4
Dziś mijają równe dwa miesiące od wypadku. Nie mogę uwierzyć w to, że ona ciągle śpi. Wygląda tak spokojnie, a na jej twarzy nie widać nawet najmniejszego grymasu. Od tych sześćdziesięciu jeden dni ani razu nie wsiadłam do samochodu. Każdy mój dzień wygląda tak samo. Budzę się z "połamanym" karkiem i głową na łóżku obok dłoni Camili, którą trzymam praktycznie piętnaście godzin dziennie, ponieważ właśnie tyle spędzam czasu w szpitalu. Osiem pracy oraz jedna na kąpiel łącznie z dojazdem do szpitala autobusem. Siedzę i patrzę godzinami ma Kubankę z nadzieją, że w końcu otworzy oczy. Czuję się wycieńczona, ale nie dlatego, że sypiam niecałe trzy lub cztery godziny, ale na skutek tego, że nie zniosłabym faktu odejścia dziewczyny.
Opieram dłonie o kafelki, a zimna woda spada na mnie prosto ze słuchawki. Biorę kilka głębokich i uspokajających oddechów, które jednak nie pomagają ani trochę. Podskakuje z przerażenia, gdy po domu rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Nie wiem kto to, ale sam fakt nieproszonego gościa działa mi na nerwy. Spóźnię się do przyjaciółki, a nie chce czegoś przegapić. I tak ryzykuje dużo tymi dziewięcioma godzinami nieobecności w szpitalu. Wychodzę spod prysznica i niechętnie, ale szybko wycieram swoje ciało po czym ubieram szybko bieliznę i zarzucam na siebie szlafrok. Nie trudzę się z zakładaniem kapci, tylko idę otworzyć.
- Myślałam, że już Cię nie ma - wzdycham i odsuwam się trochę by niska dziewczyna mogła wejść do środka.
- Co tutaj robisz? - patrzę na przyjaciółkę, której mina wyraża więcej niż tysiąc słów.
- Łapię Cię - odpowiada normalnie - Chciałam z tobą porozmawiać - mówi patrząc na mnie. Przygryzam dolną wargę i zerkam nerwowo na zegarek. Mam około trzydzieści minut na dotarcie do szpitala - Lauren - marszczę brwi gdy czuję ręce niższej na moich ramionach - Martwimy się o Ciebie.
- Do rzeczy Allyson. Za dwadzieścia minut mam autobus - mówię poddenerwowanym tonem głosu.
- Mało sypiasz, schudłaś. Gdy Mila się obudzi nie będzie zadowolona z twojego wątłego wyglądu - wywracam oczami.
- Nic nie jest w nim nie tak, Ally. Skończyłaś? Ja naprawdę się spieszę - mówię robiąc kilka kroków do tyłu.
- Siadaj - unoszę brew na stanowczy ton farbowanej blondynki - Siadaj powiedziałam - powtarza zła. Wykonuje polecenie z automatu ponieważ nie sądziłam, że Brooke będzie taka... Zła? - Czy ty widzisz co się dzieje? Lauren nie jeździsz samochodem, wiem masz swoje odepchnięcie do pojazdów, ale wiecznie autobusami nie możesz dojeżdżać, tracisz czas. Sypiasz w szpitalu, a sądząc po tym jak źle wyglądają twoje oczy niedługo zaśniesz na stojąco - zaczyna chodzić i wymachiwać dziwnie rękami. Otwieram buzie by coś powiedzieć, na co od razu się zatrzymuje i wyciąga w moją stronę palec wskazujący, który ma na celu pokazanie niemego ostrzeżenia - Cicho! - unosi się - Nie możesz tak żyć! Też martwimy się o Camile. Chcemy by się obudziła, ale tak się katując sprawisz, że i ty w końcu wylądujesz w szpitalu na ostrym dyżurze! - wyrzuca ręce w górę po czym przykłada dłonie do twarzy i bierze kilka wdechów.
- Ty też jeździsz autobusem - zauważam. Ręce Allyson opadają przekładnie po obu stronach talii.
- Bo Dinah znów sprzedała samochód zanim kupiła nowy, a mój jest u mechanika - mamrocze. Wysuwa krzesło obok mnie i opada na nie z westchnieniem - Tak nie można Lauren - kręci głową, a ja przymykam oczy.
- Czuję się jakbym ją zabiła Ally - zaciskam powieki i spuszczam głowę w dół - Za każdym razem leży bezwładnie. Mam wrażenie jakby czasem się poruszała - oblizuje nerwowo usta i uciekam spojrzeniem gdzieś w bok, by po chwili znów wrócić do oglądania swoich drżących dłoni - Nie mogę jej stracić. Jest dla mnie ważna jak wy, ale... To co... - kręcę głową pociągając lekko nosem - Po prostu nie mogę... - gdy do moich uszu dociera plask, a mój policzek zaczyna piec dopiero sobie uświadamiam, iż moja przyjaciółka właśnie mnie spoliczkowała. Orientuje się także po dłuższej chwili, że trzymam się za policzek, który zaczyna trochę boleć. Łzy zostały zastąpione zaskoczeniem i zdziwieniem jednocześnie.
- Nie wolno Ci tak mówić! Rozumiesz? Nie wolno! - Allyson patrzy na mnie twardo. Nie znałam Ally z tej strony choć przyjaźnimy się najdłużej ze wszystkich, mimo wszystko wciąż ciężko mi jest przewidzieć reakcje dziewczyny. Reszta woła na nią Allysus ponieważ nie były jeszcze w takiej sytuacji. Od siedmiu lat starcza nie przeklęła ani razu. Oczywiście wygłupiała się z nami i wiadome jest dla dziewczyn, że posiada swoje "rogi". Inne twarze Allyson pokazują się w naprawdę nielicznych sytuacjach dlatego nawet ja po latach nie jestem za bardzo w stanie przewidzieć chociażby jednej.
Mierzymy się spojrzeniami przez dłuższy czas, a ja obserwuje jak ekspresja w jej tęczówkach z sekundy na sekundę ulega zmianie. Jej oczy łagodnieją i po chwili ląduję w szczelnym uścisku niższej. Wtulam się w nią, a koleje łzy spływają po moich policzkach.
- Już dobrze Lauren. Leć się ubrać, pojadę do niej z tobą - czuję jak dziewczyna przyciska usta do moich mokrych włosów składając krótki pocieszający całus. Odsuwam się od niej delikatnie i tylko potakuje głową, po czym wstaję i idę zrobić to co powiedziała starsza.
Po chwili wracam już gotowa i z prawie suchymi włosami.
- Kurwa - fukam widząc iż już nie mam szans zdążyć na ten autobus.
- Kolejny jest za czterdzieści minut... - mamroczę siedząc przy stole i podpierając głowę o dłoń, a łokieć o stół. Dopiero w tej pozycji jestem w stanie dostrzec również i zmęczenie przyjaciółki.
- Ty też nie śpisz za dobrze, huh? - siadam obok niej uprzednio robiąc dla nas kawę.
- Więcej niż ty - wzdycha i upija łyk, ale zaraz potem wypluwa zawartość buzi na stół ze skwaszoną miną - Co to kurwa jest? - patrzy na mnie zniesmaczona.
- Kawa - wzruszam ramionami.
- Czarna? Bez mleka? Cukru? - wygląda jakby zjadła cytrynę - Z tobą już jest naprawdę źle Lauren - stwierdza, a ja wzdycham
- Skończysz mi już wytykać jak bardzo jest ze mną źle? - patrzę na nią - Jak dla mnie mogłabym skończyć w piekle. Za Camile oddałabym własne życie, byleby tylko ona mogła żyć. Żeby mogła spełnić swoje marzenia o miłość z bajek. By poznała księcia na białym rumaku i życia w pałacu - mówię wodząc wzrokiem po całej kuchni.
- Lauren... Wiem, że chcesz jak najlepiej, ale musisz pamiętać o tym, że Camila się obudzi i będzie wszystko w porządku, rozumiesz? - łapię moją twarz w dłonie - Wszystko będzie dobrze - mówi z przekonaniem w głosie, iż przez chwilę jestem w stanie uwierzyć, że wszystko będzie tak jak ona mówi. Kiwam delikatnie i twierdząco głową.
Odrywam się od przyjaciółki gdy słyszę uderzające drzwi o ścianę. Zrywam się z miejsca i natychmiast idę sprawdzić kto wtargnął do mojego domu, a Ally biegnie zaraz za mną. Jestem w stanie dostrzec tylko pędząca prosto na mnie Dinah. Nie zdążam się odsunąć bo po chwili ciało wyższej napiera z na moje więc w rezultacie lądujemy na podłodze.
- Dinah złaź ze mnie to boli - jęczę, a ona unosi głowę. Dopiero teraz jestem w stanie dostrzec jej zaszklone oczy - DJ co się stało? - pytam przerażona jej wyglądem. Nigdy jej jeszcze nie widziałam w takim stanie.
- C... - zaczyna jąkać - M-mila... - zastygam w miejscu - D-dzwon-nili d-d-do Ciebie - mówi jąkając się i pociąga nosem na zmianę.
- Dinah uspokój się - Ally pomaga jej wstać - Wdech i wydech. Głęboko - instruuje, a wyższa stara się wykonać jej polecania - Już dobrze? - kiwa pospiesznie głową - Więc mów, ale pamiętaj by oddychać - upomina najniższa. DJ zerka na mnie.
- Lekarze do Ciebie dzwonili, ale nie odbierałaś. Wcisnęłam im swój numer zaraz po tym jak dałaś swój, tak na wszelki wypadek...
- Do rzeczy - pośpieszam ją.
- Camila jest reanimowana, musimy jechać szybko do szpitala - zastygam w miejscu.
- N-nie wsiądę... - mamroczę.
- Lauren tu jest mowa o zdrowiu Camili. Uchodzisz za jej kuzynkę musisz tam pojechać zanim stanie się coś naprawdę złego! - Ally wsadza mi kluczyki od samochodu w dłoń - Lauren dla Mili - patrzy mi w oczy. Przełykam głośno ślinę, ale kiwam głową. Biorę szybko torebkę i ubieram buty. Zamykam dom i biegniemy z dziewczynami do garażu. Nie trudzę się nawet z jego zamknięciem tylko ruszam od razu w stronę szpitala obierając najkrótszą drogę. Po kilkunastu minutach jesteśmy już na miejscu.
Od razu wbiegam do sali gdzie reanimują Camz. Staje jak wryta, a w moich oczach kolejny raz tego dnia stają łzy. Słyszę te dziwne dźwięki przebiegającego prądu, a po chwili poprzez przyłożenie żelazka do ciała, Camili na co podskakuje poprzez przebiegający przez jej ciało prąd.
- Wyprowadźcie ją - słyszę tylko komendę lekarza, a zaraz po chwili dwójka innych "pomaga" mi wyjść wypychając mnie za drzwi sali.
- Proszę tutaj zaczekać. Walczymy o życie Pani kuzynki. Proszę usiąść i nie przeszkadzać - informuje dość młoda lekarka na oko w moim wieku. Nie ukrywa zdenerwowania całym przebiegiem sytuacji, które wynosiła z sali. Nie orientuje się nawet w którym momencie siadam na środku korytarza i zaczynam głośno szlochać bujając się w przód i w tył.
- Lauren - słyszę zatroskany głos DJ, ale mam to w nosie. Teraz muszę się uspokoić.
Nie wiem jak długo tak siedzę, ale w końcu spazmatyczne ataki ustają całkowicie, a po łzach nie ma już ani śladu. Czuje, że mam zaszklone oczy, ale brak łez powoduje iż poprzednie mokre ślady wysychają całkowicie. W końcu otwierają się drzwi sali, a gdy to dostrzegam od razu zrywam się na równe nogi. Nie zwracam uwagi na zawroty głowy tylko od razu podchodzę do lekarzy.
- Co z nią? - pytam czując coraz bardziej narastające zdenerwowanie. Nie mogę nic wyczytać z mimiki twarzy profesjonalistów, a to sprawia, że czuję się jak by grunt pod nogami usuwał mi się coraz bardziej i jestem na skraju by wpaść w wielką czarną dziurę, z której nie będzie łatwo mi się wydostać...
- Unormowaliśmy sytuację - oddycham z ulgą. Nie wiem dlaczego, ale chyba przez ten cały czas oczekiwania zapomniałam o oddychaniu - Może Pani wejść do kuzynki, ale proszę uważnie. Na razie jest stabilna, ale to zatrzymanie akcji serca jest złym znakiem, a nawet bardzo. Teraz możemy liczyć tylko na cud. Przykro mi Pani Jauregui - starszy i wiele wyższy lekarz kładzie dłoń na moim ramieniu, ale jego dotyk jest praktycznie nie wyczuwalny, a w oczach maluje się współczucie. Kiwam lekko głową i wchodzę do sali bez żadnego słowa, dostrzegam tylko jeszcze jak mężczyzna podchodzi do moich przyjaciółek gdy zamykam za sobą drzwi.
Camila śpi jak gdyby nigdy nic, jakby wcale nie zatrzymała się jej akcja serca i jak by nie działo się nic złego, ale działo. Nie jestem w stanie teraz opisać jakie emocje we mnie siedzą. Patrzę na spokojną twarz Kubanki i lekko się uśmiecham.
- Hej Camz - łapię jej dłoń w swoją i siadają obok niej. Nachylam się nad nią oraz całuje delikatnie - Musisz walczyć. Nie możesz się poddawać - szepczę - Wiem, że mnie nie słyszysz, ale nie możesz mnie teraz zostawiać samej. Proszę. Nie poradzę sobie bez ciebie - pociągam nosem opierając czoło na jej dłoni - Błagam. Zrobię dla Ciebie wszystko, ale wróć. Otwórz oczy. Proszę - łzy spływają po moich policzkach ciurkiem, co jest naprawdę zadziwiające skoro jeszcze przed chwilą nie miałam ich w ogóle. Czuję się trochę jak idiotka siedząc tutaj i mówiąc do nieprzytomnej osoby, ale nie mogę nad sobą zapanować. Nigdy nie byłam jakimś asem w okazywaniu uczuć, ale jak każdy także je mam. Camila pokazała mi nie raz jak wielkie ma serce i nie raz przekonałam się jak wiele krzywd ją spotkało, a mimo wszystko jest na tyle dobra, iż każdemu poda pomocną dłoń. Nawet swojemu wrogowi.
- Lauren... Wróćmy do domu, musisz odpocząć - podskakuje wystraszona na głos Allyson, ale kręcę tylko głową - Musisz odpocząć.
- Nigdzie się stąd nie ruszam - mówię stanowczo - Muszę przy niej być. Muszę... - biorę głęboki oddech.
- Obiecaj, że wrócisz na noc do domu i się chodź trochę wyśpisz - kiwam głową twierdząco. Ally całuje mnie w czoło - Dziękuję. Jak by co dzwoń - widzę jak zerka przelotnie na Camile i spuszcza głowę by zakryć twarz włosami. Myśli, że nie wiem, ale jestem bardzo świadoma tego, że stara się ukryć swoje łzy.
Oczywiście nie mam zamiaru wracać do domu. Przytaknęłam tylko dlatego by się nie martwiły i o mnie. Jestem już tak bardzo zmęczona, że propozycja mojego własnego łóżka jest naprawdę kusząca, ale nie mam ochoty znów przegapić czegoś ważnego. Wyciągam swój telefon i wybieram szybko numer do mojego asystenta, ale i jednocześnie nazywam go moją prawą ręką. Oczywiście odbiera już po kilku sygnałach
- Hej Emmett.
- Szefowa dzwoni po pracy, więc jak mniemam sprawa osobista? - śmieje się chłopak - Co się stało Lauren?
- Czy możesz mnie zastąpić do końca tygodnia? Jeśli będzie coś co mogę zrobić tylko ja proszę przefaxuj mi to, ale najpierw napisz mi SMS-a, że coś na mnie będzie czekało w domu - wzdycham.
- Aż tak z nią źle? - dopytuje zmartwiony. Kiwam głową bez słowa o wywracam na siebie oczami. Przecież tego nie widzi...
- Niestety - mamrocze - Zajmiesz się tym? Będę miała to na uwadze podczas wypłaty...
- Spokojnie - wchodzi mi w słowo - Rozumiem. My też tutaj martwimy się wszyscy o Cami. Prawie wszyscy - a no tak... Zapomniała bym o Mahone, który czyha aby tylko ją zaliczyć.
- Wiem...
- Jeśli coś to informuj nas. Jesteśmy z tobą i Cami. Zajmę się wszystkim.
- Dziękuję. Gdzie ja bym znalazła takiego pracownika?
- I przyjaciela w jednym - przypomina poważnym tonem - Odpocznij trochę i niczym się nie martw.
Nigdy nie tracimy czasu na pożegnania bo ani on, ani ja ich nie lubimy. Chłopak po prostu zakańcza rozmowę. Jest ode mnie o około siedem lat starszy więc nie mam przeciwwskazań i wiem, że mogę mu powierzyć sprawy firmy.
Znów układam głowę zaraz przy dłoni kobiety i zamykam oczy.
- Lolo - otwieram oczy i zerkam w stronę dobrze znanego mi głosu.
- Camzi - mówię z szerokim uśmiechem. Dziewczyna przykłada wskazujący palec do ust nakazując ciszę.
- Musisz mnie posłuchać Lolo - patrzy na mnie wyczekująco, a ja kiwam lekko głową - Nie możesz się zaniedbywać, ja jestem tutaj i nigdzie się nie ruszam. Nawet nie mam jak - parska śmiechem i sięga dłonią do moich włosów, ale dziwne dla mnie wydaje się to, że nie czuję jej łagodnego dotyku na swojej skórze - Nie poddawaj się i zajmij swoimi sprawami. Nie możesz tutaj cały czas być, musisz odpocząć - gada jak Dinah
- Ale obudziłaś się Camz, teraz na pewno się nigdzie stąd nie ruszę - mówię stanowczo, a ona kręci przecząco głową z westchnieniem.
- Ja nadal śpię - marszczę brwi, Co? - Zregenerowanie zajmie mi dużo czasu, ale się obudzę. Dla ciebie Lolo się nie poddaje. Nie mogła bym cię zostawić - uśmiecha się łagodnie.
Otwieram oczy i biorę od razu bardzo głęboki wdech spoglądając w stronę przyjaciółki. Wciąż leży nieruchomo. Przecieram pot z czoła i rozglądam się dookoła. W sali panuje mrok, a oświetla ją tylko delikatny blask księżyca. Kręcę głową do siebie. To był tylko sen na jawie. Wstaje powoli z krzesła i prostuje swoje kości, wydając z siebie chrupnięcia raz za razem.
- Idź Lolo - marszczę brwi i rozglądam się po całej sali. Ze zmęczenia mam już chyba omamy. Tak bardzo za nią tęsknię...
Podchodzę do jej łóżka i składam delikatny pocałunek na czole. Po piętnastu minutach jestem już w domu. Dziewczyny mają rację, jazda samochodem jest wiele szybsza. Muszę po prostu bardziej uważać. Człapię ostatkami sił do swojej sypialni i nie tracąc czasu na rozbieranie się, na które nawet już nie mam ochoty, padam na łóżko, a zaraz po tym ucina mi się film.
_____________________________________
momenty gdzie są podkreślenia i pochylenia razem to są sny
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top