♚ Wpadki-przypadki「9」
Daniel, bardzo rzeczowy prawnik firmy, który jest szybki w swoich działaniach, zajął się sprawą z Thomasem Norringtonem. Zaledwie pół tygodnia zajęło mi podjęcie decyzji, co w moim mniemaniu wydaje się bardzo pochopną decyzją, ale wolałam nie myśleć o tym dłużej, tylko jak najszybciej rozpocząć proces, żeby jednocześnie zakończyć go jak najwcześniej. Nie miałam zamiaru latać po sądach, brać udział w kilkunastu spotkaniach na sali sądowej, co z góry przekazałam panu Danielowi.
Sprawa została bardzo szybko zamknięta. Poniekąd. Poza tym, że Norrington dostał zakaz zbliżania się do mnie zarówno na okres procesu, jak i kilka miesięcy naprzód, co załatwił Daniel dla mojego psychicznego komfortu, otrzymał grzywnę, stracił aktualną pracę w redakcji oraz musi wyrobić pewną ilość godzin prac społecznych, a za samo posiadanie i udaną próbę odurzenia zostanie wytoczony jeszcze inny wyrok — w nim nie biorę już udziału, ponieważ złożyłam wszystkie potrzebne zeznania, które będą wykorzystywane dalej. Od tego momentu sprawa została przejęta całkowicie przez Daniela, który nie miał zamiaru ciągnąć mnie za sobą dalej przed sędzię.
I jestem mu bardzo za to wdzięczna, ponieważ mogłoby się wydawać, że zeznawanie z posiadaniem dowodów będzie tylko pewną formalnością, a Thomas Norrington otrzyma należytą karę, jednak za zamkniętymi drzwiami wykańczało mnie to psychicznie. Poziom stresu, który mi doskwierał za każdym razem, kiedy znajdowałam się na sali sądowej, powtarzając kilka razy zeznania od nowa i od nowa przywoływały słowa mojej szefowej, że być może odurzenie mnie nie miało na celu ośmieszenie przed taką publiką na gali, tylko coś gorszego — mroczniejszego, o czym nie chciałabym powiedzieć na głos. Istnieje więc możliwość, że Thomas planował coś więcej i niestety zagłębiałam się w te najmroczniejsze scenariusze tylko w głowie, co wcale nie pomagało w przyjęciu myśli, że proces będzie tylko formalnością ze względu na fakt, że mamy tutaj do czynienia z sytuacją moje słowa i dowody kontra tylko jego słowa.
Ale to już koniec.
Niemniej jednak stres, nawet po odsunięciu się od sprawy, pozwalając Danielowi na dalsze działania poza moją obecnością w pobliżu sądu, pozostał, co sprowadza mnie do sytuacji obecnej.
Normani.
Chociaż znam kobietę od tak wielu lat — praktycznie od pierwszej klasy szkoły — to w sytuacjach takich, jak ta nadal łudzę się, że wskóram cokolwiek wymówkami. Gdy Normani Kordei Hamilton uprze się na coś, nie ma możliwości wykręcenia się.
A niestety gdzieś pomiędzy jedną a drugą podróżą do sądu z Danielem napomknęłam jej, że po tym wszystkim muszę się napić na tyle, aby zapomnieć o całym tym bałaganie. I tutaj był mój błąd, ponieważ teraz, gdy faktycznie sprawa z Thomasem Norringtonem jest zamknięta, mam jedynie ochotę na to, aby relaksować się w domu, prosto po powrocie z pracy.
— Obiecałaś, więc idziemy — słyszę po raz kolejny głos przyjaciółki, która nieugięcie chodzi za mną krok w krok od samego rana.
— Mani, jest piątek... Weekend. Chcę posiedzieć w domu — widząc wyraz jej twarzy, wiem, że nie jest to najlepszy argument. — Okej, może inaczej. Jest za późno, żeby gdziekolwiek wychodzić, bo z pewnością każdy zarezerwował sobie gdzieś stolik i nie ma opcji, że posiedzimy na tyłku w jakimś barze czy klubie.
— Ha! Chciałabyś — wskazuje na mnie palcem, zanim zajmuje miejsce niedaleko mnie na kanapie w naszym salonie łączonym z kuchnią i przedpokojem. — Dinah zarezerwowała nam stolik.
— Dinah?
— Tak i będzie jeszcze Ally.
— Co ci mówiłam na ich temat? — Wzdycham ciężko. — Nie to, że mam coś przeciwko tej dwójce, są bardzo miłe, ale miej na uwadze, że pierwszorzędnie przyjaźnią się z naszą szefową. To może wyglądać...dziwnie. I nie chciałabym w przyszłości mieć jakieś niezręczne sytuacje z powodu ich i naszych relacji.
— Za dużo o tym myślisz — krótkie sapnięcie wyrywa się ze strony Normani, bo w tym samym momencie, kiedy się odzywa, kopię lekko jej łydkę, bo myślała, że pozwolę jej na trzymanie stóp na stoliku kawowym. — Nie wychodzimy bezpośrednio z naszą szefową. A poza tym, jej przyjaciółki mają prawo widywać się z kimkolwiek poza nią. Za bardzo przeżywasz.
— Nie przeżywam, po prostu nie chcę... — Urywam na moment i krzyżuję ramiona pod biustem. — Po prostu już zbyt wiele razy doszło do sytuacji, w których nasza szefowa była z nimi i wystarczy mi już tych niezręcznych sytuacji.
— Rozumiem — brunetka zerka na mnie krótko. — Dobrze więc, że jej nie będzie, tylko Dinah i Ally.
Po uśmiechu, który otrzymuję zaraz po tym zdaniu, wiem, że przegrałam bitwę o wyjście. Normani nigdy nie odpuszcza okazji.
—
Żałuję, że tutaj jestem — to jest myśl, która przechodzi przez mój nieupity umysł, gdy patrzę na stan siedzącej ze mną trójki kobiet. Co więcej, żałuję jeszcze, że nie jestem samochodem, bo gdybym wiedziała, że doprowadzą się do takiego stanu, odwiozłabym je bez problemu do domu, zamiast dzwonić po taksówkę, potem czekać i przebijać się w dyskusji, która zostaje pierwsza odwieziona.
Na szczęście po upływie kolejnych 30 minut, udaje mi się przekonać całą trójkę, że starczy tego świętowania...cóż, istnienia piątku i lepiej wracać, żeby nie umierać z powodu kaca przez resztę weekendu. Gdyby nie poparcie Allyson w tej kwestii — drugiej w kolejce, która nie była aż tak pijana, chociaż i tak trzymała się znacznie gorzej niż ja — z pewnością przesiedziałabym w tym klubie kolejne dwie, a może nawet trzy godziny.
Nigdy nie widziałam sensu w wychodzeniu do takich miejsc. Rozumiem, że niektórym podoba się wizja poznania nowych ludzi, flirtu na parkiecie z nieznajomymi, a może nawet i kręci ich to bardziej niż mogę to sobie wyobrazić, ale spędzać tutaj swój czas co tydzień? Wydaje mi się to lekką przesadą — nie byłam dobra z matematyki, ale finansowo mi się to nie opłaca, a szczerze wątpię, aby przykładowo każdej kobiecie, tydzień w tydzień, udawało się poflirtować z kimś na tyle, żeby mieć zapewnione kilka darmowych kolejek alkoholu.
Normani nazywa mnie przez to nudziarą, ale szczerze powiedziawszy, wolałabym po prostu zaprosić znajomych do siebie, zamówić pełno jedzenia i pić we własnym, komfortowym dla mnie otoczeniu bez myśli o tym, że przy tańcu — oczywiście na który zdobyłabym się przy wysokim stopniu upojenia — zacznie ocierać się o mnie jakiś oblech albo dostanę z łokcia.
— Mam transport! — Powracam do rzeczywistości, gdy Dinah niemal krzyczy z telefonem uniesionym nad głową. — Chwila, transport do mnie dzwoni — szybko podchodzę do kobiety, kiedy niebezpiecznie się chwieje po odebraniu i zostaję przez to niemal zmiażdżona przez jej ramię, wzrost i najpewniej wagę. — Co jest?
Kiedy Dinah zaczyna bełkotać do swojego rozmówcy, zerkam w stronę Allyson, która opiera się o Normani, która wcale nie wygląda na stabilną. Wzdycham cicho pod nosem, wiedząc, że mój wieczór tak szybko się nie zakończy, pomimo tego, że udało mi się przekonać je do wyjścia o północy — przynajmniej kojarzę, że niedawno widziałam tę godzinę w telefonie.
— Wiadomo, że czekam na zewnątrz, więc się pośpiesz — zerkam na Hansen, która zdążyła podejść bliżej, jednocześnie odzywając się do swojego rozmówcy. Mimowolnie marszczę brwi, ponieważ nie brzmi na zbyt miłą. — Jest nas czwórka, także ruchy, bo nie za to płacę. Znaczy i tak nie zapłacę, ale tym bardziej nie zapłacę, jak będziesz się opierdalać z przyjazdem.
Rozszerzam powieki na ostatnie zdania kobiety, pełna paniki, że taksówka po nas nie przyjedzie i będziemy musiały dłużej zostać pod barem. Mogłam nie pozwalać jej na załatwienie podwózki, ale kiedy wysunęłam sugestię, że się tym zajmę, fuknęła na mnie i machnęła dłonią — a ja mając świadomość, że jestem o co najmniej głowę niższa od niej i znacząco drobniejsza, uniknęłam zapewne przypadkowego oberwania w ramię za taką propozycję.
Mierzmy siły na zamiary.
Przy kimś takim jak Dinah nie mam wystarczającej siły, aby dużo dyskutować.
— Dinah...jesteś pewna, że taksówka po nas przyjedzie? — Pytam z niemałą dozą niepewności.
— Jaka taksówka? Nie zamawiałam taksówki.
— Um, miałaś dzwonić po taksówkę.
— Załatwiłam nam przejazd za darmo — wskazuje na mnie długim, wypielęgnowanym paznokciem, po czym przysuwa go do własnej skroni. — Trzeba myśleć taktycznie i strategicznie, a nie...niepraktycznie.
— Chyba nie rozumiem — zerkam na Allyson z nadzieją, że przetłumaczy mi to, co Dinah mogła mieć na myśli. W końcu zna ją lepiej, więc może w tych słowach jest odrobina sensu.
— Powiedziała, że po nas przyjedzie czy kazała ci spadać, DJ? — Hernandez zwraca się do blondynki, zanim opiera się o mój bok, a ja ledwie daję radę ją podtrzymać, bo z drugiej strony znajduje się znacznie mniej stabilna Normani z łokciem nieustannie wbijającym się w szczyt mojego ramienia.
— Kto? — Wtrącam krótko z nikłą nadzieją, że faktycznie dostanę jakąś odpowiedź.
— Lauren.
— Lau...? — Urywam w połowie, ponownie spoglądając na blondynkę. — Dinah, proszę, nie mów, że zadzwoniłaś do mojej i Normani szefowej, żeby odwiozła nas wszystkie do domu, to przecież...
— Nie mówię — wcina Hansen, wzruszając ramieniem. — Tylko dokładnie tak zrobiłam.
— Ale Dinah... To nasza szefowa.
— Cóż...a u mnie ma dług, bo nadal się z nią trzymam przez te wszystkie lata, więc niech mnie przynajmniej podwiezie do domu. Łaski nie zrobi za utrzymywanie takiej wspaniałej przyjaźni ze mną.
Przełykam z trudem ślinę na myśl niezręczności, która zapewne znacząco się zwiększy, kiedy zobaczę o tak nieludzkiej porze własną szefową — na domiar złego pojawiającą się dlatego, aby zawieźć mnie i moją pijaną przyjaciółkę do domu. To nie jest sytuacja, w której dałoby się zachować jakikolwiek profesjonalizm na wzgląd okoliczności. Szczerze powiedziawszy, nie mam bladego pojęcia, jak powinnam się zachowywać — a nawet co powiedzieć, a ze względu na mój najtrzeźwiejszy umysł, będę musiała się jakoś odezwać, żeby chociażby wydukać adres i tamować Normani przed powiedzeniem przy szefowej czegoś, czego żałowałaby następnego dnia.
Nie pisałam się na to, kiedy decydowałam się na grupowe wyjście.
Co więcej, liczyłam, że będę miała więcej czasu na mentalne przygotowanie, ale jak na złość, nasza szefowa przyjechała zaskakująco szybko — jeśli można wierzyć machającej Hansen w stronę czarnego Range Rovera, który zatrzymał się wzdłuż chodnika.
Nie miałam nawet czasu, aby zwrócić jej uwagę na to, że nie każdy czarny samochód — zwłaszcza takich rozmiarów — może zwiastować coś dobrego o tak późnej porze, ponieważ dość znajoma, widocznie kobieca sylwetka zaczęła iść w naszym kierunku.
Gdybym kiedykolwiek miała możliwość spotkać szefową poza biurem — choć szczerze w to wątpię — to nigdy nie byłabym w stanie poznać jej w zwykłych ubraniach. Chociaż nie miałam z nią ani dużego, ani częstego kontaktu, zawsze prezentowała się bardzo formalnie w dobranych strojach, więc widok zwykłych ciemnych spodni, koszulki i jakiejś czarnej kurtki był niemałym zaskoczeniem.
Oczywiście tak na logikę, czego miałabym się spodziewać o tej godzinie, prawda? Nie przyjechałaby tutaj w jakimś wymuskanym kombinezonie z pełnym makijażem, bo pewnie spała albo pracowała w domu, ale jednak zobaczenie kompletnie innej wersji z zewnątrz wciąż było zaskakujące.
— Liczyłam, że jak minie kolejna minuta to będziesz musiała zapłacić mi za czekanie — mówi Dinah, zarzucając jednocześnie ramię na barki pani Jauregui, która lekko ugina się pod ciężarem, ale nie daje tego po sobie poznać na twarzy.
Przez chwilę spogląda na naszą pozostałą trójkę, a ja nie mogę się powstrzymać przed wymamrotaniem — zapewne bardzo niewyraźnego — przywitania w formie: "Dobry wieczór". Nie dostaję na to żadnej odpowiedzi.
— Wiadomo, kto jest najmniej trzeźwy — pani Jauregui zerka z ukosa na Hansen. — Czy ktoś poza nią nie jest w stanie wejść o własnych siłach do samochodu? — Unosi brew po tym pytaniu, ale nikt nic nie mówi.
— Jestem bardzo trzeźwa — mamrocze Dinah, kiedy ciągnie za sobą ciało pani Jauregui w stronę samochodu, co wygląda trochę komicznie. — Kampania za mną! — Unosi wolne ramię, pokazując nam na oślep zaciśniętą pięść, kiedy dumnie, choć pokracznie i krzywo idzie do samochodu.
Na szczęście Allyson i Normani nie robią mi takich problemów, jak taka jedna Dinah i bez żadnych upadków, choć zygzakiem docieramy do Range Rovera, do którego zdążyła wejść blondynka, niedbale zapakowana przez panią Jauregui. Podejrzewam, że jest to odegranie się za telefon o tej porze i wcale się nie dziwię.
— Może, kurwa, delikatniej, co? — Mamrocze na panią Jauregui z wnętrza samochodu, natomiast ona podtrzymuje drzwi, po czym odbiera ode mnie Allyson.
— A jesteś jakąś księżniczką?
Dinah wychyla się bardziej w kierunku drzwi, aby móc spojrzeć na panią Jauregui.
— Oczywiście, że dla ciebie jestem.
W chwili, kiedy ostatnie słowo pada z jej ust, pani Jauregui celowo zamyka jej drzwi przed twarzą i przez moment słychać stłumione wyzwiska ze strony Hansen, zanim ponownie otwiera drzwi, aby pomóc Allyson wejść do środka.
Ta krótka interakcja przypomina mi o tym, co mam z Normani.
Z takim odnośnikiem jestem szczerze zaskoczona taką żartobliwą, choć wciąż poważną wersją pani Jauregui.
Właściwie to chyba panny Jauregui. Inaczej jest myśleć skrótowo z formalnym określeniem, a faktycznie to powiedzieć, kiedy za każdym razem zwraca na to uwagę.
— Dasz sobie radę czy też potrzebujesz asysty? — Panna Jauregui zwraca się w stronę Normani.
— Co to za pytanie? — Słyszę sapnięcie przyjaciółki. — Oczywiście, że nie potrzebuję — po odepchnięciu się ode mnie, przeczesuje swoje pokręcone włosy, zanim pewnym, choć krzywym krokiem rusza na drugą stronę samochodu.
Nasza szefowa pozostaje obok, uważnie śledząc jej poczynania razem ze mną, dopóki nie zatrzaskuje za sobą drzwi. Tuż po tym słyszę ciche westchnięcie ze strony panny Jauregui, która otwiera przednie drzwi od strony pasażera, wskazując gestem dłoni, abym weszła do środka.
Oczywiście tak prosta czynność nie idzie zgodnie z planem — pewnie częściowo przez stres, a częściowo przez sam fakt, że mimo wszystko trochę wypiłam.
Jak na złość i celowe zawstydzenie mojej osoby, potykam się, kiedy próbuję wejść do Range Rovera, który ma znacznie wyższy próg niż mój samochód — a więc jedyny, z jakim miałam przez lata do czynienia. Wskutek potknięcia, wlatuję na fotel, jednocześnie niefortunnie wypinając się swoim tyłem w stronę szefowej.
Chrząkając cicho, natychmiast się prostuję — uderzając tym razem bokiem głowy o, no ten, o framugę auta, zanim bez odwrócenia się w stronę kobiety wchodzę do środka, powstrzymując dłonie przed instynktowną chęcią złapania się za bolące miejsce. Bez spojrzenia w lusterko wiem, że jestem niesamowicie czerwona na twarzy i jakby zastanowić się nad tym, jak to wszystko musiało wyglądać z jej strony, czuję skręt w żołądku, powątpiewając, iż wynika on z powodu alkoholu w żołądku.
Kiedy panna Jauregui zamyka drzwi, wypuszczam drżący oddech, zanim odwracam się na szybko, aby spojrzeć na to, co robi Normani — jest nieustannie zajęta dyskusją z blondynką. Współczuję jedynie Allyson, która siedzi między tą dwójką, będąc zmuszona do słuchania ich głośnej dyskusji tuż przy uszach.
W chwili, gdy drzwi kierowcy się otwierają, pośpiesznie zapinam pas bezpieczeństwa i siadam prosto, ze spiętymi plecami wbitymi w fotel, nieprzerwanie patrząc przed siebie. Kilka sekund później słychać tylko cichy pomruk silnika i ciągłą dyskusję pijanej dwójki za moimi plecami. Dobrze, że przynajmniej szefowa nie skomentowała moich wpadek.
— Ally, masz coś jutro do zrobienia?
Do moich nozdrzy dociera zapach mocnych, ale zaskakująco nie tak słodkich perfum, kiedy panna Jauregui opiera się o schowek znajdujący się między naszymi siedzeniami na przodzie, aby spojrzeć na swoją przyjaciółkę.
— Nie, a co?
— Jest szansa na to, żebyś przespała się u DJ? Czy mam koniecznie odwozić cię do domu?
— Bez różnicy.
— To zawiozę cię do DJ, w porządku? Oszczędzę wszystkim czasu.
— Jasne, może by... Dinah Jane, ucisz się, rozmawiam.
— Co tam skrzeczysz?
— Hej! Trochę szacunku do starszych!
— Smallz, dorośli rozmawiają.
— Lauren, to chyba ostatni raz kiedy ją widzisz. Uduszę DJ poduszką w śnie.
— Nic nowego — panna Jauregui cicho prycha, zanim wraca na swoje miejsce. — Czy możemy najpierw odwieźć DJ i Ally? Będę potrzebowała pomocy, żeby dotarły prosto do domu.
Szybko przekręcam głowę, spoglądając na szefową, która patrzy bezpośrednio na mnie — co szczerze powiedziawszy mnie onieśmiela, ponieważ nie dość, że nawiązuję z nią kontakt wzrokowy, to nie dzieli nas taka odległość, jak w jej biurze. Można by nawet posunąć się do wniosku, że czuję dyskomfort.
W odpowiedzi jestem w stanie jedynie kiwnąć głową — a to wykonuję z kolei zbyt dużą ilość razy, co pewnie wygląda komicznie.
— Na pewno?
— T-tak — wykrztuszam, mając ochotę skrzywić się na chwilową piskliwość mojego głosu.
Gdybym była ciut bardziej pijana, pewnie nie miałabym takich ekscesów spowodowanych stresem. I chociaż jestem poza godzinami pracy oraz poza miejscem pracy, to i tak mam w głowie konieczność pilnowania się ze słowami i tym, co robię, ponieważ koniec końców mam do czynienia z szefową, a nie jakąś koleżanką z pracy.
Jakakolwiek kolejna wpadka przysporzyłaby mi więcej wstydu, którego nie chcę się trzymać. Tak samo nie chcę dostać łatki tej, która jest pokraką.
Z powodu chęci zachowania chociaż cząstki godności, przez całą drogę do mieszkania — a raczej apartamentu, po osądzeniu budynku pod który później podjeżdżamy — nie odzywam się słowem, tylko przysłuchuję się dyskusjom, które mają miejsce na tyłach między upitą trójką.
Gdy przychodzi moment faktycznej demonstracji mojej "pomocy" przy dostarczeniu DJ i Ally do apartamentu, początek okazuje się fiaskiem z bardzo prostego powodu.
Dinah wychodząc z samochodu praktycznie runęła na moją osobę, przez co upadłam całkowicie na ziemię, nie mogąc jej utrzymać — nie tylko na wzgląd tego, że trochę wypiłam, ale jednak blondynka jest ode mnie znacznie wyższa, a sama jej figura wskazuje na bardzo kobiece kształty, więc nie miałam jak wygrać z moją siłą, która i tak, mówiąc na marginesie, była uśpiona, bo gdybym przewidziała coś takiego, to chociaż zaparłabym się jedną nogą, aby nie upaść. Tymczasem doszło do upadku, Dinah zgniotła mnie swoim biustem i jedyna rzecz, która była pozytywem w całej tej sytuacji to fakt, że nie uderzyłam głową o chodnik.
Co prawda ten aspekt był chyba, kurwa, cudem z niebios zesłanym.
Dość szybko ciało DJ zostaje ze mnie zdjęte przez pannę Jauregui oraz Allyson, która mizernie próbuje podtrzymać Hansen. W chwili, kiedy zostaje wyciągnięta do mnie blada dłoń, abym mogła wstać, przez myśl przechodzi mi pytanie, czy powinnam jeszcze bardziej czuć się zawstydzona, czy po prostu udawać niewzruszoną na ciąg niefortunnych wydarzeń ze mną w roli głównej.
— Nie uderzyłaś się w głowę, Camila? — Pyta mnie Allyson, na co zaprzeczam potrząśnięciem głowy, po czym otrzepuję spodnie.
— Jesteś pe...
— Nie chciałam cię przetrącić — Dinah gwałtownie odrywa się od Ally i do mnie podchodzi, a ja mimowolnie biorę mały krok w tył jedną nogą, tak w razie czego, zanim kobieta porywa mnie w swoje ramiona, nie zważając kompletnie na fakt, w jaki sposób mnie łapie oraz finalny skutek — czyli moja twarz w jej biuście, co z boku wygląda pewnie tragicznie. — Przepraszam, Chan...Cam...Chan-cho.
— Camila — bełkoczę, próbując przesunąć twarz jak najdalej od biustu kobiety. — Jestem Camila.
— Awansowałaś na Chancho. Pasuje. Jesteś mała. Chancho pasuje.
— Dinah, znam hiszpański. Nie jestem brudasem. To twoja wina, że się przewróciłam i jestem cała uświniona.
— Kiedyś będziemy się z tego śmiać, Chancho.
— Ale... — Ostatecznie wzdycham cicho, wiedząc, że teraz nic nie wskóram.
Kiedy ostatecznie zostawiamy Normani w samochodzie z zastrzeżeniem, że nie ma nigdzie wychodzić, chwytam Allyson pod ramię, natomiast panna Jauregui zajmuje się blondynką, odejmując mi kolejnych możliwości na upadki pod ciężarem jej ciała i gwałtownością ruchów. Sama droga do apartamentu nie jest długa, w dodatku umila ją przysłuchiwanie się rozmowie między dwójką pijanych przyjaciółek, które już teraz umawiają się na kolejne wyjście.
Po wejściu do apartamentu, który należy do Hansen odczuwam niemały przepych. Nie dlatego, że każda część przestrzeni jest zapchana jakimiś przedmiotami, ale sam wystrój daje wrażenie, że wydała grube tysiące na same dekoracje. Oczywiście z tego, co wypatrzyłam, widać idealnie styl kobiety w każdym kącie, kiedy przemieszczałam się wgłąb apartamentu razem z Allyson, która później sama weszła do pokoju gościnnego.
Po upewnieniu się, że Ally nie będzie potrzebowała jakiejś pomocy, wracam do kuchni połączonej z salonem i wyjściem na balkon, gdzie wcześniej znajdowała się Dinah i panna Jauregui. Dostrzegam ich dwójkę, jednak dziwi mnie widok blondynki siedzącej na podłodze i mojej szefowej stojącej nad nią z dłońmi ułożonymi na biodrach.
— Dinah, pakuj się do łóżka.
— Nie chce mi się spać.
— To przynajmniej wstań i ogarnij się w łazience. Później możesz robić co chcesz.
Blondynka zadziera w górę głowę ze skrzyżowanymi ramionami.
— Chociaż pomóż mi wstać.
Po cichym sapnięciu, panna Jauregui wyciąga ku kobiecie dłoń, jednak podciągnięcie jej w górę okazuje się porażką.
— Lauser, miejże trochę siły!
— Dinah Jane, to nie moja wina, że pewnie znowu coś zjadłaś — komentuje zgryźliwie.
Kiedy ciemne oczy blondynki natrafiają moją sylwetkę po trzeciej próbie wstania, podchodzę bliżej i niemo oferuję pomoc, chwytając za drugą dłoń. Tym razem udaje nam się podniesienie kobiety, jednak zanim pada jakiekolwiek słowo, Dinah zarzuca zarówno mi, jak i pannie Jauregui po ramieniu na kark i przyciąga do siebie z obu stron, przez co momentalnie znajduję się zaledwie parę centrymetrów od twarzy szefowej, która jest tak samo zaskoczona tym ruchem pijanej przyjaciółki.
Przez zaledwie dwie czy trzy sekundy nawiązujemy kontakt wzrokowy, który wprawia mnie — szczerze powiedziawszy, to nie wiem w co bardziej — albo w dyskomfort, albo zawstydzenie. Nie jestem pewna, bo też nie myślę trzeźwo i nie spodziewałam się czegoś takiego. Jedyne, czego jestem pewna, to tego, że wstrzymuję na ten moment oddech, dopóki Dinah nie luzuje swojego uścisku.
Cóż, przynajmniej na złudną chwilę.
— Powinnyśmy wszystkie się bliżej poznać — stwierdza z głośnym westchnięciem, po czym prawdopodobnie zaciska mocniej ramię wokół mojej szefowej, która marszczy brwi. — Prawda, Lauser?
— Myślę, że powinnaś nas puścić — odpowiada jedynie, spoglądając na miarę możliwości na twarz swojej przyjaciółki.
— Najpierw się zgódź — przyciąga bliżej ciało panny Jauregui do swojego, po czym zerka na mnie. — I ty też — krótki, dziwny dźwięk wydobywa się z mojego gardła, kiedy tym razem to ja zostaję do niej oraz szefowej przyciśnięta. — Nic nie słyszę.
— Tak, Dinah, spotkamy się — panna Jauregui odpowiada za mnie. — A teraz puść nas i idź spać.
Dinah mruży podejrzliwie powieki, spoglądając najpierw na swoją przyjaciółkę, później na mnie, a potem jeszcze raz na pannę Jauregui, zanim zmienia wyraz twarzy. Nie znam jej na tyle, aby stwierdzić, jak powinnam go odebrać, ale jej mimika wydaje się łagodna, a delikatny uśmiech trochę zbija z tropu.
— Trzeba poszerzać kręgi znajomych — mówi jakby do siebie, po czym gwałtownie nas puszcza i idzie wgłąb własnego apartamentu, machając niechlujnie dłonią na pożegnanie, zostawiając naszą dwójkę całkowicie skołowaną.
Przynajmniej tak mi się wydaje, że obie jesteśmy zdezorientowane.
Niemniej jednak dość szybko powracamy do rzeczywistości. Panna Jauregui ostatni raz przechodzi przez apartament, sprawdzając, co robią jej przyjaciółki, po czym wraca do mnie i wspólnie wychodzimy. Tuż po tym, wyciąga pęk kluczy i zatrzaskuje górny zamek, zanim wracamy w kompletnej — i niezręcznej dla mnie — ciszy do samochodu, w którym Normani niemal przysypia.
— Nareszcie, ile można było czekać — słyszę niezadowolony głos przyjaciółki, na co szybko się do niej odwracając, posyłając jej sugestywne spojrzenie, aby siedziała cicho. — Dinah nie wspominała wcześniej, że będziesz nas odbierała — uparta Normani pochyla się w miejsce między naszymi fotelami, zwracając się bezpośrednio do panny Jauregui, a ja jedynie jestem w stanie wbić plecy w siedzenie i liczyć na to, że nie palnie niczego głupiego.
— Również o tym nie wiedziałam do momentu, w którym odebrałam od niej telefon.
— Hmm... Nie wyglądało na to, jakby cię obudziła. Czy ty w ogóle śpisz?
Kątem oka widzę, że nasza szefowa spogląda we wsteczne lusterko, zanim kontynuuje jazdę po tym, jak zapala się zielone światło na sygnalizacji.
— Okazjonalnie zdarza się coś takiego, jak sen.
— Ale nie wyglądasz w pracy jak trup — natychmiast odwracam głowę do przyjaciółki, ale w ogóle na to nie zważa. — Albo zombie.
— Dobrze wiedzieć.
— Więc co to jest? Brałaś jakiś kwas pod skórę, miałaś jakieś korekty czy co innego, że nie masz worków pod oczami?
— Nic.
— Nie ma czegoś takiego jak "nic". Mi wystarczy jeden nieprzespany dzień, żeby od rana wyglądać jak siedem nieszczęść.
— Nigdy nie musiałam podejmować się żadnej korekty czy operacji plastycznej.
— To co to za złoty krem, który likwiduje worki pod oczami? I ile za niego dajesz?
— Normani — mówię cicho, co przykuwa przez chwilę oczy naszej szefowej, zanim ponownie skupia się na drodze.
— Camila, to jest ważny temat. Cicho tam.
— Nie robię niczego szczególnego ze swoją twarzą. Po prostu odpowiednio ją nawilżam.
— Gówno prawda — rozszerzam powieki na słowa Hamilton.
— Mani!
— Nie chcesz się podzielić sposobem.
— Mówię prawdę.
— Ta twoja prawda nie brzmi przekonująco.
Na szczęście po tych słowach Normani z powrotem wraca na swoje miejsce, nie odzywając się słowem, więc w ciszy — no prawie całkowitej, ponieważ po aucie rozbrzmiewają cicho piosenki z radia — docieramy pod nasz blok. Przez chwilę jestem zaskoczona tym, że nasza szefowa zapamiętała adres, ale nie mówię niczego na głos — w końcu poznała go w nieprzyjemnych okolicznościach.
Nie ma co się wychylać.
I trzymając się tej myśli, sądziłam, że tę część wieczoru będę miała szybko z głowy — to znaczy Normani sprawnie wróci ze mną do domu i będę mogła w końcu położyć się spać. Nic bardziej mylnego, bo moja wspaniała i przecudowna przyjaciółka zaczęła trzymać się na nogach gorzej niż przed wejściem do samochodu.
Przytrzymuję więc jej talię z nadzieją, że moja siła wystarczy, aby dotargać nas do windy, bo od niej niedaleka droga do mieszkania. Oczywiście w praktyce wychodzi to gorzej niż zakładałam, ponieważ ciało Normani jest na tyle niestabilne, że chodzę od boku do boku, tworząc pokraczną trasę do głównego wejścia.
Jestem zaskoczona, kiedy w którymś momencie czuję mniejszy ciężar na swoim ciele — początkowo mam nadzieję, że Normani zebrała się w sobie i dotrzemy z jakąś godnością do domu, więc spoglądam w jej stronę, ale ku mojemu większemu zdziwieniu, dostrzegam po drugiej stronie przyjaciółki naszą szefową.
Kolejny raz nawiązuję z nią krótki kontakt wzrokowy.
— Dostałam pomoc przy tamtej dwójce — mówi, spoglądając na nowo przed siebie. — Tylko skorzystajmy z windy, a nie ze schodów, tak dla bezpieczeństwa.
Bez żadnej odpowiedzi, bo nie widzę sensownego komentarza do tego, co powiedziała, ruszamy w trójkę w stronę wejścia głównego. Trzeba przyznać, że z pomocą szefowej idzie to sprawnie, chociaż nie zmieniało to faktu, że Normani raz wywierała większy nacisk na moje ciało, a raz na panny Jauregui przez swoją niestabilność. Następnym razem będę pamiętała, aby pilnować się bardziej z alkoholem, kiedy będziemy wychodziły z tamtą dwójką, bo nie chciałabym się zbłaźnić, myśląc przyszłościowo — i wiem, że jak jutro opowiem Normani o wszystkim, postanowi to samo, że nie warto ryzykować błaznowaniem, jeśli nasza szefowa mogłaby się pojawić na horyzoncie.
Po wejściu do mieszkania, Normani zamiast ściągnąć szpilki nalega na bezpośrednie pójście do łóżka, wskutek czego mozolnie i trochę pokracznie przechodzimy w trójkę do jej sypialni. Oczywiście moja bezwstydna przyjaciółka rzuca się na łóżku po zrzuceniu butów i macha ręką na pożegnanie, pozostawiając po raz pierwszy po sobie ciszę i spokój.
Cóż, ta cisza i spokój jest raczej niezręczna, kiedy obok stoi moja szefowa.
Nie wiedząc co za bardzo zrobić ruszam tuż za kobietą w stronę drzwi wejściowych. Nawet nie jestem pewna, co powinnam powiedzieć. Naprawdę nie spodziewałam się, że dzisiaj ją spotkam — w dodatku w tak spontanicznych i względnie luźnych okolicznościach.
— Dziękuję... — Chrząkam cicho, kiedy początkowo mój zachrypnięty głos drży. — Dziękuję pani za pomoc z Normani, to...
Kobieta w międzyczasie odwraca się do mnie twarzą, zanim wcina się w niedokończone zdanie.
— Wystarczy Lauren — spogląda bez większego celu na moją twarz, więc nie mamy bezpośredniego kontaktu wzrokowego. Czuję przez to niewielką ulgę. — Poza pracą wystarczy Lauren — prostuje dosadniej ze stoickim spokojem, zanim chwyta za klamkę drzwi.
— Och, w porządku — nie wiem za bardzo, co więcej mogłabym powiedzieć. — W każdym razie, dziękuję za pomoc.
— Do zobaczenia w pracy.
Tuż po tych słowach odwraca się ode mnie i wychodzi, pozostawiając po sobie zapach mocnych perfum. Przez kilka następnych sekund pozostaję w tym samym miejscu, zanim pozwalam sobie na relaks w dotychczas spiętym i zestresowanym ciele.
Na pewno przez długi czas nie zapomnę tego wieczoru.
—
L a u r e n
Po naciśnięciu guzika otwierającego drzwi gabinetu, opieram wygodniej plecy o fotel ze świadomością, że czeka mnie dłuższa rozmowa — przynajmniej domyślam się, czego może dotyczyć, wiedząc, kto do mnie przychodzi.
Kiwam głową na wtargnięcie Allyson i DJ do mojego gabinetu. Obie siadają po drugiej stronie biurka, standardowo pytając jak mija mi dzień w pracy — na co daję taką samą odpowiedź. Zawsze jest taka sama odpowiedź, bo przecież tutaj nic nie ulega zmianie.
— Czemu ostatnio tak trudno cię złapać i gdziekolwiek wyrwać? — Pyta Dinah, moszcząc się wygodniej w fotelu.
— Może dlatego, że ciągle pracuję?
— Obiecałaś co innego, Lauser — wskazuje na mnie palcem z przedłużonym paznokciem.
— Niczego nie obiecywałam.
— Bardzo dobrze pamiętam, że tak.
— O czym znowu nie wiem? — Wcina Allyson, a ja jedynie wzruszam ramionami.
— Obiecała, że spotkamy się wszyscy razem, kiedy ostatnim razem nas odbierała z baru.
— Nie obiecałam. Powiedziałam "tak", bo nie chciałaś mnie puścić. Nie miałam nawet zamiaru rozważać wspólnego wyjścia, dodając dwie nowe osoby — spoglądam krótko na DJ. — Bez urazy.
— Powinnaś poszerzyć krąg znajomych — Dinah kręci z niezadowoleniem głową. — Z resztą, co ci szkodzi?
— No nie wiem, Dinah, może moja reputacja ma znaczenie? Nie mam w planach latać po barach z własnymi pracownikami. Rób co chcesz, ale nie mieszaj mnie do towarzystwa, do którego nigdy nie będę należała.
— A tam, pierdolisz — macha dłonią. — Prawda, Ally?
— Cóż..
— Widzisz, Ally się zgadza. Powinnaś z nami wyjść. Poza tym, nikt nie każe ci chlać w trupa. Po prostu wyjść i trochę się rozerwać. A przy twoim wiecznie niezmiennym grafiku, przydałaby ci się okazja na rozerwanie — blondynka zaczesuje w tył swoje długie loki. — I też nie patrz na każdego w jednej kategorii. Camila i Normani naprawdę wydają się w porządku.
Krzyżuję ramiona pod biustem, prostując przy tym plecy.
— Przypomnę ci, że wymusiłaś na mnie przyjazd po waszą czwórkę.
— Wcale nie. Powiedziałam po prostu, żebyś po mnie przyjechała.
— Nie dodałaś, że jest z wami ktoś więcej.
— Co nie zmienia faktu, że i tak wszystkich odwiozłaś.
— W takiej sytuacji po prostu wypadało, Dinah — zaciskam palce na własnym ramieniu, czując narastającą irytację i frustrację. — Nie chcę, żebyś wplątywała mnie w tak niezręczne sytuacje.
— Powinnaś wyjść ze swojej strefy komfortu.
— Tylko ja o tym decyduję, nie ty.
— Okej, nie przyszłyśmy się tutaj kłócić, dziewczyny — wtrąca Ally. — Dinah, nie naciskaj. A ty, Lauren, proszę nie odbieraj tego w negatywnym sensie. Byłoby nam miło, gdyby udało się spotkać w większym gronie, to wszystko. Poza tym, nowe towarzystwo nie musi oznaczać czegoś złego, prawda?
— Pracują dla mnie. Oddzielam życie prywatne od zawodowego.
— A tam, pierdolenie, Lauren — Dinah ponownie wskazuje na mnie palcem, jednak teraz widzę w tym jakąś pretensję. — Odsuwasz się nawet od nas. Może nowe, powiększone towarzystwo sprawiłoby, że przynajmniej widywałabyś się z nami częściej. Czasami nawet ciężko jest się do ciebie dodzwonić. Co mamy sobie o tym myśleć?
— Po prostu mam gorszy miesiąc, więcej pracy, Dinah...
— Mówisz tak każdego miesiąca. Dupna ta twoja wymówka, Lauren. Po prostu chociaż spróbuj.
— Nie potrzebuję nowego towarzystwa.
— Wydaje mi się, że starasz się nie potrzebować żadnego towarzystwa. Rozumiem, że wyjście do baru czy klubu to nie twój klimat, ale nam nie chodzi o spotkania kończące się libacjami. Po prostu chcemy wspólnie spędzić czas, nic więcej. Jak myślisz, ile tak pociągniesz?
— Ile pociągnę co?
— Robienie nadgodzin, powrót do pustego domu i stawianie się w sytuacji, w której nawet nie masz się do kogo odezwać, bo nigdy nikogo wokół ciebie nie ma.
— Atakujesz mnie. Ponownie, Dinah.
— Nieprawda. Po prostu od kiedy przejęłaś w pełni firmę, jesteś niczym duch. Niby jesteś, ale wcale cię nie ma. Niby cię widzę, ale w sumie nie jesteś obok. Niby mówisz, ale w ogóle cię nie słyszę.
— Poetycko — mamroczę.
— Nie zgrywaj się, kurduplu — ponownie wskazuje na mnie palcem, ale teraz z ostrzeżeniem.— Na początku byłaś, ale tylko teoretycznie cię nie było. Teraz nawet w praktyce cię nie ma. Unikasz nas. Chociaż daj temu szansę i spotkajmy się w większym gronie, wyluzuj trochę i zobacz, jak to wyjdzie. Nikt nie będzie cię na siłę zmuszał do nowych znajomości, ale też nie chcę tylko patrzeć i nic nie robić z faktem, że staczasz się w czarną dziurę sama. A tą czarną dziurą jest firma.
— Dlaczego jesteś taka uparta? — Wzdycham cicho i pocieram skroń prawą dłonią.
— Bo jeszcze się z tobą przyjaźnię — mruży powieki. — I nadal się o ciebie martwię.
— Nie sądziłam, że weźmiesz mnie na emocje — z premedytacją układam dłoń na mostku, udając dotkniętą, ale Dinah doskonale wie, że to czysta fikcja.
— Chociaż ten jeden raz, Laureeen!
Po słowach DJ zerkam krótko na Ally, która dotychczas była cicho. Kobieta standardowo ma łagodny wyraz twarzy, ale widzę po mimice, że jest równie zmartwiona. Oczywiście nie chcąc być dłużej powodem, dla którego patrzy na mnie w ten sposób — a jest to jedna z niewielu rzeczy, na które wciąż się łapię — wzdycham cicho, co daje im znać, że zamierzam ulegnąć.
Nie bywa dużo takich chwil, kiedy ustępuję, ale na koniec dnia, gdyby tak o tym pomyśleć, Ally i DJ po prostu się martwią i wiem, że nie mają złych intencji za samą propozycją. Co prawda nie zmienia to moich niechęci względem samej wizji przebywania z pracownikami poza pracą i próby przystosowania się do tej sytuacji ciut innym zachowaniem, aby nie wywoływać u nikogo dyskomfortu.
— Tylko ten jeden raz.
——————
Zdaję sobie sprawę, że bardzo długo nie było nowego rozdziału, ale miałam wiele rzeczy do ogarnięcia. Teraz udało mi się większość spraw uporządkować, także postaram się bardziej na bieżąco dodawać kolejne nowe wersje rozdziałów. Przy następnym wiem, że czeka mnie dużo roboty, bo chyba będę musiała przerabiać i calować aż trzy inne, ponieważ zawierają skrawki tej samej treści, ale na pewno rozdział pojawi się szybciej niż ten.
A co do samego porównania i zmian, które zaszły w kontekście tego rozdziału:
Stara wersja rozdziału: Dużo niepotrzebnych zapychaczy, niepotrzebnie zaczętych wątków. Same rozmowy były za bardzo rozwinięte — w takim sensie, że przyśpieszały nieproporcjonalnie akcję, co po prostu nie miało sensu.
Nowa wersja rozdziału: Skupiłam się na utrzymaniu jednej sytuacji, dokładnym rozpisaniu dialogów i akcji znajdujących się w niej, po czym dopiero przechodziłam do kolejnej. Wcześniej było to niepotrzebnie wymieszane. Również na potrzeby samego porządku, celowo zaczęłam trzymać się dłużej jednej perspektywy bohaterki, zamiast pozwalać sobie na, na przykład, czterokrotne zmienianie perspektywy — wydaje mi się, że wprowadza to niepotrzebne zamieszanie. I idąc z tą myślą, uznałam, że w pierwszej części całego "Anancastic" częściej będę trzymała się perspektywy Camili. Oczywiście nadal będzie powrót do Lauren, ale raczej nie w tak dużym stopniu — a jeśli już się pojawi to na dłużej, zamiast na urywek jakiegoś wydarzenia do opisania. To byłyby tylko niepotrzebne wcinki, które zaburzają mi trochę koncencję rozdziałów.
Na pewno następny rozdział pojawi się szybciej, ale najpierw muszę porządnie rozplanować akcję i wiele rzeczy powywalać ze starych wersji, bo nie trzymają się kupy. A chciałabym, żeby z rozdziału na rozdział był widoczny progres (albo regres) pośród postaci, zamiast przedstawiać gwałtowny przeskok w relacji między niektórymi bohaterami.
Tyle ode mnie, byleby do następnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top