Rozdział 15: w cztery oczy
Kilka minut przed osiemnastą zaparkowałem na placu, gdzie umówiłem się z Markiem. Kręciliśmy tu kiedyś nawet filmy, więc wiem, że chłopak nie będzie miał problemu, aby tu trafić.
Zgasiłem silnik i wysiadłem z auta. Przeszedłem na jego przód i oparłem się pośladkami o białą maskę Mercedesa. Założyłem kaptur kurtki, która należy do mojego chłopaka. Zostawił ją u mnie i zabrały mi moją zieloną. A wszystko dlatego, że nie chciałem mu jej dodać, a było zimno, więc nie mógł pojechać do siebie bez kurtki, więc zabrał mi moją.
Poprawiłem na ciele materiał biało - czarnej kurtki. Kaptur mi się lekko zsunął, więc nasunąłem go dosłownie na twarz. Wyjąłem telefon z kieszeni i zrobiłem sobie zdjęcie i wysłałem je do Daniela, aby pokazać, że mam na sobie jego kurtkę.
Zapiąłem suwak do połowy i stałem oparty o auto, czekając na Marka.
Kilka chwil później zobaczyłem światła samochodu. Wziąłem głęboki oddech. Zupełnie nie miałem ochoty na to spotkanie z Markiem.
Nagle w kieszeni wymacałem jakąś paczkę. Wyjąłem ją i zobaczyłem, że to papierosy. No tak. Zdarzało mu się popalać, ale w oczy mi się w życiu nie przyzna.
— Cześć — rzucił Marek, gdy zaparkował obok mnie i wysiadł z auta.
— Hej — podałem mu rękę. Zdziwił go ten gest, widziałem to. Ale uścisnął moją dłoń i uśmiechnął się lekko. Nie wiem czego oczekiwał. Że go przytulę? Wolne żarty.
— Cieszę się, że zgodziłeś się ze mną zobaczyć — szepnął, gdy zabrałem mu moją rękę.
— Więc po co chciałeś się spotkać? — włożyłem dłonie do kieszeni i popatrzyłem na niego uważnie. Nie wyglądał dobrze. Miał straszne wory pod oczami, wyglądał jakby nie spał kilka dni i był dość blady
— Chciałem cię przeprosić — oznajmił. — To wszystko nie powinno tak wyglądać... Nie...
— Jeśli mam być szczery, to nie mam ochoty do tego wracać, Marek — powiedziałem, patrząc mu w oczy. — Dla mnie to już zamknięty rozdział. Zostawiłem to za sobą. I tobie też radzę to zrobić, Marek — poradziłem. Muszę pozbyć się nawyku powtarzania jego imienia.
— Nie chcę, bo... Ja naprawdę cię kocham i... — przerwał mu mój kpiący śmiech.
— Kochasz? Ty mnie? — zakpiłem. — Zdradzałeś mnie! — podniosłem głos. — Kilka miesięcy mnie okłamywałeś i zdradzałeś! I to jest twoim zdaniem miłość? Tak ją okazujesz? Trochę nietrafione, nie sądzisz?
— Wiem, jak to wygląda, Łukasz — powiedział cicho. — I wiem, że uważasz mnie za strasznego złamasa, ale... Ja naprawdę cię kocham, a tamto to... To najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłem.
— To już nie ma znaczenia — stwierdziłem. — To co było już nie wróci. Czasu nie cofniesz. Ja zostawiłem to za sobą i tobie też radzę to zrobić — wzruszyłem ramionami. Marek popatrzył na mnie w milczeniu przez chwilę i oparł się o auto tuż przy mnie. Odsunąłem się trochę i popatrzyłem przed siebie.
— Jesteś szczęśliwy? — szepnął. Spojrzałem na niego marszcząc brwi.
— Z Danielem czy ogólnie? — podniosłem się z maski auta i stanąłem przed chłopakiem.
— Ogólnie.
— Tak. Jestem — uśmiechnąłem się. — Wszystko mi się układa, tak jak bym chciał — odparłem. — A ty? Jak ci się układa z Natanem?
— To tylko... Luźna znajomość — wzruszył ramionami.
— Wydawało mi się, że Natan jest tobą zauroczony — powiedziałem.
— Bo jest, ale... Uczucie tylko z jednej strony nie wystarczy, prawda? — zapytał, patrząc mi w oczy.
— Tak. Prawda. Dlatego my już nie jesteśmy razem — oznajmiłem. — Bo możesz mi wmawiać teraz, tak jak wmawiałeś mi, jak byliśmy razem, że mnie kochasz... Ale obaj wiemy, że to nie jest prawda. Nigdy mnie tak naprawdę nie kochałeś... Może na początku byłeś zauroczony — mówiłem, patrząc mu prosto w oczy. — Ale potem co? Zakochałeś się w niej? Czy czego ci brakowało?
— Po prostu byłem głupi. Bardzo głupi — podszedł do mnie i położył dłonie na mojej klatce piersiowej. Spojrzałem najpierw na jego dłonie, a potem w jego oczy i uniosłem brwi.
— Czasu nie cofniesz — powiedziałem, robiąc krok w tył.
— Ale błędy można naprawić — uśmiechnął się lekko.
— Nie każdy błąd da się naprawić i ja nie chcę nic z tobą naprawiać — założyłem ręce na piersi.
— Łukasz, posłuchaj... — znowu do mnie podszedł, ale tym razem mnie nie dotknął. — Mam świadomość, że bardzo cię zraniłem, że złamałem ci serce, ale... Chciałbym to naprawić — wyszeptał. — Więc, jeśli mi na to pozwolisz...
— Chyba sobie jaja robisz — włożyłem ręce do kieszeni kurtki. — Nic nie będziemy naprawiać, Marek. Daniel mi już pomógł wszystko naprawić. I ciebie do tego nie potrzebuję... Jeśli nie masz nic więcej do powiedzenia, to ja jadę do domu — minąłem go i zacząłem podchodzić do auta od strony kierowcy.
— Poczekaj — zatrzymał mnie, a ja się odwróciłem w jego stronę. W ręce już miałem kluczyki od auta.
— Co? — mruknąłem zrezygnowany.
— Nie pożegnasz się ze mną? — Marek podszedł do mnie, zatrzymując się kilka centymetrów od mojego ciała. Spojrzałem mu ze znudzeniem w oczy.
— Żegnaj, Marek — powiedziałem cicho, a on się tylko uśmiechnął.
— Nie to miałem na myśli — szepnął i dosłownie rzucił się na mnie, przyciskając usta do moich warg.
W pierwszej chwili chciałem go odepchnąć. Nie chciałem żeby mnie całował, aby był tak blisko. Skąd ja mam wiedzieć, co on robił i co miał w ustach wcześniej?!
Ale nie odepchnąłem go, bo jest coś, co zaboli go bardziej. Moja bierność.
Nie oddałem pocałunku. Stałem sztywno, ręce miałem spuszczone wzdłuż ciała. Nie przymknąłem oczu. Czekałem aż on się odsunie.
Ale Marek coraz mocniej obejmował ramionami moją szyję i napierał na moje usta. Chyba liczył, że w końcu oddam pocałunek. Ale nie było takiej opcji.
Wiem, że powinienem go odepchnąć i Daniel się wścieknie, jak się o tym dowie, ale miałem pierdoloną satysfakcję, bo gdy Marek się ode mnie odsunął, miał łzy w oczach.
— Mogłeś mi dać ten ostatni pocałunek — wyszeptał, a jego głos się lekko załamał.
— Nie... Nie jestem tobą, nie zdradzam — mruknąłem i otworzyłem sobie drzwi od auta.
— Kiedy ty się taki stałeś? — zapytał, a jego głos drżał.
— Kiedy mój chłopak złamał mi serce zdradzając mnie na prawo i lewo — nawet na niego nie patrzyłem, mówiąc to. Chciałem go zranić, dlatego zachowywałem się w ten sposób. To zupełnie nie w moim stylu, traktować go tak. Ale zasłużył na to.
Odpaliłem silnik, zapaliłem światła i ruszyłem w drogę do domu.
Już miałem wyrzuty sumienia przez to, że pozwoliłem Markowi na ten buziak. Nie powinienem był. Powinienem go odepchnąć i darować sobie te zagrywki.
Wiem, że Daniel mimo, że będzie rozumiał czemu to zrobiłem, to i tak będzie na mnie zły. On nienawidził takich sytuacji. I nie tolerował takich rzeczy w związku. Jesteś ze mną, tylko ja cię mogę całować.
I miał rację. Całkowicie się z nim zgadzam. Stąd moje wyrzuty sumienia. Bo wiem, że mój chłopak będzie na mnie zły.
Jadąc do domu, wybrałem jego numer. Obiecałem mu, że zadzwonię jak będę wracał.
— I jak? — zapytał, jak tylko przyjął połączenie.
— Szczegóły ci opowiem jak się zobaczymy... Kochanie, zrobiłem coś głupiego... Coś bardzo, bardzo głupiego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top