Prolog


Czym jest słowo? Słowo może być kluczem do wszystkiego, czego zapragnie serce. Czasami wystarczy jedno tylko słowo, aby wszystko zepsuć, lub, wręcz przeciwnie, naprawić. Dla mnie słowo jest sposobem na życie. Dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem i jestem tym, kim jestem. Mam dar przelewania uczuć z wnętrza na kartkę.
,,Wspaniałe, czy człowiek naprawdę był w stanie to wymyślić''? Zawsze się wtedy śmieję i żartobliwie odpowiadam, że już od dawna nie czuję się człowiekiem. Niestety jest to prawda.
Zapomniałem już, co znaczy swoboda i wolność. Pogubiłem się. Moje życie toczyło się w domu, gdzie siedziałem całymi godzinami przed komputerem, próbując znów stać się tym samym pisarzem co kiedyś. W ostatnim czasie słowo, niegdyś piękne, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Patrzyłem na nie jak na zbiór liter. Nie potrafiłem dostrzec piękna, które wcześniej wypełniało moje serce i słało impulsy do palców, które w zawrotnym tempie naciskały komputerowe klawisze. Stworzyłem w swojej głowie mały świat, który odwiedzałem coraz częściej. Szukałem w nim ukojenia, czegoś, co znowu dałoby mi inspirację. Później jednak wracałem do rzeczywistości z pustką w miejscu, gdzie powinna powstawać fabuła powieści. Czym więc obecnie było dla mnie słowo? Miałem je za nic.

- Przepraszam, kiedy wyjdzie nowa część? - spojrzałem na dziewczynę, która stała przy stoliku, czekając, aż łaskawie oddam podpisaną powieść.

- Nie wiem, pracuję nad nią. - odparłem, uśmiechając się najweselej jak umiałem, i podając jej książkę.

- Podobno miała wyjść tej zimy.

- Skoro miała wyjść, to wyjdzie, proszę się nie martwić. Trzymam się terminów. - na moje słowa skinęła głową i odeszła, przyglądając się podpisowi na tytułowej stronie.

Terminy były rzeczą, która niezwykle mnie stresowała i jeszcze bardziej rozstrajała. Nie potrafiłem przez nie skupić się na tym, co chciałem pisać. Miałem w głowie wyłącznie myśl, aby po prostu coś stworzyć. Dotrzymać umowy i oddać wydawnictwu świeżutką powieść przed dniem, w którym upływa czas na jej napisanie.
Spojrzałem na kolejkę ludzi, która zgromadziła się przy stoliku. Moje menadżerka stwierdziła, że spotkanie z fanami dobrze mi zrobi. Wiedziała, że nie mam ani pomysłu, ani motywacji do pisania nowej historii. Z tego powodu wysłała mnie na targi książki, abym stanął twarzą w twarz z czytelnikami moich ''dzieł'' i zobaczył, jak dużej grupie zależy na mojej twórczości.

- Przerwa! - zwróciłem się do osób w kolejce.

Usłyszałem kilka niezadowolonych jęków i protesty, jednak nie poświęciłem temu zbyt dużej uwagi. Korzystając z chwili nieobecności menadżerki, wyszedłem z budynku w którym odbywały się targi. Potrzebowałem trochę odpocząć, wyrwać się z zamieszania. Przechadzałem się ulicami, czując na skórze promienie słońca, które świeciło na bezchmurnym niebie. Był w końcu koniec czerwca, zaczynały się wakacje, czyli do planowanego wydania książki zostało pół roku.
Wtem moim oczom ukazała się kawiarenka na rogu. Uznałem, że byłoby miło na chwilę usiąść przy filiżance kawy, wszedłem więc do środka i rozejrzałem się po wnętrzu. Spodobały mi się półki, na których w równych rzędach poustawiano książki.
Usiadłem przy stoliku obok okna. Oczy bolały mnie od dziennego światła, zdążyłem się odzwyczaić. Godziny przy ekranie zrobiły swoje. Mimo to zostałem i oglądałem widoczną za szkłem ulicę. 
Po chwili podszedł do mnie kelner. Złożyłem zamówienie i czekałem na kawę z bitą śmietaną i polewą truskawkową, którą lubiłem pić w dni takie jak ten, wypełnione zrezygnowaniem i melancholią.
Oparłem głowę na dłoni, niemalże przysypiając. Przestawiłem się na tryb w którym całą noc nie śpię, aby później zalegać w łóżku do południa. Nie potrafiłem zasnąć wcześniej, nawet jeśli wiedziałem, że z rana muszę pojawić się na targach.

- Spotkania z fanami są męczące, hm? - usłyszałem czyjś głos zaraz obok mojego krzesła.

Spojrzałem tam i napotkałem wzrokiem młodo wyglądającego chłopaka. Patrzył na mnie swoimi ciemnoniebieskimi, wręcz granatowymi oczami, ze zrezygnowaną miną, która sprawiała wrażenie jego codziennej. Nosił typowy uniform pracujących tu osób, składający się z czarnej koszulki, czarnych spodni i czarnego fartuszka z logiem kawiarni. Postawił przede mną filiżankę, po czym usiadł na krześle naprzeciwko, nie pytając o pozwolenie. 

- Trochę. - odparłem, biorąc do ręki filiżankę i upijając łyk aromatycznego naparu. Nie wygoniłem go, mimo że miałem do tego prawo i chciałem w kawiarni odpocząć od natrętnych wielbicieli. - Znasz moją twórczość?

- Tak. Twoje książki są świetne, uwielbiam je. - powiedział, trochę się ożywiając, choć entuzjazm nie odbił się w oczach ani wyrazie twarzy.

- Więc czemu nie przyszedłeś na targi? Zakładam że o nich wiedziałeś.

- Cóż... Nie lubię tłumów.

- Nie poprosisz o zdjęcie? Autograf? - zapytałem, mierząc go wzrokiem.

- Nie zależy mi na tym. Przyszedłeś pewnie odpocząć, więc odpocznij od napalonych nastolatek. Po recenzjach i dogłębnych analizach twojej twórczości, w tym kilku nieco żenujących scen, zgaduję, że to grupa docelowa. - wzruszył ramionami, natomiast ja lekko zmarszczyłem brwi.

Wychwala moją twórczość, ale nie przymila się, aby dostać autograf lub zdjęcie. No i co najważniejsze, ponoć uwielbia moje książki, ale nie tylko je komplementuje! To była miła odmiana.

- Zaciekawiłeś mnie. - uśmiechnąłem się do niego, opierając policzek na dłoni. - Mogę prosić o twoje imię?

- Nazywam się Ciel. - odparł, a ja przetworzyłem to imię w głowie. Francuskie, nie wiem jednak co oznaczało. Byłem mocny z francuskiego w podstawówce, później stałem się pisarzem i nie potrzebowałem języka innego niż angielski.

- Dobrze, możemy chwilę pogadać. - zamieszałem w filiżance łyżką, którą dostałem na spodku wraz z kawą i ciastkiem korzennym. - A moją grupą docelową nie były ''napalone'' nastolatki, Ciel. Nie zniżyłbym się do tego poziomu.

***

Rozmowa zajęła nam dłużej niż chwilę. Pierwszy raz prowadziłem konwersację z tak ogarniętym, nienatrętnym i bystrym fanem. W dodatku rozmawialiśmy nie tylko o książkach, wręcz takowych było w naszej konwersacji mało. Poruszaliśmy bardzo dużo różnych kwestii, nie rozwijając ich jednak tak, jak na to zasługiwały. Mimo wszystko obaj mieliśmy świadomość ograniczonego czasu.
Oderwałem się od rozmowy dopiero wtedy, kiedy poczułem telefon wibrujący w mojej kieszeni. Jak się okazało dzwoniła menadżerka, która zaczęła wyrzucać mi nieodpowiedzialność i niewdzięczność, najwyraźniej nie przyjmując optymistycznie mojej ucieczki. Bardzo mnie pilnowała, gdyby nie jej ciągłe reprymendy pewnie byłbym nikim. Napędzała cały ''biznes'', poganiała mnie, opierzała i nieraz zmuszała, abym w końcu coś zrobił. Gdyby nie jej twarda ręka, pierwszą książkę wydałbym za cztery lata, po przekładaniu na później wszystkich spraw związanych z wypuszczeniem jej na rynek.

- Muszę już iść. - uśmiechnąłem się przepraszająco, na co chłopak kiwnął lekko głową, wstając z miejsca. On też najpewniej musiał wracać do pracy. - Ale dam ci mój numer telefonu, dobrze? Napisz do mnie później.

Wyjąłem z kieszeni wizytówkę, którą chłopak przyjął i krótko obejrzał. Ciężko powiedzieć co o niej sądził, wsunął ją jednak dbale do kieszeni fartucha.

- Na pewno napiszę. - obiecał, mierząc mnie wzrokiem, jakby na wypadek, gdyby miał widzieć swojego ulubionego pisarza po raz pierwszy i ostatni.

- Do zobaczenia. - zostawiłem pieniądze, posłałem mu ostatnie spojrzenie, a następnie opuściłem lokal, już na ulicy przyspieszając kroku, aby bardziej nie denerwować kobiety.

Tym razem skwar na dworze mi nie przeszkadzał. W kilka minut znalazłem się na targach, po tysiąckroć przepraszając za moją nieobecność i nadrabiając podpisywanie książek. Moje myśli były jednak skupione na chłopaku i zastanawianiu się, czy rzeczywiście do mnie napisze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top