Rozdział 30
Silva czuła się oszołomiona. I potwornie zmęczona, jakby właśnie zniszczyła, co najmniej dwie bazy Hydry. Oddychała głęboko, wyczerpana po tak dużym nakładzie magii. Czym innym było bowiem uzdrowienie, czym innym przywrócenie życia kilka chwil po śmierci, a kompletnie inną sytuacją — wydarcie duszy z zaświatów i umieszczenie jej w śmiertelnym ciele.
Nathan natomiast mrugał jak szalony, łapiąc olbrzymie hausty powietrza i kaszląc od czasu do czasu. Ciało paliło go żywym ogniem, ale wbrew pozorom był to ból do zniesienia. Musiał przyzwyczaić się do tego, że jego serce znów bije, pompując litry krwi, a jego płuca i śmiertelne ciało potrzebują tlenu do przetrwania. Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Przecież dopiero dziadek Howard i babcia Maria opowiadali mu o najciekawszych zakątkach Niebios! Wszystko było pięknie, nim poczuł dziwne szarpanie w pępku, a do jego uszu dotarł cudowny śpiew. Potem nie pamiętał już, co się działo. Uspokoiwszy się nieco, spojrzał na swoje dłonie, ubiór i przeczesał ręką włosy. Jak dziwnie było ponownie czuć! I wspaniale! Aczkolwiek zapach olejku araganowego drażnił jego wrażliwe jeszcze zmysły.
— Co tak śmierdzi? — były to pierwsze słowa, jakie opuściły jego usta, głos miał skrzeczący, jakby od dawna nie używany.
— Jesteś w kostnicy, debilu. Ten zapach jest w zupełności normalny — usłyszał głos.
Brzmiał znajomo, tylko odrobinę bardziej gardłowo. Nie potrafił jednak go dopasować, coś na granicach jego otępionego umysłu mu uciekało, jakaś ważna myśl, która pomogłaby mu rozwiązać ową zagadkę. Nie wiedział skąd pochodził ten dźwięk, dlatego też zląkł się, pytając cicho:
— Boże?
Ktoś parsknął krótkim śmiechem.
— Nie imbecylu, to ja! Lucyfer!
Dopiero wtedy spojrzał w dół, gdzie przy stole, na którym leżał siedziała Silva, oparta plecami o wyżej wspomniany mebel. Nathan przekrzywił głowę w niezrozumieniu. Co ona tu robi? Gdzie jego siostra, gdzie dawni przyjaciele?
— Barnes, Lucyferem to ty nie jesteś. Co ty tu robisz? — spytał zdezorientowany.
— Aktualnie odpoczywam — odparła ze sporą dawką sarkazmu. — Nie uważasz, że kostnica to doskonałe miejsce do rekreacji?
Chłopak pokręcił głową z niezrozumieniem.
— Jesteś dziwna — stwierdził Nathan.
— A ty niemądry — odparła oburzona faktem, że młodzieniec wziął jej słowa za prawdziwe.
Młody Stark już jej nie słuchał. Z zafascynowaniem spoglądał na swoje dłonie, chwytał się za twarz, wciąż nie mogąc się przyzwyczaić do fizycznej postaci. Czuł się dziwnie. Początkowe odrętwienie mijało, lecz brakowało mu tej lekkości i beztroski.
— Ja żyję — powiedział z niedowierzaniem, wciąż nie mogąc uwierzyć we własne szczęście.
Mógł ponownie powrócić na ziemię i naprawić swoje błędy. To wielki dar i fantastyczne zrządzenie losu. Prawdziwy dar.
— Brawo. W takim tempie za dwieście lat Kolumb będzie miał sporą rywalizację — prychnęła Silva.
Choć jej wyrzuty sumienia zmalały, wciąż czuła się nieswojo. Miała ochotę podokuczać młodemu Starkowi, będąc zirytowaną jego cudacznym zachowaniem. Ze smutkiem złożyła skrzydła, nie chcąc już widzieć jednego czarnego pióra na lewym z nich, mającego przypominać jej o zbrodni, jaką popełniła w pełni świadoma i z własnej woli.
— Bardzo śmieszne. Nie musisz być taka... niemiła — powiedział, wachając się przed ostatnim słowem.
Nie chciał jej urazić, wprawdzie zawdzięczał jej nowe życie.
— O! Widać skończyły ci się wszystkie mniej delikatnie określenia — stwierdziła białowłosa.
Miała naprawdę paskudny humor. Chciała, jak najszybciej zakończyć rozmowę z chłopakiem i udać się na spoczynek, by zregenerować siły.
— Przepraszam, okej?! Byłem głupi — powiedział ciemnowłosy podniesionym głosem.
— Każdy kiedyś musi sam to odkryć. Te dzieci tak szybko dorastają — pokręciła głową, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na twarzy.
— Będziesz nadal się na mnie wyżywać?! Przecież już zapłaciłem za winy, zemściłaś się na mnie! — wykrzyknął, na co dziewczyna zaoponowała gorliwie:
— Nie chciałam. To był wypadek.
Wypadek, który nigdy nie powinien się wydarzyć, dodała w myślach. Dzięki Bogu medytowała wraz z Samarem, uzyskując tym samym równowagę jej mocy. Równowaga duchowa zepsuła się kilka minut po powrocie na teren Akademii Bohaterów.
— Nieważne. Nie mam ci tego za złe. Otworzyłaś mi oczy, Barnes — powiedział chłopak z nutami szczerości i zadowolenia w głosie.
Lazurowooka wstała i przysiadła na brzegu stołu, myśląc, do którego psychiatryka powinna zadzwonić. Może podczas przywracania go do życia, niechcący przestawiła mu kilka klepek?
— Rozwiń swoją myśl — poprosiła go.
— Podczas, gdy leżałem pod aparaturą, mój duch przywiązany był do ziemi. Wszystko widziałem i słyszałem. Teraz wiem, kto tak naprawdę jest moim sprzymierzeńcem, a kto zasłużył na miano wroga — wyjaśnił.
Jak mógł być tak głupi? Dlaczego nie zauważył, że ludzie wkoło niego są fałszywi i ukryci za tonami troskliwych masek? W tym wszystkim, tylko dzieci Kapitana Mrożonki były prawdziwe. Reszta Młodych Avengers żyła przez lata tkała sieć kłamstw, w które on został wplątany. Nie uronili za nim nawet jednej łzy, nie przyszli odwiedzić, nawet nie odczuwali smutku. Tylko satysfakcję. Dziką satysfakcję, bowiem to oni byli na szczycie.
— Dopiero wróciłeś i już chcesz poszerzać grono swych nieprzyjaciół? — zmarszczyła brwi białowłosa, niezbyt rozumiejąc jego słowa.
Cóż się dziwić. Przecież ona nigdy nie była martwa fizycznie. Chłopak myślami był już dalej, rozważając inne problemy, trapiące jego umysł. Silva przywróciła go do życia, nie mając wyraźnych powodów, by to uczynić. Nie była mu nic winna, ani też nie był najlepszym człowiekiem.
— Uratowałaś mnie. Dlaczego? — spytał, patrząc na dziewczynę pytającym wzrokiem.
Osiemnastolatka westchnęła. Cóż miała mu powiedzieć? Zdradzić prawdziwe pobudki, czy drugi powód, o którym nikt nie miał pojęcia?
— Życie za życie. Musiałam spłacić mój dług — rzekła melancholijnie.
Nikt bowiem nie był przy niej tamtej nocy, gdy zaatakowano Akademię. Nikt nie widział czekoladowookiego chłopaka, który zlękniony zastrzelił jednego z agentów, który chciał zaatakować Silvę od tyłu, kiedy ta kompletnie się tego nie spodziewała. Nikt nie widział, jak bardzo przerażony był, gdy agenci chcieli ruszyć na niego. Nikt nie widział, jak nakazała mu uciekać, a on posłusznie wykonał rozkaz.
Panna Barnes sama o tym nie wiedziała. Korzystając ze starożytnych magicznych sztuk zapomnianej magii zmieniła swoje wspomnienia, tak aby nikt nigdy się o tym nie dowiedział, prócz niej samej. Inaczej chłopak utraciłby honor, a ona została uznana za winną kłamstwa i uznana za słabą jednostkę. A słabe jednostki się eliminuje, tak uczyła Hydra.
— To oficjalna wersja. A ta druga? — spytał Nathan, czując, że za jej wypowiedzią kryje się drugie dno.
Córka Zimowego Żołnierza spojrzała na niego z pobłażaniem, mówiąc prześmiewczo:
— Jesteś jeszcze za mały, aby to zrozumieć. Kiedyś może ci opowiem.
Wbrew pozorom młody Stark nie miał jej tego za złe. Coś mu mówiło, że białowłosa potrzebuje wyładować negatywne emocje. Cóż, on był jedyną osobą pod ręką.
— Znalazła się starsza — powiedział, po czym dodał z zafascynowaniem. — Zobacz! Odzyskuję kolor! To niesamowite!
— Istotnie — pokiwała głową z nikłym uśmiechem.
Cieszył się z każdej sekundy życia i miał do tego pełne prawo.
— Tylko jedno jest nie tak — rzekł chłopak wyraźnie zmieszany.
— Co? — spytała marszcząc zaniepokojona brwi.
Może faktycznie przez przypadek coś sknociła? Co jeśli teraz miał dwie wątroby, albo nerki w miejscu, gdzie plecy traciły swoją szlachetną nazwę?!
— Czuję twoje emocje — powiedział, co uspokoiło osiemnastolatkę. Był to naturalny efekt uboczny jej działań, o ile mogła to tak nazwać.
— A ja twoje — dodała, nie mówiąc nic więcej.
— Dlaczego? — spytał.
— Anioł, który uzdrowił, bądź przywrócił do życia człowieka, jest za niego odpowiedzialny — wyrecytowała z pamięci. — Dwudziesta czwarta zasada Niebios.
— I ty... — zaczął, lecz nie dane mu było dokończyć.
— Wiedziałam, na co się piszę. Spokojnie, działa to tylko wtedy, kiedy będziemy w pobliżu siebie. Także nie szalej zbytnio — zaśmiała się białowłosa cicho.
Kiedy postanowiła pójść za radą Ojca, doskonale wiedziała, jakie to będzie miało konsekwencje. Nie zważała na to, ważniejsze było odkupienie swoich win.
— Nienawidziłem cię, Barnes — stwierdził niespodziewanie. — Przypominałaś mi Alexandra. Nie chciałem, żebyś była taka jak on, żebyś zniszczyła wszystko, co przez tak długi czas odbudowywaliśmy.
— Rachunek sumienia? — uniosła rozbawiona brwi, lecz spoważniała, widząc wyraz jego twarzy. — Bynajmniej, ja nienawidziłam ciebie bardziej z egoistycznych powodów. Działałeś mi na nerwy — wzruszyła ramionami.
— Dobrze wiedzieć — odparł, po czym zapytał niepewnie. — Silva?
— Hmmm? — mruknęła, powracając myślami na właściwe tory.
Kolacja musiała jeszcze zaczekać. Och, ileżby oddała za budyń!
— Może skończymy to niepotrzebne zamieszanie? — spytał, po czym sprecyzował pewnym głosem. — Tą wrogość. Nieznany nieprzyjaciel jest u bram, nie możemy ciągle się kłócić, wprowadzać zwadę i siać zamęt, musimy połączyć siły.
Słysząc to lazurowooka bała się, że uszkodziła więcej, niż jej się wydawało. On mówił z sensem! I jak mądrze! Zdecydowanie musiała coś zjeść. Przez głód umysł płatał jej figle.
— Zgadzam się z tobą — powiedziała po głębszym namyśle. W tych niepewnych czasach lepiej było mieć więcej sojuszników, niż wrogów. — Tylko nie mieszajmy do tego reszty klasy — poprosiła.
— Rozejm? — zapytał syn Iron Mana, wyciągając do niej dłoń.
— Rozejm — potwierdziła, ściskając ją.
Historyczną chwilę przerwało burczenie. Białowłosa miała wrażenie, że czerwień zalewa ją po czubki uszu. Jak mógł?! W takiej chwili?! Jej żołądek był zdrajcą.
— No... to ja pójdę się położyć. Boli mnie głowa — powiedziała speszona i niemalże pewna, że chłopak kiedyś wykorzysta minioną sytuację przeciw niej.
— Wiem — potwierdził, ledwie powstrzymując śmiechm — Ja sobie tu jeszcze poleżę — dodał, przymykając oczy.
— To do zobaczenia — pożegnała go, wychodząc.
— Narazie! — krzyknął jeszcze, zanim drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem.
Panna Barnes w długim korytarzu minęła się z Morganą, która szła po raz ostatni pożegnać brata. Pogrzeb miał się odbyć za kwadrans. Silva nawet będąc poza budynkiem słyszała jej niedowierzający krzyk:
— Dobry Boże! NATHAN!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top