♚ Dobre serce「8」

Budzę się z powodu nagłego, nieustannie pulsującego bólu głowy, który wyrywa mnie całkowicie ze snu, o którym natychmiastowo zapominam. Czuję się zdezorientowana, ponieważ nie przypominam sobie, abym wczoraj wypiła więcej niż jeden kieliszek szampana, a moje oczy i tak są wrażliwe, jak po jakimś ostrym piciu, chociaż nadal mam zamknięte powieki. Przeważnie to w takich momentach, gdy niechciany kac do mnie przychodzi, abym odpokutowała, mam niesamowicie wrażliwe oczy na zbyt dużą dawkę światła.

To pierwsza rzecz, która mnie zadziwia i pozostawia pod znakiem zapytania wczorajsze wydarzenia. 

— Camila? — Słyszę głos Normani, ale nie mam siły, aby się ruszyć, więc pomrukuję, żeby wiedziała, że nie śpię. — Jak się czujesz?

— Kac — tylko to jestem w stanie z siebie wydusić na ten moment.

Przyjaciółka nic mi nie odpowiada, ale chwilę później czuję, że materac łóżka ugina się w pobliżu mojej prawej nogi, więc pewnie na nim siada. Gdy wzdycha, jestem trochę zaniepokojona i zmuszam się do otwarcia powiek, które i tak ostatecznie są przymrużone.

— Co się stało, Mani?

— Nie będziesz zadowolona z tego, co muszę ci powiedzieć — robi chwilową pauzę. — Ale na początek dwie sprawy. Pierwsza, potrzebujesz czegoś? Wody?

— Nie.

— Okej, w takim razie... Powiedz mi, co pamiętasz z wczorajszego wieczoru?

Tym razem zmuszam ociężałe ciało, aby podniosło się do pół-siadu na łóżku. Nie podoba mi się ton przyjaciółki. Znam go zbyt dobrze — choć pojawia się tak rzadko.

— Galę. Wygrałam... Później był bankiet.

— Do którego momentu pamiętasz, co robiłaś?

Krzyżuję ramiona pod piersiami.

— Wiem, że nie pamiętam, kiedy zdecydowałyśmy się wyjść. I chyba niewiele tam zjadłam. Dezorientujesz mnie. O co chodzi?

— Opowiem ci o wszystkim, tylko obiecaj mi, że nie zaczniesz wariować.

— Dlaczego miałabym?

— Zdziwiłabyś się. Obiecaj.

— Cóż...okej, a teraz nie trzymaj mnie w napięciu, to nie jest zabawna. Gdzie zachlałyśmy, że mam takiego kaca? — Przykładam jedną z dłoni do czoła. — Głowa mi eksploduje. 

Oczekiwałam od Normani, że opowie mi jakąś przygodę po wyjściu z gali, w której odwiedziłyśmy bar i postanowiłyśmy świętować sukces. To brzmi jak coś, co mogłybyśmy zrobić i, szczerze powiedziawszy, gdyby tak wyglądałaby historia, przeżyłabym jakoś mój obecny stan.

Jednak od samego początku wersja przyjaciółki mi się nie spodobała. Przez cały czas, kiedy siedziałam, jak struta niemowa w miejscu, czułam nieprzyjemny, choć nieszczęśliwie znajomy ścisk w klatce piersiowej oraz jednoczesne uczucie pustki w umyśle. Nie mam nawet siły, aby zareagować jakimś płaczem czy wrzaskiem z powodu każdej kolejnej, przerażającej informacji, bo czuję się bezsilna.

Ponownie.

Nienawidzę tej bezsilności.

— Jesteś pewna, że Ian jest wiarygodnym lekarzem?

— Tak zapewniała mnie Lauren, Dinah i Allyson. Musiałam uwierzyć. W końcu zgodziłam się, żeby pobrał ci krew. Dzisiaj przyjedzie po jeszcze jedną próbkę po południu, aby porównać wyniki. Prawdopodobnie nie masz już tego dziadostwa w organizmie.

— Nie wiesz, co to mogłoby być?

— Nie. Ale wydaje mi się, że nie była to pigułka gwałtu, bo nie straciłaś całkowicie świadomości. Nie odleciałaś. Czasami miałaś problemy z kontaktem, ale nie było najgorzej. Chociaż...z drugiej strony nic nie pamiętasz, więc nie jestem tego pewna.

— Pamiętam jakieś urywki, ale... Wydawało mi się, że to jakiś sen. I nie wiem, czy teraz byłabym w stanie na dobre cokolwiek zobrazować. Pamiętam, ale nie na tyle wyraźnie, żeby zrozumieć. Mam jakieś przebłyski.

— Na ten moment niewiele z tym zrobimy, Mila — widzę, że Normani zaciska pięści. — Miałam cię na oku. Nawet nie wiedziałam, kiedy...

— Mani — wcinam się, zanim kobieta zdąży się nakręcić. — To nie twoja wina. 

— Mogłam domyśleć się, że mógł zrobić coś z szampanem, jak do ciebie podszedł z gratulacjami. Nie pasowało mi w nim coś, ale to zignorowałam i na tym ucierpiałaś.

— Mani, przestań. Nie mogłaś tego przewidzieć — wzdycham cicho, obawiając się, że gula w gardle zacznie bardziej mi doskwierać. — Zrobiłaś więcej, niż trzeba. Zajęłaś się mną. Na pewno powiedziałam wiele...zawstydzających rzeczy przy naszej szefowej. I przy Allyson. No i Dinah...

— Nie było tak źle. Wydaje mi się, że wzięły twoje słowa bardziej z humorem, zważywszy na twój stan. Chociaż Lauren... Nie mogę jej rozgryźć.

Powtarzam sobie w głowie, że nie powinnam na ten moment myśleć o tym, co czeka mnie w pracy. Wiem, że w chwili, gdy pozwolę rzeczywistym konsekwencjom, które na mnie czekają, dotrzeć do umysłu, zacznę wariować i tworzyć mroczne scenariusze. 

To nie jest dobra droga.

Dlatego więc postanawiam na miarę możliwości "normalnie" przyjąć tę nienormalną sytuację. Nie chcę jeszcze bardziej martwić przyjaciółki i dawać jej poczucie, że gdzieś zawiniła — staram się zmienić nieznacznie temat naszej rozmowy.

— Czuję się, jakbym miała kaca — wypowiadam na głos myśl, która wcześniej przechodziła mi przez głowę. — Muszę dokończyć artykuł i przesłać go Xavierowi. 

Normani marszczy nieznacznie brwi i mierzy mnie swoim ciemnymi oczami.

— Masz tygodniowe zwolnienie, Camila.

— Mani, nie przesadzaj. Dam sobie radę... — Komentuję po tym, jak domyślam się, że Mani chce trzymać mnie w ryzach na wzgląd czystej troski, ale to nie tego potrzebuję. Wolę zagrzebać się w pracy, dopóki nie stawię czoła konsekwencjom w redakcji.

— Nie, Camila. Dostałaś tygodniowe wolne.

— Od kogo? 

Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się mieć takiej okazji do...cóż, nierobienia niczego. Owszem, może gdybym była innym typem człowieka, byłoby to dla mnie sensowne, aby wypocząć w domu, jednak rzeczywistość, w której żyję mówi mi jedno — tydzień wolnego, mniej wyrobionych godzin i tym samym mniejsza wypłata za ten miesiąc.

To nie tak, że wiążemy koniec z końcem — tak na styk — ale pieniądze mają znaczenie, skoro jesteśmy we dwie w tak dużym mieszkaniu, jak na nasze możliwości. Poza tym, mamy dług do spłacenia i jest nam na rękę pozbycie się go jak najszybciej, aby wszelkie premie czy bonusy faktycznie zostawiać dla siebie na głupoty, czy na jakąś czarną godzinę, a nie ciągłe odkładanie, ponieważ trzeba się wiecznie rozliczać.

— Lauren dała ci wolne. Mówiłam...wszystkie wzięły na poważnie sytuację, chociaż nie podeszły do twojego zachowania na serio, wiedząc, że jesteś pod wpływem. 

— I co ja mam teraz zrobić? Liczy na to, że wrócę po tygodniu i co? — Jestem rozdrażniona.

— Masz siedzieć na dupie, Camila — obserwuję ruchy przyjaciółki, która zaczyna chodzić po mojej sypialni z ręką wplątaną w jej włosy. — Nie wychylaj się. Daj sobie luz. I, przede wszystkim, nie zgrywaj kogoś, kim nie jesteś. Wiem, że dajesz mi fasadę, że cię to nie rusza.

— Czego ode mnie oczekujesz? Że się rozpłaczę? Nic mi to nie da — chcę wstać, aby stanąć twarzą w twarz z Normani, ale krzywię się na przeszywający ból głowy, który utrzymuje mnie w ryzach. — Ale to oczywiste, że jestem przerażona powrotem do pracy. Nie obejdzie się bez konsekwencji. Myślisz, że mam plan, jak zgrabnie to wszystko ugrać, jeśli szefowa wezwie mnie do siebie? Nie ma na to opcji.

— To nie jest twoja wina. Nie zamierza cię zwolnić. Wie, że byłaś pod wpływem, ale nie z własnej woli — kobieta wzdycha. — Nie nakręcaj się, okej? Odpocznij. Później przyjdzie tutaj Ian.

Przez moment śledzę przyjaciółkę, która idzie w kierunku drzwi z zamiarem wyjścia, ale w porę ją zatrzymuję, ponownie się odzywając.

— Skąd masz pewność, że mnie nie zwolni? Przecież jestem potencjalnym źródłem problemów, jeśli chciałabym rozwiązywać sprawę z tym mężczyzną.

— Dała mi słowo — Normani patrzy na mnie przez ramię. — Poza nim nie mam niczego, więc pozostaje mi wierzyć, że nie rzuca słów na wiatr.

L a u r e n

Zwilżam nieznacznie wargi, biorąc przy tym głęboki wdech, nieustannie odpychając od siebie zażartą konwersację przyjaciółek. W przeciwieństwie do nich nie chcę na nowo wracać do tego samego tematu, tylko ruszyć z nim do przodu — a aby to zrobić, dowiaduję się na bieżąco informacji od Iana, a poza tym muszę czekać do poniedziałku, aby porozmawiać bezpośrednio z panną Cabello o zaistniałej sytuacji.

Do tej konwersacji również muszę się porządnie przygotować. Przynajmniej mentalnie, aby wybrzmieć na współczującą, pomocną, ale jednocześnie niechcącą się spouchwalać poza tym wydarzeniem osobę.

To może być już trudniejsze wyzwanie. Przynajmniej część o tym byciu współczującą — nie w tym sensie, że nie jest mi jej szkoda, bo nikomu naprawdę nie życzę takiego zakończenia wieczoru, ale wiem, że nie bywam najlepsza w wyrażaniu adekwatnie ekspresji na twarzy. Podejrzewam, że same słowa w tej sytuacji nie wystarczą, ażeby panna Cabello nie pomyślała, że dobrym pomysłem jest płakanie w moim biurze.

— Lauren — wraz z usłyszeniem mojego imienia, czuję lekki cios w ramię ze strony DJ. — Pamiętasz, co to było? 

— Co? — Uchylam powieki.

— Co dostała Camila od tego pojeba na gali?

Wzdycham cicho.

— Z rozmowy z Ianem zrozumiałam jedynie, że nie była to bezpośrednio pigułka gwałtu, bo z nią rozmawiał i niektóre rzeczy faktycznie pamięta albo przynajmniej kojarzy, tylko niekoniecznie w dobrej kolejności. Ale w życiu nie będę w stanie powtórzyć nazwy środków, które mi mówił.

— Strasznie mi jej szkoda — mówi Allyson. — Ale dobrze, że wyszła i spotkała akurat ciebie, Lauren. Gdyby to był ktoś inny...ten wieczór mógłby zakończyć się dla niej tragicznie.

Zaciskam na moment wargi.

— To, że nie zrobiłam tej kobiecie krzywdy, nie czyni mnie dobrym człowiekiem czy bohaterką — mówię przed wstaniem z sofy i ruszeniem w stronę kuchni należącej do DJ, aby nalać do kryształowej szklanki soku. 

— Bez tego jesteś dobrym człowiekiem, Lauren — mam ochotę wywrócić oczami na słowa Ally.

— Mani do mnie dzwoni. 

Czuję ulgę, słysząc słowa od DJ, bo przynajmniej w ten sposób uwaga przestaje być skupiona na mnie. Podczas rozmowy, która odbywa się w salonie, pozostaję w połączonej z tym pomieszczeniem kuchni oparta o blat i spoglądająca nieustannie przez okno. Może nie są to takie widoki, jak w moim penthousie, ale wciąż widać, że Dinah wybrała tę lokalizację nie bez powodu — wciąż można obserwować przykuwającą uwagę część miasta z wysokości. 

Co prawda nie preferuję spoglądać w dół, więc patrzę tylko na to, co znajduje się na wysokości oczu lub wyżej, ale i tak lokalizacja jest godna poszanowania.

— Lauren — słyszę głos Ally. — Dzwoniła Normani. Mówiła, że Camila martwi się o utratę pracy.

Powoli przenoszę wzrok na przyjaciółkę, unosząc przy tym brew. Wydawało mi się, że wyraziłam się jasno względem panny Kordei w tej kwestii.

— Mówiłam, że jej nie zwolnię.

— Wiem, wiem... Kiedy ma wrócić do pracy? W następny poniedziałek?

— Tak, za tydzień.

— Co zamierzasz wtedy zrobić? — Tym razem to Dinah zadaje mi pytanie po wejściu do kuchni.

— Wezwę ją do swojego gabinetu i powiem, żeby wniosła przeciwko Thomasowi Norringtonowi.

— Po rozmowie z Normani wydaje mi się, że raczej nie wniesie przeciwko niemu pozwu.

— Dlaczego? — Teraz Hansen przykuwa moją uwagę. — To oczywiste, że musi wnieść przeciwko niemu sprawę w sądzie. 

— Nie musi, wiesz o tym, Lauren — Dinah krzyżuje chwilę po tych słowach ramiona pod biustem. — Żebyś się nie zapomniała i nie wystraszyła tej dziewczyny przy pierwszej lepszej okazji.

— Nie zamierzam jej wystraszyć. Jednak dla mnie to oczywiste, żeby poniósł konsekwencje — ruszam z miejsca do salonu. — Skąd wiesz, jaki miał plan? Może nieświadomie przeszkodziłam w jego realizacji, kiedy została ze mną na zewnątrz.

— Wiem, Lauren, ale... Proszę, to przyjaciółka Mani, nie rób niczego, co mogłoby ją jeszcze bardziej zdenerwować, okej?

— Jeśli spojrzeć by na to trochę inaczej, masz w końcu szansę pokazać od siebie trochę więcej, Lauren. Względem kogoś, kto nie jest nami — Allyson dołącza się do konwersacji, przez którą zaczynam czuć się osaczona. — Mam na myśli, nawet jeśli Camila by zaprzeczała, potrzebuje jakiegoś wsparcia i mogłabyś być kolejną osobą poza Normani, która by go udzieliła.

— To tylko moja pracownica — mówię, chwytając jednocześnie torbę dłoń. — Nie zamierzam szukać nowej znajomości. Jak do mnie przyjdzie, porozmawiam z nią o pozwie. Nie po to tyle płacę na prawników w tej firmie, żeby siedzieli i niczego nie robili. 

— A już myślałam, że udostępnisz Christiana — Dinah mruży powieki i robi dziwny dziubek z ust, na co wykrzywiam własne, będąc widocznie zdegustowana. — Rzadko zdarza się okazja, abyś rozmawiała z kimś poza naszą dwójką, więc może dobrze to rozegraj.

— Słyszycie siebie? — Pytam już na poważnie, będąc na skraju cierpliwości. — Ta kobieta mogła być skrzywdzona przez Norringtona z zazdrości o głupią statuetkę na gali albo nawet zgwałcona, a wy mówicie mi o tym, żebym próbowała ją podrywać po czymś takim? 

— Nikt tego nie powiedział, Lauren — Dinah wydaje się już bardziej rozgarnięta, wnioskując po wyrazie jej twarzy. — Wiem, że mógł ją skrzywdzić. Ale tego nie zrobił, bo znalazła ciebie. Może warto chociaż wyciągnąć do niej dłoń, wesprzeć i spróbować się zaprzyjaźnić? Niczego więcej od ciebie nie chcę. Ani od niej. 

Biorę większy wdech, zanim wsuwam na stopy buty, szykując się całkowicie do wyjścia.

— Myślałam, że już się domyśliłyście tego, że jestem możliwie najgorszą kandydatką na kogoś przyjaciółkę — mówię, bez spojrzenia za siebie, w stronę kobiet. — Wracam do pracy.

Tydzień później, czwartek.

Opieram się o górną część fotela po zgaszeniu silnika samochodu i wzdycham pod nosem, będąc znużona całym dniem — a sama myśl o tym, co jeszcze mnie czeka do jego końca nie pomagała w przypływie krzty optymizmu. Gdyby nie to, że Allyson oraz Dinah próbowały od kilku dni uderzyć do mojego sumienia, nie musiałabym tutaj przyjeżdżać tylko wrócić bezpośrednio do domu. 

I właściwie dzisiaj jest jeden z tych momentów, kiedy z chęcią pobyłabym w samotności w zaciszu penthouse'a.

Oblizuję nieznacznie usta, śledząc bezwiednie wzrokiem kilka osób, które na przemian wchodzi i wychodzi z klatki, zanim ostatecznie decyduję się otworzyć drzwi i wyjść poza samochód. Natychmiastowo prostuję plecy i przywołuję na twarz neutralny wyraz — nie mogę sobie pozwolić na to, aby ktokolwiek zobaczył jakikolwiek grymas. Nigdy nie wiadomo, czy jakiś cholerny paparazzi za mną nie jechał, aby strzelić jakieś niekorzystne zdjęcia dla przywoławczego, sfałszowanego do szpiku kości tytułu artykułu na temat mojej osoby.

Pojawienie się w takiej dzielnicy — z niekoniecznie imponująco i przyjemnie wyglądającymi blokami dookoła, zamiast wymyślnych domów z wielkimi ogrodami i równie wysokimi bramami — zdecydowanie mogłoby wywołać idiotyczną kontrowersję i zasiać niesmaczne spekulacje, co tutaj robię. Gdyby moja matka zobaczyła tylko jeden taki artykuł, a śledzi je uważnie, z pewnością dostałabym telefon z jej strony nawet w środku nocy.

Wypuszczam cicho powietrze spomiędzy ust, gdy po wejściu do windy ładuje się za mną niski i przysadzisty mężczyzna, który niezbyt subtelnie taksuje moją sylwetkę. Mimowolnie poprawiam czarny, niesamowicie cienki, choć kosmicznie drogi płaszcz, aby nie dawać obcemu typowi jakiejś satysfakcji, że udało mu się spojrzeć na najlepszy widok tego tygodnia.

Albo, patrząc na niego, tego miesiąca bądź roku.

Klnę w myślach, kiedy okazuje się, że wysiadamy na tym samym piętrze, a nieznajomy przepuszcza mnie przodem — zdaję sobie sprawę z tego, że będzie wgapiał się w mój tył, którego nie jestem nawet i płaszczem dobrze zamaskować, więc wyjątkowo przyśpieszam kroku, aby jak najszybciej znaleźć się pod odpowiednim mieszkaniem.

Gdy słyszę za plecami chrząknięcie pomieszane z kaszlem, czuję przypływ niemałego obrzydzenia i z tego wszystkiego, zamiast użyć dzwonka, pukam pięścią w drzwi, mając nadzieję, że któraś z właścicielek szybko mi otworzy.

Nie sądziłam, że kiedykolwiek ucieszę się na czyjś widok — ale oto jestem, będąc wewnętrznie uradowana na widok twarzy Normani Kordei Hamilton.

— Pani Jauregui? — Widzę wyraźne zaskoczenie na mój widok, ale gdy ciemne oczy kobiety skupiają się przez sekundę czy dwie na czymś, co znajduje się za mną, wykonuje gest dłonią, abym weszła do mieszkania. — Proszę.

Mam mieszane uczucia co do zaistniałej sytuacji, jednak z dwojga złego wolę być w środku niż zostać nawet i minutę dłużej z tym dziwnym mężczyzną na korytarzu. 

— Camila śpi, ale jeśli ma pani do niej sprawę, mogę ją obudzić.

— Nie ma takiej potrzeby.

— Och, w porządku. Chciałaby pani się czegoś napić? — Zadaje pytanie, wchodząc do salonu połączonego z otwartą, niewielką kuchnią.

— Nie. Przyjechałam tylko na moment — tłumaczę po krótce. — Jak czuje się pani przyjaciółka?

Gdyby nie cholerna Allyson Brooke Hernandez i Dinah Jane Hansen to pytanie w życiu nie przeszłoby przez moje usta.

— Jestem pewna, że dobrze. Bardziej obawia się powrotu do pracy i tego, że mogą czekać na nią konsekwencje z powodu zachowania z tamtego wieczoru.

— Rozmawiałyśmy o tym.

— Pamiętam. I wielokrotnie powtarzałam Camili, że nikt nie wziął tego, co robiła czy mówiła na poważnie. Jednak...taka już jest... Pewnie będzie tworzyła różne scenariusze do samego poniedziałku.

Zaciskam nieznacznie wargi, zastanawiająć się na szybko, jak ująć kolejną kwestię w odpowiednie słowa.

— Czy zmieniła zdanie o pozwie?

— Nie. Niestety.

— Rozumiem — biorę więcej powietrza w płuca. — Niech pani przekaże, żeby zjawiła się u mnie przed porą lunchu w najbliższy poniedziałek. 

— Jasne, przekażę. Gdyby nie spała, pewnie chciałaby się dowiedzieć, jak wyglądają jej zaległości. Miała kilka zaplanowanych wywiadów. Czy wie pani, jak rozliczy się z tego w czasie?

— Gdy pojawi się u mnie w poniedziałek, dostanie wszystkie informacje. Polecam przygotować przyjaciółkę do rozmowy na temat pozwu. Wywiady są najmniejszym problemem — zerkam mimowolnie na zegarek. — Czas mnie goni. Proszę przekazać jej to wszystko — powoli odwracam się, a gdy Normani Kordei zaczyna iść w moją stronę, całkowicie ruszam w stronę drzwi frontowych.

— Chciałam jeszcze o coś szybko zapytać — słyszę, zanim przechodzę przez próg. — Podtrzymuje pani kwestię jej pracy? Nie zostanie za nic zwolniona?

Przekręcam nieznacznie głowę, nie odwracając się z powrotem do kobiety.

— Dotrzymuję słowa, panno Kordei.

Z tymi słowami wychodzę na — na moje szczęście — pusty korytarz, a gdy drzwi zamykają się za moimi plecami w spokoju opuszczam budynek i czym prędzej odjeżdżam, mimowolnie taksując wzrokiem środowisko wokół mnie w poszukiwaniach jakiegoś paparazzi. 

O ile mnie oczy nie mylą, nie powinnam spodziewać się dzisiejszej nocy telefonu od matki, że wylądowałam w jakimś artykule za to, że zostałam wypatrzona w takiej dzielnicy.

C a m i l a

Poniedziałek.

Będąc w pracy, czuję nieustanny ciężar w klatce piersiowej i przyłapuję się na tym, że nieustannie spoglądam na zegarek, żeby wyjść kilka minut przed porą lunchu do biura szefowej. Nie wiem, czego mogę się spodziewać, pomimo zepewniających otuchę słów ze strony Normani. Sytuacja, w której się znalazłam i w którą nieświadomie wplątałam cztery inne osoby zdecydowanie nie była normalna, więc nie mogę oczekiwać, że szefowa podejdzie do wszystkiego na spokojnie, bez szukania winy w mojej osobie.

Jak by na to nie patrzeć, przerwałam jej świętowanie podczas gali, rzucałam absurdalnymi tekstami, a w dodatku to szefowa wezwała lekarza i poświęciła czas, aby załatwić wszystko za zamkniętymi drzwiami — co w tym przypadku jest dla mnie niesamowitym plusem. Może niektórzy woleliby zrobić aferę, jednak gdyby się nad tym zastanowić, w chwili, kiedy ktoś powiedziałby, że Thomas Norrington mi czegoś dosypał, jestem pewna, że jeszcze tego samego wieczora byłabym w kilku artykułach, a załączone zdjęcia byłyby pstykane tak, abym wyszła najmniej korzystnie.

Mówiąc krótko, zarobiliby na moim nieszczęściu tamtego wieczora.

Kiedy docieram do godziny, którą sobie wyznaczyłam, gwałtownie się podnoszę, uderzając przypadkiem kolanem o biurko, za co Normani posyła mi krótkie spojrzenie z naprzeciwka. 

— Uspokój się. Owsiki masz, czy co? 

— Idę na górę.

— Baw się dobrze w takim razie.

Wywracam oczami, słysząc tę uwagę. Wątpię, aby rozmowa z szefową była w jakimkolwiek stopniu bliska formy rozrywki. Oczywiście nie mam siły rzucać komentarzem, więc kończę na tym naszą drobną wymianę zdań przed pospiesznym ruszeniem w stronę wind.

Mam wrażenie, że droga wydaje się nadto krótka. Za każdym razem, gdy muszę załatwić coś ważnego — najczęściej jest to jednocześnie coś, co mnie stresuje — miewam przekonanie, że czas zaczyna szybciej lecieć, natomiast drogi się skracać, jak po złości, nie dając mi szans na to, aby mentalnie przygotować się na konfrontację.

Z takim właśnie wrażeniem bardzo szybko znajduję się na najwyższym piętrze, mijam sekretarkę, która strzeże gabinetu naszej szefowej, jakby jej życie od tego zależało, po czym staję przed czarnymi drzwiami, zanim słyszę elektryczny dźwięk zamka. Za pierwszym razem nie udaje mi się wejść, jak na złość, dopiero za drugim zbieram wystarczającą ilość siły w tych całych nerwach, aby naprzeć całym bokiem na tę przeszkodę.

Drzwi ustępują, co prawda, jednak nie wchodzę do środka z jakąś gracją, co wzmacnia zawstydzenie, które towarzyszy mi od kilkunastu dni. Jak by tego było mało, zbyt mocno zatrzaskuję ze sobą wejście, robiąc niemały huk, który przywołuje do mojej osoby jasne oczy szefowej.

Spogląda na mnie krótko znad laptopa, zanim krótkim gestem lewej dłoni wskazuje na drugą stronę biurka — na szczęście nie komentuje sytuacji z drzwiami.

— Usiądź.

— Um, dzień dobry — przypominam sobie, aby w ogóle się przywitać. — Em, tak, oczywiście — trochę plączę się w słowach, gdy zmierzam do fotela wyznaczonego przez panią Jauregui. Natychmiastowo po zajęciu miejsca, układam nerwowo dłonie na kolanach i wielokrotnie je ściskam, czekając na to, aż zacznie temat.

Bo chyba to ona planuje coś powiedzieć, prawda? Jak to powinno działać w takiej sytuacji?

— Dlaczego nie chce pani wnosić pozwu? — To nagłe pytanie zbija mnie z tropu.

Mimowolnie bardziej się wyprostowuję, wypuszczam z krótkim świstem powietrze z płuc, po czym spoglądam na twarz kobiety, która nie skupia się na mojej osobie, lecz nadal na urządzeniu.

— Nie chcę się mścić. Ani ciągnąć dalej tego tematu. Tym bardziej nie mam w planach chodzić po sądach i rzucać sobie w twarz jakimikolwiek brudami, żeby wygrać sprawę — mam ochotę przybić sobie piątkę za to, że mówię te słowa całkiem pewnie, bez większego zawahania.

Chyba właśnie to zwraca uwagę oczu szefowej na mnie. Krzyżujemy na kilka sekund spojrzenia, przez co czuję się onieśmielona, ponieważ mam jednocześnie świadomość o respekcie względem kobiety, ale z drugiej strony ton głosu, którym wcześniej się posługiwała nie był szczególnie miły, więc nie wiem, czego mam się teraz spodziewać — nie mam bladego pojęcia, czy moja odpowiedź ją zdenerwowała, czy też nie.

Właściwie nic nie wiem. Ciężko cokolwiek stwierdzić po pani Jauregui, ponieważ jej twarz wydaje się nadto obojętna, a ton głosu najczęściej jest tak samo nieprzyjemny. Nie ma w nim humoru, rozbawienia, rozdrażnienia, czy nawet słyszalnej złości.

Wszystko jest tak nienaturalnie neutralne.

Właśnie przez taką nienaturalność czuję się przy pani Jauregui niesamowicie niepewnie. Gdyby był to ktoś inny, z pewnością łatwiej wiedziałabym, czego mogę się spodziewać chociażby po mowie ciała czy innych niuansach.

— Będzie miała pani niejednego wroga w tym zawodzie — rzuca krótkim komentarzem przed złożeniem bladych dłonie pod brodą, gdy jej oczy wędrują po mojej twarzy. — Gala była uroczystością związaną z pracą, więc myślę, że bez problemu mogłaby się pani udać na 10 piętro do Daniela i poradzić się w kwestiach prawnych. Z pewnością zająłby się tą sprawą od początku do samego końca, z pozytywnym wynikiem po pani stronie.

— To miły gest, pani Jauregui, ale...

— Panno.

— Słucham?

Kobieta unosi nieznacznie wypielęgnowaną, gęstą brew, co nadaje jej twarzy ostrzejszego wyglądu.

— Panno Jauregui — dopowiada. — Pani Jauregui to moja matka.

Teraz czuję się trochę zakłopotana, ale mam nadzieję, że nie jest to aż tak widoczne.

— Przepraszam — mówię cicho. — T-to miły gest, ale nie wydaje mi się, żeby, um...

Urywam i w tym miejscu pojawia się dłuższa, niezręczna cisza, którą przerywa szefowa.

— Skończyła pani swoje argumenty? — Pyta i opuszcza dłonie.

— Um...

Mam w głowie pustkę.

— Nie zamierzam zaciągać pani siłą do Daniela — wyjaśnia po oparciu się o własny, czarny fotel plecami. — Jednak dla mnie sprawa wydaje się prosta. Nie będzie pani jedyną kobietą, ogólnie osobą, która przy następnej gali czy innej uroczystości z nim wygra. Jeśli teraz nie dozna konsekwencji, po kolejnej przegranej lub z kaprystu znajdzie się nowa ofiara. I niekoniecznie będzie miała takie szczęście.

Między nami ponownie tworzy się przerwa, jednak jest ona znacznie krótsza, choć da się wyczuć napięcie na wzgląd tematu i grobowego tonu pani — panny Jauregui.

— Jest wiele możliwych scenariuszy opisujących to, co planował zrobić... — Wzdycha cicho i nieznacznie mruży oczy, spoglądając w przestrzeń za mną. — Może tylko względem pani, może względem kolejnej osoby. Ciężko stwierdzić, ale przy najlepszym rozwiązaniu wszystko zakończyłoby się ośmieszeniem osoby, która z nim wygrała. W najgorszym... — Robi chwilową pauzę. — Być może uszczerbkiem na zdrowiu. Psychicznym. Fizycznym. Być może jednym i drugim. Myślę, że nie muszę wymieniać konkretnych przykładów, panno Cabello.

— Do czego pani zmierza? — Odważam się wciąć po tym monologu.

— Jeśli nie pani, mogą być kolejne. Nie zamierzam ruszać pani sumienia i zmuszać do załatwienia sprawy drogą sądową, ale myślę, że warto rozważyć argument mówiący o zwykłej sprawiedliwości względem takiego zachowania.

Oblizuję nerwowo wargi przed zadaniem pytania, które szybko pojawia się w moim umyśle i zapala niewidoczną, ostrzegawczą lampkę.

— Zostanę zwolniona, jeśli odmówię pójścia z tym do sądu?

— Nie.

Przełykam ślinę.

— Zostanę zwolniona, jeśli nie odmówię?

Panna Jauregui powoli powraca do mnie spojrzeniem przed kolejną odpowiedzią.

— Nie.

— A czy zostanę zwolniona, jeśli nie odmówię, ale sprawa się skomplikuje, być może, na niekorzyść wizerunku mojego i redakcji?

Krzyżujemy spojrzenia.

— Nie, panno Cabello. Jeszcze jakieś pytania?

— Um...to nie może być takie proste. Skąd wezmę dowody? Nie mogę iść do sądu, opierając się na zasadzie moje słowo przeciwko jego.

Panna Jauregui unosi nieznacznie brodę, głębiej wtapiając się w fotel. Nie wydaje sie jakoś szczególnie zrelaksowana, pomimo tej pozycji, co jest...ponownie wprawiające w dyskomfort przez to, że zachowanie nie pasuje do mowy ciała.

— Ian ma pani wyniki, posłuży pomocą. Ilość świadków myślę, że ma pani wystarczającą, która potwierdzi niecodzienne zachowanie. I dodatkowo mamy nagranie z kamer. Thomas Norrington zapomniał o ich istnieniu.

— Przemyślała to pani.

— Sprawa nie jest trudna. To pójście do sądu, opierając się na zasadzie pani dowody przeciwko jego słowom.

Splątuje ze sobą dłonie. Ta sytuacja musi mieć jakiś haczyk. Nikt nie wyciąga ot tak pomocnej dłoni do kogoś obcego. Zwłaszcza, gdy chodzi o wysoko postawiony autorytet a zwykłego pracownika — nikt normalny nie pakowałby się w takie bagno z własnej woli.

— Ile będzie mnie to kosztowało?

Szefowa sięga dłonią do skroni, którą pociera palcami. Nie wiem, czy to oznaka formy rozdrażnienia, czy też nie.

— Panno Cabello, jesteśmy w redakcji. Zadaniem pracowników z 10 piętra jest zajmowanie się sprawami prawnymi. To stali prawnicy firmy.

— Um, no tak, ale...

— To ich praca, za którą dostają wypłaty każdego miesiąca — dopowiada szybko. — Coś jeszcze? Jakieś pytania?

— Em...nie...?

— To pytanie czy odpowiedź?

Mrużę powieki.

— Odpowiedź.

— Mam rozumieć, że rozważa pani zgłoszenie się do Daniela?

— Chyba tak — zaczesuję w tył większość włosów razem z przydługą grzywką.

— Proszę poinformować mnie o ostatecznej decyzji, żebym przesłała Danielowi potrzebne informacje.

— Dobrze.

— Skoro to mamy załatwione, przejdźmy do drugiej kwestii — szefowa powraca do pierwotnej pozycji na fotelu, z całkowicie wyprostowanymi plecami. Dodatkowo układa lewą dłoń pod brodą. 

Marszczę zdezorientowana brwi, gdy wyciąga z jakiejś szuflady czarną teczkę, którą układa na biurko. Zerkam to na upchany papier, to na kobietę, kiedy w głowie pojawia się myśl, na którą słyszałam już odpowiedź, ale znowuż nabieram wątpliwości.

— Mówiła pani, że mnie nie zwolni — mówiąc to bez przemyślenia, wskazuję palcem na czarną teczkę.

— Panno Cabello — wzdycha cicho — nie ma tam wypowiedzenia. Zawsze pani tyle mówi? 

— Um... — mrużę na nowo powieki. — Wolałam się upewnić. I, em, chyba powinnam dużo mówić skoro tutaj pracuję.

— Głupie pytanie. Znam odpowiedź od zeszłego tygodnia — jestem pewna, że moje poliki przybierają różowawy lub czerwony kolor na wspomnienie o trefnym wieczorze. — Co powinnam z panią zrobić? — Zadaje pytanie, choć nie jestem pewna, czy rzeczywiście chce, abym ponownie się odezwała.

Co więcej, szefowa wstaje po raz pierwszy ze swojego miejsca, zatrzymując się przy boku własnego biurka z głową odwróconą w stronę ogromnej, przeszklonej ściany ukazującej Miami. W tej drobnej chwili ciszy, która między nami zapada, dokładniej wychwytuję jej czarny strój — ma na sobie dwuczęściowy kombinezon, który z jednej strony wydaje się, jakby był szyty na miarę, ale z drugiej nie odsłania ani nie uwydatnia nadto jej ciała.

Cóż, przeciętnie zarabiający ludzie najczęściej trafią albo w coś, co jest za małe, albo coś, co jest za duże, gdy korzysta się z sieciówek. Ciężko trafić w idealny rozmiar pomiędzy, aby prezentować się w sam raz.

Jednak powracając do rzeczywistości, z dala od tej dygresji, panna Jauregui jeszcze przez kilka sekund przygląda się czemuś w oddali, nim zwraca się w moją stronę w tym samym momencie, kiedy mój telefon wielokrotnie wibruje — jestem przekonana, że dostałam wiele wiadomości jednocześnie.

— Um, przepraszam — mówię to głównie dlatego, że szefowa rzeczywiście łapie ze mną kontakt wzrokowy. — To pewnie Normani. Pewnie myślała, że wrócę znacznie szybciej.

Ta druga część jest kompletnie niepotrzebna — zdaję sobie z tego sprawę oczywiście tuż po tym, jak te słowa opuszczają moje usta i mam ochotę palnąć się w czoło.

— Wiem, że wśród pracowników krąży plotka mówiąca, że pobyt w moim biurze przez więcej niż pięć minut nie zwiastuje niczego dobrego.

— Och, naprawdę? Nie słyszałam o tym.

Oczywiście, że słyszałam.

— Plotka jest faktem, więc pewnie szykują dla pani zbiórkę na nagrobek — poważny ton głosu wcale nie daje mi wrażenia, że szefowa żartuje. 

— Czy to znaczy, że teraz będę miała jakieś kłopoty?

— Nie. Chyba jest pani wyjątkiem — kobieta spogląda na teczkę, która nadal znajduje się w jej dłoni. — Zanim zadręczy mnie pani kolejnymi pytaniami, tutaj są materiały do nadrobienia z zeszłego tygodnia oraz grafik wywiadów, które zostały przeniesione. Nie ma tego dużo.

— Och...dziękuję.

— To wszystko — podaje mi teczkę wypełnioną kilkoma kartkami o treści, która rzeczywiście nie zwala mnie z nóg. Przynajmniej na pierwszy, szybki rzut oka. — A teraz panią odprowadzę.

Unoszę na szefową spojrzenie, momentalnie zaskoczona.

— Zbladła pani. Wolałabym nie robić sensacji, gdyby zemdlała pani za drzwiami — wyjaśnia krótko, zanim rusza w kierunku drzwi. — Jeszcze ktoś by pomyślał, że albo panią torturowałam, albo straumatyzowałam.

— Och — mimowolnie sięgam wolną dłonią do policzka, który wydaje się nadto ciepły.

— Zanim wyjdziemy — odwraca się na swoich szpilkach, krzyżując ze mną spojrzenie po tym, jak wstaję z zamiarem ruszenia za nią. — Co znaczy określenie: "blada jak pianka"?

Marszczę brwi.

Co to za pytanie?

— Um, a czy nie przypadkiem mówi się: "blada jak ściana"?

— Tego jestem pewna, ale pani zamieniła ścianę na piankę, gdy zwracała się do mnie w samochodzie w drodze do domu — otwiera drzwi, jak gdyby nigdy nic, kiedy mam ochotę zapaść się pod ziemię. Tego nie pamiętałam. — Myślałam, że jest za tym jakieś inne znaczenie.

— Nie jestem rasistką — wyjaśniam cicho i pospiesznie, żeby nie usłyszała nas sekretarka szefowej.

— Pani przyjaciółka powtórzyła mi to zdanie zbyt wiele razy. Byłam po prostu zaskoczona pianką.

— Nie pamiętam tego — przyznaję, kiedy drzwi się za nami zamykają po wyjściu i znajdujemy się w połowie odległości do windy, czyli jednocześnie w bezpiecznym dystansie od sekretarki. — Nigdy w życiu nie używałam tego powiedzenia w taki sposób. 

— Tylko zapytałam. Domyślam się, że mogła pani zgłodnieć i pomyśleć o jedzeniu. Co chwilę zmieniał się pani nastrój. To nie byłoby nic dziwnego, patrząc na wszystkie wydarzenia tamtego wieczoru — nie jestem pewna, co odpowiedzieć, więc milczę. — Gdzie pani idzie? Do tej windy — przekręcam głowę na prawo, dostrzegając krótko wpisywanie jakiegoś kodu przez szefową do jej prywatnego transportu.

Nie jestem pewna, czy ktokolwiek poza zarządem korzystał z tej windy — właściwie, wątpię nawet, czy Sam zna ten kod. Austinowi jeszcze bym uwierzyła. 

Czuję się trochę dziwnie, wchodząc do nieznajomej mi windy, będąc mimo wszystko w małej przestrzeni z panną Jauregui. Staram pocieszyć się faktem, że od samego początku tego spotkania, teraz zaczęła mówić trochę więcej, co przeważnie jest dobrym znakiem.

Nie chcę myśleć o tym za dużo, bo jeszcze wbiję sobie na głowę, że wcale tak nie jest — a mam akurat wiele sprzeczności wprawiających mnie w dyskomfort, kiedy zdarzało mi się za bardzo analizować zachowanie kobiety. Zwłaszcza wszelkie gesty, a używany ton — jak dla mnie jest to wielka zagadka, aby odkryć, czy w danej chwili szefowa jest rozdrażniona, zmęczona, czy zadowolona.

— Allyson chciała, żebym przekazała, że chce się zobaczyć z panią i panną Kordei. Dinah również będzie na tym spotkaniu — natychmiastowo unoszę głowę i spojrzenie z podłogi, ponownie będąc zaskoczona przełamaniem ciszy i mojego wewnętrznego monologu. — Nie jest ono związane z zeszłym tygodniem. Wydaje mi się, że to spotkanie towarzyskie.

— Och — coś mi świta. — Tak, tak, rzeczywiście. Przypominam sobie, że Normani coś napomknęła.

W głowie pojawia mi się nagła chęć, aby zapytać szefową, czy nie przeszkadza jej to, że dwie pracownice spotykają się z jej przyjaciółkami, jednak...ostatecznie gryzę się w język, bo pytanie mogłoby zostać odebrane za jakąś próbę spouchwalania się, a nie sądzę, żebym w najbliższej przyszłości mogła sobie pozwolić na dryfowanie na tej granicy z osobą, która zapewnia mi stałe zatrudnienie. To zbyt ryzykowne, chociaż jestem autentycznie ciekawa.

Zanim decyduję się powiedzieć cokolwiek więcej albo faktycznie zadać pytanie, które zrodziło się w moim umyśle, winda wydaje cichy dźwięk sygnalizujący, że dojechałyśmy na odpowiednie piętro. Panna Jauregui wskazuje gestem dłoni, abym wyszła jako pierwsza, co robię, prawie potykając się przy wyjściu — gdyby nie ta wpadka, jestem pewna, że i tak wiele spojrzeń pracowników tego wydziału wylądowałoby na naszej dwójce.

Jedynie przyspieszyłam nieuniknione zachowania.

I, szczerze, powiedziawszy czuję się nieswojo z tym, że każdy mój krok jest obserwowany i słyszę kilka szeptów za plecami. Domyślam się, że szefowa ma takie zachowanie w głębokim poważaniu, ale akurat ja nie lubię być stawiana w centrum uwagi. W takich chwilach czuję się jak dziecko w szkole, które albo musi odpowiadać na ocenę przed całą klasą, albo musi wygłosić jakiś referat, opowiadanie czy zagrać jakąś rolę w teatrze przed tłumem.

Bez względu na wybraną opcję, czuję się niekomfortowo. 

— Proszę zabrać pannę Cabello na lunch i dopilnować, żeby nie zemdlała — głos szefowej przywraca moją uwagę. Jestem zdezorientowana widoczną zmianą w zachowaniu Normani, do której się zwróciła. Normalnie wykazywałaby jakieś spięcie, skoro rozmawia z szefową, a w tej chwili zdaje się nadto zrelaksowana. 

Czy coś mnie ominęło?

— Nie straumatyzowałam jej — dodaje jeszcze do mojej przyjaciółki przed odwróceniem się i powrotem tą samą drogą, bez spojrzenia na siebie czy na boki.

Przez dłuższą chwilę nie mogę przestać wpatrywać się w oddalającą sylwetkę. Nie rozumiem tych drobnych zmian, które mają całkiem sporą wartość. 

Co tak naprawdę mnie ominęło? Czego nie pamiętam? — Przechodzi mi przez myśl. Czym spowodowałam zmianę dynamiki w tej relacji?

— Mila?

— Hmm? — Zwracam się do Kordei.

— Idziemy na ten lunch?

— Em, tak — odpowiadam powoli. — Musisz opowiedzieć mi trochę więcej o zeszłym tygodniu. Nadal jestem zdezorientowana.

Trochę minęło od ostatniego update'u, ale ciężko mi było znaleźć wystarczająco dużo czasu, żeby zająć się tym rozdziałem od początku do końca. Praktycznie miesiąc zajęło mi powracanie do niego małymi fragmentami, ze zmianą fabuły.

Porównanie stare vs. nowe

Stara wersja rozdziału: Wydaje mi się, że prościej będzie kilka tych zmian wypunktować:

— Zmieniłam wiele scen związanych z reakcją Camili na wiadomości o tym, co robiła — jak dla mnie, po przejrzeniu starej wersji, były one wyolbrzymione, prawie karykaturalne, kompletnie niepasujące do tego, jakie wersje tej bohaterki jeszcze zobaczymy. 

— Usunęłam zwroty między Lauren, a Camilą i Normani bez użycia per pani/panno — chociaż te poprzednie rozdziały były trochę przełomowe dla zachwiania relacji pracodawca-pracownik, stara wersja za bardzo przyspieszyła wiele rzeczy.

— Przy rozmowie Lauren i Camili postawiłam na słabo wyczuwalny humor i — co najważniejsze — w starej wersji Camila nigdy nie zgłosiła wydarzenia z Thomasem Norringtonem, a sam wątek nie był więcej kontynuowany. Koniec z takimi przyzwoleniami na traktowanie w ten sposób kogokolwiek, bo jesteśmy niezadowoleni z przegranej. Hell no.

Nowa wersja rozdziału: Bez oczywistego wymieniania wszystkiego powyżej, trochę się rozpiszę na temat subtelniejszych zmian w postawach bohaterów.
Normani — zostaje dla Camili rzeczywistą podporą, wprowadza jakiś humor od czasu do czasu, ale nie robi wielkich afer z tego, co stało się na gali, szanując zdanie przyjaciółki, mówiące że nie chce do tego wracać.
Dinah i Allyson — przestają nagabywać Lauren, że powinna spojrzeć w romantyczny sposób na swojego pracownika — Camilę — tylko sugerują, że może warto wykazać się wsparciem dla niej na wzgląd wydarzeń z poprzednich rozdziałów i poszukać okazji na nową znajomość/przyjaźń skoro krąg jej znajomych jest bardzo zawężony. Jest to, mam wrażenie, bardziej rzeczywiste zachowanie po tych postaciach, które mam zbudowane w głowie niż to, co było w starej wersji.
Camila — napomina o jakiejś przeszłości, wprowadza nas, ale nie zdradza szczegółów. Z jednej strony przejmuje się rozmową z szefową, całą sytuacją, możliwym zbłaźnieniem i siebie i przy okazji Normani przez bycie pod wpływem, ale mam nadzieję, że pokazuje też silniejszą stronę siebie, która daje sugestie, że to nie pierwsza taka jazda — może niekoniecznie z narkotykami, ale być może dająca do myślenia, że z czymś poważnym miała już do czynienia, dostała po dupie i nie zamierza się dawać. Na wzgląd otworzenia kiku możliwości do spekulowania, starałam się pokazać mocniejszą część jej osobowości, ale bez przesady i rzucić nam trochę otwartymi kartami — choćby w tych momentach, kiedy wielokrotnie pyta, czy nie straci pracy. Raczej większość miałaby w głowie wąptliwości nawet po kilku zapewnień w takiej sytuacji — w dodatku Camila jest trochę sprytna w pytaniach o swoją posadę przed przedwczesną decyzją o tym, czy rozważy pójście do prawnika z 10 piętra.
Lauren — jest zdystansowana, ale pokazuje, że w niektórych chwilach daje się przekonać swoim przyjaciółkom, aby coś dla nich zrobić — chociażby poprzez przyjazd do mieszkania Camili, żeby upewnić się, jak się czuje, czego normalnie w życiu by nie zrobiła z własnej inicjatywy. Przynajmniej takie daje wrażenie. Poza różnymi fasadami, którymi widocznie dobrze operuje, co zauważa Camila i co jednocześnie wprawia ją w dyskomfort z powodu niejednoznacznej gry gesty/mimika a ton głosu, Lauren nie jest tak zapatrzona w siebie i wściekła na świat, jak w starej wersji. Dostrzega momenty, w których źle traktuje swoje przyjaciółki, w których powinna zachować się lepiej. Może niekoniecznie się poprawia, ale ma refleksje, jest świadoma swoich błędów. To już dobry start dla poprawnego przedstawienia tej bohaterki w porównaniu z starą wersją.

Fiu, za bardzo się rozpisałam. Ale przynajmniej mam nadzieję, że po przeczytaniu rozdziału, a później — o ile kogoś moje porównania starego vs. nowego interesują — pomyśli, czy wychwycił niektóre subtelne zmiany w dynamice relacji i sytuacji, które zostały przedstawione.

Obecnie mam kilka dni przerwy przed nowym semestrem, postaram się podziałać z "Mate", ale zobaczymy, czy faktycznie mi się uda cokolwiek zrobić. Kiedy chcę się za coś zabrać, zawsze okazuje się, że jednak mam miliony rzeczy do zrobienia w domu czy poza nim, więc ostatnimi czasy zalegam nawet z serialami na HBO/Netflixie dla samej siebie, nie wspominając o pisaniu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top