Rozdział 39


Zaraz następnego dnia po weselu wybraliśmy się z Harrym na naszą podróż poślubną. Na lotnisku czekała na nas cała masa paparazzi. Biedni nie znali miejsca ani daty naszego ślubu a nasi goście dotrzymali tajemnicy. Dopiero dziś zaczęła się medialna burza, kiedy to Ed późną nocą dodał na Twittera wpis, że jego przyjaciel wziął dziś ślub. 

Wiadome było, że chodzi o nas. Tak samo jak wiadome było, że będziemy jechać gdzieś w podróż. Zalała nas fala obcych ludzi zadających mnóstwo pytań. Paul robił co mógł ale nawet on nie dawał rady ich nachalności. Dopiero kiedy Harry odpowiedział na kilka pytań odpuścili, bo co nam zależało, że powiemy gdzie odbyło się przyjęcie skoro już jest po fakcie. Każdy za wszelką cenę chciał zrobić ujęcie naszych obrączek. Kiedy tylko weszliśmy w strefę wolną od dziennikarzy odetchnąłem z ulgą. Później już znaleźliśmy się w samolocie, którym lecieliśmy prosto na Hawaje. Nigdy nie przypuszczałbym, że pojadę na podróż poślubną na Hawaje. Cieszyłem się jak małe dziecko. Mimo, że miałem wyrzuty sumienia w stosunku do Melanie, którą zostawiliśmy na tydzień z Anne. Jednak wiedziałem też, że należy się nam chwila dla siebie. Ostatnie tygodnie były okropne. Ciągłe przygotowania, masa ludzi w naszym domu zmartwienia i stres dały się nam we znaki. Potrzebowałem rozłożyć się na plaży i zniknąć na chwilę.

Podróż trwała bardzo długo. Cieszyłem się, że lecieliśmy prywatnym samolotem. Nigdy nie lubiłem korzystać z takich wygód. Jednak wizja prawie piętnastogodzinnej podróży z obcymi mi, dziwnie zachowującymi się ludźmi nie była zbyt ciekawa.

Dotarcie z lotniska do wynajmowanego przez nas domu również zajęło trochę czasu. Chcieliśmy z loczkiem spędzić całkowicie samotny tydzień dlatego też wynajęliśmy miejsce z daleka od zgiełku miasta a tuż przy samym oceanie. Miejsce było piękne. Krystalicznie czysta woda, odbijające się w niej niebo, piaszczysta plaża, palmy i nasz cudowny dom na palach.

 Byłem w niebie. Jak tylko dotarliśmy do naszego domku zostawiłem walizkę i wyszedłem na taras.

- Hazz jak tu pięknie. Nie widziałem piękniejszego miejsca.

- Wiesz dlaczego tak bardzo kocham to miejsce? – zapytał stając obok a ja położyłem moją głowę na jego ramieniu.

- Dlaczego?

- Woda.-oznajmił

- Woda?

- Ma taki kolor jak twoje oczy kochanie a nie ma nic piękniejszego niż ten kolor.

- Hazz.- zawstydziłem się.

- Nic na to nie poradzę.

***

Nawet nie wiem kiedy minął nam cały tydzień. Spędziliśmy go głównie pod hasłem: „w Londynie nie ma takiego słońca" i całymi dniami leżeliśmy na plaży sącząc drinki w fikuśnych łupinkach kokosowych. Harry co prawda przez cały czas próbował zaciągnąć mnie na wycieczkę po lesie, jednak ja zapierałem się nogami i rękoma. Nienawidzę robactwa a jestem pewien, że jest tam go masakrycznie dużo. Mimo moich uporów ostatniego dnia naszego pobytu tuż przed naszym odlotem loczek siłą wyciągnął mnie na ostatni spacer. Oczywiście wlazł w sam środek tropikalnego lasu i wszystkim się zachwycał. Pięknymi kwiatami, niespotykanymi drzewami a jak już udało mu się zobaczyć jakiegoś egzotycznego ptaka bądź jaszczurkę skakał i cieszył się jak małe dziecko. Owszem byłem szczęśliwy widząc jego radość, jednak mijała ona tak szybko jak szybko przebiegały obok mnie dziwne robaki. Najgorzej obawiałem się pająków. Jestem w stanie znieść wiele ale nie pajęczaki.

- Zobacz skarbie jaki piękny kwiat.- powiedział Harry wskazując na piękny pomarańczowy kwiat i od razu puścił moją dłoń i udał się w jego kierunku.

- Harry zostaw.- powiedziałem spanikowany.- Może być trujący.- dodałem.

- No coś ty to plumeria, kiedyś kręciliśmy z nią reklamę.- oznajmił przedzierając się przez krzaki aby ją zerwać.

- Harry!- pisnąłem przerażony. Nie czułem się bezpiecznie stojąc tak daleko od niego a nie ma mowy żebym wlazł tam za nim.

- Już spokojnie.- uspokoił mnie loczek stając na palcach w celu zerwania jej.- Auć!- powiedział szybko strzepując coś z nogi.

- Harry?!- pisnąłem jeszcze głośniej a brunet wraz z ślicznym kwiatem stanął obok.- Co to było?

- Coś mnie ukuło.- powiedział wskazując na łydkę.- Chyba jakiś kolec z krzaków. Proszę.- dodał uspokajając mnie i podając mi śliczny kwiat. Skinąłem delikatnie głową w geście podziękowania, powąchałem go i chwyciłem dłoń mojego męża.

- Chodźmy już proszę. Zaraz mamy samolot.

Harry chcąc mnie chyba bardziej uspokoić pokiwał głową i ruszył stronę wyjścia z lasu. Następnie szybko zabraliśmy nasze walizki i wypożyczonym samochodem udaliśmy się na lotnisko. Cały długi lot spędziłem czytając książkę a Hazza chodził zdenerwowany po pokładzie. Wyraźnie widziałem, że coś go trapi, jednak na każde moje pytanie odpowiadał „wszystko w porządku Lou" posyłając mi sztuczny uśmiech. Nie potrafił usiąść na minutę a kiedy już siadał kręcił się jakby siedzenie go uwierało. Na jego twarzy widoczny był grymas bólu, ale przecież loczek nie przyzna się, że coś go boli. Przecież jest mężczyzną. Tragedia. Zaraz po wylądowaniu na lotnisku w Londynie poszliśmy szybko do podstawionego przez nas samochodu. W Londynie obecnie była pierwsza w nocy, dlatego też lotnisko świeciło pustkami. Zgodnie z moim mężem ustaliliśmy, że na spokojnie odeśpimy cały dzień a dopiero jutro pojedziemy do Holmes po Melanie. Tak bardzo stęskniłem się za naszą kruszynką. Co prawda codziennie widziałem ją rozmawiając z Anne na skype, ale to nie to samo. Marzyłem żeby móc ją wziąć na ręce i przytulić.

Zaraz po wejściu do domu Harry udał się szybko do kuchni. Ja w tym czasie na spokojnie zaniosłem nasze walizki i wypakowałem z nich ubrania, które zaniosłem od razu do pralni. Potem poszedłem szukać mojej miłości. Styles siedział w kuchni pijąc lekarstwo na przeziębienie.

- Hej kochanie co się dzieje?- zmartwiłem się.

- Nic.- szepnął cicho tak jakby rozmowa sprawiała mu ból. Szybko znalazłem się przy nim i położyłem dłoń na jego czole.

- Jesteś rozpalony. Na pewno masz gorączkę.- stwierdziłem i udałem się do apteczki po termometr. Przyłożyłem dotykowe urządzenie go jego czoła a ono natychmiast zaświeciło się na czerwono.

- 39 i 6. Matko.

- To nic. Chyba zmiana temperatury. Muszę się przespać wziąłem już leki zaraz spadnie.

- Dobrze.- powiedziałem niepewnie nie chcąc się z nim kłócić. Jednak ja najchętniej zawodziłbym już po Grega naszego zaprzyjaźnionego lekarza.- Ale jak do rano ci nie przejdzie dzwonie po Grega.

- Przejdzie. – oznajmił i wstał udając się do sypialni a ja podążyłem za nim.

***

Obudziły mnie jęki dochodzące z łazienki. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał piątą rano. Harrego nie było przy mnie dlatego szybko zerwałem się z łóżka i poszedłem do łazienki. Mój mąż pochylał się nad sedesem i zwracał wszystko co zjadł uprzedniego dnia.

- Kochanie?- zapytałem przykucając przy nim.

- Lou?- zapytał unosząc twarz a ja się przeraziłem. Jego skóra miała szary odcień, oczy były przekrwione a po czole spływały krople potu.

- Boże Hazz. – jęknąłem. Szybko złapałem go i uniosłem. Loczek bezwładnie oparł się na moim ramieniu a ja zaniosłem go do łóżka. Wziąłem termometr i po raz kolejny zmierzyłem mu temperaturę.

- 40 i 1. – szepnąłem sam do siebie. Długo się nie zastanawiając wybrałem numer Grega.

- Lou?- zdziwił się mój odbiorca.

- Nie obudziłem cie?- zapytałem niepewnie w końcu jest dopiero chwilę po piątej rano.

- Coś Ty kończę właśnie dyżur. Co się dzieje? Coś z Melanie?

- Nie tym razem Harry.- powiedziałem przerażony.- Wróciliśmy wczoraj z urlopu a on ma gorączkę. W nocy miał ponad 39 stopni a teraz ma ponad 40 i wymiotował.

- Zaraz będę. Zrób mu zimy okład. – powiedział pewnie lekarz i rozłączył się.

Szybko wykonałem polecenie Grega a on pojawił się zaledwie piętnaście minut później. Zbadał mojego męża. Jego mina nie wskazywała nic dobrego.

- Od kiedy tak jest?- zapytał podając loczkowi jakiś zastrzyk.

- Już jak wracaliśmy był dziwnie niespokojny, ale dopiero w nocy wystąpiła gorączka.

- Gdzie wy w ogóle byliście?

- Na Hawajach.- odpowiedziałem szybko a lekarz skrzywił nos.

- Dziwne.

- Co? – byłem zdezorientowany.

- Na razie nie jestem pewien. Musimy go zabrać do szpitala tak?- zapytał upewniając się czy wyrażam na to zgodę a ja pokiwałem głową. Mężczyzna wyciągnął swój telefon i zadzwonił po karetkę. Oczywiście wszystko odbywało się incognito. Greg pracował w prywatnej klinice, w której nie raz leczyły się gwiazdy dlatego anonimowość była ich specjalnością.

Wszystko co działo się potem było błyskawiczne. Karetka, sanitariusze, kroplówki, zastrzyki, ja w samochodzie Grega jadący z nim do szpitala, Harry przewieziony do specjalnej sali i zamknięcie mi drzwi przed nosem. Drżącymi rękoma wyciągnąłem telefon z kieszeni.

- Zayn?

- No cieszę się, że pierwsza osoba o której myślisz po obudzeniu to ja ale żeby tak o szóstej rano.- powiedział zaspany nie dopuszczając mnie do głosu.- Jak tam gołąbeczki? Nudny Londyn to nie Hawaje?- zapytał śmiejąc się.

- Harry jest w szpitalu.- wypaliłem szybko

- Co?

- Harry...- zacząłem

- To słyszałem, ale jak to?

- Nie wiem Zayn, dostał wysokiej gorączki i wymiotował.

- Gdzie jesteście?- zapytał szamocząc się zapewnie ubierając się szybko.

- U Grega w klinice.

- Zaraz tam będziemy.- wypalił i rozłączył się a za dwadzieścia minut pojawił się wraz z Liamem obok mnie. Rzuciłem się w jego ramiona i rozpłakałem się.

- Nic mi nie powiedzieli.- wyszlochałem.- Co chwila, ktoś tam wchodzi i wychodzi, ale nic mi nie mówią.

- Spokojnie.- uspokoił mnie przyjaciel.- Jak to się stało?

- Nie wiem. Wróciliśmy a on dostał gorączki. Boże jak ja się martwię.

- Cii...- oznajmił przytulający się do nas Liam.

*****

KABOOM <# 

enjoy!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top