♚ Zarząd「2」

C a m i l a

— Hej! — Słyszę głos swojej przyjaciółki. — Camila, do cholery! 

Powoli unoszę głowę znad ekranu komputera, aby dostrzec truchtającą do mnie sylwetkę kobiety. Unoszę pytająco brew, kiedy zatrzymuje się przy biurku, które poniekąd dzielimy, a mimo to nic nie mówi.

— Co się stało? — Jestem znudzona. Siedziałam część dnia nad poprawkami jednego z wywiadów, bo musiałam spłacić innej koleżance dług. To był dramat.

Normani bierze kilka głębokich oddechów, jakby pokonała nie wiadomo jaką odległość. Wzdycham na to cicho, czekając cierpliwie, aż powie mi, o co właściwie jej chodziło. 

Ostatecznie przerzuca część włosów w tył jednym ruchem głowy — to coś, co jest u niej bardzo charakterystyczne. Co więcej, przeważnie wykonuje go, zanim zaczyna streszczać mi jakieś interesujące nowinki. To już na samym starcie zwraca moją uwagę.

Oczywiście to nic dziwnego, że chodzi o plotki — co trochę ironiczne, pracujemy w redakcji, w której kilka działów zajmuje się tego typu domysłami na temat celebrytów. I chociaż MCJ Publisher wśród internautów jest uważany za solidne źródło informacji, przynajmniej w dużej liczbie przypadków, tutaj również wydarzają się dziwaczne sytuacje.

— Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że chciałabyś w końcu przeprowadzić porządny wywiad? — Kiwam głową po tym, jak na nowo się do niej zwracam, obracając się wcześniej odpowiednio na fotelu, który zajmuję. — Cóż, może ktoś szepnął słówko bądź dwa Angelice z 14 piętra, że jesteś solidnym kandydatem, aby dobrze wykonać robotę.

Moje oczy rozszerzają się, a ciało nawet nie drga o minimetr. Cholera, co ona zrobiła?

— Normani — używam jej pełnego imienia, co rzadko się zdarza. — Coś ty zrobiła?

Kobieta uśmiecha się do mnie szeroko i znowu zarzuca włosami, patrząc przelotnie na zegarek znajdujący się na lewym nadgarstku. Ja za to wciąż wpatruję się w nią z chęcią mordu. Prawdziwego mordu. Bo co jeśli dostanę naganę za to, że pcham się nie do swoich obowiązków?

Reaguję tak, ponieważ od momentu zatrudnienia nie dostałam możliwości, aby zrobić coś naprawdę solidnego. I teraz, gdy taka okazja jest dla mnie w ogóle brana pod uwagę, zaczynam się stresować, bo co, jeśli rzeczywiście kiepsko wypadnę? Może poślą mnie po wywiadzie do kompletnie innego działu? Może nie zrobię przeprowadzę rozmowy z potencjalnym klientem wystarczająco dokładnie? Albo nie zastosuję się do wytycznych?

Tutaj jest zbyt wiele pytań, abym mogła prawdziwie cieszyć się z takiej okazji.

— Za piętnaście minut masz spotkanie z kimś z zarządu na samej górze. 

— Że co? — Mój głos robi się piskliwy.

Prawie przewracam krzesło, kiedy się podnoszę, aby stanąć przed przyjaciółką.

— Nie wiem, czy z Austinem, czy Samem — wzrusza ramionami jak gdyby nigdy nic. — Ale lepiej się nie spóźnij, to 17 piętro, a my jesteśmy na 9. 

— Zabiję cię — wskazuję na nią palcem wskazującym, a ona krótko się śmieje.

— Kochasz mnie, Mila.

Wypuszczam spięty oddech i szybko odchodzę od swojego biurka, zostawiając na nim chaos. Generalnie nie lubię siedzieć w syfie, ale podczas pracy jakoś lepiej działam, gdy mam wszystko porozkładane na blacie — nawet jeśli dla osoby przechodzącej moje biurko wygląda niczym śmietnik.

— A co jeśli mnie wyśmieją? — Kordei wywraca oczami na to pytanie, po czym kopie moje dupsko z kolana, zanim przy pomocy dłoni wypycha w stronę wyjścia z naszego działu.

— Zostało ci trzynaście minut. Chociaż Austin jest w porządku, tak zdecydownie Sam wkurzy się, jeśli nie przyjdziesz na czas.

Cóż, prawdą jest to, że Austin — prawie 27-letni mężczyzna — jest rzeczywiście w porządku. Rozmawiałam z nim kilka razy i to była sama przyjemność. Należy do tego pokroju facetów, gdzie uprzejmość znajduje się na pierwszym miejscu. A to akurat jest naprawdę rzadkość.

Sam jest jego przeciwieństwem i z wyglądu, i z charakteru. To niski mężczyzna przy kości z chłodnym, błękitnym spojrzeniem. Do tego jego blond włosy wydają się być czasami białe. Och, no i jest grubo po 30-stce. Albo 40-stce. Nie jestem pewna.

Niektórzy mają taką twarz, że ciężko określić ich wiek, prawda?

— Aj, oby to nie był on... — Mamroczę pod nosem,.

— Mhm, też mam taką nadzieję. No może jeszcze pojawi się ten trzeci typek? — wzrusza ramionami. — Znaczy, nie znam go i nie widziałam, ale może go spotkasz. Nikt z naszego wydziału nie był z nim na rozmowie.

— Wątpię — prycham. — Dobra, idę — macham do niej krótko i niemal biegnę w stronę wind.

Z daleka wołam Chrisa, który na zmianę jest u nas i piętro wyżej. Kiedy mnie zauważa, przyciska guzik, bym mogła spokojnie dojść do maszyny. 

— Dziękuję — uśmiecham się wdzięcznie.

— Nie ma sprawy, Camila — odpowiada na ten gest, pokazując przy tym dołeczki w policzkach, których wiem, że zazdrości mu kilka osób z tego działu. — Które piętro? 

— Ostatnie. 

Opieram głowę o metalową ścianę, kiedy Chris posyła mi zaskoczone spojrzenie. 

— Jadę do Austina.

— Ach — przeczesuje swoje miedziane włosy prawą dłonią. — Już myślałem, że coś się stało. 

— Nie, jest w porządku, tak myślę. 

Winda wydaje z siebie piknięcie i drzwi rozsuwają się po kilku sekundach. Chris patrzy na mnie przez moment swoimi zielonymi oczami, aż w końcu posyła ciepły uśmiech i życzy miłego dnia, zanim wychodzi.

Chris, tak właściwie, jest jedną z nie tak dużego — ani też właściwie tak małego — grona osób, która jest autentycznie miła i życzliwa. To nie zdarza się często, zwłaszcza w takim miejscu, jak to, gdzie istnieje wysokie prawdopodobieństwo podkopania kolegi czy koleżanki dla wywiadu. Momentami miewamy tutaj wyścig szczurów, zwłaszcza gdy w grę wchodzą informatorzy i jakieś pikantne tematy do publikacji.

Ale może kwestia całej życzliwości udziela się w moich znajomościach dlatego, że stronię od wrednych suk i sukinsynów.

Kto wie?

— Cholera — wzdycham cicho, kiedy dojeżdżam na ostatnie piętro.

Droga dłużyła mi się niemiłosiernie i z każdym przebytym odcinkiem stresowałam się bardziej. Co, jeśli się wygłupię? Albo co, jeśli Mani zrobiła sobie ze mnie jaja? 

Niepewnym krokiem wychodzę z windy, mijając recepcję i kieruję się do sali konferencyjnej, w której zazwyczaj rozmawiałam z Austinem, czy też, niestety, Samem. 

Pukam trzy razy i po usłyszeniu jakiegoś pomruku, naciskam klamkę i wchodzę. Szybko zaczesuję do tyłu włosy i zatrzaskuję cicho za sobą drzwi. Marszczę brwi, rozglądając się po pomieszczeniu i widzę jedynie Claire — jedną z pracownic tego piętra.

— Na spotkanie z zarządem? — pyta, nawet na mnie nie patrząc.

— Tak.

— Pokój na samym końcu piętra — macha dłonią, podejrzewam w kierunku, w jaki mam się udać, a ja sekundy później wychodzę zdezorientowana zaistniałą sytuacją.

Dziwne jest to, że mam iść do innego gabinetu, bo jakiekolwiek rozmowy z zarządem są przeprowadzane w konferencyjnej. No chyba, że coś się zmieniło od czasu, kiedy ostatni raz byłam na takiej konwersacji z szefostwem i nikt mi o tym nie powiedział.

Po wypchnięciu myśli, które mogłyby jeszcze bardziej przyczynić się do stresu w tym momencie, skręcam na prawo z tego korytarza, aby przejść przez długi rząd biur po obu stronach, które są na wyciągnięcie rąk przez to, że wszystko jest tutaj oszklone. 

Na samym końcu tej prostej drogi zatrzymuję się pod czarnymi, drewnianymi drzwiami. Po lewej stronie widzę niewielką recepcję, przy której znajduje się Cassandra. Rzadko mam z nią styczność, przeważnie widuję ją niektórymi porankami na dolnej recepcji, gdzie odbiera jakieś paczki czy przekazuje dokumenty. Można powiedzieć, że jest tak samo niedostępna, jak cały zarząd, bo na rozmowę z nimi trzeba umówić się z dużym wyprzedzeniem i wcale nie tak łatwo jest ich spotkać na swojej drodze z racji istnienia aż 17 pięter w tym budynku.

Wycieram spocone dłonie w materiał obcisłych, czarnych spodni. Ze stresu nie witam się z Cassandrą, która chyba w ogóle nie zwróciła na mnie i tak najmniejszej uwagi, tylko podchodzę do drzwi i cicho w nie pukam. 

Zamiast uzyskać jakąś odpowiedź, słyszę cichy pomruk elektrycznego zamka, więc instynktownie szybko chwytam za czarną gałkę i pociągam do siebie drzwi, aby dostać się do środka.

Jestem tak zdezorientowana i zestresowana, że nawet się nie rozglądam, tylko zamykam za sobą drzwi, odwracając się plecami do reszty nieznanego mi pomieszczenia. Bąkam pod nosem ciche dzień dobry, mając chwilę później nadzieję, że było to w miarę do usłyszenia, bo nie chciałabym stracić w oczach jakiegokolwiek członka zarządu z powodu założenia, że nie potrafię wymusić w sobie zwrotów grzecznościowych.

Mój wzrok ląduje na całkowicie oszklonej ścianie, która znajduje się za potężnym, ciemnym biurkiem, które nie jest przez nikogo zajęte. Chociaż przy pracy na 9 piętrze widoki są całkiem niezłe, tak tutaj zapiera mi trochę oddech w piersi, ponieważ mogę zobaczyć kilka budynków z perspektywy lotu ptaka — no prawie z tej perspektywy.

Nie wiem, ile patrzę na te widoki, ale w końcu zauważam postać po prawej stronie, prawie w samym rogu przy tej oszklonej ścianie, zwróconej do mnie plecami.

— Usiądź — słyszę tylko te słowa.

Z gulą w gardle wykonuję polecenie, siadając na skórzanym fotelu, znacznie mniejszym niż to, które znajduje się po drugiej stronie biurka. 

Jestem zaskoczona tym, że sylwetka należy do kobiety. Wszyscy zakładaliśmy, że właściwie w zarządzie jest trzech mężczyzn. Może to był błąd. 

Gdy odwraca się w moją stronę, aby zająć miejsce, dostrzegam ciemny makijaż na jej twarzy. Przechodzi mi przez myśl, że to całkiem niezły kontrast z taką jasną cerą, jaką posiada. Oczywiście nie mnie to oceniać, ale na ten moment wysyła mi otoczkę osoby, z którą wolałabym nie zadzierać.

W duchu modlę się, aby przypadkiem nie pierdolnąć jakiejś gafy. Nie wiem, jakie dokładnie stanowisko ta kobieta zajmuje — ba, nawet nie znam jej imienia — ale jest w zarządzie i nie chcę spieprzyć szansy na dobry wywiad.

— Czytałam o tobie — mówi, a jej zielone oczy skupiają się na mojej twarzy. Czuję się onieśmielona. Przeważnie nie mam problemu z kontaktem wzrokowym, ale ta cała otoczka jej osoby przyprawia mnie o poczucie niepewności.

Ten ciemny makijaż z pewnością to wszystko podbija.

— Naprawdę?  

Zaciskam dłonie na kolanach, kiedy nie odpowiada, tylko złącza własne dłonie pod brodą. Tym razem nie patrzy bezpośrednio na mnie, tylko na papiery idealnie ułożone na ciemnym blacie biurka.

— Jaki typ wywiadu... — Zanim dokończy pytanie, które chciałaby mi zadać, stacjonarny telefon firmowy daje o sobie znać. Natychmiastowo na niego patrzy, a ja mam w tym momencie nadzieję, że nigdy nie dostanę takiego typu karcącego spojrzenia od tej kobiety.

Szczęka kobiety znacznie się uwydatnia, co daje mi do zrozumienia, że najprawdopodobniej jest zła. Unosi palec wskazujący, zerkając na mnie przez sekundę, czy dwie, po czym odbiera.

— Mów. 

Chociaż nie wypowiedziała niczego poza krótkim słowem, jej głos z pewnością uległ zmianie. Tym razem jest stanowczy i raczej przypisałabym go do osoby, która nie zamierza tracić ani minuty na zbędne dyskusje.

— Zwolnij go. 

Spinam się przez ostry ton, którego teraz używa, wypowiadając te dwa krótkie słowa. W tak prosty sposób odbiera szansę komuś, kto chciał coś tu osiągnąć. 

W chwili obecnej mam coraz większą ochotę zabić Mani za to, że mnie w to wplątała. A mogłam zostać przy research'ach czy doszukiwaniu informacji — jakkolwiek ktoś woli to zwać — albo nawet przy tym nieszczęsnym wywiadzie, na który niedawno narzekałam.

— Jaki typ wywiadu chcesz robić? 

Przygryzam dolną wargę, przypatrując się kobiecie.

— Jakikolwiek — wypalam pospiesznie.

Chyba nie podoba się jej moja odpowiedź, bo wypuszcza ze świstem powietrze i odchyla się w fotelu, rzucając mi chłodne spojrzenie.

— Co robisz w mojej korporacji, nie wiedząc, co chcesz pisać? — Unosi wypielęgnowaną brew, przybierając kamienny wyraz twarzy. 

— P-pani? — Mam ochotę odchrząknąć przez to zająknięcie i pokazanie zachwiania oraz braku kontroli podczas rozmowy, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili.

Kobieta przechyla delikatnie głowę na prawą stronę i mruży oczy. Z drugiej strony tworzę w głowie scenariusze, gdzie ona zastanawia się, w jaki sposób mogłaby zakomunikować mi koniec pracy w tym miejscu. Nie wiem, skąd te beznadziejne myśli, bo nie zrobiła nic złego, ale tak cholernie mnie stresuje, że nie mogę nad sobą zapanować i zacząć trzeźwo patrzeć na całą sytuację.

— Nie wie pani, do czyjego gabinetu weszła? — Oblizuje krótko wargi.

— J-ja nie...nie spojrzałam, czy jest plakietka — spuszczam wzrok na blat. — Nie chciałam pani urazić w żaden sposób — dodaję skruszona, odważając się spojrzeć po chwili ciszy po każdej ze stron na jej twarz.

— Co z wywiadem? — Wzdycha, ale na twarzy kobiety wciąż nie ma oznak jakichkolwiek uczuć. — Proszę mnie przekonać, że nasza rozmowa nie jest stratą czasu — dorzuca na koniec, strącając z prawego ramienia kilka polokowanych, ciemnobrązowych włosów.

— Zanim oficjalnie przyszłam tu do pracy, zastanawiałam się nad wywiadami poruszającymi tematy tabu. Może trochę kontrowersyjne — robię chwilową pauzę, ale kobieta wykonuje krótki gest dłonią, abym kontynuowała. — Mam na myśli zdrady, życie gwiazd po terapiach, uzależnienia, przemoc, prześladowania, kompleksy. Coś, co mogłoby dać czytelnikowi szansę na utożsamienie się z którymś z tych tematów. Portal pokazałby wtedy wsparcie internautom —zaczynam poruszać rękoma, jak to mam w zwyczaju, gdy się na coś nakręcę i jestem przekonana, że moje oczy są szerzej otwarte. Normani wiele razy zwróciła mi uwagę, że zaraz wypadną, jeśli nie przestanę tyle pieprzyć o jednym temacie. — Chodzi mi po postu o zrobienie czegoś, czego boją się inne redakcje... 

Kobieta unosi dłoń, dając mi znak, żebym zaprzestała. Niechętnie to robię, wbijając plecy w oparcie fotela. Gdy chwyta kartki między palce, marszczę brwi, bo skrupulatnie je przegląda, jakbym nie znajdowała się w tym gabinecie.

Kiedy mam się odezwać, odkłada jedną z nich na bok, a następnie przesuwa po blacie w moją stronę. Pochylam się w przód, przesuwając wzrokiem po pogrubionym nagłówku. 

— Zapoznaj się, zrób wywiad i wyślij Xavierowi, żeby zweryfikował cały artykuł — daje mi krótkie instrukcje przed wstaniem z miejsca.

Również się podnoszę, zabierając kartkę. Nie mogę pohamować uśmiechu. To jest moja szansa. Muszę ją wykorzystać.

— Bardzo dziękuję, pani... — Zacinam się, bo nie wiem, jak wprawdzie się nazywa. 

Kobieta wsuwa dłonie do kieszeni spodni od czarnego, formalnego kombinezonu i skanuje przez chwilę moją twarz spojrzeniem, o którym nie jestem w stanie nic sensownego powiedzieć. Ciężko właściwie stwierdzić, co może sobie o mnie myśleć po jakiejkolwiek ekspresji z jej strony, ponieważ dobrze się ze wszystkim maskuje.

Chociaż na zdrowy rozsądek pewnie jestem dla niej idiotką, która nie wie, z kim miała w ogóle do czynienia.

— Jauregui. 

Mrugam kilka razy, powstrzymując się przed otworzeniem ust. 

— Może pani wrócić do pracy — dodaje, machając lewą dłonią w stronę drzwi.

Nie żegna się ze mną, tylko idzie w ten sam róg, w którym stała, kiedy tu weszłam. Pozostaje w identycznej pozycji. Plecy są wyprostowane, a ramiona delikatnie opuszczone, no i ręce na nowo w kieszeniach.

— Dziękuję jeszcze raz. Do widzenia, pani Jauregui. 

Nie kiwa nawet głową, więc odwracam się i ruszam w stronę drzwi, które otwieram bez tego dziwnego brzęczenia zamka, bo po tej stronie znajduje się klasyczna klamka — choć również czarna — na którą mogę wywrzeć presję dłonią.

Dopiero kiedy drzwi się zamykają za moimi plecami, dociera do mnie co miało właśnie miejsce. Rozmawiałam z jedną z zarządu i jednocześnie właścicielką całej korporacji.

No mam przejebane. Jak nic przejebane. Brawo, Cabello.

———————

Jeśli kiedykolwiek będzie to czytała osoba, która wcześniej nie miała styczności z tą pracą, wstawiam teraz poprawione wersje rozdziałów.

Jak daleko sięgają ostatnie poprawki powyższego rozdziału:

Stara wersja: Mam wrażenie, że była nierealistyczna. Camila szła przez 4 minuty, jakim wyjebiście długim korytarzem, po czym była przerażona widokiem jednej z członkiń zarządu...chociaż z drugiej strony miała podejście na zasadzie but she's kinda hot tho. No cringe, cringe, cringe.

Nowa wersja: Oszczędziłam Camili nogi i skróciłam jej trasę. Nadal jest zestresowana, ale w trakcie stresującej rozmowy z szefową — jedną z głównej trójki — nie zamierza od razu stwierdzać, jaka to ona piękna. Widzi, że podkreśla w konkretny, zamierzony sposób wizerunek i zdaje sobie sprawę z tego, że on działa. I działa, bo siedzi zestresowana, mota się w słowach, ale to normalne, zwłaszcza że wychodzi na wierzch to, że nie wie, z kim dokładnie rozmawia. To jest całkiem realistyczne, bo jakoś nigdy nie sprawdzałam — chociaż może tylko ja — informacji o moich przełożonych na samym szczycie w hierarchii. Interesowali mnie tylko ci, którzy przebywali ze mną najczęściej.

Pasuje wam takie porównania starego z nowym? Dajcie mi znać (i nie, to nie jest próba wyłudzenia komentarzy, serio chciałabym poznać chociaż kilka opinii). 

Mam wrażenie, że nie jest do końca zrozumiałe, dlaczego zaczęłam zmieniać te rozdziały, a takie przyrównanie stary vs nowy może da bardziej do myślenia, dlaczego jestem hejterem #1 tej pracy. A przynajmniej tego, co się tutaj znajdowało przez 100+ rozdziałów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top