Rozdział 17


Kolejny dzień zapowiadał się deszczowo. Ciężkie chmury wisiały nisko na nieboskłonie, zimny wiatr dmuchał bezlitośnie i bez ustanku, unosząc w powietrze kolorowe liście. Silva przebudziła się kilka minut po trzeciej i nie była już w stanie ponownie zasnąć. Podświadomie czuła, że w najbliższych dniach wydarzy się coś niedobrego, a ta świadomość zmuszała ją do czuwania.

Około godziny piątej [śniadanie serwowano od 5.30 — 5.55] wyszła z pokoju bez towarzystwa Morgany, która wyszła kwadrans przed piątą, mówiąc coś o wezwaniu do dyrektora. Jej uwagę zwróciła czarna czupryna, która pospiesznie zmierzała w stronę piwnic. Cicho ruszyła za Jamesem, śledząc go, bowiem dziwne jej się wydawało odwiedzanie skrzydła żeńskiego, skąd większość chłopaków trzymała się z daleka.

Może to była zasługa Fay — płomiennorudej osóbki, która patrolowała korytarze i potrafiła dać nieźle w kość?

Białowłosa idąc śladem Morgensterna zeszła kilka stopni w dół, a potem skręcała to w lewo, to w prawo, zastanawiając się po co chłopak przybył do piwnic, a na końcu wszedł do spiżarni. Niezauważalnie wślizgnęła się za nim, a wtedy zapaliło się światło.

Spojrzała ze zmarszczonymi brwiami na chłopaka, który nonszalancko opierał się o półki z konfiturami ze skrzyżowanymi na piersi rękami.

— Dlaczego mnie śledzisz? — spytał z nutką rozbawienia w głosie

— Dlaczego mnie tu sprowadziłeś? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, stwierdzając oczywistą dla niej rzecz.

— Skąd te wnioski? — uniósł wyzywająco brew.

Chciał wyprowadzić dziewczynę z równowagi, lecz białowłosa nie dała się nabrać na jego nędzne gierki.

— Nie za specjalnie się ukrywałeś. Chciałeś, bym za tobą poszła, raz nawet oglądnąłeś się przez ramię. Mów po co mnie tu sprowadziłeś. Jestem głodna i chciałabym zdążyć na śniadanie.

— Jedzenia masz tu pod dostatkiem — rozłożył ręce z cwanym uśmieszkiem.

— Pospiesz się. Nie mam całego dnia — przewróciła oczami, zirytowana jego zachowaniem

— Powinniśmy coś obgadać — powiedział już poważnie, odrywając się od półki i zaczynając krążyć wszerz spiżarni.

— To nie wyjaśnia powodu naszej wizytacji w tym miejscu — rzekła.

— A znasz jeszcze jakieś miejsce, gdzie nie ma kamer i podsłuchów? — zapytał z irytacją chłopak.

— Boisko, las, gabinet dyrektora... Mam wymieniać dalej? — spytała prowokująco Silva.

— Jesteś niedorzeczna — stwierdził z niesmakiem.

— Każdy z nas jest inny — wzruszyła nonszalancko ramionami, wyginając wargi w kpiącym uśmiechu.

— Och, daj już spokój. Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi — prychnął pod nosem James. — Ani ty, ani ja nie chcemy tej więzi, więc musimy coś z tym zrobić.

Trafił w sedno, nie darzyła go nawet krztą sympatii. Lubiła jednak się droczyć, a działanie swoim wrogom na nerwy wyjątkowo dawało jej sporo satysfakcji.

— My? W ogóle skąd masz pewność, że nie chcę jej więzi?

— Widać to było w twoich oczach, gdy pierwszy raz się zobaczyliśmy — powiedział srebrnooki zbliżając się do Silvy.

— To, co widać w oczach nie zawsze jest prawdą. Czasami oczy mogą kłamać — odpowiedziała pewnie, patrząc na niego hardym wzrokiem, gotowa do ataku.

— I tu się mylisz, moja miła — szepnął chłopak do ucha dziewczyny. — Jeszcze porozmawiamy o tym — dodał po czym opuścił pomieszczenie.

Wypowiedział kilka zdań, przyprawił ją o zawał i odszedł.

— Dupek — wymamrotała pod nosem zła, wychodząc z piwnic.  

Za jakie grzechy Bóg ich połączył? Szybko się zreflektowała. Nie powinna oskarżać JEGO, zawsze miał jakiś pokręcony plan. Połączył ją więzią z tym idiotą, by odpokutowała za swoje winy.

Marzenia! Zerwie więź, na pewno jest jakiś sposób. I może nawet pójść za to do piekła i przez wieczność wysłuchiwać marudzenia brata. Wróciła do pokoju po rzeczy na zajęcia. Przez tego zidiociałego kretyna straciła apetyt.

W środku Morgana poprawiała swój makijaż. Nie miała spakowanych książek, a zeszyty leżały w nieładzie na biurku zielonookiej.

— Ty jeszcze niegotowa? — zagadnęła ją lazurowooka.

— Po co? — spytała tamta, poprawiając obszerną spódnicę. — Przecież dzisiaj jest wizytacja rodziców. Tatko obiecał, że przyjedzie! — powiedziała brązowowłosa wesoło

Panna Barnes westchnęła ciężko, masując skronie. Na śmierć zapomniała! Na myśl, że będzie musiała znowu siedzieć na stołówce, patrząc na to przesadne szczęście, czasem fałszywe uśmiechy i czułe słówka, krzywiła się znacznie i miała ochotę zaszyć się w bibliotece i nie wychodzić do dnia następnego.

— Co się stanie, jeśli sobie odpuszczę? — mruknęła cicho, układając idealny plan na dzisiejszy dzień.

Gdzieś w bibliotece widziała eleganckie wydanie Boskiej Komedii.

— Wyślę po ciebie chłopaków i Fury nie będzie zbyt zadowolony. Przecież "możesz bratać się z wrogiem" — powiedziała, naśladując głos czarnoskórego, po czym zaśmiała się perliście.

Białowłosa uśmiechnęła się lekko, podążając krok za panną Stark. Boską Komedię mogła równie dobrze przeczytać na miejscu.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top