[13]

1 kwietnia, 1976 / 15:01

Pora was uszczęśliwić

— Co to może oznaczać? — zaciekawił się Longbottom, przypatrując się napisowi na ścianie.

— Przechodzimy przez najgorsze zło, jakim cudem ma coś nas uszczęśliwić? — wyszeptała Alice.

Żartuje

Fortescue dotknęła ramienia swojego chłopaka, nie dostrzegając nowego słowa. Miała już otworzyć usta i prosić go o rozmowę, lecz z jej ust wyrwał się jedynie pisk, gdy ten zwyczajnie rozpadł się w dym.

Strach przed utratą ukochanej osoby

Frank słysząc krzyk ukochanej odwrócił się, ale napotkał ścianę. Mimowolnie odsunął się od niej, aczkolwiek napotkał opór. Kolejną ścianę, a raczej drzwi. Chwycił za klamkę, lecz ta ani drgnęła. Przełknął głośno ślinę, szarpiąc za rzecz. Jego oddech przyśpieszył, ponieważ nie był fanem małych pomieszczeń.

Bowiem Longbottom posiadał klaustrofobię.

Mary spojrzała na swojego chłopaka z zaniepokojeniem. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po jej ciele, gdy poczuła jak coś... po niej chodziło.

Zsunęła wzrok na dłoń, która byłą spleciona z tą Petera. Nie potrafiła się odezwać, nie potrafić zabrać oddechu, kiedy dostrzegła sześć nóg, wiele oczu, jedno jadowite zwierzę. Miała otwarte usta, ruszała wargami, ale nic nie mówiła.

Macdonald straszliwie obawiała się pająków

Pettigrew miał spojrzeć w stronę dziewczyny, lecz zastygł, gdy usłyszał syknięcie. Znane mu syknięcie.

Nagle coś otarło się o jego szyję, wręcz zaciskało ją, nim zapadła ciemność przed jego oczami dostrzegł ogromnego węża.

Peter bał się węży

Evans upadła na kolana, kiedy coś zatrząsało. Jakby turbulencje.

Ostatkiem sił dotarła do okna, zza którego widziała słońce. Widziała wolność. Przyłożyła twarz do szyby, ale jedyne co dostrzegła to, to, że jest w niebie, w chmurach... z palącym się silnikiem samolotu.

Rudowłosa cierpiała na awiofobię

James opuścił głowę, by spojrzeć na dziewczynę, w której podkochuje się od lat, ale znieruchomiał się, gdy zrozumiał, że stoi na belce. Belce wiszącej bardzo wysoko od ziemi.

Bez miotły nasz szukający już nie jest taki sprytny.

I lęka się dużych wysokości

— Fabian! — Gideon zwrócił się do starszego brata.

Zacisnął powieki, gdy coś jasnego zabłyszczało przed jego oczami. Otworzył je niepewnie ponownie.

Zamknął i otworzył znów oczy. Ten czyn powtórzył kilka razy, nie potrafiąc uwierzyć, że jedyne co widzi to ciemność przed oczami, czuje grunt pod nogami, ale... jak ma się poruszać, skoro nic  nie ma?

Powolnie usiadł na podłodze, badając dłońmi powierzchnię, uważając by nic nie przygnieść. I tak siedział, z mocno bijącym sercem, trzęsącym się delikatnie ciałem. Obracał ciągle głowę, ponieważ miał wrażenie, że już teraz, już zaraz... coś zza tej ciemności wyłoni się, stwór, a może człowiek o złych zamiarach? Skręcał głowę w jedną i drugą stronę przez to, że słyszał jakieś stukanie.

A może było to po prosu jego serce?

Gideon nie lubił ciemności

Za to Fabian, nie przepadał za dźwiękiem burzy, która teraz wydawała się motać całym jego umysłem. Starszy trzymał się za głowę, kręcąc nią, gdyż miał nadzieje, że to minie.

Żaden z niewygłosowanych nastolatków nie wiedział, że jakiekolwiek nadzieje są od dawna przesądzone.

— Syriusz... —wyszeptał Remus, kiedy w zasięgu swojego wzroku widział tylko bruneta. — Gdzie reszta? — rozejrzał się dookoła.

Nagle Lupin poczuł jakby cały ciężar z niego zszedł.

— Muszę ci coś powiedzieć.

Black milczał i czekał na dalsze słowa chłopaka.

— To ja nim jestem... — wyznał. — To ja jestem wilkołakiem, przez te lata nim byłem, jako dziecko jeden z nich mnie ugryzł, Dumbledore i McGonagall kryją mnie, pomagają mi. Wy też mieliście o tym wcześniej wiedzieć, ale odradzili mi tego pomysłu — powiedział szybko.

— I mieli racje — odparł chłodnie Syriusz. — Jak mogłeś choć przez moment pomyśleć, że cię zaakceptujemy? — zaśmiał się głośno. — Wilkołak — wypluł to słowo. — Nie zbliżaj się do mnie — cofnął się o krok. — Bestio — zaszydził.

— O czym ty mówisz... Syriusz, przecież ty mówiłeś... — zaplątał się szatyn ze łzami.

— Wiem co mówiłem, nie jestem tak głupi jak ty — prychnął. — Nie zbliżaj się do mnie! — powtórzył, gdy Lupin postawił krok. — Jesteś obrzydliwy, nie chcę być twoim przyjacielem. Sam czuję się okropnie, kiedy dociera do mnie to, że całowałem się z wilkołakiem, ohyda — Black wzdrygnął. — Jakim cudem jakiś mieszaniec miał czelność całować mnie, arystokratę

— Syriusz... ja- ja wciąż cię kocham... — wyznał słabym głosem Remus. — Mówiłeś, że ty mnie też...

— Najwyraźniej zmieniłem zdanie — spojrzał na wyższego z obrzydzeniem. — Mam odruchy wymiotne na myśl, że ktoś taki jak ty, może kochać kogoś takiego jak mnie.

— Syriusz, proszę cię.

— Powtórzę to, co ty do mnie powiedziałeś, mieszańcu — wyzwał chłopaka. — To nie wyjdzie.

Remus tak bardzo obawiał się odrzucenia, że potrafił śnić o momentach, w których jego przyjaciele nienawidzili go, pomimo że tak w prawdzie nie było

Black odwrócił się na dźwięk swego imienia z ust Lupina, zaniepokoiło go to, że chłopak wypowiedział to szeptem.

Brunetowi zatrzymało się serce, gdy zobaczył szatyna leżącego na ziemi w kałuże krwi. 

— Remus... — wyszeptał z bólem.

Podszedł sztywnymi krokami do chłopaka. Niepewnie przyklęknął, wyciągnął dłoń i dwa palce przyłożył do szyi, sprawdzając puls. Zabrakło mu oddechu, kiedy wyczucie robiło się co raz słabsze, tak jak jeszcze biło równomiernie, tak zwalniało, zwalniało aż... zatrzymało się.

Syriusz spanikowaniem wzrokiem szukał rany, z której nieustannie wypływała krew, powodując, że jego spodnie nabrały czerwieni. Jednakże nigdzie nie mógł tego wyłapać, jakby to wylatywało znikąd.

— Remus... — Black potrząsnął delikatnie ciałem szatyna. — Proszę, otwórz oczy — wyszeptał, a jego oczy zabłyszczały łzami. — Nie opuszczaj mnie, obiecałeś.

A niektórzy z nas obawiają się śmierci ukochanych na własnych oczach

1 kwietnie, 1976 / 15:10

Potter zacisnął mocno powieki, stawiając krok przed sobą, wiedząc, że to wszystko nie może być realne. Kiedy oczekiwał spadku w dół poczuł jedynie wciąż grunt. Otworzył oczy i pierwsze co zobaczył to płaczącą w kącie rudowłosą, ta obejmowała się, głowę miała schowaną między nogami, które przyciskała do klatki piersiowej.

Okularnik podbiegł do dziewczyny. Uniósł jej głowę, a ta niepewnie spojrzała na niego.

— James... — wyjąkała. — Zabierz mnie stąd.

— Spokojnie, Lily, to nie było prawdziwe, wszystko działo się w twojej głowie — poinformował ją kręconowłosy, następnie przytulił ją, gdy ta przylgnęła do niego.

Zaciekawiony Potter rozejrzał się i dostrzegł w uścisku Frank i Alice, Petera z Mary, bliźniaków oraz Remusa z Syriuszem, którzy siedzieli na podłodze w mocnym uścisku.

— Jesteś inny... nie wiem, po prostu... nie jesteś sobą — mruknęła Evans.

— Jestem aż tak zły?

— Na Merlina, czuję okropny ból rozprowadzający się po moim ciele.

Te dziwne uczucie déjà vu.

^^^^^^^^^^^^^^^^

kolejny rozdział — 01.12.2020 o 14:00 [ o 20:00 wlatuje Drarry ]

pozdrawiam serdecznie tych, którzy czytali Padfoot'a i skumali dialog Lily & Jamesa

wiecie co to oznacza?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top