje grzechy, ale nigdy nie spodziewałem się, że ta kara spadnie na jedyną osobę, która jest mi bliska – wyszeptał. 

– Bóg jest miłosierny. To nie twoja wina, tylko dzieło złych ludzi – wyszeptała przez ściśnięte gardło. 

Nie mogła na to patrzeć, na ból w jego oczach, na który nie zasłużył. Z każdym kolejnym zdaniem jej stalowa dotąd wola pękała i łamała się na kawałki. Chłopak uśmiechnął się nieco, obdarzając lazurowooką wymuszonym uśmiechem, choć jego słowa były w pełni szczere.

– Dziękuję ci, Silva. Za to, że mnie wysłuchałaś i za wszelką cenę chcesz odwieść mnie od myśli, że to co się stało to moja wina. Mówią, że kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą. Jednak teraz – zawiesił na chwilę głos i zacisnął oczy, aby nie dostrzegła jego łez – chciałbym chwilkę pobyć sam.

Osiemnastolatka skinęła głową i już miała otworzyć drzwi i odejść, gdy... Nie mogła go tak zostawić. Po prostu nie mogła. Słowa opuściły jej usta, wbrew jej woli.

– Twoja siostra żyje, Nathanie.

Następnie prędko wyszła z pomieszczenia i pognała przed siebie ile sił w nogach. Nathan zaskoczony poderwał głowę, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. To znaczy... Nadzieja, która niemal wygasła, odżyła w nim na nowo, z kilku iskier tego uczucia powstał prawdziwy ogień. Wstał prędko i wypadł na korytarz, skory wydusić z białowłosej wszystkie odpowiedzi. Po dziewczynie jednak nie było już śladu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top