And they don't longer have to play

Biegłam przed siebie, a obraz rozmazywał mi się przed oczami. Szare ściany zamku zlewały się w jedność. Kolejno na ziemię spadały zielony szalik ze srebrnym wężem przy końcu, czarna kurtka i puchate nauszniki.

Płakałam.

Dlaczego?

W głowie cały czas dudniło mi kilka słów wypowiedzianych przez ukochanego chłopaka...

Ona? To zabawka. Nic dla mnie nie znaczy.

***

- Nie, nie i jeszcze raz nie! - krzyknął szeptem okularnik z hukiem zamykając księgę leżącą przed nim. Bibliotekarka spojrzała na niego karcąco zza swojego biurka, ale on to zignorował - Bez tego eliksiru cały kawał nie ma sensu!

- Ale żaden z nas nie potrafi go uwarzyć, James! - odparł chłopak siedzący obok pochylając się w minimalnie do przodu i tym samym stawiając przednie nogi krzesła na ziemi.

- Na pewno jest jakieś rozwiązanie! - odpowiedział na to czarnowłosy. Łapa westchnął.

- W tym zamku jest tylko pięć osób, które są w stanie uwarzyć Amortencję i żadna z nich nam raczej nie pomoże - wyciągnął przed siebie pięć palców i odgiął dwa - Slughorn i Dumbledore nie pozwolą nam złamać regulaminu. Zresztą, to przecież nauczyciele! - krzyknął zirytowany, na co pani Prince warknęła pod nosem. Syriusz spojrzał na nią wręcz z pogardą, a kobieta odwróciła wzrok. Chłopak wrócił do odliczania. - Remus nie chce mieć z tym nic wspólnego, a Lily Jestem-Ważnym-Prefektem-A-Regulamin-Jest-Moją-Miłością Evans tylko podkabluje. Wątpię, żeby w ogóle chciała ci w czymkolwiek pomóc. - James prychnął, a Syriusz zupełnie to ignorując zaczął machać mu pozostałym palcem przed twarzą, prawie wsadzając mu go do oka. - Smarkerus.... Sam fakt, że to Snape powinno przeważyć sprawę - Wyprostował się i znów się odchylił utrzymując równowagę na dwóch nóżkach krzesła - Widzisz? To nie ma szans się udać!

Potter zamyślił się stukając palcem w brodę. Po chwili uśmiechnął się triumfalnie.

- Zapomniałeś o kimś.... - Łapa wpatrywał się w niego w milczeniu analizując jego słowa. Doskonale wiedział o kogo mu chodziło. Nie bez powodu ją pominął. Ale może jest szansa... Nie. To tylko żmudna nadzieja. Nie wysłuchałaby ani jednego słowa wypływającego z jego ust.

- Ktokolwiek to jest i tak się nie zgodzi - powiedział Black zgrywając idiotę, co przyszło mu zaskakująco łatwo. Mimo, że wiedział, iż jest nadzieja, że dziewczyna przystanie na ich propozycję nie zamierzał uświadamiać tego Rogaczowi. Był gotów poświecić kawał tylko po to, żeby się do niej nie zbliżać. - Ale z chęcią wysłucham na jaki idiotyczny pomysł znów wpadłeś - uśmiechnął się szeroko, a jego przyjaciel przewrócił oczami.

- Lennox - mruknął. Syriusz wybuchł śmiechem. Co prawda wymuszonym, ale świetnie spełnił swoją rolę.

- Lennox? Ta Lennox? Przecież ona nigdy mi nie pomoże - powiedział pewnie Black. Potter nie podzielał jego zdania, co potwierdzał złowieszczy uśmiech, który wpłynął na jego twarz. Syriusz westchnął widząc jego minę. - Co znowu?

- Och, ty już doskonale wiesz, co - uśmiech Pottera poszerzył się. Syriusz patrzył na niego przez chwilę, aż w końcu coś mu zaświtało w głowie.

- Nie. Nie zgadzam się! - krzyknął. Bibliotekarka najwyraźniej miała już dość. Zerwała się z miejsca i szybkim krokiem do nich podeszła.

- Dosyć tych krzyków! To BIBLIOTEKA, a nie miejsce schadzek! Wynocha! Już!

Gryfoni spojrzeli na nią ze spokojem. James westchnął.

- Nie widzi pani, że rozmawiamy? - zapytał.

- To niekulturalne tak przerywać - dodał Syriusz - Niech pani wróci za biurko, i dokończy co robiła, a nie przeszkadza. - to powiedziawszy ponownie odwrócił się w stronę przyjaciela - Nie zrobię tego. I tak nie pomoże!

- Skąd wiesz? - zarzucił mu Potter, zupełnie ignorując nadal stojącą obok niego kobietę, która wpatrywała się w nich z niemałym szokiem.

- Już próbowałem.....- obydwaj zaczęli się wpatrywać sobie w oczy tocząc walkę na spojrzenia. Po kilku minutach Łapa westchnął i podniósł się z krzesła kierując w stronę drzwi.

- A ty gdzie? - zawołał za nim okularnik. Black odwrócił się w jego stronę.

- Jak to gdzie? - odkrzyknął z nutką niechęci w głosie. - Pogadać z Lennox.

- Wiedziałem! - krzyknął z triumfem jego kumpel, ale to zignorował.

Czekała go naprawdę trudna rozmowa.

***

Przeskakując z nogi na nogę podążałam pustym korytarzem. Korzystałam z okazji, że chwilowo pozbyłam się towarzystwa moich natrętnych współlokatorek i akurat czytałam książkę. Nie to, że się nie dogadujemy, ale po prostu czasami mam ich dość. Kathrine i Victorie kochały mówić. Plotkować. Śmiać się. Obrażać Gryfonów między sobą. Nie potrafiły choć na chwilę być cicho. Oczywiście sama lubiłam czasami pogadać z nimi na różne tematy, ale bez przesady. To, co one robiły było zdecydowanie ponad normę.

Ze znudzeniem przełożyłam kolejną kartkę i usiadłam na parapet przy oknie wychodzącym na błonia. Transmutacja zdecydowanie nie była moim ulubionym przedmiotem, ale bardzo zależało mi na utrzymaniu Powyżej Oczekiwań na semestr.

- Co tam, Lennox? - gwałtownie podskoczyłam słysząc głos przy uchu. Odwróciłam się zganiając złote loki za ucho i obrzuciłam Blacka wściekłym spojrzeniem.

- Czy ty nigdy nie potrafisz się powstrzymać przed zachodzeniem mnie znienacka? Czego tym razem chcesz? Zapewniam, tym razem też dostaniesz kosza! - warknęłam z głośnym hukiem zamykając książkę i zeskakując na ziemię. Chłopak westchnął teatralnie.

- No widzisz, w takim razie już o to nie zapytam. Chociaż... może jednak spróbować? - widząc moje spojrzenie chyba zmienił zdanie - No dobra, spokojnie. Tym razem mam inną sprawę.

Uniosłam brwi. Syriusz Black i sprawa inna niż podryw?

- Nie - odpowiedziałam odwracając się tyłem i zmierzając w kierunku lochów. Cokolwiek to było, nie zamierzałam robić czegokolwiek, co miałoby mu pomóc. Nie jestem jak każda inna dziewczyna, która zrobiłaby dla niego wszystko i jeszcze by się cieszyła, że zapamiętał pierwszą literę jej imienia. Co to, to nie.

- Oj, no weź! - krzyknął za mną i szybko do mnie dobiegając. - Przecież nawet nie wiesz o co mi chodzi!

- Za każdym razem wszystko co robisz jest jednym, wielkim idiotyzmem. A skoro zwracasz się do mnie, to znaczy, że jesteś za głupi żeby to zrobić. - odparłam odwracając się do niego z lekkim uśmiechem. - Ale wiedząc, że nie dasz mi spokoju, postoję tu sobie minutkę, a ty możesz się produkować. - to powiedziawszy spojrzałam na zegarek. Black wziął głęboki oddech.

-Jak wiesz, niedługo Walentynki, a my chcemy zrobić kawał. Wiesz taki tematyczny i nie dziecinny. Mamy świetny pomysł, z tym, że potrzebujemy Amortencji i jakiś tam magiczny lek czy tam odtrutkę, w razie, jakbyśmy sami się napili. A że ty jesteś mistrzynią eliksirów, to dasz sobie z tym radę - spojrzałam na zegarek i pokiwałam głową.

- Niezły czas - stwierdziłam niby obojętnie, lecz w środku pękałam z ciekawości, by poznać ich plan - A skoro już wszystko mi powiedziałeś, z czystym sumieniem mogę powiedzieć: nie. Nie pomogę wam. - odwróciłam się i ruszyłam przed siebie cicho wzdychając pod nosem. Moje serce rwało się, aby im pomóc. Uwielbiałam ich kawały, mimo, że najczęściej dotyczyły one nas: wychowanków Domu Węża. Zawsze sprawiały, że nudne, monotonne dni stawały się ciekawsze. Ale nigdy tego nie pokazywałam. Byłam twardą i zgorzkniałą Ślizgonką. My potępialiśmy Gryfonów i ich sztuczki. Od zawsze byłam wychowywana pod takim kątem, podobnie jak wszyscy moi znajomi. Tak więc nijak nie mogłam zgodzić się na propozycję Huncwotów.

- Oj, no Lennox! Przecież doskonale wiem, że tego chcesz! - krzyknął za mną chłopak. Odwróciłam się przybierając maskę obojętności.

- Powiedziałam ci już, Black. Nie pomogę wam. - powtórzyłam. Ale on najwyraźniej nie przyjmował tego do wiadomości. Stanął naprzeciwko mnie i stanowczo spojrzał w oczy. Odpowiedziałam tym samym dzielnie wytrzymując spojrzenie jego stalowych tęczówek i starając odsunąć od siebie myśl, że bardzo podoba mi się ich kolor. Były jak stal. Albo zachmurzone niebo. Doskonale komponowały się z ciemnymi, zadbanymi włosami i arystokratycznymi rysami twarzy....

- Przestań - pomyślałam - To przecież Gryfon...

Ale nauki rodziców odnośnie tego, że Gryfoni są tymi złymi nigdy nie zapadły mi szczególnie w pamięć. Zawsze spierały się ze słowami babci "Nie oceniaj na podstawie domu, tylko własnych doświadczeń". A matka mojego ojca dawała mi najlepsze rady. Tak więc nie pomogło mi to oderwać się od błądzenia wzrokiem po tej idealnej twarzy.

- Jak ty pomożesz nam, to my pomożemy tobie - wyrwał mnie z rozmyśleń chłopak. Zaśmiałam się na ta słowa.

- Jak mielibyście mi pomóc? Nic nie możecie zrobić w sprawach, z którymi mam jakikolwiek problem - Chociażby rodzice i ciągła gra - przemknęło mi przez głowę, ale natychmiast stłumiłam tę myśl.

- Możemy ci zaoferować parę kawałów na zawołanie. Na kim będziesz chciała. I do tego... nie tkniemy ani ciebie, ani osób, które wskażesz do końca roku szkolnego. -zaoferował. Kurczę, kusząca propozycja.... A obraz Adriana Crabbe'a, który uważa, że jesteśmy sobie przeznaczeni tylko dlatego, że mamy podobny kolor włosów i oczu, latającego po całej Wielkiej Sali z różowymi włosami jest przekonujący. Bardzo.

- Niech będzie - odparłam - Zrobię dla was te eliksiry. - miałam wrażenie, że usta Blacka zaraz rozerwą się w szerokim uśmiechu, który zakwitł na jego twarzy - Ale nikt nie ma się o tym dowiedzieć. - dodałam groźnie, na co on tylko zasalutował.

- Jak sobie panienka życzy - ukłonił się żartobliwie. Przewróciłam oczami i odwróciłam się ukrywając uśmiech. Nigdy tego nie przyznam, ale ta jedna, niewiele znacząca decyzja niezwykle mnie uszczęśliwiła. Ale jak już powiedziałam: nigdy tego nie przyznam. A przynajmniej nie na głos.

***

Wspomnienia przewijały mi się przed oczami. Właśnie od tego się zaczęło. Od tego przeklętego układu. Dobiegłam do drzwi jednej z łazienek - tych nieużywanych, opuszczonych. Słyszałam krzyk dziewczyn za sobą. Bez wahania wpadłam do pomieszczenia i zakluczyłam się w środku. Oparłam dłonie na umywalce i spojrzałam w lustro. Złote loki spływały po moich plecach. Czekoladowe oczy były pełne łez. Twarz była blada, ale szczupła. Byłam ładna, jeżeli nie bardzo ładna. Wiele razy usłyszałam to z jego ust...

Z całej siły uderzyłam pięścią w lustro. Po mojej dłoni spłynęła krew, a kawałki szkła, również w czerwonej cieczy, rozsypały się po podłodze. Co było ze mną nie tak? Zdecydowanie wyróżniałam się z tłumu, byłam dość znana w szkole. Miałam mnóstwo znajomych i chłopaków. Więc czemu mnie odtrącił?

Mój wzrok przyciągnął duży kawałek wcześniej rozbitej szyby. A może by tak.... Nie. Przestań. To tylko chłopak.... Ale to kusiło. Ból pozwoli zapomnieć. Ignorując protesty mojego rozumu podeszłam do narzędzia i przejechałam palcem po krawędzi. Syknęłam cicho, a na podłogę spadła kropelka mojej krwi. Ostre. Idealne.

Spojrzałam na wannę stojącą w rogu pomieszczenia. 

I już wiedziałam co robić.

***

- Co wy robicie? Zdajecie sobie sprawę, że to idiotycznie wygląda? - zapytałam patrząc z uniesionymi brwiami jak Potter i Black chodzą przy ścianie mijając się co chwilę. Obydwaj mieli zamknięte oczy i mruczeli coś pod nosem.

- Cicho - powiedział tylko okularnik - Nie przeszkadzaj.

Moje brwi uniosły się jeszcze wyżej, ale już nic nie powiedziałam. Po chwili chłopcy stanęli i spojrzeli na ścianę z oczekiwaniem.

- Wy chyba rzeczywiście macie... - tu urwałam, a oczy prawie wyskoczyły mi z orbit ze zdziwienia. Przede mną zaczęły pojawiać się duże, zdobione drzwi. - Jak wy to...?

- Och, pomógł nam idiotycznie wyglądający sposób - odparł tylko Black podkreślając moje wcześniejsze słowa, na co tylko przewróciłam oczami. Weszliśmy do pokoju wyglądającego pewnie podobnie do pokoju wspólnego Gryffindoru - był okrągły, przy ścianie był kominek, kilka foteli i ława. Przy drugiej ścianie było pełno wszelkiego rodzaju pudeł oraz stół z kociołkiem i wszystkimi potrzebnymi do eliksiru składnikami.

- Postaraliście się - stwierdziłam od razu do niego podchodząc i zaczynając pracę.

- Składniki nie tak trudno znaleźć. Eeeee... Nie potrzebujesz przepisu czy coś? - zapytał Potter patrząc na mnie ze zdziwieniem. Przewróciłam oczami.

- To, że ty nie potrafisz zrobić prostego eliksiru Słodkiego Snu z pamięci, nie znaczy, że ja nie potrafię zrobić w taki sposób Amortencji, Potter - odpowiedziałam kąśliwie odrywając płatki róży i wrzucając je do kociołka.

- Eeee... Okej. - odpowiedział lekko zmieszany. Po chwili spojrzał na zegarek i zerwał się na równe nogi. - Mój Boże, już piąta! Evans jest od pół godziny w bibliotece! - zawołał szybko zbierając rzeczy. Uniosłam brew.

- I co w związku z tym? - zapytałam ponownie skupiając się na eliksirze.

- Jak to co w związku z tym?! Muszę z nią ustalić godzinę spotkania! - spojrzał na mnie przelotnie biegnąc w kierunku drzwi.

- Codziennie tak mówisz, i jeszcze ani razu się nie zgodziła! - krzyknął za nim Syriusz ze śmiechem.

- Tym razem się uda! - to było ostatnie co usłyszałam nim pokój się zamknął. Przez jakiś czas stałam z wysoko uniesionymi brwiami i z ręką w powietrzu, ale po chwili podeszłam do półki i chwyciłam pierwszą lepszą księgę o eliksirach. Przekartkowałam ją zatrzymując się przy Amortencji. Poczułam ciepły oddech na karku kiedy Syriusz spojrzał ponad moim ramieniem co sprawdzałam. Odruchowo skrzywiłam się gdy głośno zaśmiał mi się do ucha.

- Coś widzę, że jednak nie idzie ci zbytnio robienie eliksiru z pamięci - odparł, a ja przewróciłam oczami wracając do kociołka.

- Jest dużo przepisów na eliksir miłości.  Wiele składników można wymienić na te o podobnych właściwościach, ale skutkuje to zmianami w przygotowaniu; na przykład kolejnością wrzucania czy różnicą temperatur. Wy przygotowaliście intergencje do innego przepisu, którego nie znam. - tu podniosłam na niego wzrok posyłając ironiczne spojrzenie - I właśnie dlatego sięgnęłam po księgę. Bo chyba nie chcesz otruć połowy Hogwartu, prawda?

Chłopak wyglądał na skołowanego.

- Teraz zabrzmiałaś zupełnie jak Evans - mruknął, a ja ponownie przewróciłam oczami dodając śluz gumochłona i zmniejszając temperaturę.

- Właściwie to dlaczego poprosiliście mnie o pomoc? Przecież mogliście zwrócić się do Evans albo innego Gryfona! - Black prychnął i oparł się o stolik tuż obok mnie.

- I tutaj się mylisz - oznajmił, na co uniosłam głowę ze zdziwieniem - W tym zamku jest niewiele osób, które mogłyby nam pomóc. Remus nawet nie chciał o tym słyszeć, a Evans.... Nie chcieliśmy narażać się na godzinny wykład o nielegalnym ważeniu eliksirów z wielokrotnym wyznaniu miłości regulaminowi - tu westchnął i odgarnął włosy z twarzy, a ja mimowolnie się zaśmiałam. Chłopak wyszczerzył oczy z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zmarszczyłam brwi.

- No co?

- Zaśmiałaś się - powiedział wolno. Widząc niezrozumienie na mojej twarzy powtórzył - Zaśmiałaś się. W moim towarzystwie. - wywróciłam oczami gdy zrozumiałam o co mu chodzi.

- Wiesz, śmiech to ludzki odruch. - oznajmiłam - Możliwe, że to cię zdziwi, ale jestem człowiekiem.

Syriusz zrobił zszokowaną minę.

- Naprawdę? Myślałem, że wy, Ślizgoni, jesteście robotami. Ciagle się powtarzacie, jak zepsuty odtwarzacz! - tu zaczął wykonywać marną imitację robo-tańca - Jestem Adrian Crabbe. Jestem bezmózgim orangutanem.

Nie mogąc się powstrzymać wybuchłam śmiechem. Syriusz nie wydawał się już być tym zdziwiony i mi wtórował. Po chwili wzięłam głęboki wdech i się wyprostowałam. Zerknęłam do kociołka sprawdzając czy wszystko idzie po mojej myśli.

- Tyle mogę dzisiaj zrobić - powiedziałam w końcu - Jutro znowu przyjadę. - dodałam podchodząc do drzwi.

- Jasne. - uśmiech nie zszedł mu z twarzy. Stał oparty jednym ramieniem o ścianę. W jego oczach błyskały radosne iskierki, gdy intensywnie się we mnie wpatrywał. - Do zobaczenia.

Nasze spojrzenia się spotkały. Brąz się zlał ze stalą. Nie oderwałam od niego wzroku przez dłuższą chwilę.

- Do zobaczenia - odpowiedziałam w końcu odwracając się. Dopóki drzwi się nie zamknęły czułam jego wzrok.

Nie potrafiłam zrozumieć paru rzeczy. Czemu na mojej twarzy przez cały czas widniał uśmiech? Dlaczego nie odwróciłam się i nie warknęłam na Blacka żeby przestał się gapić? Ale przede wszystkim: czemu to wszystko mi nie przeszkadzało?

Ale nie zrozumiałam tego aż do Walentynek.

Dzień w dzień przychodziłam do pokoju i krok po kroku dokańczałam eliksir. Zawsze przychodziła ze mną dwójka Gryfonów. Potter szybko się zmywał, ale Syriusz zawsze zostawał. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, a ja nawet nie zauważyłam kiedy się przed nim otworzyłam. Zwierzyłam mu się z moich problemów z rodziną i znajomymi oraz wielu innych.... A on opowiedział mi o ucieczce z domu. O oddaniu jakie jego rodzice kierowali w stronę Czarnego Pana. Milczałam wiedząc, że w moim domu jest tak samo. Przemilczałam też to, że wszyscy liczyli, że również to poprę.

14 lutego przy kociołku stałam już od rana. Nerwowo sprawdzałam czy wszystko się zgadza.

- Kolor? Prawidłowy. Gęstość? W porządku.... Ale ten zapach? Nie zgadza się! - przygryzłam wargę i mając nadzieję, że tym razem poczuję to, co powinnam, ponownie zaciągnęłam się oparami. Najpierw w nozdrza uderzył mnie zapach charakterystyczny dla ognia pod kociołkiem. Tak, eliksiry zdecydowanie są czymś, co mnie pociąga. Powoli przerodził się on w morską bryzę. Uwielbiałam przebywać w domku babci, nad morzem. Ale chwilę później wszystko inne zostało stłumione przez inną, bardzo intensywną woń; męskie perfumy. Nie znałam tego zapachu. I to mi się właśnie nie zgadzało. Gdy na początku roku przerabialiśmy Amortencję nigdy nie czułam niczego innego niż dwie pierwsze rzeczy. Teraz wyrywałam sobie włosy z głowy, bo na pewno coś pomyliłam w przygotowaniu.

- Ether, przestań się zamęczać - ktoś odwrócił mnie tyłem do kociołka. Spojrzałam w szare oczy Syriusza z zaciętością.

- Przestań się zamęczać? - powtórzyłam - Zrozum, Syriusz, ten eliksir może być szkodliwy! Jest najprawdopodobniej źle przygotowany, nie zgadza mi się zapach....

- Zapach tego eliksiru może się zmienić - wszedł mi w słowo Black. - A ty dobrze o tym wiesz.

Milczałam przez chwilę nie odrywając wzroku od jego twarzy.

- Nie powinniśmy go podawać - oznajmiłam w końcu. Syriusz westchnął.

- Mogę się go napić jeśli chcesz - odparł opierając się o stolik tuż obok.

- Naprawdę?

- Tak. Chociaż... - przygryzł wargę i stanął naprzeciwko mnie. Dzieliła nas tak mała odległość, że mogłabym policzyć włoski na jego brodzie. - I tak nie poczuję różnicy.

- Jak to nie poczujesz.... - tu urwałam. Amortencja wzbudzała zauroczenie w stosunku do osoby, która jest najbliżej. A skoro Black nie poczułby różnicy.... Wtedy poczułam jego usta na swoich. Były chłodne, ale słodkie i miękkie. Ogarnęło mnie poczucie gorąca rozsadzające mnie od środka. Zarzuciłam ręce na jego kark i oddałam pocałunek ze zdwojoną siłą wplatając palce w jego włosy. Jego dłonie zsunęły się na talię gdy przysunął mnie jeszcze bliżej. Nie zdołałam ukryć cichego westchnięcia gdy przygryzł moją wargę. Już rozumiałam czemu tyle dziewczyn chciało więcej. Czemu tyle z nich nie chciało go wypuścić z objęć. Syriusz Black całował nieziemsko i nawet ja musiałam to przyznać.

Oderwaliśmy się od siebie ciężko oddychając po minucie, godzinie, może roku. Brunet oparł swoje czoło o moje wpatrując się w moje oczy z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Widzisz? Przestań się zamęczać, i daj sobie spokój z tym eliksirem. Zapach zawsze może się zmienić. Idź lepiej odpocząć do dormitorium. - to powiedziawszy mrugnął do mnie i wyszedł z pokoju pozostawiając po sobie delikatny zapach perfum. Zmarszczyłam brwi zaciągając się nim. Podeszłam do kociołka ponownie analizując jego woń. Po chwili odsunęłam się.

Syriusz miał rację.

Eliksir był dobry.

A ja już wiedziałam czyje perfumy czułam.

***

Zanurzyłam się w zimnej wodzie ściskając szkło w ręku. Starałam się odsunąć od siebie wspomnienie każdego pocałunku, spotkania, bliższej styczności.

Niedoczekanie.

Łzy kłębiły mi się w oczach, gdyż po każdej próbie zapomnienia wydarzenia z przeszłości powracały do mnie ze zdwojoną siłą. Wcześniej miałam jeszcze nadzieję, że poradzę sobie w inny sposób niż głębokie rany. Ale tylko ból mógł mi to zapewnić.

Uniosłam drżącą rękę w górę i przesunęłam ostrzem po nadgarstku. Zacisnęłam zęby, z całej siły starając się nie wydać żadnego odgłosu, ale cichy jęk mimo wszystko wyrwał mi się z gardła. Przymknęłam powieki czując ciepłą ciecz spływającą po mojej ręce. Przed oczami natychmiast stanęła mi jego twarz: roześmiana, pełna pewności siebie. Przygryzłam wargę ponownie unosząc dłoń. Za mało. Nie pomaga....

To myśląc ponowiłam ruch.

***

- Przeklęci Gryfoni! Co oni sobie myślą?! To niedopuszczalne, żeby zrobili coś takiego NAM!! - jęk Victorie rozdarł korytarz. Dziewczyna uporczywie próbowała zasłonić chustą twarz, na której widniał wdzięczny napis: KRÓLOWA LIZIDUP.

- Tak, to okropne! - odpowiedziała Kathrine z podobnym napisem. Z całej siły usiłowałam utrzymać kamienną twarz na ich widok. Ale sam fakt, że wyglądają tak dzięki mnie... Straszliwa satysfakcja. Na początku miałam wątpliwości, ale teraz ani trochę nie żałowałam, że wykorzystałam ten kawał ze strony Huncwotów.

- Och, dziewczyny, nawet nie wiecie jak wam współczuję! - zawołał idący obok Evan Rosier z nutką dramaturgii w głosie.

- Masz rację, Evan. Tak ogromne nieszczęście... - dodał Adrian Crabbe, który nie opuszczał nas, a dokładniej mnie, ani na krok. - Chociaż bardziej mnie zastanawia dlaczego nawet nie tknęli Ether...

Poczułam przechodzący po moich plecach dreszcz, lecz szybko ukryłam strach machając lekceważąco ręką.

- Najwyraźniej sobie odpuścili - odparłam. Każdy z nich spojrzał na mnie z lekkim niedowierzaniem, ale zbytnio się tym nie przejęłam. Usłyszałam cichy gwizd dochodzący z bocznego korytarza. Nie byłam w stanie powstrzymać unoszącego się w górę kącika ust. Zatrzymałam się w półkroku uderzając się w głowę ręką.

- O rany! - krzyknęłam - Znowu zapomniałam pióra! Idźcie na to śniadanie, ja się cofnę do dormitorium i zaraz do was dojdę. - dodałam, niby niechętnie.

- Oj, przestań, pożyczę ci. Mam dwa - odparła Victorie przewracając oczami. Przeklęłam w myślach jej upartość.

- Wiesz, ja jednak wrócę po swoje. Jestem przyzwyczajona.... - Dziewczyna westchnęła z politowaniem.

- A rób ty sobie co chcesz! Ja jestem głodna, a za pół godziny koniec śniadania - mrucząc coś pod nosem odwróciła się na pięcie. Reszta spoglądała to na mnie, to na nią z powątpieniem.

- Idźcie - zachęciłam ich - Niedługo do was dołączę.

To ich chyba przekonało. Patrząc jak odchodzą wolnym krokiem popędzałam ich co chwilę w myślach. Po jakimś czasie w końcu zniknęli za rogiem. Gdy tylko to się stało, czyjaś dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku i wciągnęła mnie w boczny korytarz. Zostałam przyparta do ściany i niemal natychmiast poczułam znajome usta na swoich. W nozdrza uderzył mnie charakterystyczny zapach perfum. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem i jeszcze mocniej na niego naparłam. Zarzuciłam ręce na jego kark i przyciągnęłam jeszcze bliżej siebie. Westchnęłam cicho gdy chłopak przygryzł moją wargę i wsunął język do moich ust. Jego dłonie zsuwały się coraz niżej. Wplątałam place w jego włosy pociągając za ciemne kosmyki. W pewnym momencie brunet oderwał się od moich ust i przyległ do mojej szyi. Jęknęłam kiedy przyssał lekko skórę i przejechał językiem po gotowej malince. Zrobiwszy to ponownie wpił się w moje wargi, na co odpowiedziałam z równie wielkim entuzjazmem.

- Już myślałem, że nigdy nie odejdą - wymamrotał między pocałunkami, na co na mojej twarzy pojawił się rozbawiony uśmiech.

- Tak, ja te... - gwałtownie pisnęłam gdy chłopak uniósł mnie za uda i oplotłam jego biodra nogami. Nasze usta ponownie się złączyły, a języki współgrały. Pożądanie w mnie rosło, a ja nie miałam najmniejszego zamiaru tego powstrzymywać. Jego dłonie powoli wsuwały się pod bluzkę....

- ŁAPA! GDZIE TY.... O! Tu jesteś! -tuż obok nas rozległ się pełen entuzjazmy głos Pottera. Syriusz warknął coś pod nosem, a ja szybko schyliłam głowę urywając twarz i godło Slitherinu kurtyną włosów - I w końcu znalazłeś sobie dzie.... Lennox?

Zamarłam w bezruchu. Nie mógł się dowiedzieć. Wszystko by się zawaliło..... Syriusz uratował jednak sytuację rozbawionym śmiechem.

- Naprawdę James? Myślałeś, że zniżę się do takiego poziomu? Przecież nie umawiam się ze Ślizgonkami! A już tym bardziej nie z Lennox! - mimo, iż wiedziałam, że to gra, ścisnęłam mocniej jego dłoń. Dalej lekko drażnił mnie ten temat.

- Och... No tak - wyczułam jak Potter się lekko zawstydził - Wybacz, pomyliłem cię. Macie strasznie podobne... włosy. Tak. - uniosłam brwi, czego nie mógł zobaczyć, ale nic nie powiedziałam - To jak, Black? Idziesz?

- Daj mi chwilę, zaraz dołączę - odparł brunet. Sądząc po odgłosach kroków Gryfon się oddalił. Odrzuciłam włosy za ramię i ześlizgnęłam się z bioder chłopaka na ziemię. Gdy się wyprostowałam zaplotłam ręce na piersiach i obrzuciłam go ostrym spojrzeniem.

- Dalej mu nie powiedziałeś?

- Nie było okazji - podrapał się po karku, lekko zawstydzony.

- Syriusz, to już trwa miesiąc! Nie będziemy mogli się wiecznie ukrywać! W końcu ktoś to odkryje, i znając życie, będziesz musiał wybierać. - tu przerwałam na chwilę mrugając szybko, by pozbyć się łez - Nie trudno domyślić się kogo odrzucisz.

Spuściłam głowę na tę myśl. Nieświadomie powiedziałam wiele prawdy. Ta sielanka nie będzie trwać wiecznie. W końcu przyjdzie czas na wybór...

Widząc mój smutek chłopak od razu wziął mnie w objęcia.

-Nie mów tak - szepnął - Zawsze znajdzie się jakieś wyjście. A ja nie mam najmniejszego zamiaru wybierać między tobą, a przyjaciółmi.

Uniosłam głowę próbując wyczytać choć odrobinę kłamstwa z jego oczu. Lecz nie znalazłam go. Poczułam pewnego rodzaju ulgę. Damy radę. Jakoś, ale damy.

- Musimy się już zbierać - powiedziałam po chwili - Na Merlina, miałam jedynie wrócić się do dormitorium po głupie pióro!

Syriusz zaśmiał się na moje słowa i pocałował krótko.

- Idź pierwsza - odpowiedział tylko opierając się o ścianę - Wejdę kilka minut po tobie.

Pokiwałam głową i posyłając mu ostatni uśmiech ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Szłam szybkim krokiem po drodze poprawiając poplątane włosy i pozgniatane ubrania. Dotarłam do stołu Węży zamyślona.

- I co, masz to pióro? - zapytała Victorie gdy tylko opadłam na swoje miejsce.

- Co? - zapytałam wyrwana z rozmyśleń. Moje współlokatorki spojrzały na siebie i równocześnie przewróciły oczami.

- Obudź się dziewczyno! Wróciłaś się po pióro! - zawołała Kathrine podnosząc na mnie wzrok. Na mój widok uniosła brwi ze zdziwieniem - Na Merlina, co ci się stało? - zachichotała. Schyliłam głowę i szybko zorientowałam się o co im chodzi. Mimo wcześniejszych prób doprowadzenia się do porządku moje ubranie wyglądało, jak zmielone w maszynce, a włosy były potargane.

- Ojeju! - zachichotała Victorie - Kto ci to zrobił?

Podążyłam za jej wzrokiem i momentalnie pobladlam. Cholera, zapomniałam o tej malince!

- No ja.... Nadziałam się na pióro i....

- Jasne. A pióro ma zęby - Kathrine przewróciła oczami - Nie nabierzesz nas! Spójrz na siebie: twoje ubrania są pogniecione, włosy poplątane, a szminka rozmazana. I do tego ta malinka! To wszystko wskazuje na jedno - zmrużyła oczy i pochyliła się w moją stronę - Masz...

- Problemy z równowagą! - dokończyłam szybko - Wiesz, weszłam do pokoju, potknęłam się i wylądowałam w łóżku. Ale zaplątałam się w kołdrę i spadłam na podłogę nadziewając się na pióro. Po tym wszystkim chciałam poprawić makijaż... ale ręka mi drgnęła i wyjechałam szminką trochę za wysoko. Spróbowałam to zmazać... ale efekt widzisz przed sobą - dokończyłam lekko kulawo. Jestem genialna. Taka historyjka na zawołanie? I do tego tak prawdopodobna? To nie lada wyczyn! Vic zmarszczyła brwi patrząc na mnie z ukosa.

- Dlaczego zalatuje od ciebie męskimi perfumami? - zapytała, a ja zamarłam na chwilę. Cholera jasna! Jak ja się teraz z tego wykaraskam?

- Um... Spotkałam Avery'ego po drodze - powiedziałam szybko. Kat uniosła wyzywająco brew.

- Ale Avery siedzi tam - wskazała na drugi koniec stołu, gdzie siedział wspomniany chłopak. Przygryzłam lekko wargę.

- Cóż, ja go spotkałam w lochach - odpowiedziałam pewnie. W tym momencie przez wrota Wielkiej Sali wszedł Black. Zmrużyłam oczy i jednocześnie dotykając czerwonego śladu na szyi spojrzałam na niego wściekle dając mu do zrozumienia, że ma przesrane za to, co zrobił. Ten widząc o co mi chodzi wyszczerzył tylko żeby w uśmiechu i mrugnął do mnie siadając przy stole Gryfonów. Prychnęłam pod nosem, a Victorie widząc tę całą sytuację spojrzała na mnie badawczo.

- Uznajmy, że ci wierzę. - Odparła po chwili - O co chodzi z tym Blackiem?

- Co? - zapytałam, lecz po chwili zrozumiałam, że musiała zauważyć moje wściekłe spojrzenia - A, to nic. Po prostu to okropne, że okazali nam taką zniewagę robiąc coś takiego z waszymi twarzami - odpowiedziałam pierwszym lepszym argumentem, który przyszedł mi do głowy. Dziewczyna energicznie pokiwała głową.

- Tak, masz rację. Mam nadzieję zemścić się na nich jutro, w Hogsmade. - odpowiedziała z złośliwym uśmieszkiem na twarzy.

- Co? Jutro Hogsmade? - zapytałam robiąc wielkie oczy. Vic strzeliła sobie facepalma.

- Dziewczyno, w jakim świecie ty żyjesz! - zawołała. - Jutro ostatnie wyjście przed Wielkanocą!

- Och, dobrze wiedzieć - mruknęłam - Ale nie mam zbytniej ocho....

- A ty idziesz tam razem ze mną - dodała przerywając mi w połowie zdania. Chciałam się spierać, ale jej stanowcze spojrzenie mówiło samo za siebie. Tak więc, nie mając większego wyboru, następnego ranka posłusznie ubrałam ciepłą kurtkę, puchate nauszniki i szalik po czym razem z dziewczynami ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. Wyszłyśmy z lochów, a przed nami ukazała się sala pełna uczniów. Stanęłyśmy w długiej kolejce ciągnącej się na zewnątrz.

- ...jak Lennox? - usłyszałam z ust osoby stojącej krok od nas. Zauważyłam rozczochrane włosy i okulary Pottera, a tuż obok niego bruneta z delikatnym zarostem i szarymi oczami z maską obojętności na twarzy. Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się w górę. Już miałam rzucić jakąś uwagę, dzięki której by mnie dostrzegł, kiedy usłyszałam odpowiedź.

- Ona? To zabawka. Nic dla mnie nie znaczy - prychnął Syriusz, a ja usłyszałam jak moje serce pęka na dwoje.

- Dobrze wiedzieć - powiedziałam chłodno, na co obydwaj się odwrócili. Na twarzy Blacka odmalowało się wiele emocji: zdziwienie, ledwo zauważalne szczęście aż w końcu zrozumienie i przerażenie.

- Ether, to nie tak.... - zaczął, ale ja już nie słuchałam. Przetarłam się przez tłum ignorując jego nawoływania.

Biegłam przed siebie, a obraz rozmazywał mi się przed oczami. Szare ściany zamku zlewały się w jedność. Kolejno na ziemię spadały zielony szalik ze srebrnym wężem przy końcu, czarna kurtka i puchate nauszniki.

Płakałam.

Dlaczego?

W głowie cały czas dudniło mi kilka słów wypowiedzianych przez ukochanego chłopaka...

***

Moje nadgarstki były już całe czerwone.  Nie powstrzymywałam łez; ani bólu, ani smutku.

Myliłam się.

Nic nie pomoże mi zapomnieć.

Cały czas nękały mnie wspomnienia zaledwie sprzed pół godziny. Te same pytania bez odpowiedzi powracały jak echo. Co zrobiłam źle? Dlaczego mnie odrzucił? Czemu kłamał mi w żywe oczy?

Drżącą ręka opadła z pluskiem do lekko zabarwionej krwią wody gdy zaniosłam się głośnym szlochem. Nie powinnam się tym tak przejmować, ale to było ponad moje nerwy. Myślałam, że mam w nim oparcie. Że mogę liczyć na niego w każdej chwili i zawsze mi pomoże. Ale.... Byłam tylko zabawką. Kolejną dziewczyną, która naiwnie wierzyła, że jednak jest tą jedyną. Że jest dla niego kimś.

Zacisnęłam zęby i ponownie uniosłam dłoń. Kierując ostrze w dół wbiłam szkło głęboko w rękę. Krew wytrysnęła. Woda przybrała kolor głębokiej czerwieni. Palce rozluźniły swój uścisk, a głowa opadła gdy poczułam gwałtowną falę słabości. Najwyraźniej przebiłam naczynie krwionośne.

Przed oczami pojawiły mi się mroczki, a powieki powoli opadły. Ale się tym nie przejęłam. I tak mnie uratują.....

Ale nawet nie wiedziała, jak się myliła.

Był pochmurny, szary dzień. Z nieba lał się deszcz, a chmury przybrały granatowy kolor. Na błoniach Hogwartu zebrał się tłum uczniów i nauczycieli. W pierwszym rzędzie stali najbliżsi zmarłej Ether Lennox: jej rodzice, przyjaciele ze Slitherinu i, o dziwo, piątka gryfonów.

Jej współlokatorki czuły żal i zawód. Bo kto im teraz pomoże w nauce? Kto będzie cały czas marudził nad uchem i kazał się przymknąć?

Lily Evans patrząc na jej grób była przygnębiona. Często rozmawiały i razem śmiały się z wygłupów Huncwotów. Najczęściej w bibliotece, gdzie były same. Teraz nikt jej nie zrozumie. Nie będzie już rozmów o nauce, eliksirach, czy nawet takich pierdołach jak to, że Syriusz Black zerwał z Dorcas Mendowes. Bo już więcej nie spotka Ether w bibliotece.

Remus Lupin i Peter Pettigrew jej nie znali. Wiedzieli, że im pomogła. Wiedzieli też, kto zamieszał w głowie ich przyjacielowi. Stali tam tylko aby wesprzeć Łapę.

James Potter żałował. Żałował, że był dla niej taki oschły. Black wszystko mu powiedział - ale było już za późno. Ona już biegła do łazienki, gdzie wszystko zakończyła.

Syriusz Black czuł chyba najwięcej. Smutek, żal, rozpacz, ból - długo by wymieniać. To przez niego. Przez strach - strach przed reakcją przyjaciół na to, z kim się spotyka. Przez głupi przypadek. Najzwyklejsze niedopowiedzenie. Wiedział, że to wspomnienie będzie go nękało do końca życia.

Syriusz nigdy nie mógł zrozumieć dlaczego dni wycieczki do Hogsmade zawsze są tymi najchłodniejszymi. Nie miał najmniejszej ochoty wychodzić z łóżka tego dnia; chciało mu się spać, poza tym jego głowę zaprzątały inne sprawy. Ether miała rację. Kiedyś będzie musiał zdecydować. Ale głęboko wierzył, że da się to jakiś obejść. Nie miał najmniejszego zamiaru odtrącać żadnej z stron.

- Syriusz, rusz dupę z tego łóżka! Idziemy do Hogsmade! - usłyszał krzyk Rogacza przy uchu. Mruknął coś pod nosem i przewrócił się na drugą stronę. Stało się to, czego się spodziewał; na jego głowie wyładowało wiadro lodowatej wody. Mimo, iż wielokrotnie się to zdarzało i był na to gotowy, podskoczył. Obrzucił okularnika wściekłym spojrzeniem, po czym powlókł się do łazienki. 

Podczas gdy reszta jego przyjaciół idąc przez zamek głośno śmiała się i rozmawiała on szedł z głową w chmurach. Nie reagował na zaczepki, pytania i nawet propozycje zaprowadzenia do Skrzydła Szpitalnego, gdyż "To, że się nie odzywa, musi być spowodowane jakąś przeraźliwą chorobą". Gdy stanęli przed drzwiami wyjściowymi ktoś (tak, mowa tu o Rogaczu) z całej siły wbił mu łokieć w brzuch wyrywając tym samym z rozmyśleń.

- Co tam u twojej nowej dziewczyny, Łapo? - zapytał James podczas, gdy Black rozmasowywał sobie obolały bok. - U tej, co miała włosy jak Lennox?

Zmartwiło go lekko to porównanie, ale nie okazał tego; przybrał maskę obojętności i kpiącym głosem odpowiedział na pytanie przyjaciela.

- Ona? To zabawka. Nic dla mnie nie znaczy - prychnął, aby nadać swojej wypowiedzi realizmu. W rzeczywistości jego serce rozrywało się z każdym kolejnym słowem. Męczyła go świadomość, że tak naprawdę nie opisywał nimi jakieś losowej dziewczyny, tylko Ether.

- Dobrze wiedzieć - usłyszał chłodny głos za sobą. Odwrócił się gwałtownie. Na widok swojej dziewczyny miał ogromną ochotę się uśmiechnąć, ale po chwili dotarło do niego znaczenie tych słów. Najwyraźniej usłyszała fragment ich rozmowy. Z jej perspektywy wszystko wyglądało jednoznacznie....

- Ether, to nie tak.... - zaczął, ale ona już nie słuchała. Odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie. Nie zaważając na zdziwienie innych ruszył biegiem z nią. Słyszał jej szloch. Jej kroki.

Ale się spóźnił.

Gdy pół godziny później znalazł ją z pomocą nauczycieli nie było szans na uratowanie jej życia.

Już z niej upłynęło.....

Syriusz starał się stłumić łzy na wspomnienie jej ciała leżącego w wannie. Tłum zaczął się rozchodzić, ale Łapa dalej stał wpatrując się w czarny marmur. Próbował zrozumieć. Stłumić ból. Próbował zapomnieć. Ale nie było jak.

- Chodźmy Łapo - powiedział cicho James kładąc mu rękę na ramieniu - Ona jest już w lepszym świecie. Jest szczęśliwa.

Syriusz szczerze w to wątpił. Ether wielokrotnie powtarzała, że jest szczęśliwa tylko gdy jest sobą. A nie grała tylko przy nim. Podczas ich nocnych spotkań i rozmów.

- Idźcie. Zaraz do was dołączę - powiedział tylko. Jego przyjaciele bez słowa odeszli w stronę zamku. Został sam.

Wolnym krokiem podszedł do eleganckiej płyty, gdzie złotymi literami wypisane było imię i nazwisko Ether wraz z dwoma datami. Klęknął i położył dłoń na marmurze. Czuł rozrywający ból za każdym razem gdy przez jego głowę przepłynęła myśl, że tylko taki kontakt mu pozostał - dotykanie zimnego kamienia i wpatrywanie się w ruchome zdjęcie roześmianej blondynki. Już nigdy jej nie obejmie, nie pocałuje. Nie będą się razem śmiać. Nie będą przesiadywać w ich ulubionym pokoju i rozmawiać o błahych sprawach. Bo jej już nie ma.

Właśnie wtedy Syriusz Black podjął decyzję.

Tego samego dnia skoczył z Wieży Astronomicznej.

Tego samego dnia znowu zobaczył Ether.

Wiele osób nie potrafiło tego zrozumieć.

Nie zrozumiały tego jego fanki. Czemu to zrobił? Dlaczego wybrał ją, a nie je? Na to pytanie nie poznały już odpowiedzi.

Nie zrozumieli tego Gryfoni. Zginąć dla Ślizgonki? Przecież to wróg! A oni się nie znosili....

Ale najważniejsze dla niego było to, że zrozumieli to jego przyjaciele.

On ją kochał. Nie potrafił bez niej żyć.

A teraz są razem.

I już nie muszą grać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top