1

    Karetka jechała na sygnale z ogromną prędkością. Mrok pogrążonego w ciemności miasta rozświetlała niebieska syrena ambulansu. Spokój śpiących już mieszkańców został na chwilę przerwany przez głośny dźwięk przejeżdżającego pogotowia. Parę sekund później znowu panowała cisza wraz z czernią nocy. Ludzie mogli dalej, w niezakłóconej niczym sennej harmonii, oddać się w objęcia Morfeusza. Taką okazję miało bardzo wielu, lecz dla załogi karetki ta noc przyniosła wiele zmartwień. Gdy niemal całe miasto spało, trójka ratowników toczyła wielki wyścig z samą śmiercią, a co gorsza, przegrywała tę batalię.
— Ciśnienie spada! — Krzyknął najstarszy z nich. — Za duży ubytek krwi, oby w szpitalu mieli spory zapas.
— Co ci nastolatkowie mają teraz w głowie? Skakać z wiaduktu w środku nocy, co za głupota — denerwował się drugi.
— Zamknij się — odpowiedział starszy. — Tracimy pacjenta. Nie czas na twoje komentarze.
— To i tak cud, że jeszcze żyje. Za jakieś dwie minuty będziemy na miejscu, załoga szpitala już czeka. Mają przygotowaną salę operacyjną.
— Świetnie, ale zaraz będzie bardziej potrzebne miejsce w kostnicy, niż nawet najlepszy chirurg. Obszerny krwotok wewnętrzny oraz złamane obie nogi i prawa ręka, podejrzewam też wstrząs mózgu — przeanalizował trzeci, po chwili ekran wskazał brak akcji serca. Rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk.
— Cholera, umiera — zawołał ratownik.
— Adrenalina! Dawać adrenalinę — rozkazał najstarszy.

Kolejne minuty minęły bardzo szybko. Ambulans zatrzymał się przy szpitalu dokładnie, gdy zegar na kościelnej wieży po drugiej stronie ulicy wskazywał drugą w nocy. Miejsce, gdzie przed chwilą panowała niepokojąca cisza, wypełniło się krzykami. Zdawać się mogło, że walka o życie trwa w najlepsze i pod żadnym pozorem nie jest przegrana, lecz parę minut potem lekarz stwierdził śmierć. "Czas zgonu: druga dziesięć. Niech ktoś powiadomi rodzinę", powiedział zrezygnowany. Zawsze ciężko było mu się pogodzić ze śmiercią, ale odejście tak młodej osoby bolało szczególnie. Usiadłszy na krześle szpitalnego korytarza, lekarz postanowił zaczekać na rodziców zmarłego dzieciaka. Tak to wyglądało. Najpierw pojawiali się rodzice, potem najbliżsi przyjaciele, a na końcu policja. Zazwyczaj jednak pacjent przeżywał, a rodzina mogła po paru dniach wyjść wraz z nim ze szpitala z uśmiechem na twarzy. Niestety dzisiejsza ofiara nie miała tyle szczęścia. Upadek z jedenastu metrów musiał tak się skończyć. Doktor Sal wiedział, że tej nocy szpital będzie światkiem wielu łez. Pielęgniarka, towarzysząca mu przy ostatniej próbie uratowania życia młodej istocie, która według lekarza była już w niebie, usiadła obok.
— Znalazłam to w kieszeni... — Powiedziała, pokazując zdjęcie zakochanej pary. — Myślę, że powinniśmy  dać to rodzinie, zanim ciało trafi w ręce policyjnego patologa. Wiesz, jacy są czasem gliniarze.
— Wezmą to za istotny dowód i trafi ono do ich archiwum. Przekaże zdjęcie rodzinie, albo tej drugiej osobie z fotografii — stwierdził lekarz — To chyba było ich ostatnie zdjęcie.

Na odwrocie ktoś napisał "Tylko trzy rzeczy są niekończone: wszechświat, ludzka głupota oraz moja miłość do Ciebie. Choć pewien jestem tylko tego ostatniego". Dalej znajdowała się data sprzed tygodnia. Doktor Sal podziwiał piękno cytatu, lecz wiedział, że wielka miłość tej dwójki dobiegła końca. Mając łzy w oczach, chciał udać się w bardziej ustronne miejsce, lecz wtedy coś zobaczył. Na holu szpitala - niczym duch – pojawiła się druga osoba z zdjęcia. Lekarz postanowił przekazać jej złe wieści. Parę chwil później szpitalną ciszę zakłócił krzyk rozpaczy, a następnie niekończący się szloch.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top