Rozdział 1. Sąsiedzi

Każdy z nas lubi mocny wstęp, niewyjaśnioną sprawę, coś co wciągnie nas bez końca i pochłonie już do reszty. Ludzie są jednak bardzo wybrednymi i niewdzięcznymi istotami. Nawet najbardziej niezwykłe rzeczy z czasem nas nudzą, więc pozostawiamy je samemu sobie, szukając czegoś jeszcze bardziej niezwykłego. Stiles nie był tutaj w żadnym wypadku wyjątkiem. Półka z kolorowymi komiksami, wypełnionymi strona po stronie przeróżnymi bohaterami, powiększała się od lat i z całą pewnością nie zamierzała ulec zmniejszeniu. To jedna z niewielu rzeczy, która sprawiała, że Stiles przez parę krótkich chwil czuł się wyjątkowo. Większą namiastką stanowił dla niego paranormalny świat skrywany przez mury Beacon Hills. Ale i ten przestawał być dla niego równie ekscytujący jak na początku.

Cały czas zamęczał Lydię oraz Scotta krótkimi wiadomościami tekstowymi, dotyczącymi spraw, które według niego były aż przesiąknięte niezwykłością. Nikt jednak nie widział w nich czegokolwiek nadzwyczajnego, wskutek czego czarnowłosy dopatrywał się w nich jeszcze więcej absurdalnych intryg. Odpuścił dopiero, gdy Scott brutalnie ignorując jego wyjątkowo dopracowane argumenty (pisał je co najmniej godzinę) zapytał się o rozwiązanie zadania czterdziestego szóstego z matematyki. Czując, że tu granica jego cierpliwości się kończy, rzucił wściekle telefon na łóżko.

Okej, może było w tym troszeczkę prawdy, że szukał jakiegokolwiek pretekstu by zignorować domowy szlaban. Odrobił już lekcję z całego tygodnia, obejrzał wszystkie części Avengersów, prześledził jeszcze raz historię Hale'ów (na pewno Derek musiał być kiedyś kryminalistą), poprzeglądał stare komiksy i szlag go jasny trafiał bo po prostu mu się nudziło. A świadomość, że został uziemiony za opuszczanie dni w szkole (nie, szalona druidka nie jest wytłumaczeniem) i nie może iść pomędrkować Scottowi – to już doprowadzało go do czystego szaleństwa. Rytmicznie uderzał palcami o biurko, starając się tym samym obezwładnić typową dla siebie nerwowość.

Coś jednak przyciągnęło jego uwagę. Podjechał fotelem na kółkach do lekko uchylonych drzwi jego pokoju. Jego tata z kimś rozmawiał. A podsłuchiwanie go, było o wiele ciekawszym zajęciem niż gapienie się w niezbyt ekscytujące ściany pokoju.

- Och, rozumiem... - usłyszał głos swojego ojca – Nie jestem jednak pewny, czy to dobry pomysł zwracać się akurat do mnie z taką prośbą. Mój syn potrafi być... Nieodpowiedzialny.

Stiles jeszcze bardziej się wychylił, słysząc wyraźnie „mój syn".

- Chyba jak każdy w tym wieku. – powiedział kobiecy głos – Wiem, że to bardzo dziwna prośba. Nie mam jednak do kogo się zwrócić, nikogo nie znam z tego miasta. Głupio mi już w pierwszych dniach prosić o pomocną dłoń sąsiadów, jednak dla dziecka...

Zamrugał szybciej. Sąsiadów?  Uchylił drzwi na oścież, aby żadne słowo nie umknęło jego uszom, po czym energicznie odbił się od ściany. Fotel z cichym skrzypnięciem zawirował w stronę okna będącym wspaniałym punktem obserwacyjnym na sąsiedztwo. Jak mógł dopiero teraz to zauważyć? Na podjeździe nie było już starego forda pana Alarica, tak samo jak tych jego irytujących krasnali ogrodowych. Przypomniał sobie mimowolnie przez mgłę, gdy Alaric za każdym razem wymachiwał w nienawistnie w jego stronę rękami, wrzeszcząc, że przez takich jak on w końcu wyprowadzi się do Toronto. Stiles jednak szybko puścił w niepamięć to wspomnienie momentalnie zaintrygowany przez zarys kobiecej sylwetki widniejącej w oknie domku umiejscowionego centralnie na przeciwko niego.

- Rozumiem, pani Blake. – powiedział tata – Myślę, że parę dni to nie problem... Wystarczający czas, żeby się zaaklimatyzowała.

Widział jak ciemna sylwetka nad czymś się pochyla. To jakaś książka? Album? Wytężył wzrok, energicznie stukając o powierzchnie parapetu. Słyszał szczęk otwieranych drzwi wejściowych. Najwyraźniej pani Blake już zbierała się do wyjścia.

- I... Chciałbym złożyć kondolencję.

Kondolencję? Stiles wstał nie wytrzymując ciekawości. Jego nos praktycznie przylepił się do okna. W tym samym momencie postać po drugiej stronie zasunęła zasłony, widocznie zauważając niechcianego obserwatora. Brązowooki opadł z irytacją na fotel, jednak jego rezygnacja nie trwała długo. Ponownie odbił się od ściany, tym razem w efekcie lądując przy komputerze.

Blake, Blake, Blake... Gdzieś już to słyszałem

Jego dłonie w tak szybkim tempie, zdawały się ledwie muskać przyciski klawiatury. Ponownie czuł tą satysfakcję z działania, nawet jeśli dotyczyła tak błahej sprawy jak identyfikacja nowych sąsiadów. Jego długie palce gładko się zatrzymały, gdy przed czekoladowymi oczami zobaczył artykuł o krzykliwym tytule.

CZWÓRKA NASTOLATKÓW BRUTALNIE ZAMORDOWANA

West End jest niewielkim, miasteczkiem w Kalifornii, które raczej nie tętni życiem. Niepozornie spokojne, było jednak miejscem odbycia się niedawnych, tragicznych wydarzeń. Zginęła czwórka zaprzyjaźnionych nastolatków uczęszczająca do pobliskiej szkoły West End High School. Ofiary według przesłuchiwanych poza problemami z frekwencją, nie miały jakiejkolwiek styczności z narkotykami, ani żadnego związku z młodocianymi przestępcami. Według zeznań ok. godziny dwudziestej drugiej, udali się do pobliskiego lasu w ramach zorganizowania kameralnej imprezy. Niestety zostali napadnięci. Miejscowy posterunek policji nadal ustala kto lub co mogło być przyczyną tak brutalnej śmierci. O napaści poinformowała jedna z uczestniczek nocnego wypadu, która uszła jako jedyna z życiem. A.Blake pod wpływem szoku nie była i nie jest w stanie udzielić szczegółowych informacji na temat napastnika. Policja nadal przesłuchuję potencjalnych świadków oraz podejrzanych, narazie wstrzymując się od oficjalnej opinii w przedstawionej sprawie. Nasz serwis głęboko ubolewający nad utratą tak młodych ludzi, postanowił jednak drążyć postępy prowadzonego śledztwa.

- Niektórzy z posterunku podejrzewają, że to może być atak pumy leśnej - zdradza nasze źródło - Czasami mówi się także o wilkach, ale nie spotyka się ich raczej w tej części stanu...[...]

Stiles był coraz bardziej zafascynowany nowym odkryciem. West End w gruncie rzeczy nie było zbyt daleko od Beacon Hills, więc zapewne w bazie danych miejscowego posterunku zostały również rozesłane postępy prowadzonego śledztwa - to typowa procedura, mająca na celu pochwycenie sprawcy, gdyby miał na wypadek zbiec poza obręb miast. Czekało go jednak niemiłe zaskoczenie. Jego tata najwidoczniej zmienił hasło, słusznie podejrzewając, że syn jak zwykle wpycha nos w nie swoje sprawy. Stilinski jednak tak szybko się nie poddał, wpisując oklepane hasła jego rodziciela ("muffinki42", "ściśletajne", "wilkołaki24"). Westchnął, kiedy przekroczył maksymalną ilość prób wpisania szyfru. I tak się dowie co to za nowe hasło. Albo weźmie jego laptopa.

Odwrócił się w stronę drzwi, próbując nadać swojej twarzy w miarę znudzony wyraz. Szeryf jednak nie tak łatwo wyzbywał się podejrzeń w stosunku do swojego syna. Oparty o framugę, miał splecione ręce na klatce piersiowej i surowy wyraz twarzy.

- Ile słyszałeś? - zapytał

- Nic...

- Stiles?

- Tylko trochę... - uciął widząc spojrzenie ojca - No dobra, prawie wszystko.

Mężczyzna westchnął, po chwili przysiadając się niedaleko niego, na pobliskim łóżku. Stilesowi zrobiło się go żal, gdy z łatwością dostrzegł zmęczenie na jego twarzy. Wydawało mu się, że bruzdy i zmarszczki znacznie się pogłębiły, a ciemne półokręgi pod oczami jeszcze bardziej pociemniały. Ostatnio miał sporo na głowie. Teraz, gdy wiedział co się naprawdę dzieję w mieście, musiał się zająć szukaniem wyjaśnień na wszystkie absurdalne zjawiska oraz zacieraniem śladów po jego nocnych eskapadach ze Scottem. Najwięcej problemów zdawał się jednak stwarzać Hale, który choć najdoroślejszy z nich wszystkich - nie przyjmował żadnych racjonalnych próśb kierowanych w jego stronę, co znacznie utrudniało pracę jego tacie. Gorszy od Dereka był chyba tylko Peter, ale Stilesowi nie chciało się nawet marnować myśli o wyrażaniu opinii co do tej osoby.

- A więc to serio ona? - wyrwało się nastolatkowi - To ta dziewczyna co przeżyła z West End? Wprowadzili się tuż obok nas?

Szeryf westchnął rzucając przeciągłe spojrzenie jasnych oczu w jego stronę. Stiles zauważył, że mimo wszechobecnego zmęczenia, oczy miał jeszcze pełne energii.

- Na to wygląda. Chyba chciała ze swoją mamą zacząć od początku.

Brązowooki oblizał nerwowo wargi.

- Czytałem w internecie relację ze zdarzenia. Myślisz...

- Miałem to na uwadze, kiedy usłyszałem o tym wypadku. - kiwnął głową - W Beacon Hills jednak roi się wręcz od niewyjaśnionych spraw tego typu. Przeglądając kartotekę przestępstw West End, to jest pierwsze zdarzenie tego typu. To spokojne, zwyczajne miasteczko, a rejony wokół niego są bardziej znacznie zalesione niż u nas. Media lubią koloryzować i niepotrzebnie robić aferę. Ta dziewczyna pewnie już się wystarczająco umęczyła... - westchnął - Uprzedzając twoje pytanie: tak, uważam, że tym razem to rzeczywiście był atak pumy.

Młody Stilinski zaniemówił, zamyślając się krótko. Podekscytowana podświadomość nadal chciała wziąć pod uwagę atak wilkołaków, jednak tym razem logika zdawała się zgadzać z jego tatą. Rzeczywiście tereny wokół West End były wyjątkowo zalesione i pełne dzikich zwierząt. Wędrówka nocą po takich terenach wydawała się mu irracjonalna... Chociaż może mieli jakąś broń. Albo po raz pierwszy mieli pecha.

- W każdym bądź razie, muszę cię o coś poprosić. I wydaję mi się, że może ci się to nie spodobać. Dobra wiadomość jest taka, że zniosę ci za to szlaban.

Stiles stwierdził, że skoro zniesie mu szlaban za wykonanie prośby - to jakakolwiek jest "zła wiadomość" nie chcę jej słyszeć. Ale jego życzenie niestety się nie spełniło.

- Musisz zaopiekować się Alex przez tydzień.

Początkowo nie widział w tym niczego złego. Przecież nie będzie mu jakoś zawadzać, nawet gdyby się nie dogadywali zbyt dobrze. Poza tym to w końcu jakieś urozmaicenie. Przez ostatnie tygodnie nic ciekawego się nie działo, a zgryźliwe uwagi Lydii oraz obojętne komentarze Scotta zaczynały już grać mu na nerwach. Później uświadomił sobie o wiele gorszą rzecz. Spędzanie czasu z kimś kto nie miał zielonego pojęcia o wilkołakach, oznaczało całkowity szlaban dla niego i dla osób w pobliżu na rozmowy o paranormalnym świecie. I jeszcze gorzej: ukrywanie ich. Jak Stiles jeszcze drugie znosił (w końcu robią to ze Scottem prawie codziennie), to na pierwsze nie był w stanie się zgodzić. Co jeśli znów coś niebezpiecznego przez ten tydzień zacznie grasować w Beacon Hills? Targanie ze sobą osoby całkowicie nieuświadomionej nie tylko będzie ich spowalniało, ale także narażało ją samą na niebezpieczeństwo.

- Nie, nie ma mowy. Tato, wiesz co to oznacza?! Będę musiał... Nie, nie, nie ma opcji. Poproś kogoś z posterunku albo...

- Nie, Stiles. - przerwał spokojnie - Jej matka przyszła dziś do mnie, widocznie zrozpaczona i zmęczona. Prosiła o pomoc, mając problemy z córką, która jest osamotniona, pogrążona w rozpaczy. Uznała to za szczęśliwą monetę, że jestem szeryfem i mam syna w jej wieku, który być może jest w stanie jej pomóc odnaleźć się w nowym środowisku. Jak myślisz na jakiego człowieka bym wyszedł, Stiles, zostawiając i tak już wyobcowaną Alex pod okiem policji? Czy ta dziewczyna nie wystarczająco ucierpiała?

Nic nie odpowiedział, ale nie starał się też zatuszować swojego dziecinnego niezadowolenia. W głębi duszy zrobiło mu się nieco głupio, przypominając sobie mimowolnie jego wczesne dzieciństwo przed poznaniem Scotta. Zdecydowanie wiedział jak to jest się czuć wyobcowanym.

- Porozmawiam z Derekiem. Myślę, że w kwestiach bezpieczeństwa miasta będziemy w stanie się dogadać. Gdy pojawi się coś niebezpiecznego, wymagającego waszej ingerencji, damy wam znać. Na ten czas, Stiles, po prostu zrób coś zwyczajnie dobrego. - odetchnął - Zgoda?

Zupełnie tak jak gdyby miał jakikolwiek wybór.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top