Rozdział 7. Zaświaty

Szczerze mówiąc, po takim czasie, spodziewałam się zerowego odzewu 😂 Dziękuje każdemu za czytanie moich wypocin! Jesteście moją motywacją do dalszego pisania ❤️

Jake Sanders był specyficznym nastolatkiem. A przynajmniej on lubił tak jego odmienność określać. Specyficzny zdecydowanie brzmiało lepiej od niestabilny emocjonalnie, prawda?
Świat jest jednak rozległym miejscem, i choć dominuje w nim społeczność definiująca się jako normalność, znajdowały się też niewielkie grupki ludzi podobnych do niego. A gdy już wzajemnie się znaleźli, trudno było ich rozdzielić.

Jake już dawno przestał się nad tym zastanawiać. Kiedy znalazł ludzi, z którymi mógł podzielić spojrzenie na rzeczywistość, wszystko stało się prostsze. Choć czasem powszechna definicja normalności, zdawała się go przytłaczać, zaganiając w róg pełen obślizgłych i mrocznych myśli. Pamiętał, że, gdy zwierzył się z tego Nanie, powiedziała mu, że ten najciemniejszy zakątek jego podświadomości zostanie z nim na zawsze. Bo chcąc nie chcąc, jest jednym z wielu rzeczy, które tworzy go jako człowieka.

Westchnął cicho spoglądając w błękitne spojrzenie swojego sobowtóra na powierzchni kałuży. Z powodu wilgoci jego blond włosy lekko oklapły na czoło, nadając mu chłopięcego wyglądu. Nienawidził, kiedy jego spojrzenie wydawało się takie łagodne, z grymasem więc roztrzepał włosy, chcąc nadać sobie bardziej buntowniczego wyrazu.
Przyglądając się tak swojemu odbiciu, zauważył na sobie jasnobłękitne spojrzenie Nany, czując tym samym, jak szybko jego ciało zapewnia zażenowanie.

Jednak śnieżnobiały wilk, tylko przysiadł w nogach, samemu przyglądając się w odbiciu kałuży. Jake'a ogarnął smutek. Ale z nim też przyzwyczaił się już żyć.

- Przepraszam, że tak długo. - usłyszał nagle melodyjny głos, zza drzew - Coraz trudniej jest mi się wyrwać.

Sanders momentalnie przyjął dla siebie, typową kamienną twarz, i dla pewności przejechał jeszcze raz ręką po włosach.

- Może to nie był najlepszy pomysł. - mruknął - Sam nie wiem co teraz zrobić.

Drobna, czarnowłosa dziewczyna, przysiadła na jednym z leżących pieńków w pobliżu. Jej porcelanowa twarz była pozbawiona emocji, a ciemne półokręgi nadawały jej wręcz trupiego wyrazu.

- Powinniśmy się ujawnić. - powiedziała, patrząc gdzieś, za Jake'a - Nie są tacy, jak mówili. Mogą nam pomóc.

Jake prychnął, patrząc na nią lekceważąco.

- Może tobie. - sapnął - Jesteś w trochę lepszej sytuacji ode mnie. Mnie musieliby przemienić.
A sama wiesz, że tego nie chce. - dodał, spoglądając na śnieżnobiałe zwierzę u swoich stóp

- A myślisz, że mi by było łatwo? - prychnęła - Czasem łatwiej jest tkwić cały czas w kropce, niż zostawić wszystko za sobą. Ty już taki byłeś, a mnie codziennie wszystko rozdziera od środka. - warknęła

Nie urodziłem się taki, te słowa już dobrze uformowały się w jego myślach, jednak, coś powstrzymało go od wyrzucenia ich ze swoich ust. Chcąc nie chcąc wiedział, że ma racje. Wybierając między sytuacje ich dwojga, zawsze wolałby być sobą. Mimo to, że Alex dłużej zaznała normalności.

- A co na to on? - zapytał - Może on wie co teraz zrobić.

Potrząsnęła głową.

- Jake... Mamy pod nosem prawdziwego alfę. Najprościej byłoby ich zabić i liczyć na to, że później wszystko się ułoży.

- Ale...?

- Ale do swojego sumienia doliczylibyśmy znów kilka niewinnych osób. - powiedziała niechętnie - A nie wiem czy nasza psychika to wytrzyma.

Nic nie odpowiedział. Przez chwilę patrzyli na siebie, pogrążeni w myślach. Przerażał ich fakt, że życie upodobniło ich do siebie tak bardzo, że ból potrafił tak elastycznie zmieniać i dopasowywać czyjeś egzystencje.
Byli na siebie skazani.

Czasem dawało im to pociechę, że nie są w tym sami, czasem wzajemne spojrzenie na siebie, rozdrapywało ich stare rany. Poznali się wyłącznie przez ból. A na bólu niemalże nigdy, nikt nie jest w stanie zbudować zdrowej relacji.

Spojrzenie Jake'a zmiękło, a atmosfera między nimi momentalnie złagodniała. Czuł się przy niej staro, mimo tak młodego wieku.
- Chodź tutaj. - poklepał miejsce obok siebie

Zawahała się chwilę, jednak powoli przyczłapała, łamiąc za sobą kilka gałązek. Nagle wiatr się wzmocnił i jej przyduża bluza załomotała na wietrze, a kilka z otaczających drzew, porzuciło wokół nich pożółkłe liście.

Wiedziała, że to co robią nie jest zdrowe. Początkowo robiła to o wiele częściej, tracąc poczucie rzeczywistości, później z czasem nauczyła się odmawiać. Sądziła, że przez to miewa te obrzydliwe koszmary i retrospekcje dotyczące tamtej nocy.

Ale z myśli, które starannie odpychała, wiedziała, też, czemu nagle opóźnia te wizyty. Wiedziała, że mimo swoich żarliwych zapewnień, w jej umyśle zakiełkowała myśl, która namawiała ją do ruszenia się z miejsca. Początkowo wydawało jej się, że ta myśl, jest jedną z wielu, która nieudolnie się pojawiła, po to by w końcu zniknąć z powodu słabego gruntu. Później, jednak poczuła strach, kiedy czekoladowe oczy Stilesa, przyspieszały kiełkowanie tej niebezpiecznej myśli.

Nie mogła zapomnieć. Jake też nie mógł. To była pokuta, którą wybrali, którą skazali na siebie.

Wiedziała już co się ma stać. Jake figlarnie spojrzał w jej oczy, kiedy jej blade, drobniutkie dłonie, utonęły w jego opalonych, szorstkich rękach. Spiralnie skręcone tatuaże, ciągnące się od ramion Jake'a do nadgarstków, zaczęły pulsować niebieskim światłem, które rytmicznie spływało na jej dłonie.

Podczas wchodzenia w stan Przebudzenia, towarzyszące człowiekowi uczucia, były właściwie nie do opisania. Po pierwszych sesjach, Alex mówiła Jake'owi, że czuje się jakby była w stanie upojenia alkoholowego. Momentalnie traciła racjonalnie myślenie, zastąpione całą toną endorfin. Czuła się, jak gdyby płynęli ponad ziemią.

Wokół nich, zaczęła pojawiać się błękitna, delikatna mgiełka, elektryzując powietrze wokół nich. Alex wybuchła niekontrolowanym śmiechem, czując jak błękitne pasma, powoli przechodzą na jej ramiona, a pózniej swobodnie wypływają z jej tęczówek.
- Chwila błogości przed rozmową z tym nadętym debilem. - zaśmiał się Sanders

- Zaświaty zdecydowanie, jak zawsze, ucieszą się na nasz widok. - przytaknęła sarkastycznie

***

Stiles oblizał wargi, nerwowo dygocząc pod stołem kolanem i stukając palcami o blat.
- Możesz mi przypomnieć co tu robimy? - zapytał, lekko podniesionym głosem
- Dawno nie wychodziliśmy. - stwierdził Scott

Stiles westchnął, czując jak przez myśli przechodzi mu setka innych, lepszych planów na wieczór, niż ten który właśnie realizują. Czując jak ogarnia go jeszcze większa irytacja, bez większego zażenowania, wytknął palcem
Isaaca, który właśnie z wilkołaczą prędkością, złapał spadającego na ziemie nuggetsa.
- A on co tutaj robi? - zapytał - Nie odczuwam potrzeby, żeby z nim wychodzić.

Issac oblizał palce, po czym nonszalancko przerzucił szalik na drugie ramie.
- Mnie w to nie mieszajcie. - powiedział, sięgając po kolejnego nuggetsa

Scott przewrócił oczami, czując, jak napięcie niepotrzebnie wzrasta. Zastanawiał się w sumie, czy to dobry pomysł, brać Lahey'ego ze sobą, ale szczerze mówiąc, czuł się bezpieczniej, nie będąc jedynym wilkołakiem w towarzystwie. Beacon Hills ostatnio stało się mocno nieprzewidywalne, a on nie zamierzał ryzykować niczyim życiem.

- Już, skończyliście? - zapytał z przekąsem - Chcąc nie chcąc, jesteście dziś skazani na przebywanie ze sobą.

- Bo? - zapytał z niesmakiem Stiles, przyglądając się Isaacowi, który sięgał po ostatniego nuggetsa

- Bo jesteśmy jedną drużyną. - warknął McCall - I musicie zrozumieć, że bez wspólnej współpracy, to miasto może nas wykończyć szybciej, niż sądzicie. - dodał głośnym szeptem, rozglądając się bo barze

Był piątek wieczorem, więc w Duck's Snack roiło się od ludzi. Beacon Hills było małym miasteczkiem, więc nie było nawet za bardzo jak przebierać w pobliskich lokalach. Ten chociaż był w miarę tani i miał w miarę dobre jedzenie, a te dwa argumenty zdecydowanie przyciągały małą społeczność uczniów z Beacon Hills.

- Pamiętam jak przychodziliśmy tu z Theo. - rzucił nagle Scott

Stiles uśmiechnął się na to wspomnienie. Kiedy byli mali, ledwo co sięgali podłogi, siedząc na kanapach.

- Suzie dawała nam wtedy darmowe frytki. - powiedział

- Zawsze się nami zachwycała. - stwierdził Scott - Wołała na nas złote trio.

Na twarzy Stilesa zagościł grymas. Theo...

- Ja też dostałem dziś te frytki za darmo. - powiedział Isaac - Może jednak przekonacie się do noszenia szalików. - dodał, wstając od stołu, żeby wyrzucić serwetkę.

Wbrew pozorom czarnowłosemu miło minął wieczór. Był zaskoczony tym, że Scott bardzo naciskał na to spotkanie, ale koniec końców nie żałował, że się zgodził. Nie wspominali więcej o Theo, zauważył też, że Lahey i McCall usilnie omijali temat Alex, ale on też nie naciskał żeby go poruszać.

Przez chwilę poczuł się tak jak dawniej. Zwykłe wyjście, pozbawione obecności Dereka czy Petera, pozbawione planów ratowania miasta. Po prostu trójka nastolatków, rozmawiająca o niczym konkretnym, narzekającą na nauczycieli, treningi, rozmawiająca o zbliżającym się balu Halloweenowym. Nawet Lahey był dziś dla niego wyjątkowo znośny, albo Stiles po prostu złagodniał, kiedy załatwił im dodatkowe porcje darmowych frytek.
Wszystko wydawało się mu całkowicie na miejscu, kiedy bez obaw, popijając cole spoglądał na gwieździste niebo eksponowane przez szybę barowego okna.

Jednak mimo panującej dookoła, błogiej atmosfery, nie był w stanie wyrzucić z siebie, pary błękitnych oczu, które ostatnio dość głęboko zagnieździły się w jego myślach.

Po dwudziestej pierwszej, wszyscy zabrali się do jeepa Stilinskiego. W trakcie powrotu do domu, towarzyszyła im muzyka Queen wydobywająca się z przestarzałego radia pojazdu. Stiles miał dobry humor, mino tego, że powoli zaczynał już być zmęczony. Po tym jak odwiózł Isaaca, podjechali pod dom Scotta.
W domu świeciło się wątłe światło. Melissa była już w domu.

- Słuchaj. - powiedział Scott - Może zostaniesz dzisiaj u mnie? - zapytał, przecierając dłonią kark - Mama się pytała, czemu ostatnio się u nas nie zatrzymujesz. Dawno cię nie widziała.

Stiles westchnął.

- No nie wiem, Scott. - odsapnął - Miałem pomóc dziś Alex z projektem na chemię.

- Stary.... - nie odpuszczał McCall - Widujesz się z nią ostatnio codziennie. Nie mam z tym problemu, bo wiem, że twój tato od ciebie trochę to narzucił, ale...

Stiles zmarszczył brwi.

- To całe spotkanie, a teraz nocowanie... - zaczął ostrożnie Stilinski - To ma na celu odciągnąć mnie od niej, prawda?

- Stiles... - zaczął ponownie brunet - Nie zaczynaj...

- Czego? - warknął - Tego, że traktujecie mnie jak dziecko? - powiedział, uderzając w kierownice - Dziecko z ADHD, które nie potrafi zrozumieć, kiedy jest w niebezpieczeństwie? Niezdolne do podejmowania własnych decyzji....

- Stiles. - przerwał Scott - Dobrze wiesz, że nikt nie postrzega cię jako kogoś gorszego, ze względu na to, że.... - zaświecił oczami, pokazując pomarańczowe tęczówki - Każdego z nas, to wszystko męczy psychicznie. Nie jesteś w tym sam, a widzę, że starasz się to znosić bez naszej pomocy. Wcale nie musi tak być. Nie musisz codziennie męczyć się ze snem, i codziennie przed zaśnięciem rozmyślać co by było gdyby...

- Skąd wiesz o snach?

Scott speszył się lekko.

- Ja... Wczoraj przypadkiem wszedłem do pokoju, kiedy ty i Alex zasnęliście. - Stiles lekko poczerwieniał na twarzy. - I wtedy nagle wszedł twój tata i powiedział, że od dawna nie potrafisz usnąć nawet na chwilę.

- Oczywiście, że to powiedział. - westchnął

- Stiles. - przerwał znowu Scott - Pozwól chociaż raz innym zadbać o ciebie. Chodźmy do mnie, pooglądajmy filmy, albo zagrajmy w coś na konsoli. Nie musimy codziennie martwić się dosłownie o każdą rzecz. Nasza inność, nie zabiera nam prawa do życia.

Stiles zawahał się chwile, czując nadal w myślach, natrętne spojrzenie Alex. W końcu jednak wyjął kluczyk ze stacyjki i z determinacją spojrzał na Scotta.

- Ale dziś obejrzymy Gwiezdne Wojny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top