Rozdział II
Po dotarciu do wsi, "przywitały" ją wzajemne szczekanie psów sąsiadów, które były odgrodzone niskim, drewnianym płotem. Przeszła wzdłuż polnej dróżki, mijając kilka domków. W ciągu chwili marszu z jeziora do tego miejsca doszła do wniosku, że osoby, które coś chronią powinny mieć najwięcej mocy. Byłoby to nielogiczne, aby przyjmowali do zawodów ochroniarzy, którzy nie mieli dostatecznie dużo mocy, aby coś uchronić przed jakimiś bandziorami. Dlatego potrzebowała udać się do miasta - najlepiej stolicy, aby takowego idealnego nosiciela odnaleźć.
W pewnej chwili dostrzegła niemałe zamieszanie przy małym straganie. Dwóch zamaskowanych oprychów właśnie po okradnięciu starszego pana z kilku owoców, zaczęło uciekać w stronę Ange. Minęli ją z chytrym uśmieszkiem, nawet nie wiedząc o jej obecności. Kobieta tylko się odwróciła za nimi, aby podejść do starszego pana, który rozpaczał nad swoją stratą. Nie zamierzała zatrzymywać tamtych bandziorów. Nie była to jej sprawa, a poza tym nie zamierzała niepotrzebnie marnować swojej mocy, która z każdą sekundą się zmniejszała.
- Parszywi niewdzięcznicy, okradać ludzi w biały dzień. Oh... co za świat. - Mimo rozpaczy na jego twarzy, wstał i podał sprzedawcy kolejną zapłatę. - Wybaczy pan, lecz poproszę kolejne pięć jabłek. - Sprzedawca jedynie kiwnął smutno głową i podał mu kolejne owoce. Po tym starszy pan udał się w stronę swojego wozu. Nakarmił swojego konia dwoma jabłkami, po czym wskoczył na swoje miejsce i złapał za lejce. Ange, nie czekając zbyt długo, weszła za nim i usiadła tuż obok niego.
Koń powoli ruszył, ciągnąc ze sobą wóz. Starszy pan nim wyjechał ze wsi, przetarł kilkakrotnie swoją koszulę mokre oczy, które stale wracały do momentu ataku bandziorów. Ange się nie przejmowała losem starca, nie potrzebowała nawet go dotykać, aby się przekonać, że nie ma żadnej potężnej mocy. Domyśliła się, gdyż nie cierpiałby biedy, gdyby takową miał. A sama nie chciała zostać jego narzędziem. Była demonem - mierzyła wysoko.
Po godzinnej przejażdżce dotarli do pojedynczej, niskiej chatki z prowizoryczną zagrodą i stajnią dla jednego konia, który właśnie ciągnął wóz. Mężczyzna zszedł z wozu, odczepił konia i zaprowadził go do zagrody. Następnie powrócił do wozu po swoje małe zakupy i skierował się do drzwi swojego domu. W przejściu przywitała go kobieta w podobnych do niego wieku.
- Wróciłeś. I jak Ci poszło? - Wyszła z małej kuchni do krótkiego przedpokoju. Dostrzegłszy jego przybite spojrzenie, zrobiła grymas niezadowolenia. Zacisnęła dłonie na aktualnie trzymanej ścierce. - Nie mów, że ponownie zostałeś obrabowany! - Niemalże wrzasnęła ze zdenerwowania. Jednak jej ton szybko przeszedł w rozpacz. - Boże! Co ja z Tobą mam. Nie możesz pracować ciężko fizycznie. W dodatku nawet bez problemu najmniejszych zakupów nie potrafisz zrobić. Co ja z Tobą mam.. - Kręciła głową z trudem utrzymując swój ton głosu. Podeszła i wyrwała mu małą torbę i wróciła do kuchni. - Obiad będzie za godzinę.
- Przepraszam, żono.. - wydukał na koniec mężczyzna, spoglądając w podłogę. Cofnął się i udał się na zewnątrz. Nim jednak zamknął drzwi, Ange skorzystała z okazji i prześlizgnęła się, aby wejść do środka.
Domek, w którym mieszkała stara para nie należał do wygodnych, lecz najwidoczniej im to wystarczyło. Mieściła się tutaj mała kuchnia i jadalnią w jednym pomieszczeniu, krótki przedpokój, pomieszczenie służące jako toaleta, a także pomieszczenie z szafą i dwuosobowym łóżkiem, które zajmowało większość miejsca pokoju. Dla Ange ta chata mogłaby się jedynie nadać, aby pomieścić kilku robotników, a nie wieśniaków. Najwidoczniej bieda musiała ich uderzyć bardzo dawno, lecz jak widać ledwo wiążą koniec z końcem.
Ange przeszła do kuchni, aby usiąść na ledwo stojącym krześle. Spoglądała na kobietę, która skupiła się na przyrządzaniu posiłku swojemu mężowi. Mimo jej wybuchu złości, wyglądała jakby dbała o to, żeby jej facet dobrze jadł i miał siły na następny dzień. - Tak chyba wygląda miłość.. - szepnęła do siebie Ange, odwróciwszy wzrok od kobiety.
Jej myśli zaczęły się kręcić wokół miasta i jak do niego dotrzeć. Nie zamierza przebywać całej drogi na piechotę, gdyż nie miała pojęcia jak daleko jest najbliższe miasto. Ba, uważała, że prędzej się zgubi, jeśli coś ją pokusi, aby przebyć jakiś najbliższy las. Jedyny pomysł jaki dostrzegała był taki, aby w jakiś sposób zmusić starszego pana, aby pojechał do miasta. Lecz nie wiedziała jak do tego podejść, aby sukces był gwarantowany. Owszem, mogłaby go opętać, lecz wolała wybrać najlepszą opcję.
Po koło godzinie mężczyzna wrócił do domu i razem z żoną zasiadł do stołu, aby zjeść placki owsiano-jabłkowe. Ange oczywiście na ten moment wstała od krzesła. Nie wiedziała co się stanie, dlatego wolała nie ryzykować.
Po obiedzie oboje wstali od stołu. Kobieta wróciła do zajęć w kuchni, a mąż skierował się do sklepu, aby szperać coś w szafie. Ange zainteresowana podążyła za mężczyzną. Spod zużytych ubrań wyciągnął on wizerunek chrześcijańskiego Syna Boga, Jezusa. Po kilku sekundach zaczął on się modlić do zdjęcia, chyląc czoło. Ange usiadła na niskim łóżku, spoglądając na starca. Nie czuła niechęci do modlących się osób. Uważała, że każdy się złapie choćby nici nadziei - nie ważne jak bardzo by była krucha.
Nagle wpadła na pomysł, na co się uśmiechnęła z wyższością. Owszem, czuła się dumna ze swoich pomysłów. W końcu należała do demonicznego rodu - szlachty. Postanowiła wykorzystać religijność mężczyzny, aby pojechał do miasta.
Wstała, po czym skierowała swoją dłoń w kierunku obrazka. Na jego białym odwrocie zaczęła pisać wiadomość. Gdy skończyła, machnęła ręką, parząc nieco palce starca, który przestraszony upuścił wizerunek. Następnie najbliższym powietrzem zmanipulowała, aby obrazek spadł wiadomością ku górze. Przeczuwała, że ta utrata magii jest godną zapłatą, aby dostać się bezpiecznie do miasta. Wiadomość brzmiała:
Śmiertelniku!
Obdarzę Ciebie Łaską Boską, jeśli spełnisz moją jedną prośbę.Zbierz potrzebne rzeczy i udaj się w tej chwili do najbliższego miasta.Pan Bóg
Ange jeszcze raz się uśmiechnęła na swój wielce przenikliwy pomysł podszywania się pod istotę boską. Może inne demony by się czuły pokrzywdzone, gdyby choćby na taki pomysł wpadły, lecz Ange traktowała bycie demonem- nie jako rasę, a klątwę.
Mężczyzna po dostrzeżeniu słów, które wyglądały jakby były wykonane z sadzy, złapał kartkę drżącymi dłońmi. Po przeczytaniu raz, przeczytał drugi i trzeci, dalej nie dowierzając. Nagle się podniósł jakby zyskał nowe siły. Wybiegł z pokoju, rzucił obraz na stół, po czym krzyknął, wychodząc: - Wrócę!
Ange wybiegła tuż za nim z domu, aby następnie szybko wleźć na wóz. Starzec już zaprzysięgał konia, aby następnie usiąść na swoim miejscu, chwycić lejce i zmusić konia do ruchu. Po minucie żona wybiegła z chaty, wymachując wizerunkiem Jezusa i coś tam wrzeszcząc. Niestety wóz był zbyt daleko, aby mężczyzna usłyszał jej głos. Ange jedynie się odwróciła, po czym odparła z lekkim uśmiechem. - Nie martw się. Powiedział, że wróci.
Podróż trwała o wiele więcej niż godzinę. Słońce zaczęło kryć się za drzewami, oddając swoje miejsce migającym gwiazdom. Gdy wjechali do lasu, mężczyzna zgarbił się i zaczął mamrotać coś do siebie, aby podnieść siebie w duchu. Stale powtarzał "Jestem z prośby Boga, nie da mi zginąć w drodze.". Ange tylko westchnęła na jego wiarę. Nie wiedziała czy uważać to za jego zaletę czy wadę.
Przejechali przez las bez większych przeszkód, a oczom Ange pojawił się nocny zarys miasta. Mężczyzna zaczął szeptać kilka razy "dziękuję", lecz przeczuwała, że były one szczerze skierowane do Boga, który tak naprawdę nic nie zrobił. Nieco ją to irytowało, że jej zasługi zostały całkowicie przypisane komuś innemu. Nic jednak nie mogła z tym zrobić. Chciała się dostać do miasta jak najszybciej.
Tuż przed wejściem na most wóz został zatrzymany przez dwóch strażników w lekkich zbrojach. Gestem ręki rozkazali, aby się zatrzymał, co starzec zrobił bez namysłu. Mimo wszystko nie chciał podupaść służbom. Nieco byli zaskoczeni, że przyjechał do miasta z pustym wozem. Wyglądał dla nich jakby się zgubił, lecz jego spojrzenie widocznie wskazywało, że chciał się dostać do miasta.
- Jaki jest pański cel? O tak późnej porze? - zapytał ostrożnie jeden ze strażników, przyglądając mu się podejrzliwie, lecz również i zaskoczony.
- Przyjechałem tutaj za prośbą naszego Wielkodusznego Pana Boga. - odpowiedział szczerze starzec. - Miałem tutaj przyjechać i otrzymać od niego Boską Łaskę. - dodał, nie puszczając rąk z lejców. Strażnicy popatrzyli się na siebie, nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Jeszcze raz przeszukali wóz, co nie trwało zbyt długo ze względu na fakt braku towaru. Po tym dali mu znak, że może jechać.
Starzec po przejechaniu przez most i skręceniu w pierwszą ulicę, zaczął się rozglądać gorączkowo wokoło. Na jego twarzy pojawiało się lekkie zwątpienie im dalej się zapuszczał w nieznane miejsce. Ange westchnęła, po czym zeskoczyła. Koń nie ruszał się zbyt szybko, dlatego nie było dla niej przeszkodą, aby wybiec przez niego i wytworzyć nagły, mały ogień. Koń po dostrzeżeniu przed sobą nagłego światła natychmiast się podniósł przerażony, rżąc. Zaskoczony starzec szybko go uspokoił lejcami. Ogień zniknął tak szybko jak się pojawił, lecz koń nie zamierzał się ruszać przed siebie, obawiając kolejnego płomienia.
Ange odetchnęła, po czym skierowała się do pierwszego budynku, aby przejść przez drzwi. Nie lubiła się przeciskać przez szpary - było to dla niej strasznie nieprzyjemne uczucie. Po udaniu się na górę, wkradła się do mieszkania i zaczęła szukać za kosztownościami. Nie żeby je ukraść. Chciała wiedzieć jak dokładnie wygląda waluta, aby nagrodzić starca. Po dostrzeżeniu typowej skrytki na kosztowności, wykorzystała cząstkę swojej magii, aby ją otworzyć. Dostrzegła wiele różnych klejnotów i drogich kamieni i gdy już była przekonana, że to one są walutą, dostrzegła leżące złote monety na dnie. Jedną monetę wyciągnęła za pomocą sztuczki wykorzystania magnezu i cienkiego sztuczki. Fakt, pociągnęła za sobą kilka innych kamieni, lecz nie przeszkodziły jej w dokładnym obejrzeniu monety.
Nagle usłyszała zamieszanie z zewnątrz. Z pewnością by to zignorowała, gdyby nie usłyszała głos starca. Puściła kosztowności, które spadły, tworząc huk. Nie przejmowała się bałaganem. Wyszła na ulicę tą samą ulicę, dostrzegłszy jak starca otoczyło trzech rabusiów.
- Mówię, że nic nie mam. Przyjechałem tutaj dla samej Łaski Boskiej. - tłumaczył się z wyrzutem. Chciał krzyczeć, lecz strach ściskał mu gardło. Rabusie spojrzeli na siebie chytrze, bawiąc się swoim nożami.
- Nie musisz się z tym ukrywać. Masz pusty wóz. Jesteś kupcem, więc i masz złoto. Oddaj nam je, a puścimy ciebie wolno. - Uśmiechnął się paskudnie, zbliżając się do starca.
- Ale ja nie mam żadnego złota. - odpowiedział przerażony starzec, dostrzegłszy powoli zbliżający się błysk ostrza.
- Niedoczekanie.. - Warknęła zirytowana Ange. - Powiedziałam, że wróci, więc wróci. - Podeszła do jednego i złapała za jego szyję. Wykorzystała kolejną cząstkę mocy, aby go poparzyć na tyle, aby z nagłego szoku nie móc oddychać. Następnie podeszła do drugiego rabusia i chwyciła go za głowę. Został odrzucony z taką siłą, że po uderzeniu o ścianę stracił natychmiastowo przytomność.
Ostatni, trzeci, uznał te sztuczki za wybryki starca. Uważał go za maga, dla tego z przerażeniem i chęcią przeżycia rzucił się w jego kierunku z wyciągniętym nożem. Jednak Ange była szybsza. Zdążyła wyciągnąć w jego stronę rękę i spowodować wytworzenie ciężkiej kuli, która spadła na jego ramię, łamiąc mu kość w dwóch miejscach. Po tym uderzył głową o wóz i również stracił przytomność. Kula spowodowała huk, który z pewnością zbudził mieszkańców. Tego Ange nie przewidziała. Wykorzystała kolejną część mocy, aby na kolanach starca stworzyć worek wypełniony złotymi monetami, które kobieta widziała w mieszkaniu. Na worku w dodatku wypaliła szybkim ruchem napis "Ruszaj!".
Starzec był zaskoczony całą tą sytuacją. Nie spodziewał się, że jakaś tajemnicza siła go uchroni. Jednak po sekundzie uznał to za dar od Boga, to On go chronił. Nie opuści przecież owieczki, którą wysłał na misję. Na widok worka i jego wypełnione wnętrze, szepnął, ledwo powstrzymując łzy: - "Dziękuję, Boże." Po otworzeniu oczu i dostrzeżeniu rozkazu, nie potrzebował dodatkowych rozkazów. Trzasnął lejcami, zmuszając konia do nagłego ruchu. Zniknął za uliczką, kierując się najprawdopodobniej w kierunku domu.
- Masz strasznie kiepskie szczęście, chłopie.. - mruknęła Ange, powoli odchodząc od rabusiów. Nie chciała słuchać jęków pierwszego, który ponownie mógł oddychać. - I czuję się dotknięta, że cała zasługa została przypisana Bogu.. - dodała sobie, rozglądając się za odpowiednim miejscem na rozpoczęcie poszukiwań osoby o odpowiednio dużej mocy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top