Rozdział 35
Listopad upłynął w pochmurnej aurze. Przez większość czasu padał deszcz, a niebo przysnute było burymi chmurami. Porankami ziemia pokrywała się szronem, a chłód zagościł już na stałe w miasteczku. Masa sprawdzianów i zaliczeń nie dodawała barw ponurym dniom. Wielkimi krokami zbliżał się koniec semestru, więc wszyscy byli zabiegani i zestresowani testami. Szczęśliwie nie było czasu na plotki, ani skandale, toteż dni mijały spokojnie, a wieczory spędzano w bibliotece, świetlicy, bądź sali gier, chcąc uzyskać choć chwilę relaksu. Ku wielkiej uldze wszystko skończyło się wraz z początkiem nowego miesiąca, a zajęcia ponownie nabrały swego uroku i rutyny.
Wraz z początkiem grudnia rozprzestrzeniła się informacja o balu, który miał odbyć się dokładnie trzy dni przed świętami. Podobno była to cudowna uroczystość, w której udział brać mogli tylko uczniowie powyżej szesnastego roku życia, organizowana co cztery lata w zimowe przesilenie. Temat ten był głównym przedmiotem rozważań dziewcząt, ku zgrozie męskiej części szkoły, która miała już dość słuchania rozmów typu: "Ta seledynowa sukienka Cię pogrubia. Wybierz indygo". W ogóle co to były za kolory?!
Na szczęście Silva nie zaprzątała sobie tym głowy, istniały rzeczy o wiele ważniejsze. Śledztwo, które prowadziła nie posunęło się do przodu ani o krok. W lesie nie było żadnych śladów zbójców, Azjel milczał jak zaklęty, gdy pytała go o anielskie pochodzenie tajemniczego Alexandra, a Morgana — zapytana o dawnego przyjaciela — prędko zmieniała temat rozprawiając nad najmodniejszymi fasonami tego sezonu lub nowymi ciosami w kung-fu, które zawzięcie ćwiczyła popołudniami. Okazji do włamania także nie miała, ostatnimi czasy nauczyciele mieli coraz więcej narad, a dyrektor rzadko opuszczał gabinet. Azazel natomiast pozostał sobą. Włóczył się trochę po szkole, trochę po lesie i tak naprawdę nikt nie wiedział, jaki jest w tym cel. Dokuczał Fury'emu, przyprawiał o zawał uczniów, krytykował najnowsze nabytki biblioteki. Cóż poradzić? Demon po prostu tak miał, nigdy nie mógł siedzieć bezczynnie, a w każdym działaniu miał jakąś ukrytą intencję.
Białowłosa wyszła z pokoju z naręczem książek. Kilka dni wcześniej nauczyciel fizyki kazał przygotować klasie referat na temat czarnej dziury i jej roli w kosmosie. Zdecydowała, że skoro termin oddawania prac mijał za trzy doby, najwyższa pora wziąć się do roboty. Jej uwagę zwrócił nagły hałas w jednym z bocznych korytarzy i cichy syk. Ostrożnie zajrzała za róg, a widząc rozgrywającą się tam scenę prędko wzięła nogi za pas z ogromnym uśmiechem na twarzy. Wiedziała! Po prostu wiedziała! Ba, czuła to od początku! Skierowała swe pospieszne kroki na świetlicę. Było to przestronne pomieszczenie, o ciemnych, drewnianych ścianach, podparte kilkoma filarami. W jednym rogu stała kanarkowa kanapa, przed kominkiem dwa turkusowe fotele. Ponad to znajdował się tam telewizor, kilka stolików i regał. Przy jednym ze stolików, wykonanych z ciemnego drewna, siedział Nathan, pisząc coś zawzięcie na kartce. Wokół niego rozłożone było kilka książek wypożyczonych z biblioteki, a chłopak był tak skupiony, że nie zauważył, gdy dosiadła się do niego lazurowooka.
— Wisisz mi dychę... szwagrze — powiedziała z przebiegłym uśmiechem.
Mimo, że młody Stark nie chciał przyjąć tego do wiadomości, ona wiedziała, że jej brat i Morgana mają się ku sobie. A potwierdzenie tego ujrzała w bocznym korytarzu.
— Że co?! — wykrzyknął ciemnowłosy, zrywając się z miejsca i wybiegając z pomieszczenia, jakby się paliło.
— Co mu się stało, że tak popędził? — spytała Louise, przestając na chwilę grać w chińczyka i patrząc na pannę Barnes z zaciekawieniem.
— Przegrał zakład — wyjaśniła Silva niewinnie wzruszając ramionami.
Piwnooka pokręciła głową, mrucząc pod nosem coś w stylu: "Zapamiętać. Nigdy nie zakładać się ani z młodą Barnes, ani z jej bratem", po czym kontynuowała grę z kolegą z klasy. Białowłosa natomiast rozłożyła wypożyczone podręczniki i zaczęła czytać, pewna, że wypracowanie nie zajmie jej dużo czasu.
* * *
Myliła się. Dopiero trzy godziny poszukiwań i ciężkiej pracy przyniosły zadowolony efekt w postaci wypracowania na fizykę. Córka Zimowego Żołnierza westchnęła ciężko, opierając się o oparcie krzesła. Nie znosiła zadań domowych. Jednakże, kiedy już miała udać się na spoczynek, Nathan dogadał się z Louise i siłą zaciągnął ją do gry w cymbergaja. Jak to określił: "Barnes spędza za mało czasu na rozrywce". Białowłosa spędziła cudowne godziny w towarzystwie znajomych, śmiejąc się z ich poczynań i małych kłótni. Tego jej właśnie było trzeba. Chwili relaksu. Po miesiącach niepewności, nauki i "węszenia" wreszcie mogła choć przez chwilę odpocząć.
Nie wiedziała bowiem, co się działo zaledwie kilka kilometrów dalej.
* * *
T
amtej nocy las poza murami Akademii sprawiał wyjątkowo nieprzyjazne wrażenie. Wiatr hulał w koronach nagich drzew, które skrzypiały pod jego wpływem. Nietoperze wyruszały na łowy, sowy czasem pohukiwały, przerywając dziwną aurę tego miejsca. Zgniłe liście, leżące na ziemi, poruszały się i przemieszczały, wydając szeleszczący dźwięk. Ciemność wydawała się nieprzenikniona, podobna do ciemnej masy, oplatającej tą część świata. Chłód smagał odzianą w kremowy płaszcz postać, która oświecała sobie drogę niebieską latarką, klnąc pod nosem, gdy potykała się o jakiś wystający korzeń. Że też musiała przemierzać samotnie leśne drogi nocą, gdy równie dobrze mogłaby to uczynić w dzień! Dziewczyna drżała z zimna, jesienny płaszcz i cienki szal były zdecydowanie zbyt lekkim ubiorem, jak na taką pogodę. Jej serce kołotało ze strachu, miała wrażenie, że za każdym rogiem czai się na nią jakieś niebezpieczeństwo, a żółte oczy, migające co jakiś czas w ciemności, napawały ją przerażeniem. W końcu dotarła na miejsce spotkania, zatrzymując się na małej polanie. Ręka jej drżała, a włosy rozwiewał wiatr, gdy przywitała stojącego przed nią mężczyznę jednym krótkim słowem:
— Alexandrze.
Tak, była zdrajcą. Do Akademii przybyła tylko na jego polecenie, miała sporządzić plany, obserwować poszczególne osoby i ustalać ich słabe punkty. Miała być oczami i uszami dawnego przyjaciela z dzieciństwa. Jednakże wszystko z czasem zaczęło się komplikować i najmłodsza potomkini Iron Mana nie była już niczego pewna.
— Morgano — uśmiechnął się ciemnowłosy, a jego oczy koloru kawy z mlekiem błyszczały w świetle latarki. — Podejdź — zachęcił.
— Chciałeś mnie widzieć — stwierdziła, postępując kilka nieufnych kroków na przód.
Ostatnimi czasy Alex wydawał jej się dziwny. Przynajmniej dziwniejszy niż zwykle. Tak to już jest, gdy jest się istotą boską o przeklętym imieniu, którego mało kto nie boi się wymawiać. Sama zielonooka lękała się go, toteż posługiwała się tym, które przyjął na ziemi.
— Istotne. Zapewne wiesz, że jutro mam zamiar uderzyć w serce szkoły — stwierdził, zaplatając za sobą ręce, wyglądał przez to jeszcze wynioślej i dostojniej.
— Tak — potwierdziła.
— Dzięki twoim zwiadom i planom, które dostarczyłaś wszystko pójdzie jak z płatka — mówił dalej, zaczynając chodzić to w lewo, to w prawo.
— Chcesz przejąć władzę? — spytała niepewnie, zastanawiając się, czy już nadszedł czas.
— Nie. Jeszcze nie czas — zapewnił ją, po czym dodał. — Chcę ich tylko nastraszyć.
Nikt nie wiedział, jakie miał plany, nawet jego najbardziej zaufani poddani. Tylko on jeden znał swoje myśli, wszystko miał zaplanowane, co do sekundy.
— Rozumiem. Jaka w tym moja rola? — spytała, chcąc już jak najszybciej wrócić do Akademii.
Nie chciała, żeby ktokolwiek zaczął coś podejrzewać.
— Wpuścisz nas. A reszta twoich zadań się nie zmienia — rzekł władczo.
— Dobrze — kiwnęła głową, po czym spytała z nadzieją. — A po wszystkim spełnisz swoje obietnice?
Czarnowłosy mężczyzna uśmiechnął się z pobłażaniem, po czym przytulił zielonooką. Była taka naiwna...
— Tak. Wszystko będzie jak dawniej — rzekł nieszczerze, całując ją w czoło.
Po tym zapewnieniu Morgana odeszła, a on odprowadził ją wzrokiem pełnym wątpliwości i gniewu niewiadomego pochodzenia. Wtem jego oczy przybrały rubinową barwę, a twarz wykrzywiła się w pogardzie. Cienie i demony o żółtych oczach, które przebywały w tej części lasu, poruszyły się niespokojne, z uwagą obserwując swego pana.
— Zatana! Seth! Adirael! Tyson! — zawołał wyraźnie, głos jego stał się ochrypły.
Nie mógł pozwolić, żeby przez jego nieostrożność coś poszło nie tak. Zresztą, tamta dziewucha już na nic się nie przyda. Czuł, że zdradzi, więc wołał zapobiec wycieku cennych informacji. Uczucia jego żywiciela względem córki człowieka, który ukrywał się w żelazie już dawno minęły, rozwiane przez jego własne podszepty i upływ czasu. Z ciemności wyłoniły się trzy postacie. Dwie z nich — zwane Zataną i Adiraelem — nie miały postaci cielesnych. Były tylko ciemną masą, ukształtowaną na wzór ludzki z żółtymi oczami i ostrymi jak brzytwa zębami. Kolejne dwa — Tyson i Seth — zamieszkały w ciele pewnej niepokornej nastolatki, opanowując je perfekcyjnie. Czarnowłosa córka Clinta Bartona padła razem z resztą na kolana, nie mając władzy nad swoim ciałem. Jej oczy także były żółte.
— Tak mój panie? — syknęły zgodnie wszystkie, korząc się przed swoim władcą.
— Wstawać — rozkazał surowo, a następnie rzekł, wskazując Alice. — Wy macie pilnować sytuacji w Akademii i jutro nas do niej wpuścicie.
— Będzie jak sobie karzesz, królu — skłoniła się nastolatka głęboko.
— Królem jest jego głupi brat — powiedział prześmiewczo, dłonią wskazując na swoje ciało, które opętał. — JA będę rządził wszystkim, jak dawniej. Będę cesarzem — rzekł wyniośle.
Krótką chwilę zajęło mu zastanowienie się, co powinien zrobić z Morganą. Dziewucha była pomocna, lecz teraz jest już zupełnie niepotrzebna.
— Co zamierzasz zrobić z młodą Stark, Panie? — spytały pozostałe demony, wyczuwając jego intencje i drżąc podekscytowane.
Wreszcie będą mogły ponownie zasmakować ludzkiego mięsa, wystarczył tylko jeden rozkaz...
— Zabić — rzekł zimno, a demony z wyciem uniosły się ku górze i zanurkowały w ciemności.
Coś skrzypnęło po przeciwległej stronie lasu.
— Panie... chłopak nas śledził — wysyczała Alice głosem dwóch demonów, które ją opętały.
Zgromił ją spojrzeniem, na co skuliła się zlękniona. Nie był głupi, doskonale wiedział o obecności księcia Piekieł.
— Zabić — ponowił rozkaz zimno. — Wszystko żywe, co napotkacie na swej drodze.
Demony krążące w ciemności wydały z siebie przeciągłe i przerażające wycie i z obnarzonymi zębami zanurkowały w głębię lasu. Na miejscu pozostał tylko on i Alice.
— Panie... co mamy zrobić z córką Catherine? — wysyczały, mając nadzieję, że wyda kolejny rozkaz śmierci.
Chętnie zajęłyby się tym osobiście. Mężczyzna pokiwał głową w zamyśleniu. Jego podwładni mieli rację, co przyznawał z niechęcią. Ta dziewucha psuła wszystkie plany. Dziewczyna o włosach niczym śnieg była ważna dla jego nosiciela, więc był zmuszony także ją akceptować i nie czynić jej krzywdy. Kiedyś jednak to wszystko się zmieni. Już niedługo. Z tą myślą odprawił Alice machnięciem dłoni. Dziewczyna pokłoniła się i odeszła. Rubinowooki zwrócił swą twarz na wschód. Niedługo wstanie świt. Syn Piekieł i córka Starka nie dożyją jednak tego momentu. Śmiejąc się głośno, oddał kontrolę Alexandrowi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top