♚ ❛Kim jesteś?❜「7」

Piątek.

Plan dnia zawsze jest istotnym aspektem mojego życia — można nazwać to nawet monotonią, ponieważ wiem, co wydarzy się każdego dnia. Nienawidzę niespodzianek w żadnej sferze mojego życia, dlatego od wielu lat spisuję w notatniku harmonogram, którego przeważnie kurczowo się trzymam. W ten sposób wiem, co mam ze sobą zrobić, a sam mój czas nie zostaje zużyty na bezużyteczne czynności.

Jak każdego dnia wstaję punkt piąta rano, szybko przebieram się z piżamy w sportowe ubranie i korzystam przez półtorej godziny z domowej siłowni — na rozgrzewkę razem z ćwiczeniami siłowymi poświęcam pełną godzinę, a na ostatnie 30 minut próbuję rozciągnąć i jednocześnie wyciszyć po intensywnej części ciało za pomocą jogi. Za każdym razem ten sposób spożytkowania poranka całkowicie pobudza mój organizm, więc mam tę pewność, że wraz z przyjazdem do pracy pracuję od pierwszej minuty na najwyższych obrotach. Nie mam czasu na bycie zaspaną albo latanie po kawę, aby się rozbudzić.

Po takim przygotowaniu te brakujące 30 minut do pełnej godziny wykorzystuję na prysznic, kawę i sporadycznie jakiś wypiek, który mogę szybko zjeść, zanim zjeżdżam z ostatniego piętra penthouse'a do garażu, w którym czeka na mnie szofer. Za każdym razem parkuje punktualnie w jednym miejscu, z którego ruszamy do firmy. Dzisiaj wyjątkowo rozplanowuję w notatniku rzeczy, które muszę zrobić przed rozpoczęciem gali — pisanie ręczne harmonogramu dnia mam po dziadku. 

Samo rozpisanie planu na dzień nie zajmuje mi długo, więc przez resztę drogi spowitej korkami o tej porze, wyglądam za okno, błądząc myślami w domysłach, jak minie dzisiejszy wieczór. To pierwsza taka gala od kilku lat, kiedy aż 27 osób zostało nominowanych i mam szczerą nadzieję, że uda zgarnąć się jak najwięcej statuetek. Przynajmniej to pokaże moim rodzicom — byłym właścicielom MCJ Publisher — że doskonale zajmuję się firmą i nie potrzebuję wsparcia w rodzeństwie, któremu przy objęciu stanowiska właścicielki odjęłam ciężar z barek.

Kiedy tylko zauważam, że dojeżdżamy do budynku firmy, zerkam na otwierane lusterko — w pierwszej chwili dostrzegam w odbiciu zbyt rozszerzone powieki, które dla większości mogłyby dawać sygnał, że jestem zmartwiona czy wystraszona, więc przez tę końcówkę spokojnej jazdy poprawiam mimikę na taką, która postawi mnie w roli postaci, jaką odgrywam w MCJ Publisher.

Rozglądam się powoli po ogromnej sali, mentalnie krzywiąc się na chaos, który panuje wśród innych uczestników i właścicieli firm — duża część próbuje wytypować, kto wygra w kolejnej kategorii. Nie należę do tego grona, bo nie chcę się ośmieszać, zwłaszcza przy rodzicach, którzy zajmują razem ze mną i zarządem stolik blisko głównej sceny. Na ten moment z 27 nominowanych pracowników MCJ Publisher, trafiło do nas pełne 20 nagród, co jest lepszym wynikiem niż ten, który zakładałam, a została przed nami jeszcze jedna kategoria — nowa, ponieważ skupia się ona na tematach kontrowersyjnych, które często mają miano tabu. 

— Nominowanymi do tej kategorii są Andrew Clarkson, Thomas Norrington...

Natychmiastowo powracam wzrokiem do sceny i prezentera, słysząc ostatnie nazwisko. Z jednej strony nie dziwię się, że został nominowany, skoro jego prace są bardzo kontrowersyjne, choć z drugiej...firma, dla której pracuje nie może odpędzić się od kolejnych pozwów. Czasami dziwię się, że nie stracił pracy, kiedy tyle razy nagiął zasady etyczne.

— ...Karla Cabello oraz Nicholas Brown.

Opieram się mocniej o zajmowane krzesło plecami ze względnie obojętnym wyrazem twarzy, kiedy prezenter celowo przedłuża ogłoszenie wyników. Philippe za każdym razem ma ubaw z tego, jak większość jest poddenerwowana pauzą, którą on sam uznaje za dramatyczną.

— Statuetka wędruje do...

Zerkam przez krótką chwilę na własną matkę, która przygląda się scenie — sądząc po minie widniejącej na jej twarzy, z pewnością nie jest zadowolona, że uzbieraliśmy 20 nagród. Przynajmniej na ten moment.

— Karli Cabello!

Lewy kącik warg minimalnie drga w czymś na podobiznę uśmiechu, kiedy kamera zostaje zwrócona na nasz stolik, gdy drugi operator robi to samo z panną Cabello, która pewnie nie kryje się z radością na ten moment. 

— Brawo, Lauren — słyszę głos ojca po prawej stronie, na co kiwam głową. — Aż 21 statuetek. Jestem pod wrażeniem — uśmiecha się do mnie. — Jak będziesz tak dalej pracowała, zgarniesz wszystkie przy kolejnej gali.

Owijam palce wokół nóżki kieliszka z szampanem, upijając niepełny łyk, kiedy kamera przestaje być na nas skierowana.

— Na to liczę — odpowiadam w momencie, gdy matka zwraca ku nas uwagę, chociaż nie wypowiada słowa.

Nie mamy zbyt dużo czasu, aby siedzieć w spokoju przy stoliku, ponieważ tuż po rozdaniu statuetek rozpoczyna się bankietowa część gali, co zmusza mnie do wstania, udawania, że interesuje mnie jedzenie — i że dam radę cokolwiek z tego przełknąć przy tak nerwowym dniu — a w międzyczasie będę prowadziła pseudopogawędki z uczestnikami.

To część, której doprawdy nie trawię, bo nie jestem z tych osób, które chętnie podejdą do obcego towarzystwa i będą próbowały stać się jego główną atrakcją swoją charyzmą. Szanuję takie podejście tylko u niektórych — a dokładnie u tych, którzy naprawdę tacy są, a nie robią tego dla chwilowego popisu. Ja stosuję kompletnie inną metodę. Wolę wzbudzać respekt i żeby to ktoś chciał do mnie podejść, może nawet obawiać się to zrobić z mojego niedostępnego wizerunku.

— Gratuluję — słysząc głos Thomasa i kątem oka dostrzegając nieszczery uśmiech, mam ochotę odejść od przekąsek, przy których teraz stoję.

Wspomniałam, że gardzę pseudopogawędkami?

— Powinieneś raczej pannie Cabello, to ona wygrała.

— Jak zwykle jest pani bardzo oficjalna, pani Jauregui — mamrocze dość złośliwym tonem, poprawiając przy tym krawat. — Zapewniam, że zamierzam osobiście pogratulować pannie Cabello.

— Panno. Panno Jauregui — poprawiam go. Pani Jauregui jest moją matką i chociaż ten zwrot nie jest zastraszająco nieprawidłowy, skoro to ja przejęłam wszystkie obowiązki w firmie, mam to samo nazwisko, ale jednak jestem niezamężna. Nie jest to coś, co chcę szczególnie komuś obcemu podkreślać, aczkolwiek sformułowanie per Pani przypomina mi tylko o matce. 

Nie chcę się z nią utożsamiać.

— Ach, no tak, zapominam się — nieznacznie marszczę brwi na widok trochę niepokojącego wyrazu twarzy Thomasa Norringtona, ale nie mówię nic na głos. — Cóż, pozostaje mi pogratulować pannie Cabello.

Nie podoba mi się mina, którą nieustannie utrzymuje i zbyt szybki chwyt za dwa kieliszki szampana, który również znajduje się na stole. Oczywiście nie jestem w pozycji, w której powinnam go o coś upominać albo się czepiać, więc bez większej refleksji na ten krótki moment, wzdycham cicho z ulgą, gdy Norrington się ulatnia, a ja mogę w spokoju odejść w stronę Allyson i DJ, które są moimi osobami towarzyszącymi.

Mogę bywać wredna, nieobecna na spotkaniach czy niedostępna, jednak dla tej dwójki zawsze znajduje się miejsce w wydarzeniach, które są dla mnie istotne — i to nie dlatego, aby się pokazać przed kamerami, ale żeby mieć przy sobie chociaż krztę dobrej codzienności pośród mgły sztuczności.

Jednak odstając od tej dygresji, kiedy zbliżam się do kobiet, zauważam przy blondynce tę Normani, o której było mi mówione. Cała trójka prowadzi jakąś zawziętą dyskusję, do której nie jest mi tak spieszno, ale obiecałam Allyson, że pojawię się u ich boku, gdy tylko oderwę się od stolika.

— Dobry wieczór, panno Jauregui — słyszę przywitanie od panny Kordei, na które kiwam głową.

— Lauren, gdzieś ty tak długo była? — Pyta Allyson, stając przy moim boku. — Już myślałam, że zaginęłaś.

— Zostałam na moment zatrzymana — zwracam się do przyjaciółki, dostrzegając jednocześnie, że Dinah odchodzi gdzieś z tą Normani, co wcale mi nie przeszkadza, bo mogę się wdać w bardziej swobodną rozmowę bez obecności kogoś dla mnie obcego.

Dzisiejszy wieczór z pewnością był intensywniejszy, niż zakładałam. Ilość osób w środku jest już niesamowicie przytłaczająca — przynajmniej jak dla mnie — zwłaszcza że duży procent gości wypił do tego momentu za dużo szampana. Z racji tego tłoku wychodzę na zewnątrz, na taras, będąc natychmiastowo ochłodzona listopadowym powietrzem. Nie widzę, aby w pobliżu był ktoś jeszcze, więc z ulgą podchodzę do barierki, na której opieram przedramiona, wpatrując się w nocne niebo. Przez myśl przechodzi mi obraz rozgwieżdżonego nieba, które z pewnością bym dostrzegła, gdybym o tej porze znajdowała się w domu dziadka, zamiast w centrum miasta.

— Cholera.

 I tyle byłoby z mojego spokoju i mrocznej samotności — komentuję sama sobie, kiedy słyszę za plecami jakiś kobiecy bełkot. Sam głos jest kojarzony przez moje uszy, więc postanawiam nie ignorować intruza, tylko zwrócić się w jego kierunku.

— Och, pani Jaure... — Marszczę brwi, gdy kobieta urywa w połowie słowa, aby zaczerpnąć haust powietrza, który niekoniecznie mi się podoba. Moja pracownica — panna Cabello — nie stoi zbyt pewnie na własnych nogach, jednak nie wydaje mi się, że jest to efekt zbyt dużej ilości alkoholu przy tym, jak bladą twarz ma na tę chwilę i jak bardzo zdezorientowana się wydaje. — Przepraszam, ale czy pani też się tak źle czuje?

W innej sytuacji może zignorowałabym taką interakcję, jednak odnajduję tutaj coś niepokojącego w autentyczności dezorientacji tej kobiety. Nie byłabym sobą, gdybym zostawiła ją od razu na pastwę losu, jeśli rzeczywiście to nie jest upojenie alkoholowe tylko coś innego. 

Mając to wszystko z tyłu głowy, postanawiam podejść do kobiety, marszcząc brwi, gdy dostrzegam, że w ostatniej chwili udaje jej się złapać trzęsącą dłonią o framugę wejścia na taras, aby nie upaść. To przyśpiesza moje ruchy, żeby znaleźć się przy pannie Cabello i chwycić ją za ramię, jednocześnie używając drugiej dłoni, aby unieść nieznacznie wierzchem podbródek i zerknąć na półprzymknięte oczy w tym mroku. 

Normalnie powinnam ujrzeć ogromne źrenice — nie mam jakiejś ogromnej wiedzy na temat ciała ludzkiego, ale źrenice zawsze powinny się rozszerzać w ciemności z powodu braku światła albo jego nikłej ilości i po jakimś czasie zaadoptować otoczenie i nie mieć później aż takich trudności ze swobodnym poruszaniem. W tym przypadku jestem zaalarmowana, ponieważ źrenice panny Cabello są niesamowicie małe i dają wrażenie, jakby nie reagowały na obecność i brak światła.

— Co wypiłaś?

C a m i l a

— Spójrz na mnie — głos szefowej jest stanowczy, gdy podtrzymuje mój podbródek. A przynajmniej podejrzewam, że to właśnie robi, chociaż nie czuję jej dotyku na swoim ciele. — Co wypiłaś?

— Szampana — unoszę spojrzenie, jednak jest to ciężkie zadanie, ponieważ moje powieki wydają się ważyć w tej chwili tonę.

W tej pierwszej chwili, kiedy dostrzegam jej bezpośrednie spojrzenie na mojej osobie, czuję się onieśmielona, ponieważ nigdy nie miałam z nią dłuższego niż dwie czy trzy sekundy kontaktu wzrokowego. Teraz ewidentnie wpatruje się prosto w moje oczy i mam przez to ochotę schować się przed intensywnym kolorem zieleni.

— Rozmawiaj ze mną — słyszę kolejne słowa od panny Jauregui, ale tym razem nie rozumiem ich sensu. Czy zaczęła jakiś temat, a ja się pogubiłam lub czegoś nie dosłyszałam, że chce, abym z nią rozmawiała? Przecież przeważnie skraca wszelkie konwersacje do minimum. Przynajmniej ze mną.

Marszczę zdezorientowana brwi, gdy moja głowa nieznacznie się unosi, chociaż niczego nie robię, a kiedy zerkam w dół, faktycznie dostrzegam, że podtrzymuje mój podbródek wierzchem dłoni. Jednak w tym wszystkim wciąż zadziwia mnie niemożność wyczucia tego kontaktu — bez względu na to, czy byłabym teraz zmarznięta, choć chłodu akurat nie czuję, to powinnam móc w jakiś sposób wychwycić ten dotyk. Teraz mam wrażenie, jakby moje ciało zostało całkowicie znieczulone — właściwie to do tego stopnia, że można by uznać, że zostaje stopniowo usypiane, o czym świadczy ciężkość powiek.

 — Karla — w momencie zamykania przeze mnie oczu, słyszę znajomy głos, chociaż nie potrafię zmusić się i przypisać go do konkretnej osoby. Moje ciało wydaje się coraz bardziej ociężałe i jedyne, co do mnie dociera to jakiś słodkawy zapach perfum pomieszany z czymś znajomym moim kubkom smakowym, ale również jest na tyle dezorientujący, że nie mogę stwierdzić, co to dokładnie jest.

Senność coraz bardziej wkrada się w moje ciało, a sam umysł wydaje się odcinać po kolei wszystkie zmysły. Czuję się jednocześnie lekko, chociaż z drugiej mogłabym się położyć gdziekolwiek i nadal cieszyć się snem w ciągu pięciu sekund — bo właśnie tyle zajęłoby mi uśnięcie.

— Camila!

Bardzo ciężko jest mi tym razem na nowo unieść powieki, żeby spojrzeć na osobę stojącą przede mną, która z tego, co jeszcze rejestruję, ma wyciągnięte ramiona w moją stronę, aczkolwiek chyba mnie nimi nie trzyma, bo niczego nie czuję. Udaje mi się jednak na sam koniec spojrzeć na bladą twarz, zielone oczy i ciemne włosy, ale podobnie jak z głosem, postać jest mi znajoma, ale nie potrafię jej przypisać.

To tak, jakbym miała wszystkie wiadomości na czubku języka, jednak nie potrafiła się odezwać.

— Kim jesteś? — Zadaję pytanie, chociaż samo odezwanie się nie wysuwa z języka odpowiedzi na palące pytania.

Otrząsam się trochę z sennego transu, co w efekcie dodaje kilka kilogramów do wagi własnego ciała, które ledwie podtrzymuję, ale resztkami rozumu rejestruję, że skoro jestem tak zdezorientowana i wycofana z rzeczywistości przez to dziwaczne zmęczenie, powinnam odsunąć się od tej znajomej sylwetki. 

Osoba z zielonymi oczami chyba zauważa moje marne próby i sadza mnie gdzieś, a następnie sama przerywa między nami — chyba — jakiś kontakt. Właściwie tylko specyficzny odcień tych tęczówek pozwala mi zrozumieć, że jest to ktoś, kogo znam.

— Nie odpływaj, Camila — tym razem głos, który był mi tak znajomy, zaczyna mnie drażnić i w pierwszej chwili chcę unieść ramiona, aby zakryć uszy, bo mam wrażenie, że jest to czysty krzyk. Jednak...znowuż, nie mam na to siły, więc siedzę, nie wiedząc, co począć ze sobą dalej.

Gdzie jest, kurwa, Normani? Ta to zawsze gdzieś spierdoli i zostawi mnie samą.

— Camila, nie zamykaj oczu.

Aby trochę sobie ulżyć, zamykam tylko jedną powiekę, używając jednego oka do zerknięcia na znajomą postać, która nie odeszła ode mnie przez cały ten czas.

Właściwie ile czasu minęło?

I w sumie...kto to, do kurwy, jest?

— Jeśli zobaczysz moją szefową...nic jej nie mów. Nie jestem pijana. Wypiłam tylko niecały kieliszek szampana na pusty żołądek. Ale nie czuję się pijana... Jestme po prostu bardzo, bardzo...baaardzo zmęczona.

— Camila, nie zasypiaj. Nie możesz teraz zasnąć.

— Nie zwolnisz mnie, jeśli pójdę spać?

To moja szefowa czy ktoś inny? 

Przecież znam ten głos. Kto to jest?

— Ally, gdzie jest Dinah?! 

Z kim ona rozmawia?

— Niech tu przyjdzie z Normani. Teraz. Tylko dyskretnie, bez nikogo więcej. Masz minutę — gdy patrzę przed siebie jednym otwartym okiem, znowuż napotykam zielone tęczówki. — Wiesz, kim jestem? 

— Normani? Nie... Jesteś za blada — kręcę głową. — Nie nabierzesz mnie. Nie jesteś Normani.

— Camila, skup się. Kim jestem?

— Przyjaźnimy się czy coś? — Marszczę brwi. 

— Nie. Skup się, Camila. I nie zasypiaj. Myśl, cały czas myśl — widzę, że się rozgląda gdzieś za mną, ale właściwie nie obchodzi mnie, dlaczego to robi.

— Moment, moment... Jesteśmy razem? W sensie jako dziewczyny? Jeśli tak, to spieprzyłam, bo zapomniałam twojego imienia — krzywię się na własne słowa. — Przepraszam, to pewnie jakaś świeża sprawa. I delikatna... Um, jak się nazywasz? Jestem tak zmęczona i zdezorientowana, że wszystko mi się ze sobą miesza.

— Nie, nie jestem nią. W sensie twoją dziewczyną.

— Och...więc jesteś? Och...to coś nowego — czuję napływ gorąca ze wstydu, bo nie pamiętam jej imienia, więc zsuwam dyskretnie jedną ze szpilek. — Ale nie oceniam.

— Chryste, Camila, nie ściągaj tych butów. Jest listopad!

Udaje mi się skrzyżować ramiona i obrać dostatecznie urażoną.

— Ale czego się na mnie drzesz? Nie wiem, dlaczego nie pamiętam twojego imienia. Może mnie zdenerwowałaś, że wypadło mi z głowy. Nie możesz dopomóc i przypomnieć zmęczonemu człowiekowi? 

Przecież wiem lepiej, bez powodu nie zapomniałabym jej imienia, jeśli faktycznie jakimś cudem wplątałam się w taką romantyczną relację. Nie przypominam sobie zainteresowania jakąś kobietą w ostatnim czasie, ale najwidoczniej musiało być coś na rzeczy, bo przed chwilą wszystko potwierdziała.

Jasno i wyraźnie to podkreśliła: "W sensie twoją dziewczyną". Powiedziała to, więc wiadomo, o co się rozchodzi. Tylko jakoś tak mało składnie, bo brakuje w tym zdaniu kilku słów, ale może jeszcze nie dotarłyśmy do konwersacji, że mam manię na punkcie gramatyki i składni.

— Camila!

Ten głos kojarzę. Natychmiastowo przekręcam głowę w stronę znajomej postaci, która podbiega do mojej osoby.

Gwiazda się odnalazła. Trochę zbyt późno, bo mogła mnie pilnować, a tak wypaplałam, że nie pamiętam imienia własnej dziewczyny i pewnie jutro będę miała albo przejebane, albo obudzę się z obitą głową za brak pamięci.

— Mani! — Wstaję z zamiarem podejścia do przyjaciółki, ale nie potrafię zrobić porządnego kroku przez opór. — Mani, powiedz jej coś, bo nie chce mnie puścić. No co jest?

— Co tu się dzieje? — Zerkam na wysoką blondynkę, która wcześniej miała owinięte ramię wokół Normani.

— Lauren, powiesz co się dzieje? — Tym razem, jak dla jakiegoś kontrastu, odzywa się bardzo niska kobieta.

Jednak rejestruję to imię.

— Lauren? — Powtarzam. — To imię mojej szefowej. Nie ma jej tu, prawda? — Szybko rozglądam się na boki, zapominając, że ta cała moja dziewczyna stoi za moimi plecami i trzyma w jednym miejscu. — Jak by mnie teraz zobaczyła, to by pomyślała, że się schlałam, a to nieprawda. Jestem trzeźwa jak szpak. Czy jak...

— Camila... — Widzę, chociaż nie czuję bezpośrednio, że Mani chwyta moje dłonie w swoje, więc wiem, że jestem bezpieczna. 

— Gdzie ona mieszka, Normani? — Głos za mną zadaje kolejne pytanie.

W ogóle ta sytuacja jest dziwna. Co chwilę padają jakieś imiona i pytania o to, co się dzieje. A skąd ja mam to, kurwa, wiedzieć? Wszyscy się zeszli, jakbym dawała coś za darmo. Albo jakby była jakaś promocja.

Już nic z tego nie rozumiem.

— Mieszkamy razem, zaraz zadzwonię po taksówkę — widzę, że oczy Normani są skupione na mojej dziewczynie, którą nadal muszę jakoś wypytać  o imię, chociaż ta sytuacja wygląda kiepsko...przynajmniej dla mojego dalszego żywota na tym świecie. — Nie jest pijana, to mogę zagwarantować. Widziałam, że wypiła kilka łyków szampana, którego dał jej konkurent z kategorii, w której była nominowana i gratulował.

— Thomas? Thomas Norrington?

— Wiem, że na pewno miał na imię Thomas. Pani mina mnie niepokoi. 

— Dinah, musisz zadzwonić w moim imieniu do Iana.

— Iana? Jesteś pewna?

— Może mi ktoś wyjaśnić? — Widzę, że pytająca Normani jest zdezorientowana. Witam w klubie. W sumie praktycznie nie rozumiem tej paplaniny. — Kim jest Ian i co zamierzacie zrobić?

— Zaufany lekarz — zapewnia moja dziewczyna. — Mam wrażenie, że Norrington chciał sensacji, kontrowersji i skandalu wokół twojej przyjaciółki, ale nie zdążyło do niczego dojść, bo wyszła na zewnątrz i spotkała mnie. Raczej nie rzuciła się nikomu w oczy, bo ktoś by za nią wyszedł.

— Ale co my tutaj podejrzewamy? Jestem pewna, że Camila się nie upiła, okej? Wiem, jak może to wyglądać, ale wypiła tylko kilka łyków na trochę pusty żołądek. Nie odwaliłoby jej od czegoś takiego. Gala była dla niej ważna.

— Dinah — moja dziewczyna mówi w dziwny sposób to imię, a chwilę później blondynka dopowiada coś mojej przyjaciółce.

— Moment, ty jesteś Dinah? — Mrużę podejrzliwie oczy. — Dobrze pamiętam.

— Tak, to ja. 

— Jakie masz zamiary względem Normani? Mówiła, że przyjaźnię się z nią całe życie?

— O-okej, ja ją lepiej przejmę — Mani szybko przyciąga mnie do siebie. — Cicho tam — mówi mi do ucha.

— To było tylko pytanie — odpowiadam niewinnie. — Nie będę się przecież rzucała z jakąś gadką w stylu, że ją skopię, jak zrobi ci coś złego. Widziałaś jaka jest wysoka? Do tego potrzebuję innych butów, inaczej jak powiem coś nie tak, to skończy się to dla mnie prostowaniem kości, szwami i bandażami. Podziękuję, kurwa.

— Lauren, skoro będziemy wzywać Iana, lepiej wrócić wspólnie — nie jestem pewna, kto to mówi.

— Też tak myślę.

— Camila, chodź — głos Normani przykuwa moją uwagę.

— Gdzie?

— Wracamy do domu.

— Och, okej — kiwam głową. — Nie czuję się zbyt dobrze — pozwalam, aby przyjaciółka pokierowała mnie w stronę schodów, które prowadzą z tarasu na betonową ścieżkę, od której nie jest chyba tak daleko do parkingu.

Jednak nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie zrobiła. W momencie, kiedy staję na płaskiej ziemi, potykam się i zapewne bym upadła, gdyby nie ramię Kordei oraz drugiej kobiety, której zielone oczy ponownie mi się przyglądają.

— Prawie nie czuję nóg — mówię cicho, ruszając w przód ze wszystkimi, dopóki nie pojawiają się kolejne komplikacje, na które chce mi się płakać. Jestem taka śpiąca, zmęczona, wręcz padnięta, a tu ciągle coś. — Cholera, Mani...

— Co? Co się stało?

— Chyba za bardzo przetarłam wcześniej oko i przesunął mi się jeden kontakt. Poczekaj — próbuję na ślepo poprawić soczewkę w prawym oku, ale finalnie przykleja się ona do mojego palca, a z powodu dość silnego wiatru tak szybko, jak pojawiła się na opuszku palca, tak szybko z niego zlatuje. — Cholera, straciłam soczewkę. Jestem ślepa na oko, Mani. Widzisz ją?

— Teraz już nic nie zrobisz, Mila.

— Mani, wiesz, że jestem bez nich ślepa jak kret... Swoją drogą nie widzę z bliska czy z daleka? Jest tak ciemno, że jestem zdezorientowana.

— Nie widzisz z bliska i teraz nic nie zrobimy z brakiem jednego kontaktu — zaciskam wargi, nadal próbując wychwycić sprawnym okiem soczewkę. — Jak wrócimy do domu, założysz okulary.

— Chyba masz rację...

— Chodźmy jak najszybciej do samochodu.

Nie jestem pewna, ile czasu zajmuje nam droga, ale zdecydowanie nie rozpoznaję auta, do którego zamierza wsiąść Normani. Jestem trochę zaalarmowana widokiem czarnego Range Rovera, bo nigdy dobrze mi się nie kojarzyły, ale przyjaciółka zmniejsza moje nerwy łagodnym uśmiechem po otwarciu dla mnie drzwi z przodu. 

Nie wiem również, czy na pewno wracamy do domu, ale postanawiam zaufać Normani. Z pewnością nie ciągnęłaby mnie nie wiadomo gdzie, wiedząc, że jestem niesamowicie zmęczona. Wiem, że uszanowałaby moją chęć powrotu do domu i położenia się spać.

— Mani, psst... — Podczas jazdy przekręcam się lekko w miejscu, aby móc spojrzeć na tylne siedzenia, które zajmowały kolejno Allyson, Normani i Dinah. — Znasz jej imię? — Dyskretnie wskazuję kciukiem za siebie, w stronę swojej dziewczyny, której imienia nadal nie pamiętam.

— No co ty, Laurenza, nie przedstawiłaś się? — Dinah pyta głośno, na co mam ochotę schować się pod ziemię, bo chodziło tutaj o dyskrecję, ale ta kobieta chyba nie wie, co to w ogóle, kurwa, znaczy. 

Krótko mówiąc: mam przejebane.

— Lau...renza? Laurenza? — Powtarzam pod nosem, ale za cholerę nie mogę sobie przypomieć chcoiaż jednego razu, kiedy mogłabym usłyszeć to imię. Zerkam przez ramię, aby upewnić się, że Laurenza nas nie podsłuchuje, zanim zwracam się do blondynki. — Dinah, jesteś pewna? 

— Mhm!

— Brzmi jakoś dziwnie... Kojarzy mi się z mozarella. Laurenza... Mozarella... Trochę brzmi podobnie. Ona jest hiszpanką czy coś? Powiedziała, że jesteśmy w związku.

— Moment, powtórz — Dinah nadstawia ucho, bardziej zainteresowana niż moja własna przyjaciółka. — W związku powiadasz? A to ciekawe.

— Jestem zdezorientowana. Pierwsze widzę na oczy, ale udaję, że wiem, co się dzieje. Myślicie, że to jakaś hiszpanka? Chociaż...jest biała jak ta pieprzona mozarella... — Kręcę głową zrezygnowana. — Ale nie jestem rasistką, jak by co. Po prostu nie wiem, co się dzieje i próbuję jakoś połączyć fakty.

Gdy ponownie zerkam w tył, aby upewnić się, że Laurenza nie podsłuchuje, napotykam przez moment jej spojrzenie, przez co momentalnie czuję, że wpadłam, ale próbuję to dobrze rozegrać.

— No hej... — Mówię do niej, jak gdyby nigdy nic i marnie kiwam dłonią, a ona powraca do prowadzenia auta.

Fiu, uratowana. Ja to jestem jednak mistrzem blefowania. Niczego się nie domyśliła.

— Dobra... Ja wracam na miejsce... — Mówię do trójki siedzącej z tyłu. — Bo jeszcze się skapnie i będę miała przesrane, jak się dowie, że nic nie kojarzę.

Dinah wskazuje na mnie palcem, zanim unosi w drugiej dłoni kciuka.

— Dobra strategia, Camila. Tak trzymaj.

— Hmm... Może jednak się dogadamy — komentuję pod nosem jej osobę, zanim powracam na miejsce. — Więc... Wiesz skąd jest imię Laurenza? Brzmi, jakby było z Hiszpani — zagaduję swoją dziewczynę z nadzieją, że uzyskam więcej informacji błyskotliwą, sprytną rozmową.

— Laurenza? A kto powiedział ci takie imię?

— Um...Dinah... A co, jest złe?

Kobieta rozszerza wargi, jakby chciała coś powiedzieć, ale daje sobie chwilę, zanim faktycznie cokolwiek mówi.

— Nie sądzę, że jest z Hiszpanii. Imię, oczywiście.

— Och... Cóż, nie oceniam. Sama miewam problem z pierwszym imieniem. W końcu Karla raczej nie pasuje na mój wiek, tylko dla jakiejś 80-latki. Dlatego używam drugiego — odwracam głowę w na prawo, aby zorientować się, w jakiej dzielnicy jesteśmy. — Mogę otworzyć okno? Gorąco mi.

— Mhm — zanim cokolwiek klikam, okno zostaje automatycznie otwarte, więc lekko wychylam głowę, wzdychając z ulgą na przyjemne uczucie chłodu, które uderza w rozgrzaną skórę. — Osz kurwa, ała, zatrzymaj samochód!

— Co się stało? — Pyta Laurenza, kiedy siadam z impetem na swoim miejscu z dłońmi przyłożonymi do oczu.

— Hej, Mila, co jest? Wpadło ci coś do oka? 

— Normani, idź poszukaj mojej drugiej soczewki. Łzawi mi oko. Jestem pewna, że zgubiłam ją teraz po drodze. Co to za tanie gówno?

— Na pewno nie zgubiłaś jej w taki sposób — zapewnia mnie przyjaciółka, ale teraz to nikomu nie wierzę, skoro jestem kompletnie ślepa.

— Poczekaj, zaraz zapalę światło — po słowach Laurenzy czuję, że gdzieś się zatrzymaliśmy. — Unieś głowę do światła, to będzie widać, czy faktycznie zgubiłaś soczewkę. Powinna się trochę odznaczać.

— No dobra — unoszę się. — I co? I co?

— Unieś głowę, a nie całą siebie — poprawia mnie, więc zmieniam pozycję. — Um...wydaje mi się, że tylko łzawisz, bo wystawiłaś za bardzo twarz na wiatr. Raczej nie zgubiłaś soczewki.

— To twoje "raczej" nie daje mi pewności? Teraz jestem w całkowitej ślepocie. Wiesz, co widzę z twojej twarzy? — Sapię cicho. — Dwa zielone punkty, więc pewnie oczy. Coś białego, więc pewnie skórę. I coś ciemnego, więc pewnie włosy. To najbardziej precyzyjna odpowiedź, jaką mogę dać w tej zasranej ślepocie. 

— Uspokój się — mówi cicho i jakoś wykrzywia twarz, ale nie mogę powiedzieć nic więcej na ten temat. — Nie straciłaś soczewki. Po prostu...nie wychylaj się więcej i będzie dobrze. Niedługo będziesz w domu — jestem w stanie jeszcze stwierdzić, że odsuwa się ode mnie po tych słowach, więc obniżam głowę, powracając prawidłowo na miejsce.

— Mogłam iść na jakąś operację, zamiast korzystać z soczewek i okularów — mamroczę pod nosem, ale nie dodaję od tego momentu nic więcej, tylko wyczekuję chwili, w której trafię do mieszkania i będę mogła położyć się spać.

Nie jestem pewna, ile czasu rzeczywiście mija, zanim wracamy na miejsce, ale załzawione oko przestaje mi dokuczać i faktycznie widzę lepiej niż wcześniej, więc nie może być tragicznie — właśnie dzięki niemu dostrzegam blok, w którym mieszkamy z Normani. Z tego powodu czuję niesamowitą ulgę w klatce piersiowej, ponieważ wiem, że jestem w bezpiecznym miejscu.

Sama droga do mieszkania jest jednak dla mnie jedną, wielką niewiadomą. Wiem, że podczas próby wyjścia z samochodu moje ciało wydawało się ważyć jeszcze więcej niż wcześniej i potrzebowałam pomocy z dwóch stron — po perfumach mogłam stwierdzić, że jedną z osób była Normani, a drugą ktoś, kto miał słodkawe perfumy i był od niej niższy, we wzroście prawdopodobnie zbliżonym do mojego.

Najgorsze z tego wszystkiego było, jest i będzie wyłapywanie specyficznych szczegółów, które tak naprawdę na koniec są bezużyteczne, ponieważ nie jestem w stanie racjonalnie myśleć. Mój organizm zachowuje się tak, jakbym miała zaburzoną percepcję w każdym sencie — począwszy od niezrozumienia otoczenia, przez zanik czucia, więc polegałam na lichym wzroku, po identyfikację oraz prawidłową reakcję na bodźce, które odbieram.

Nie wiem, co stało się na gali, na której musiałam być nie tak dawno, ale z pewnością nie wypiłam tyle, aby doprowadzić się do takiego stanu. Nigdy nie byłam fanką alkoholu — co więcej w tej kwestii, bardzo stronię się od wszelkich trunków, jeśli nie jestem z Normani, bo to jedyna osoba, której ufam i z którą wiem, że nic mi się nie stanie.

Nigdy w życiu nie pozwoliłabym sobie na tak ważnym wydarzeniu spić się jak typowa nastolatka, żeby potem się przewracać.

— Przepraszam za nią — słyszę głos przyjaciółki, tak mi się wydaje po barwie, ale jest on stłumiony na tym etapie. Mam wrażenie, że otaczająca mnie ciemność, kiedy na czymś leżę powoduje w uszach dziwne odczucie znajdowania się pod wodą, więc wszelakie dźwięki są zdeformowane. 

Nie podoba mi się to.

— To nie jest jej wina, jak mówiłaś. Ian zaraz przyjedzie. Jesteś pewna, że zgadzasz się na test?

— To musiało coś być. Nie jest w stanie normalnie rozmawiać od 30 minut... To na pewno wiarygodny lekarz? W tym momencie za nią odpowiadam.

— To nie jest sprawa, w której warto cokolwiek zatajać, panno Kordei. Normalnie pojechalibyśmy do szpitala, ale w tej chwili najlepszym rozwiązaniem jest zachowanie wszystkiego po cichu. Później zajmiemy się kamerami i...

Słowa zaczynają się ze sobą łączyć w niezrozumiałe dla mnie kombinacje.

— Zróbmy to. 

Ten rozdział też zajął mi sporo czasu. Pewnie reszta nie będzie dużo lepsza, bo poza poprawieniem części technicznej i porządkowaniu chronologii wydarzeń, znacząco poszerzam tekst, dodając nowe wątki, które może nie są niesamowicie wybijające się, ale w niektórych przypadkach mają znaczenie — taki będzie przyszły rozdział, dla przykładu.

W każdym razie...odjęłam z tego rozdziału sporo niepotrzebnych sytuacji, które uznałam za wyolbrzymione albo nie na miejscu. Może ta część utraci dla niektórych ten "śmieszny" aspekt, ale sama tematyka, która będzie się rozwijać w kolejnych rozdziałach pokaże, że jedyne, co mogło być śmieszne, to perspektywa innego świata oczami Camili na tamten moment, nic więcej.

A teraz etapy pisania tego rozdziału:

Przejdźmy bez większego wstępu do części stare vs nowe.

Stara wersja: Dużo żenujących scen: Lauren biorąca na ręce nie do końca świadomą Camilę. Lauren wysłuchująca dwuznacznych tekstów podczas drogi do samochodu. No...było tego trochę i większość wyrzuciłam w nicość i to dziadostwo już nigdy nie wróci. Sam rozdział wyszedł na tamten czas przesadnie oblężony niby śmiesznymi sytuacjami, które w rzeczywistości były bardziej nieprawdopodobnie dla relacji między tymi dwoma bohaterkami niż obecna wersja. Poza tym, wątki istotne zostały pominięte na rzecz idiotycznej komedii, którą stworzyłam 4 lata temu. 

Nowa wersja: Oczywiście z perspektywy Camili nadal chciałam nadać trochę komizmu do tragicznej sytuacji, która rozwinie się w kolejnych rozdziałach, ale nie zamierzałam przesadzać. Dodałam nowe wątki, które były bardziej realistyczne chociażby przez trochę cięte komentarze, nie pilnowanie języka podczas rozmowy niż niepotrzebne noszenie się na rękach czy coś w ten deseń. Poza tym, zostały dorzucone fragmenty rozmów, które dla Camili mogą być bezsensowne, ale w kolejnych rozdziałach okaże się, że faktycznie miały sens, a dla samego czytelnika dają teraz przedsmak tego, co stanie się dalej.
A, i jeszcze jedna sprawa: może nie jest to duża zmiana, ale już teraz można zauważyć w krótkich zdaniach prywatną stronę życia Lauren, w tym rozdziale jest to wątek rodziny, nakierowany bardziej  w stronę tego, jak prawdopodobnie wygląda jej relacja z matką. Niby nic wielkiego, ale wydaje mi się, że lepiej dawać kruczki między wierszami, które opłacą się, kiedy później będzie dostatecznie dużo informacji, aby poskładać z nich zrozumiałą całość.

Trochę spóźniłam się z dodaniem rozdziału, ale nie miałam czasu spokojnie usiąść. W każdym razie, praktycznie jest już po świętach, więc życzę przy okazji wstawiania tego rozdziału udanego i bezpiecznego sylwestra, a w międzyczasie spokoju w domu i możliwości na odpoczynek przed nowym rokiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top