Rozdział 23
- Sebastian? - zagadnąłem zaniepokojony, wpatrując się w jego dłoń.
- Hm? - mruknął, stawiając butelkę na jednym z elementów budynku, przy którym staliśmy. Zapewne zostanie tam, dopóki ktoś uprzejmy jej nie wyrzuci.
- Co masz na palcach? - zapytałem, mimowolnie wskazując dłoń z czerwonymi śladami.
Sebastian, jakby zdziwiony faktem posiadania tych plam, obejrzał uważnie swoją dłoń i po chwili się uśmiechnął. Zamiast odpowiedzieć, zdjął z głowy kaptur, przez co moim oczom ukazał się dość upiorny widok. Jak się okazało, miał rozciętą dolną wargę i czerwone, krwawe zadrapanie na policzku, jakby ślad po czyjejś dłoni.
- Spokojnie, jak widzisz, nikogo nie zabiłem. - zaśmiał się cicho. Był w zaskakująco dobrym humorze jak na takie obrażenia.
- To mnie średnio pociesza. - odparłem, czując, że ulatuje ze mnie złość, jaką czułem w stosunku do niego jeszcze chwilę temu. - Lepiej pojechać z tym do szpitala albo chociaż opatrzyć.
- Claude mi potem opatrzy. - przeciągnął się leniwie. Jakim cudem był taki swobodny?
-Kto ci to zrobił? - stanąłem na palcach i ostrożnie starłem rękawem krew z jego policzka, lecz mimo to syknął cicho z bólu.
- Ojciec trochę się zdenerwował, niestety przy okazji oberwałem. - podrapał się po karku. - Do wesela się zagoi.
- Zgłaszałeś to gdzieś? Zaprowadzić cię na policję, czy coś? - zaoferowałem, w odpowiedzi dostając jego cichy, tym razem rozbawiony śmiech.
Przecież to przemoc, jedna z gorszych. Nie istniało większe skurwysyństwo niż bycie katem dla własnego dziecka. Nigdy nie myślałem, że Sebastian mógłby paść, albo nawet padać ofiarą czegoś tak okropnego. Wydawał się zadowolony z życia i zrelaksowany. Podobnie jak do niedawna Ciel.
- To nie pierwszy raz, spokojnie. Będę żył. - poklepał mnie po włosach, potwierdzając moje obawy. Coś takiego nie zdarzyło się pierwszy raz.
- Tym bardziej powinieneś to zgłosić. - odparłem zatroskany, idąc za nim, gdy postanowił opuścić zaułek. Znów założył przy tym kaptur.
- Nie ma sensu.
Skierował się w stronę domu. Wsadził przy tym dłonie do kieszeni i wydawał mi się w tym momencie najbardziej ponurym i smutnym człowiekiem na świecie, mimo że na jego ustach niezmienny widniał lekki uśmiech.
- Sebastian... - westchnąłem, chcąc kontynuować swój wywód powodów, dlaczego powinien szukać pomocy. Zanim jednak zacząłem mówić, zostałem uprzedzony.
- Nie mogę tego zgłosić. Jeśli poskarżę się policji czy komukolwiek innemu, ojciec wniesie papiery do sądu o alimenty od mamy, a ona nie ma na to pieniędzy. Nie chcę sprawiać jej problemów, szczególnie że jestem już prawie pełnoletni. Wytrzymałem tyle lat, to pomęczę się jeszcze trochę i z tego wyjdę. - położył dłoń na moich włosach i pogładził je lekko, chcąc uspokoić.
To ja powinienem pocieszać jego. Powinienem dać mu nadzieję i powiedzieć, że nie musi żyć w ten sposób i jeśli tylko chce, mogę pomóc,. aby już niedługo nie musiał się męczyć. On jednak wolał pozostać w takim układzie jak obecnie, żyć w strachu i bólu i nie pogrążać swojej mamy. Niczym ktoś dorosły przyjął na siebie odpowiedzialność i ciężar.
- Wiesz, że to nie jest rozwiązanie. - westchnąłem, czując jego szczupłe i zimne palce w moich włosach.
Wcześniej wydawał mi się diabłem w ludzkiej skórze, lecz najwyraźniej miał w sobie więcej z anioła. Jego zadziorny charakter i zaczepki były jedynie przykryciem dla delikatnego wnętrza. Nie podejrzewałem go nigdy o ukrywanie czegoś takiego. Nic po sobie nie pokazywał. Wydawał się jedynie zbuntowanym, słabo uczącym się nastolatkiem.
- Wiem, ale taki stan rzeczy mi pasuje. Naprawdę nie masz się o co martwić.
Wzrok wlepił w uliczkę przed sobą. Wkroczyliśmy w znajomą okolicę, w której przedzielony jedynie płotem mieszkał on i Ciel. Nie wiedzieć czemu, stąpając tu z nim teraz i znając prawdę, czułem niepokój. W przeciwieństwie do Michaelisa, który mimo powrotu do swojego oprawcy był spokojny. Wydawało mi, że ma wręcz dobry humor, jakby przeżył udany dzień. Pewnie dlatego nigdy tego nie dostrzegłem. Ciel również potrafił maskować swoje emocje i ból. Pod tym względem byli do siebie zaskakująco podobni.
- Tutaj się rozstajemy. - powiedział, stając przed swoim domem. Budynek wydawał się teraz bardziej ponury niż wcześniej. Zaskakujące, jak jedna sytuacja potrafi zmienić postrzeganie danego miejsca. - Ach... Alois...
Słysząc swoje imię, automatycznie skierowałem na niego wzrok. Zauważyłem, że miał w sobie coś smutnego. Krótki grymas, który przemknął przez spokojną i pogodną twarz, pozostając chwilę dłużej w oczach.
- Nie martw się o mnie. Przyzwyczaiłem się.
Zabrał dłoń z moich włosów i udał się w kierunku domu, a ja mogłem jedynie bezsilnie patrzeć, jak otwiera drzwi, a następnie znika we wnętrzu. Tymczasem w głowie powtarzałem niczym mantrę ''przyzwyczaiłem się''. Czy naprawdę da się przyzwyczaić do krzywdy? Do strachu i upokorzenia? Czy ktoś może je na tyle zakorzenić w naszej naturze, że staną się częścią szarej codzienności?
Zaskoczyło mnie to, z jaką swobodą Sebastian mówił o swojej krzywdzie, lecz powoli go rozumiałem. Dla niego to było coś normalnego. Nie znał innej rzeczywistości, więc zadomowił się w tej. Tak jak i Ciel, który mimo koszmarów, które go męczyły, stanął w miejscu i nie próbował iść dalej. Uznał swój ból za pewnik i nim się obejrzał, stał się on częścią jego istnienia. Dlaczego niektórzy przyzwyczajali się do bólu? Dlaczego świat działał w ten sposób? Zsyłał na ludzi najróżniejsze nieszczęścia, a oni zaczęli je akceptować.
Dlaczego tak bardzo irytowały mnie te słowa? ''Przyzwyczajać się''. Dotąd nie zdawałem sobie sprawy, ile rzeczy jest akceptowanych. Zamykając się w swoim małym świecie, odciąłem się od tej świadomości, a Sebastian i Ciel boleśnie uświadomili mi, że ból jest wszędzie tam, gdzie najmniej się go spodziewamy. Cierpienie jest częścią życia wielu osób.
Nie wiem nawet, kiedy zacisnąłem zęby, a w moich oczach pojawiły się łzy. Nikt nie powinien przyzwyczajać się do czegoś takiego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top