Rozdział 24

Taki fluff i zapychacz :) :) 

Następnego dnia nastał mój upragniony powrót do domu. Spakowani czekaliśmy tylko na wypis. Kiedy wreszcie odwiedziła nas Emma z wszystkimi potrzebnymi dokumentami i kazała nam zgłosić się za tydzień mogliśmy spokojne udać się do domu. Czy tak spokojnie to nie byłem taki pewien. Już od dnia mojego porodu pod szpitalem czekała banda paparazzich. Wyjście tylnymi drzwiami nie wchodziło w grę dlatego wiedzieliśmy, że musimy przez to przebrnąć. Przyjechał po nas mój ochroniarz, którego Harry wynajął na początku mojej ciąży. Jest bardzo przyjaznym facetem. Złapałem z nim wspólny język. Zresztą jak to mówi Zayn: jak z każdym. Delikatnie włożyliśmy małą do przywiezionego przez Stylesa fotelika samochodowego. Harry wziął fotelik i udaliśmy się do wyjścia.

- Harry?- zagadnąłem tuż przed samym wejściem.

- Tak skarbie?

- Może ja wezmę fotelik a ty będziesz nas osłaniał?

- Przecież nie powinieneś dźwigać.

- Będę czuł się bezpieczniej. Proszę.

- No dobrze- powiedział loczek podając mi nosidełko z córką a ja zasłoniłem je pieluszką.- Tylko ostrożnie.- dodał.

Przed szpitalem jak się okazało nie czekało ich zbyt wielu. Zapewne na mieście działo się jakieś inne ciekawsze wydarzenie. Oczywiście zaraz po przekroczeniu progu pozostali „rzucili się" na nas. Wiedzieli jednak, że powinni zachowywać bezpieczną odległość o czym mój ochroniarz nie omieszkał im przypomnieć. Spuściłem głowę i szybko kierowałem się w stronę auta. Kątem oka spojrzałem na Harrego. On natomiast szedł uśmiechnięty z rękoma w kieszeniach i okularami na nosie. Kpi sobie ze mnie. Zaraz jak tylko wsiedliśmy do auta wybuchnąłem.

- Ty sobie ze mnie jaja robisz Styles! Ja tu biorę nosidełko abyś pomógł Paulowi a nie szedł dumny jak paw z rękoma w kieszeni! – wyrzuciłem z siebie. Harry spojrzał na mnie zaskoczony moim wybuchem a Paul uśmiechnął się pod nosem. Tyle ile on już się nasłuchał mojego narzekania na loczka, że przyzwyczaił się już do moich ataków na niego.

- Ale..- zaczął brunet.

- Co ale? Nawet mi się nie tłumacz. Nie mam zamiaru tego słuchać.

- Przepraszam skarbie- powiedział Harry spuszczając głowę.

- Ta cokolwiek- odburknąłem i zająłem się ściąganiem czapeczkę małej.

- Hormony.- szepnął loczek do naszego ochroniarza na co Paul tylko zaśmiał się. Nie miałem już ochoty tego komentować więc udałem, że tego w ogóle nie słyszałem.

Droga do domu zajęła nam dłuższą chwilę. Kiedy już dojechaliśmy na miejsce Styles wyskoczył z auta i szybko otworzył mi drzwi a następnie odpiął Melanie. Gdy chciałem złapać za rączkę nosidełka loczek uprzedził mnie.

- Ja ją wezmę.- oznajmił.

- Łaskawca- burknąłem. Pożegnałem się uprzejmie z Paulem i ruszyłem do windy. Cała drogę do mieszkania milczałem. Nie wiem skąd we mnie ta dziwna nerwowość ale jednak nie potrafiłem trzymać jej w sobie. Później przeproszę za to Harrego.

Kiedy weszliśmy do mieszkania odetchnąłem z ulga. Tak bardzo mi tego brakowało. Powolnymi ruchami usiadłem na kanapie. Harry udał się z małą do jej pokoiku. Byłem tak wykończony, że nawet nie miałem sił podążyć za nimi by sprawdzić jak loczek sobie poradził. Chwilę potem brunet dołączył do mnie. Podsunął mi pod nogi pufę i ułożył je delikatnie na niej a następnie usiadł obok. Moja głowa natychmiast opadła na jego ramię.

- Przepraszam Hazz- szepnąłem.

- Shhh. To nic. Wszystko cię boli hm?- zapytał z troską.

- Właściwie to niekoniecznie. Rana trochę ciągnie to prawda ale nie jest uciążliwa. Tylko jestem zmęczony. Potrzebuję swojego łóżka Hazz.- oznajmiłem. Loczek długo nie zastanawiając się podniósł mnie z kanapy i zaniósł do naszej sypialni. Wtuliłem się w jego poduszkę a oczy zaczęły robić mi się ciężkie. Brunet tylko ucałował mnie w czoło.

- Śpij skarbię. Zajmę się Melanie.- szepnął a ja mu zaufałem i zasnąłem.

***

Obudziłem się kiedy na dworze było już ciemno. Wyciągnąłem rękę do szafki, na której zazwyczaj leży zegarek. Dziewiętnasta. Barwo Loius przespałeś cały dzień. Delikatnie zwlokłem się z łóżka. Krocząc powoli w stronę salonu usłyszałem rozmowę Harrego jak się okazało potem prowadził ją z naszą córką, którą kwiliła z niezadowolenia.

- Melanie skarbie proszę cię uspokój się. Czegóż możesz jeszcze chcieć? Jesteś najedzona. Przebrana. Zrobiłaś kupkę. No błagam cie przestań.- załkał loczek, jednak Mel nie dawała za wygraną. – Wiesz, że nie mogę nosić cie cały dzień? Tatuś by mnie za to zamordował. Pamiętasz zasadę nr 1. nie nosimy Melanie przy usypianiu. Jak cię do tego przyzwyczaję Louis się wkurzy. – kontynuował swój monolog. Muszę przyznać, że mnie to śmieszyło i sprawiało satysfakcje. Dlatego postanowiłem jeszcze nie ingerować.

- No błagam Mel. Wezmę cię na ręce ok.? ale tylko na chwilę. Zanim tatuś się obudzi. Nie mogę wyjść przy nim na mięczaka. To ja jestem głową tej rodziny.- powiedział dumnie biorąc córkę na ręce.

- A ja jestem szyją, która tą głową kręci kochanie.- oznajmiłem postanawiając wkroczyć do salonu.- Jaka jest zasada nr. 1. Panie Styles?

- Wiem, ale ona tak marudzi.

- Są inne sposoby, aby temu zaradzić. Niekoniecznie noszenie na rękach.- dodałem podchodząc do niego i odbierając małą. Udałem się z nią do jej pokoiku. – Pamiętasz jaka była niesforna w brzuchu? Co wtedy robiłeś?

- Śpiewałem.

- No właśnie. Spróbuj.- zachęciłem loczka, aby usiadł na fotelu obok łóżeczka a ja włożyłem małą do niego. Oczywiście zaczęła kwilić. Złapałem dłoń mojego ukochanego i położyłem ją na jej boczku.- Śpiewaj i głaskaj ją. Coś co zawsze. – powiedziałem. Harry chwilę zastanowił się. Odchrząknął a po chwili z jego ust wypłynęły słowa piosenki.

„Your hand fits in mine

Like it's made just for me

But bear this in mind

It was meant to be

And I'm joining up the dots

With the freckles on your cheeks

And it all makes sense to me..."

Nie dokończył nawet śpiewać pierwszej zwrotki a mała spała w najlepsze.

- Widzisz- uśmiechnąłem się do niego- Tak fałszujesz kwestię Zayna, że wolała iść spać niż słuchać kwestii Liama. – zażartowałem i skierowałem się do wyjścia.

- Fałszuję? Ja ci dam fałszuję!- oburzył się loczek i w dwóch krokach znalazł się przy mnie biorąc mnie na ręce.

- Harry!- zapiszczałem cicho, aby nie obudzić małej. – Co ty wyprawiasz?- zacząłem chichotać. Loczek zaniósł mnie do sypialni i położył delikatnie na łóżku.

- Coś mówiłeś o fałszowaniu?- zapytał wspinając się na mnie.

- Ałć- zaskomlałem, wcale mnie nie bolało ale nie chciałem, aby Styles zaczął mnie łaskotać jak to ma w zwyczaju w takich sytuacjach.

- Och przepraszam skarbie- loczek szybko odskoczył ode mnie.- Zapomniałem się. Nic ci nie jest?

- Nic Hazz. Jestem głoooodny. – oznajmiłem przeciągając samogłoskę.

- Poleż chwilę zaraz ci przyniosę coś smacznego.

- Nie jestem umierający Harry.

- Nie, nie jesteś, ale niedawno urodziłeś naszą śliczną córkę za co powinienem całować cie po stopach i nosić na rękach. Dlatego uwierz mi przyniesienie ci do lóżka kolacji jest niczym z tym co ty zrobiłeś dla nas.- oznajmił brunet i szybko całując mnie w usta wyszedł. Cóż nie miałem zamiaru się przecież wykłócać. Trochę rozpieszczania mi nie zaszkodzi. Styles wrócił po niecałych 20 minutach z porcją pysznie pachnącego makaronu w sosie serowym. Tak mi brakowało jego kuchni. Szpitalne jedzenie to zło. Nawet w prywatnym szpitalu, gdzie wydawałoby się podawane jest sushi.

- Pyszne. Dziękuję- powiedziałem odkładając talerz na szafkę obok łóżka.- Połóż się ze mną. Proszę.

- Włączę tylko elektroniczną nianie u małej i zaraz wracam.- oznajmił loczek zabierając mój talerz i wychodząc z sypialni. Kiedy wrócił od razu rozebrał się do bokserek i położył się obok mnie. Ja tez rozebrałem się i intensywnie wpatrywałem się w mój brzuch.

- Muszę się tego jak najszybciej pozbyć.- powiedziałem wskazując na niego.

- Och skarbie. Przyzwyczaiłem się do takiego ciebie. Może nie zmieniajmy tego?

- Czy ty właśnie sugerujesz, że chcesz, abym znowu był w ciąży?

- Może..

- Nie Styles. Nie licz na to.

- Dobrze już dobrze.- poddał się loczek.

- Jak tylko znikną szwy i będę czuł się na siłach zacznę ćwiczyć.

- Jak uważasz- zakończył temat mój ukochany. Nigdy nie lubił słuchać moich zażaleń na temat mojego ciała.- Mama i Gemma jutro przyjeżdżają. Czujesz się na siłach? Mogę je odwołać.

- Myślisz, że jesteś w stanie?- zaśmiałem się

- Nie- powiedział szczerze.

- No właśnie. To i tak cud, że dotrzymały obietnicy i nie pojawiły się w szpitalu.

- Racja. Przeżyjemy jakoś?

- Tak. Tylko błagam nie pozwól im nosić jej prze cały czas. Uwierz mi Ernest był cały czas noszony przez Dana i mama miała z nim piekło.

- Postaram się.

- I nie pozwól Anne zostać tu na „kilka dni" bo wiesz jak to się skonczy.- przypomniałem mu. Ostatnia wizyta Anne na owe kilka dni zakończyła się po dwóch tygodniach. Dwóch tygodniach ciągłego sprzątania przez nią, faszerowania nas zdrową żywnością oraz upominania loczka na temat jego każdego słowa do mnie, czynu, żartu. To było tragiczne, dosłownie. Skończyło się tym, że Harry spędzał całe dnie w firmie, aby jej nie widywać a ja męczyłem się sam. Nic nie mogłem zrobić. Miałem leżeć i pachnieć.

- To akurat mogę Ci obiecać na sto procent. Nigdy więcej mojej mamy w tym domu na dłużej.- oznajmił i wybuchł śmiechem. Wtuliłem się w jego ciało i zasnęliśmy. Jak dobrze być w domu.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top