I

Dean Winchester obudził się z rana leżąc twarzą w trawie na polanie tuż obok parku. Listek jakiejś rośliny właził mu do ust, był gorzki, od razu go wypluł marszcząc się. Zerknął w dół, tuż przy jego ramieniu siedział zając, skąd tu u licha wziął się zając? Wzruszył ramionami, wziął go do ręki i wstał. Gdzie on do cholery był? Co to za miejsce? Musiał zadzwonić do Sama, to było pewne. Puścił zająca, wyciągnął swój telefon komórkowy i... No jak na złość cała szybka pokryta była pajęczynką zbitego szkła. Rozejrzał się, jeszcze trochę kręciło mu się w głowie, ale bywało gorzej. Zauważył kobietę idącą z wózkiem i rozmawiającą przez telefon. Podszedł do niej, jednak ona machnęła mu kilka razy ręka, podała mu banknot i powiedziała jedynie "nie wydaj na alkohol". Spojrzał na pieniądz, zgniótł go i wzruszając ramionami schował do kieszeni. Zaraz zobaczył jakiegoś biegacza, który truchtał ścieżką nieopodal razem z psem na smyczy.

- Spokojnie, nie proszę o kasę, nie jestem zboczeńcem, potrzebuję tylko zadzwonić - oznajmił Dean swoim sarkastycznym tonem. Facet ze słuchawkami w uszach podał mu swój telefon i Winchester wykręcił numer brata. - Sammy? - zapytał od razu, gdy usłyszał odebrane połączenie.

- Dean? - odezwał się Sam, który akurat jadł śniadanie przeglądając różne rzeczy w internecie w swoim laptopie. - Dean, gdzieś ty się podziewał?

- Dobre pytanie - zauważył Dean.

- Gdzie jesteś?

- Tego też akurat nie wiem - blondyn podrapał się po policzku marszcząc brwi. - Oh - Zauważył nagle ponad drzewami duży neonowy znak informujący o knajpce podającej gofry. - Może wpadniesz na gofra?

- Gofra? Jak to gofra? - zapytał Sam.

- Zobaczmy się w Waldo's – odparł starszy Winchester i rozłączył się.

***

Castiel siedział w pokoju motelowym w Minnesocie, poszukiwał Kelly, kobiety, która nosiła w sobie dziecko samego Lucyfera. Był na siebie zły, że pozwolił jej uciec, a ona nie chciała się pozbyć tego, co rosło w jej łonie. Nefilim. Zakazane stworzenie, połączenie anioła i człowieka, miało wielką moc, jednak on nie wiedział, czy będzie ono dobre, czy złe. Patrząc na to, że jego rodowitym ojcem był Lucyfer wszyscy podejrzewali, że będzie wcielonym złem, które będzie chciało zniszczyć ten i tak już zepsuty świat. Po raz kolejny musieli stanąć oko w oko z diabłem i z prawdopodobnie nadchodzącą kolejną apokalipsą.

Siedząc tak na łóżku, które było wciąż idealnie pościelone, patrzył przed siebie i rozmyślał. Jego myśli przeniosły się na Winchesterów. Jakże on ich uwielbiał, byli dla niego prawdziwą rodziną, kochał ich jak swoich braci, ale nigdy im o tym nie powiedział. Zastanowił się i westchnął opuszczając głowę. Ile mógł siebie oszukiwać? To Sama kochał jak brata, ale Dean... Dean znaczył o wiele więcej i kompletnie w inny sposób. Kochał go, owszem, ale jak... Cas nie był pewien, czy to, jak kochał starszego Winchestera było normalne.

Nie raz widział w telewizji, na ulicy czy czasem nawet w jakiś domach, jak ludzie się kochają, uprawiają seks, całują, okazują czułość. To było dla niego dość dziwaczne, że właśnie patrząc na nich wyobrażał sobie, że tak właśnie mógłby zachowywać się z łowcą. Kiedyś zdarzało mu się przesiadywać w pokoju hotelowym blondyna, gdy tamten po przespaniu się z kolejną, pierwszą lepszą kobietą, leżał upity na łóżku i spał. Wtedy właśnie patrzył na niego i przekręcając lekko głowę na bok zastanawiał się, jakby to było teraz przeczesać te twarde, ciemne blond włosy, jak miękka pod jego palcami byłaby skóra policzków mężczyzny, którą tak obficie zdobiły piegi.

Wziął do ręki telefon i wykręcił numer do Deana. Chciał nacisnąć zieloną słuchawkę, ale w końcu zrezygnował z tego. Możliwe, że miał teraz coś o wiele ważniejszego do roboty, niż zastanawianie się, co anioł robi. Westchnął i odłożył telefon na półkę nocną.

***

Dean zajadał się już gorącymi goframi z bitą śmietaną i świeżymi truskawkami, gdy do baru wszedł Sam i śmiejąc się na widok brata, usiadł obok niego. Nie zajęło mu dużo czasu dotarcie tutaj, miał blisko z motelu. Spokojnie zdążył wziąć prysznic, dlatego miał jeszcze trochę wilgotne włosy.

- Aż tak zabalowałeś zeszłej nocy? - zapytał brunet patrząc na blondyna. - Czemu nie odbierałeś telefonu? Dzwoniłem do ciebie.

Dean wziął do ręki swój telefon i pokazał go bratu.

- Oto co się z nim stało – parsknął i wrócił do jedzenia. Poprosił o kolejną dokładkę gofrów.

- No nieźle, muszę wysłać wiadomość mamie i Casowi, gdyby potrzebowali pomocy, albo znaleźli Kelly...

- Kelly? - zapytał Dean zerkając na brata nie rozumiejąc, o czym on mówi.

- Dziewczyna w ciąży z Lucyferem?

- Ah, no tak – zaśmiał się Dean i pokiwał głową. Napchał sobie więcej gofrów do ust. - Ta co uciekła Casowi, pamietam.

Sam uniósł brew zdziwiony i patrzył przez moment na brata, który chciał właśnie zamówić kolejną porcję.

- Nie nie, już starczy, za 10 minut otwierają kostnicę.

- Kostnicę? - Dean znów zerknął na Sama zdziwiony.

- Tak, nasza sprawa? Barry Gilman? Rozdarty brzuch?

- Ah, no tak. Ale byliśmy na miejscu jego śmierci, nie ma nic, żadnych śladów, które wskazywałyby na demona, którego podejrzewałeś – rzekł starszy Winchester i kończył pysznego gofra z owocami. Były naprawdę dobre, chyba najlepsze, jakie kiedykolwiek jadł.

- Ale zawsze warto sprawdzić, co nie?

Dean w końcu dał się namówić, wstał, zapłacił i mieli już wychodzić, gdy nagle podeszła do niego dziewczyna, dosyć ładna o brązowych włosach.

- Cześć.

Winchester spojrzał na brata i ucieszył się.

- Hej... Kim jesteś? - nie miał pojęcia, że zadane pytanie nie było odpowiednie. Z całej siły dostał w twarz, a dziewczyna urażona prychnęła i odeszła do stolika, przy którym siedziała z koleżankami. Starszy Winchester zaskoczony wyszedł z bratem z baru. Nie pamiętał tej dziewczyny, a był pewien, że miała mu coś za złe.

***

„W razie potrzeby pisz albo dzwoń do mnie, bo telefon Deana nie działa" taką treść miał sms, jaki dostał od Sama. Cas westchnął i poszedł do łazienki przemyć twarz. Robił to odkąd był człowiekiem, lubił czuć na twarzy zimną wodę, czuł się po tym o wiele lepiej. Zdziwił się na tego smsa, ale odpisał tylko krótkie „ok" i nie dostał już odpowiedzi. Zastanawiał się, co takiego się stało, że telefon starszego łowcy nie nadawał się do użytku. Nie, nie mógł teraz się nad tym zastanawiać, nie powinien, miał na głowie inne sprawy, takie jak Kelly i cholernego Lucyfera.

***

Ubrani już w stroje agentów FBI pojechali do kostnicy, gdzie od razu poszli zobaczyć ciało. Było ono położone na metalowym stole, akta leżały na stoliczku obok i Sam zaczął je przeglądać. Dean zerkał co i raz na niego, w końcu otworzyli pudełko, w którym...

- Oto co wyjęli z jego brzucha - Sam wyjął zapakowane pieniądze, były całe we krwi. Nagle coś zauważył. - To na pewno nie był demon - wyjął zapakowane malutkie kosteczki, które umazane były krwią.

Dean skrzywił się.

- Nienawidzę wiedźm – prychnął, ledwo zatrzymywał wymioty, dopiero co zjadł, a już patrzył na wnętrzności jakiegoś martwego.

Podziękowali za dostęp do zmarłego i wyszli z kostnicy.

- Zastanawiam się, kto mógł mu to zrobić – powiedział Sam idąc w stronę impali.

- Facet miał od cholery kasy, więc pewnie miał tych... No...

- Wrogów? - podsunął mu młodszy łowca.

- Tak, właśnie, ci goście – ucieszył się starszy Winchester i wsiedli do samochodu.

Brunet zmarszczył brwi widząc, co robił jego brat. Dean przebierał klucze zastanawiając się, który jest tym od stacyjki impali.

- Dean? Wszystko okej? Ten kwadratowy - podpowiedział mu znów Sam.

- No tak, no jasne.

Wsunął kluczyk, zapalił silnik i zmienił bieg. Chciał jechać do tyłu, jednak gdy nacisnął gaz, ruszył z impetem do przodu uderzając w skrzynki przed nimi.

- R, jak wsteczny, Dean. Dean? Na pewno wszystko okej? - jednak blondyn nie odpowiedział, wszystko zaczęło mu wirować przed oczami, zrobiło mu się dziwnie niedobrze, a cała świadomość uleciała. - Dean? Dean! - powtarzał Sam.

- Kim jest Dean? - zapytał starszy Winchester patrząc niemrawym wzrokiem na brata. Miał pustkę w głowie, to na pewno nie był efekt uboczny alkoholu.

***

- Zapomniałeś swojego imienia, Dean - powiedział Sam, gdy weszli do pokoju w hotelu.

Łowca wzruszył ramionami.

- Nic mi nie jest, na chwilę zapomniałem, to było dziwne, ale już jest okej - powiedział zdejmując z siebie czarny płaszcz, rzucił go na łóżko, tak samo jak pistolet, który wyjął zza swojego paska. - Jest ze mną okej, naprawdę - upierał się.

- Tak? To wymień wszystkich członków zespołu Bon Jovi.

Blondyn zastanowił się.

- Jasne, nie ma sprawy, a więc... Bon Jovi... - zaczął i zaciął się, miał kompletną pustkę w głowie, ale nie mógł pokazać tego, że przeraziło go to. - To bez znaczenia, jest ze mną dobrze, patrz - podszedł do łóżka i zaczął wskazywać na rzeczy, które tam leżały. - To jest płaszcz, pistolet... emm... - podszedł do szafki nocnej. - A to jest... Świecący patyk - wymyślił na poczekaniu wskazując na lampkę, nie pamiętał, jak nazywało się to cholerstwo.

- Świecący patyk? - zapytał Sam śmiejąc się. Wziął kartkę samoprzylepną i napisał na niej „Lampka", od razu przykleił ją na nią.

- No tak, lampka - zaśmiał się Dean kręcąc głową. - Nie dzwoń do Casa - od razu uprzedził, ale za późno, Sam już rozmawiał z nim przez telefon.

***

Cas podskoczył, gdy usłyszał dźwięk dzwonka. Od razu odebrał. Gdy usłyszał, że coś się dzieje z Deanem, nie czekał, nie miał nawet zamiaru jechać tam samochodem, postanowił użyć swoich skrzydeł. Zniknął z motelu, w którym się zatrzymał, a pojawił się z dźwiękiem łopoczących skrzydeł w pokoju Winchesterów.

- Sam, Dean - kiwnął im. - Co się dzieje? - zapytał patrząc to na jednego, to na drugiego łowcę.

Widział coś dziwnego w oczach starszego Winchestera, jakby był... Zagubiony. Patrzył na Castiela w dziwny sposób, jak nigdy wcześniej.

Nie poznawał go, nie teraz, kim była ta istota? Starszy łowca nagle przymknął oczy, jakby coś go raziło. Co go raziło? To od tej istoty buchała taka światłość, nie widział teraz jej twarzy, kto to był?

- Kim jesteś? - zapytał nagle Dean. - Czemu tu tak jasno?

Sam uniósł brwi zaskoczony i spojrzał na równie zszokowanego Castiela, który po prostu stał na środku pokoju z rękoma schowanymi w kieszenie swojego beżowego prochowca.

- Dean, to ja, Castiel - powiedział anioł pański patrząc na blondyna. Czemu go nie poznawał? Co się z nim działo?

Nagle światłość zniknęła i Dean wziął głęboki wdech. Przed nim stał Castiel, tak, pamiętał go, ale... Nie pamiętał tego, co znajdowało się tuż za aniołem. Nie mógł tego pamiętań, bo nigdy tego nie widział. One były wielkie, czarne z granatową poświatą, niemal błyszczały. Niektóre piórka były połamane, niektóre pourywane, ale i tak zajmowały niemal cały pokój ledwo się mieszcząc, były niesamowite. Otworzył aż szeroko oczy, jakby był dzieckiem, które zobaczyło jednorożca.

Cas poczuł się nagle dziwnie nagi, Dean Winchester nigdy nie patrzył na niego w ten sposób. Owszem, on sam patrzył na niego właśnie tak, gdy nie widział tego. Coś się zmieniło, coś się wydarzyło.

- Dean? Wszystko okej? - zapytał po raz kolejny Sam, widząc niemal świecące się z zachwytu oczy brata.

- Nie widzisz ich? One są wielkie, niemal nieskazitelne, wow - powiedział starszy łowca nie spuszczając wzroku z anioła pańskiego.

- Co? - młodszy z braci spojrzał teraz na Casa. - O co ci chodzi? To Cas.

- Skrzydła, Sammy, skrzydła.

Castiel zbladł, Dean... Dean widział jego skrzydła? Jak? Przecież to niemożliwe, anioły ukazują swoje skrzydła tylko osobnikom, z którymi chcą planować przyszłość, tym, do których robią zaloty, a tu on...

Sam również wyglądał na zaskoczonego, co właśnie się działo?

- Czemu nigdy ich nie pokazywałeś, Cas? - Dean ruszył w stronę anioła, który stał jak wryty nie mogąc się ruszyć, był zszokowany całą tą sytuacją.

- Bo... B-bo... - co miał powiedzieć? Cholera, tyle razy zastanawiał się, czy nie pokazać ich łowcy, bo przecież owszem, chciałby z nim spędzić resztę swojego anielskiego życia, ale to był człowiek. To było zakazane, nie wolno tak, ale już za późno, Dean je zobaczył. - Bo to zakazane - powiedział cicho spuszczając głowę, nie chciał na nich patrzeć, czuł się brudny. Gdyby Winchester tylko wiedział, co oznacza to, że zobaczył skrzydła, od razu by go wyrzucił, odrzucił, wyśmiał, pewnie pobił albo zabił.

Sam wpatrywał się w Deana, który robił powolne kroki w kierunku Castiela, wyciągnął dłoń i ruszył nią tuż obok niego, nie dotknął go. Nie widział jednak, że jego brat właśnie dotknął puchu skrzydeł anioła, który był blady z wypiekami na policzkach, co trochę śmieszyło młodszego Winchestera. Nagle uświadomił sobie, co się dzieje.

- On nagle zaczął widzieć twoje skrzydła, ale czemu? - Cas spojrzał na Sama marszcząc brwi. W tym momencie Dean odsunął się i znów spojrzał na brata.

- Gdzie jesteśmy?

- I traci pamięć - dodał szybko młodszy łowca i westchnął. - Zadzwonię po Rowenę.

Cas kiwnął, ale nie ruszył się z miejsca.

________________________

I tak oto mam pierwszy rozdział nowego ficzka :) Jak wam się podoba pomysł? Da się to czytać? Czekam na komentarze i gwiazdki, one bardzo motywują do pisania. Ff będzie też dostępne na ao3

Pozdrawiam xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top