Rozdział 100


Kiedy kolejne oddziały armii Chaosu wyłoniły się z lasu, Silva warknęła pod nosem kilka przekleństw. Było ich o wiele więcej, niż zakładała. Musiała coś szybko wymyśleć. Inaczej wszyscy zginą marnie. Wszelka otrzymana pomoc była dlań cenniejsza niż złoto, ale nie wystarczająca. Sił zła non stop przybywało, a oni słabli, wycieńczeni bitwą.

Owszem, dzięki Mocy czuła się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Ale uzyskaną energię musiała dzielić między utrzymanie kontroli, nie popadnięcie przez nią w obłęd i raz wzmacniać swoje siły fizyczne. Przynajmniej sił duchowych jej nie brakowało. Miała jeden jasny cel i nie spocznie, nim go nie zrealizuje. Droga do prabytu dłużyła jej się w nieskończoność. Dopiero kiedy na chwilę zaprzestała użytkowania mocy, oszczędzając siły na nadchodzące nieubłaganie starcie, poczuła jak bardzo skostniały i piekły ją dłonie, jak bardzo zmęczony organizm domagał się choć chwilowego odpoczynku. Na to jednak nie mogła sobie pozwolić.

— Zmęczona? — zagadnął ją James, walcząc tuż obok.

Właśnie oderwał jakiemuś demonowi ramię, po czym skręcił kark.

— Trochę — przyznała, nawet na chwilę nie przestając walczyć.

Po raz kolejny lepka posoka prysnęła wprost na nią. Miała tego już dość. Kiedy to wszystko się skończy wyjedzie na Malediwy, pić drinka z palemką i leniuchować całe dnie. O ile dane jej będzie przeżyć.

— Masz jeszcze nas, Silva. Nie jesteśmy gorsi od krwiopijców — mruknął w jej stronę James, a otrzymawszy zaskoczone spojrzenie, zawołał donośnie. — Przybywajcie, bracia mili! Pokażmy tym kreaturom, czym jest siła wilków!

Po tych słowach powietrze przeszył dźwięk łamanych kości, a on sam przemienił się w ogromnego basiora o brązowym futrze. Z południa rozległo się przeciągłe wycie. Dziesiątki wilkołaków nadeszło z tamtej strony, atakując wroga i wspomagając brata krwi w walce.

— Dzięki — szepnęła z wdzięcznością panna Barnes, przystępując do dalszych działań bitewnych.

Zniszczę Cię, Chaosie, pomyślała. Ciebie i wszystko coś stworzył.

***

— Dlaczego, do jasnej anielki, zawsze wszystko jej się udaje?! — warknął przez zaciśnięte zęby Chaos, ze złością obserwując przebieg bitwy.

— Panie, my mamy liczniejszą armię — powiedziały usłużnie jego demony.

Bały się, kiedy pan był zły. Wiedziały, że w tym stanie jest nieobliczalny.

— Cisza! — warknął.

Wszystko musiał robić sam, ci głupcy przegraliby po pięciu minutach! Westchnął podminowany. Dobrze. Skoro ta mała smarkula chce z nim wojować, to proszę bardzo. Pożałuje tego szybciej niż sądzi.

— Niech harpie i powietrzne demony ruszają do boju — nakazał.

Zobaczymy, co powiesz na to, biała zarazo.

***

Harpie były naprawdę szkaradnymi istotami. Były to pół kobiety-pół ptaki, wrzeszczały przeraźliwie i atakowały za pomocą długich na dziesięć centymetrów, zakrzywionych szponów. Czasami porywały nieszczęśników, lecąc z nimi bardzo wysoko, po czym upuszczały ich, by ci zginęli na skutek upadku. Natomiast powietrzne demony wyglądały jak gargulce, tylko ich skóra była czerwona i pokryta twardym jak kamień pancerzem. Ich skrzydła przypominały te jak u nietoperzy, a krótkie rogi zakrzywiały się nieznacznie do przodu.

Lucyfer, do którego zadań należało między innymi doglądanie kar powietrznych demonów, najeżył się cały, a w jego oczach zapłonął prawdziwy ogień piekielny. Jak śmieli mu się sprzeciwić?!

— No nie no, tak to być nie może — sapnął.

Tego już było za wiele. Pora wyciągnąć prawdziwego asa z rękawa. Nabrał powietrza w płuca, po czym odwrócił się w stronę dziury, prowadzącej do Piekieł i wrzasnął:

— Lewuś!!! Kochanie, chodź do taty!!!!

— O nie, tylko nie ta jaszczurka — mruknęła Hel, z grymasem przypominając sobie stwora, który zawsze podjadał z jej talerza, kiedy nie patrzyła.

Jedynym mankamentem było to, że pamiętała go jako małego stworka wielkości psa. Z jamy prowadzącej do Piekła natomiast już po kilku sekundach wyłonił się prawdziwy potwór.

Monstrualnych rozmiarów stwór przypominał smoka. Łuski miał pomarańczowo-czerwone z niebieskim połyskiem, z daleka cały zdawał się płonąć. Głowa najeżona była ostrymi kolcami, oczy miał wąskie i czarne jak otchłań, choć gościł w nich inteligentny błysk. Jeden jego kieł był długości przedramienia. Łapy uzbrojone były w ostre, połyskujące czarne szpony, a jego błoniaste skrzydła jednym podmuchem potrafiły zmieść ćwierć armii.

Imponujące legendarne zwierzę.

Lucyfer wdrapał się na jego grzbiet i usiadł tuż przy głowie, chwytając się kolców i mrucząc doń jakieś pieszczotliwe słówka. No cóż... ludzie mieli psy, a on miał lewiatana.

— Lewuś, nicponiu! Ależ urosłeś! — zawołał Azazel, szczerząc się od ucha do ucha.

Teraz to zacznie się zabawa! Lewiatan w odpowiedzi wydał z siebie długi pomruk, po czym stanął na dwóch łapach i wzbił się w powietrze.

Silva zaśmiała się szczerze, widząc jak ten przelatuje przez niebo, siejąc postrach wśród wroga i zręcznie odpiera powietrzny atak, zionąc ogniem. Spojrzała na Chaos, który był nieco blady.

I co na to odpowiesz, dziadygo?

***

Rubinowooki zaklął szpetnie, ale nie miał najmniejszego zamiaru się poddać.

— Wypuścić resztę armii. I piekielne ogary — rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

A mimo to...

— Panie, czy jesteś pewien? — zapytały demony, mieszkające w ciele Alice Barton.

Przecież jest jeszcze za wcześnie! Nie taki był plan! Rozeźlony Chaos podniósł dłoń i nie patrząc na nic, uderzył swoich popleczników, którzy zaskomleli, oszołomieni ciosem.

— Nikt nie będzie podważał moich rozkazów! Wykonać! — zawołał, a jego oczy były tak przerażające, że strach zmroziłby niejednego śmiertelnika.

— Tak panie — jęknęły demony, by potem szybko wyrzec odpowiednie polecenia.

Prabyt odwrócił gniewne spojrzenie z powrotem na pole walki. Zobaczymy, co teraz wymyślisz, smarkulo.

***

Głośne wycie i ujadanie wydobyło się z głębi lasu. Już po chwili wyłoniły się stamtąd zbuntowane piekielne ogary, orając ziemię długimi pazurami i kłapiąc ostrymi jak brzytwa zębami. Masywne cielska rzuciły się na sprzymierzeńców panny Barnes, z zatrważającą łatwością kończąc kolejne życia. Zaraz za nimi w bój ruszyły kolejne potwory i demony, a było ich tak wiele, że stworzyły ciemną linię, która nieubłaganie szła prosto na nich. Silva patrzyła na to z rosnącym przerażeniem. Nie dadzą rady. Mimo tak licznego wsparcia... popleczników Chaosu było zbyt wielu.

— Boże najlitościwszy — szepnęła z lękiem. — Pomóż nam. Jeśli moim przeznaczeniem jest śmierć, zgodzę się. Ale nie pozwól, aby podobny los spotkał pozostałych.

A wtedy ziemia ponownie tej nocy się zatrzęsła i jasny grom przeszył burzowy nieboskłon. Niebo nabrało odcienia purpury i szafiru, które w zjawiskowy sposób przeplatały się ze sobą, śnieg zaczął mocniej prószyć, wirując w porywach wiatru, gromy przetaczały się zygzakiem po mieszance barw. W końcu w pewnym momencie niebo rozerwało się na dwie części i wyleciały z niego świetliste postacie, odziane w srebrzyste zbroje z mieczami płonącymi zielonym ogniem.

Anioły ruszyły poskromić rozlew krwi.

— Dziękuję — szepnęła córka Zimowego Żołnierza, ledwie powstrzymując łzy, a potem mocniej ścisnęła miecz i ruszyła przed siebie pewnym krokiem.

Pora zakończyć to, co powinna zakończyć już dawno.

***

Praistota straciła wszystkie kolory na twarzy, widząc rozgrywającą się scenę. Jak zawsze wszystko musiał robić sam. Odwrócił się, a płaszcz załopotał tuż za nim.

— Zostań tutaj — warknął do Alice i wszedł do lasu.

***

Szła przed siebie pewnym krokiem. Nie miała zamiaru się bać. Już nigdy. Zakończy to wszystko raz na zawsze.

— Barnes — syknęła Alice, zastępując jej drogę do celu. Minęła się z Chaosem o zaledwie pięć minut. — Nie przejdziesz póki będę żyła.

Lazurowooka obrzuciła ją chłodnym spojrzeniem. Po trupach do celu, jak to mówią. Już miała na nią ruszyć, unosząc miecz, gdy nagle poczuła silny dotyk na ramieniu. Odwróciła się na chwilę

— Idź. Zajmę się nimi — poleciła jej Morgana, wpatrując się w żółtooką Barton.

Silva skinęła na znak zgody i podążyła w stronę lasu, zostawiając córce Iron Mana pełne pole do popisu. Nie miała zamiaru się wtrącać w porachunki Morgany.

— Tysonie, Sethcie — powiedziała oschle Morgana, choć na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. — Kopę czasu, no nie? Zdaje się, że mamy kilka niewyjaśnionych spraw...

Nie skończyła zdania, nim zaczął się pojedynek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top