Rozdział 13
~Bardzo duży time skip~
Październik przyozdobił korony drzew różnobarwnymi liśćmi. Żołędzie i kasztany spadały na ziemię, by służyć za pokarm dzikom i innym zwierzętom. Pojawiły się pierwsze przymrozki, coraz częściej padał deszcz. Białowłosa zdołała nadrobić zaległości i zaliczyć sprawdziany na dobre oceny. Zdała pierwszą klasę z bardzo dobrymi stopniami. Na "wakacje" została w Akademii, doskonaląc swoje umiejętności i poprawiając techniki. Zwiedziła każdy zakamarek szkoły oraz cały jej teren. Nie wdawała się w konflikty, pozorując swoją niewinność. Zdobywała zaufanie i przychylność pracowników placówki, działała w cieniu, ubezpieczając się na przyszłość.
Zdobyła także zaufanie kucharek i przemiłego staruszka, pracującego w bibliotece. Spędzała dużo czasu z woźnym i ogrodnikiem. Wśród grona pedagogicznego nie miała wrogów. Rzecz jasna najbardziej sprzyjającą jej osobą był profesor Liam Witerfrost, najmniej — pani Meredith Harrods, która obsesyjnie wytykała jej błędy na każdym kroku. Panna Barnes wiedziała, że kobieta już tak po prostu miała. Przez ten czas zacieśniła swoją więź z młodymi agentami, nie tylko z najlepszej grupy. Również i starsze i młodsze roczniki pałały do niej sympatią.
Rosalie i Azjel zdecydowali się na zostanie parą. Serce rosło każdemu, kto widział ich dwójkę, wpatrującą się w siebie, jakby świat wokoło nie istniał. Anioł przybywał na Ziemię nawet dwanaście razy w miesiącu.
Raz na trzy miesiące odbywały się wizytacje rodziców. Silva rzadko godziła się widzieć z ojcem, miała do niego okropny uraz. Widziała jego starania w odbudowie ich relacji, ale patrząc na Bucky'iego chyba już zawsze będzie miała przed oczami obrazy sprzed wielu lat, kiedy to jej serce pękło na miliony kawałków. Avengers zaakceptowało ją, jako córkę ich członka. Zabierali ją do wieży na ferie zimowe i przerwy letnie. Grupa Młodych Avengers z każdym miesiącem przestawała jej dokuczać. Przynajmniej część z nich była rozważna i odpuściła sobie dręczenie jej, wiedząc, że albo zostaną zignorowani, albo zmieszani z błotem. Woleli nie psuć dalej swojej i tak zszarganej reputacji. Alice wyprowadziła się z pokoju, zamieszkując z koleżanką. Wyjątek stanowił Nathan Stark, który postanowił zniszczyć dziewczynę. Silva nie wiedziała, dlaczego chłopak żywi do niej taką nienawiść. Była pewna jednego — jej cierpliwość pomału się kończyła i nie miała zamiaru wiecznie tolerować jego szczeniackiego zachowania.
Trwała właśnie lekcja samoobrony, łączona ze starszą grupą agentów. Silva ćwiczyła wraz z Louise, perfekcyjnie unikając ciosów zadawanych przez dziewczynę.
— Koniec na dziś, kochani! Zobaczymy się jutro! Przypominam, że za tydzień macie sprawdzian z obecnych chwytów — powiedział nauczyciel, równo z dzwonkiem.
Wszyscy ukłonili się przeciwnikowi i zajęli swoimi sprawami. Białowłosa wraz ze starszą koleżanką podeszła do stolika, zabierając z niego swoje rzeczy. Otworzyła butelkę wody mineralnej, wypijając kilka dużych łyków.
— Słyszałaś plotki? Podobno młoda Stark wraca na stare śmieci — zagadnęła ją Louise, wycierając ręcznikiem mokre od potu czoło.
— Kto? — osiemnastolatka zmarszczyła brwi.
Nie przypominała sobie, aby poznała podobną osobę. Zresztą, określenie "powrotu na stare śmieci" sugerowało, że prawdopodobnie wyjechała.
— Siostra Nathana, Morgana — wyjaśniła. — Trzy lata temu pokłóciła się z bratem i przepisała do innej szkoły w Filadelfii. Ptaszki ćwierkają, że wraz z nią ma dołączyć jakiś chłopak. Podobno przystojniak, pochodzący z Norwegii.
Silva spojrzała na koleżankę zaskoczona. Nathan ma siostrę? Z wypowiedzi rudowłosej wywnioskowała, że rodzeństwo nie pozostaje w przyjaznych relacjach. Chociaż mogłaby być to jednorazowa sprzeczka. Jednorazowa, poważna sprzeczka. Niech Bóg ma ich wszystkich w opiece, jeśli okaże się taka sama jak brat. Wątpiła, ażeby zdołała ignorować dwójkę podobnych natrętów.
— Wiesz może kiedy przyjadą? — spytała z ciekawością, przemierzając szkolny korytarz.
— Dziś o zmierzchu, przed kolacją — poinformowała ją dziewczyna. — Naprawdę jestem bardzo ciekawa tego nowego. Jak myślisz, będzie przystojny? Podobno ma dołączyć do grupy najlepszych agentów. Jest dwa lata starszy.
Białowłosej nie interesował ten nowy uczeń. Trwała w przekonaniu, że o ile będzie wobec niej fair lub nie będzie wchodził jej w drogę, o tyle będzie w stanie zaakceptować jego obecność.
— Ta — mruknęła tylko w odpowiedzi.
Przez ten czas zdążyła zauważyć, że pomimo tego, iż wszyscy są przyszłymi bohaterami, wojskowymi lub agentami, to zachowują się jak zwyczajne nastolatki. Doszły do holu, gdzie po krótkim "Do zobaczenia", każda poszła w swoją stronę. Białowłosa spojrzała na plan. Miała teraz historię, a od kolacji dzieliły ją także dwie godziny szermierki i godzina języka obcego nowożytnego. Ku niej żwawym krokiem zmierzała niska brunetka o niebieskich oczach. Uśmiechała się szeroko, targając pod pachą kilka teczek z dokumentami.
— Dzień dobry — powitała grzecznie wicedyrektorkę.
— Dzień dobry panno Barnes — odparła tamta, przystając i odgarniając z czoła grzywkę. — Jak zapewne wiesz, dziś przyjeżdżają nowi uczniowie. Decyzją rady, panna Stark będzie dzieliła z tobą pokój.
Silva skrzywiła się nieznacznie. Wolała mieszkać sama, gdzie mogła swobodnie tworzyć i ćwiczyć, bez udziału osób trzecich. Milczała jednak. Jedną z zasad szkolnych było posłuszeństwo radzie, oczywiście w granicach rozsądku. Z drugiej jednak strony decyzja była dobra. Mogła mieć potencjalnego wroga na oczu.
Aczkolwiek osiemnastolatka dopuszczała także myśl, że mogłaby żyć w przyjaźni z dziewczyną. Nauczyła się, że nie każdy musi być wrogiem.
— Rozumiem — przytaknęła. — Czy potrzebuje pani pomocy? — spytała, wskazując na dokumenty.
Kobieta machnęła dłonią.
— Nie trzeba, dam sobie radę — odparła, poprawiając teczki.
— Zatem proszę wybaczyć, spieszę się na historię. Miłego dnia, panno Hill — powiedziała życzliwie, po czym udała się do odpowiednej sali.
— Dziękuję! — zawołała wicedyrektorka, udając się w swoją stronę.
Rozbrzmiał dzwonek.
Za kilka godzin wszystko się okaże, pomyślała Silva i skupiła się na lekcji.
Historia to zdecydowanie nie jej bajka.
* * *
Na kolację serwowano kanapki z różnymi dodatkami oraz ciepłą herbatę. Silva wzięła swoją porcję i zasiadła do stolika z przyjaciółmi.
— Hej — przywitała się nastolatka.
Wszyscy odpowiedzieli jej entuzjastycznie. Na stołówce panowało poruszenie, każdy był niezmiernie ciekawy nowej osobowości, która już niedługo miała zawitać w murach Akademii.
— Jak minął dzień? — spytała Rosalie, smarując kanapkę dżemem truskawkowym.
— Nie licząc lekcji strzelania było dobrze. Pani Harrods znowu zwróciła mi uwagę na "nieodpowiednie ustawienie nóg podczas strzelania do ruchomego celu". Zrobiła to już czwarty raz w tym semestrze. Co zrobię, wolę skupić się na skuteczności i celności, a nie na odpowiedniej pozycji — pożaliła się białowłosa.
Ethan pokiwał głową w geście zrozumienia.
— Nie przejmuj się. Plujka już zawsze taka będzie — powiedział pocieszająco.
— U nas nie było lepiej. Dostałam karną pracę z francuskiego za rozmowę podczas lekcji — rzekła blondynka smutno.
— Nie przypominaj — jęknęła Anastasia. — Z ostatniej kartkówki na pewno dostanę jedynkę.
Niespodziewanie rozległy się podekscytowane szepty. "Już są. Już jest!", szeptali wszyscy, przyglądając się postaciom zmierzającym na stołówkę.
Silva upiła łyk malinowej herbaty. Uważała, że to podekscytowanie było zdecydowanie nie na miejscu. Nowi uczniowie mogą czuć się skrępowani. Po niecałych trzech minutach drzwi do sali się otworzyły się na oścież. Najpierw próg przekroczyła smukła, brązowowłosa dziewczyna o przepięknych, zielonych jak świeżo skoszona trawa oczach. Uśmiechnęła się niepewnie do wszystkich. Ubrana była w prostą sukienkę w odcieniu błękitu królewskiego oraz czarne tenisówki. Za nią wkroczył wysoko chłopak, którego niewątpliwie okrzykniętoby "młodym bogiem". Wszystkie dziewczyny westchnęły na jego widok. Wszystkie, prócz Rose, która nie widziała świata poza Azjelem i poza Silvą, która siedziała jak sparaliżowana.
Chłopak był wysoki i wysportowany. Czarne, kręcone włosy kontrastowały z niezwykłymi oczami, które przypominały płynne srebro. Granatowa koszulka opinała jego wyrzeźbioną klatkę piersiową. Do tego ubrał kawowe spodnie i czarne buty. Przebiegł wzrokiem po zgromadzonych, dłużej zatrzymując się na białowłosej. Jego oczy przez chwilę błysnęły rubinowo. Podobnie oczy dziewczyny przez chwilę zajarzyły się złotym blaskiem. Był to jednak ułamek sekundy, zbyt mało, aby zauważył to nawet uważny obserwator.
Chłopak odwrócił wzrok, a serce dziewczyny zabiło trzy razy mocniej i stanęło. Owładnęło ją przerażenie.
O cholera.
Chłopak był jej towarzyszem życia. A anioł zakochuje się raz na całe życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top