3

Otwieram powoli oczy czując okropny ból głowy. Z moich ust wydobywa się cichy jęk i łapię się za miejsce na głowie, z którego jak po chwili się okazuje leci krew. Mrugam kilkukrotnie oczami by obraz choć odrobinę mi się wyostrzył. Z trudem udaje mi się przekręcić głowę w stronę Camili by sprawdzić co z nią. Dopiero teraz sobie uświadamiam, że nasze auto jest na dachu. Z ledwością dostrzegam zakrwawioną twarz Camz, nawet gdy widzę, że jest nieprzytomna, strach wciąż widnieje na jej twarzy. Próbuję podnieść rękę w jej stronę, ale mocny ból ramienia uderza we mnie na tyle mocno, iż powoduje to u mnie zawrót głowy. Do moich uszu docierają dźwięki syren, a po chwili znów zapada ciemność.

- Wyciągnijcie je - słyszę czyjś spanikowany głos, jak by spod grubej tafli wody. Zmuszam się chodź na chwilę by otworzyć ciężkie oczy. W oddali dostrzegam chyba Dinah, która jest zapłakana, a dłonie ma przyłożone do twarzy. Przytula się najprawdopodobniej do Allyson, która próbuje ją pocieszyć.

- Musimy to wyciąć - słyszę kolejny gruby, ale opanowany głos - Przynieście mi flexa i zabezpieczcie samochód. Musimy się pośpieszyć może wybuchnąć.

Kolejne urwanie świadomości.

- Wyciągajcie! - kolejne krzyki i widok jak za mgłą znikającej Camili. Teraz jest wyraźnie więcej światła, a powiew dość zimnego wiatru trafia w moje policzki, a może to ciepły wiatr? Nie umiem ocenić.

- P... - próbuje coś powiedzieć, ale od razu ktoś mnie ucisza.

- Proszę powiedzieć czy coś Panią boli - kolejny opanowany głos tym razem kobiety.

- J... - mówię słabo, a moje oczy zaczynają znów się zamykać.

- Halo słyszy mnie Pani? - ostatnie co pamiętam...

╔ Dwa dni później 

Słyszę bardzo wkurzające pikanie. Z mojego gardła wydaje się cichy jęk oraz otwieram oczy. Ostre światło od razu bardzo mnie oślepia. Chce schować twarz w dłonie by dać ulgę zmęczonym zaspanym oczom, ale moja ręka jest za ciężka.

- Mani obudziła się - mówi podekscytowany głos. Zaciskam mocno oczy.

- Wyłączcie to światło - jęczę mocno zachrypniętym głosem.

- To słońce - chichocze mała farbowana blondynka. Mimo, że jej nie widzę to doskonale wiem, że to Hernandez - Mani zasłoń rolety - mówi do przyjaciółki. Po chwili czuję jak moja zimna dłoń jest ujęta w ciepłą małą rączkę Allyson. Otwieram powoli oczy, które dopiero zaczynają się przyzwyczajać do normalnego światła.

- Gdzie Camila? - pytam mimo, że moje gardło jest wysuszone na wiór.

- Proszę, napij się - Normani podaje mi butelkę wody. Nie wiem skąd ją ma, ale biorę ją od niej wdzięcznie i wypijam całą na raz ledwo czując bym cokolwiek wypiła.

- Co z Camilą - nie odpuszczam. Nie kłopoczę się z zaglądaniem na zbyt ciężką rękę. Ona teraz obchodzi mnie najmniej. Muszę wiedzieć co z Camz. Czy wszystko z nią w porządku. Miny dziewczyn nie wyglądają na zbyt zadowolone. Ostatecznie Mani wzdycha i siada obok mnie. Mina czarnoskórej jest nieodgadniona, a wręcz pokerowa.

- Z Milą nie jest zbyt dobrze - mamrocze - Ma bardzo poważnie złamaną nogę, żebra...

- Chce z nią porozmawiać - próbuje się zerwać, ale ręce Allyson skutecznie mnie przytrzymują, a moje ciało jest zbyt słabe i odrętwiałe bym miała siłę się z nią teraz szarpać.

- Camila jest w śpiączce - mówi cicho najniższa, prawie że nie słyszalnie. Moje oczy się rozszerzają.

- Ale w takiej farmakologicznej prawda? - patrzę na dziewczyny. W końcu Normani kręci głową przecząco. Patrzę na nie ogłupiała.

- Powiedzieliśmy lekarzom, że jesteś jej kuzynką więc udzielą Ci informacje dotyczące Mili - kiwam lekko głową i zamykam oczy. To wszystko moja wina. Brak odpowiedzialności, moja przyjaciółka śpi i nie wiadomo kiedy się obudzi. Słyszę rozmowy dziewczyn, ale nawet nie zaprzątam sobie nimi głowy. Tak wiele dla mnie zrobiła... Tak wiele poświęciła i zadbała o to bym czuła się dobrze i mogła się wygadać z moich największych tajemnic.

- Lo co Cię gnębi? - Camila łapie mnie za dłoń. Kręcę głową pomimo małego stężenia alkoholu we krwi czuję się dość pijana. Może dlatego, że poprosiłam ją o rozmowę? Taką, która jest dla mnie najbardziej stresująca.

- Bo... - przełykam ślinę - Nigdy nie pytałaś mnie o to, że nie rozbieram się na plaży cała... - zaczynam niepewnie - Dlaczego?

- Może dlatego, że nie czułam takiej potrzeby? - wzrusza ramionami.

- Ale dlaczego? - patrzę na nią z niedowierzaniem.

- Lolo nie płacz - marszczę brwi gdy mnie do siebie mocno przytula. Delikatnie ociera moje policzki, które rzeczywiście dopiero teraz czuję, że są mokre.

- Bo... - robię się coraz bardziej zdziwiona gdy przełykam ślinę, a dźwięk szlochu wydobywa się z mojego gardła.

- Shh - kołysze nami delikatnie - Nie musisz mi o tym mówić jeśli nie czujesz się na siłach - głaska mnie po włosach - Chce żebyś czuła się dobrze i nie musiała się bać tego co chcesz powiedzieć - czuję jej miękkie usta na swoim czole w delikatnym pocałunku

- A-ale jjjj-ja ... Ja chcę Ci to powiedzieć... Ch-chc-ce żebyś wiedziała - znów się zanoszę płaczem - U-ufam Ci  i-i chce to w końcu z siebie zrzucić - wtulam się w nią mocniej. Dziewczyna przyciska mnie do swojej piersi i daje mi chwilę żebym się uspokoiła.

- Dziękuję zatem, że tak bardzo mi ufasz - przez to, że nadal jej usta są bardzo blisko mojego czoła jestem w stanie wyczuć jak dziewczyna się uśmiecha.

- N-nikt o t-tym nie wie, nawet dziewczyny - staram się brać głębokie wdechy by mój głos się nie łamał, co przychodzi mi z łatwością ponieważ w ramionach przyjaciółki czuję się niebywale dobrze i bezpiecznie. Wiem, że mnie nie odepchnie, a jedyne co to dostanę od niej wsparcie, które tak bardzo potrzebuje.

- Znamy się zaledwie trzy lata - przeczesuje moje włosy palcami w kojącym moje nerwy geście. Zawsze lubię gdy to robi. To daje mi pewnego rodzaju bezpieczeństwo. Oczywiście dostawałam go sporo od rodziny, póki nie odkryłam, że lecą tylko na to, iż wiedzą, że to ja odziedziczę po skończeniu dwudziestego pierwszego  roku życia firmę mojego świętej pamięci dziadka.

- Wystarczyło bym Ci zaufała - przytulam się ufnie do Kubanki. Już teraz nikogo ramiona nie są dla mnie tak wielkim pocieszeniem jak jej. Nawet mojej przyjaciółki od przedszkola, Ally. Mimo, że jest starsza, umiała mi doradzić i była przy mnie mimo moich dziwnych odpałów, chwili zbyt wielkiej rozrzutności i broniła mnie gdy poniewierano mnie w szkole. Oczywiście to nie jest tak, że jest dla mnie mniej ważna, ale... Po prostu ramiona Camili są tymi, które przynoszą ukojenie.

- Więc zbierz się do kupy i po prostu to z siebie wyrzuć. Pamiętaj, że ja nigdy nie oceniam, a zwłaszcza nie Ciebie - zerkam na nią z dołu, a na mojej twarzy formuje się delikatny uśmiech gdy napotykam jej łagodny czekoladowy wzrok i jej pocieszający jak zwykle piękny, a wręcz magiczny uśmiech. Magiczny właśnie dlatego bo gdy ona się uśmiecha do mnie, nie ważne jak by nie było źle i ja się przy niej uśmiecham. Biorę głęboki wdech i siadam prosto. Brunetka wypuszcza mnie z ramion i uważnie obserwuje tak jak by chciała się doszukać bliskości kolejnego wybuchu płaczu.

- Ja... Jestem inna - spuszczam wzrok na swoje palce, którymi nerwowo się bawię.

- Hej, spokojnie - jej przyjemnie chłodna dłoń ląduje na moich rozdygotanych od emocji, które mi towarzyszą. Zerkam na jej twarzy niepewnie.

- Camz nie będę zła jeśli stwierdzisz, że mam stąd wyjść i nigdy nie wracać. Nie będę zła jeśli mi powiesz, że jestem dziwolągiem i...

- Lauren - mówi surowym głosem, a ja się mimowolnie kule tak jak bym dostała cios prosto w brzuch. Camila wzdycha - Posłuchaj. Nigdy tak nie powiem, nawet jeśli powiesz, że masz dwa odbyty, albo - patrzy w górę w zastanowieniu - Albo, że jesteś lesbijką. Nawet wtedy moje zachowanie względem Ciebie się nie zmieni - nabieram dużo powietrza do płuc i zatrzymuje je chwilę. Kurwa, jeszcze to. Ona nie wie nawet, że lubię dziewczyny, ale... Po prostu muszę to z siebie wyrzucić.

- Lubię dziewczyny i tylko dziewczyny - mówię szybko i na jednym wydechu. Dziewczyna kiwa głową, a jej mina nie wykazuje najmniejszego zaskoczenia - Nie jesteś zdziwiona? - pytam niepewnie, a ona kręci głową w odmowie.

- Słyszałam jak nie raz zakładałaś się z DJ, która poderwie daną dziewczynę - śmieje się cicho i melodyjnie, co daje mi cień nadziei, że jednak jest bardzo wyrozumiała i pierwszy raz od trzech lat przekonuje się coraz bardziej o jej spostrzegawczości. Od dawna wiem, że jest typem obserwatora, ale nie sądziłam, że wyłapuje nawet takie nieistotne na pierwszy rzut oka szczegóły, które mogła odebrać jako takie, iż chciałam po prostu zrobić na złość Hansen.

- Więc to jest początek... Tak właściwie mężczyźni mnie nie kręcą bo mają... Mają penisa - mówię lekko zawstydzona.

- Rozumiem. Może Cię po prostu to nie pociąga i uwierz mi rozumiem twoje upodobania i wcale nie wydają mi się dziwne - zapewnia.

- Jeszcze nie rozumiesz - kręcę głową.

- Możesz mi powiedzieć. Spokojnie - siada na podłodze po turecku przysuwając się blisko moich nóg. Łapie mnie za dłonie z delikatnym uśmiechem - Nie ma pośpiechu Lolo. Mamy cały wieczór, ale jeśli szefowa pozwoli mi iść godzinę później do pracy - śmieje się wesoło. Kiwam głową.

- Masz to jak w banku - uśmiecham  się lekko.

- Więc słucham - patrzy na mnie uważnie. Przymykam oczy i odchylam głowę do tyłu biorąc parę głębokich wdechów i wydechów. Jak wcześniej czułam się pijana, tak teraz jakby cały alkohol uleciał ze mnie w trybie przyśpieszonym. Zerkam na pozór spokojnie na przyjaciółkę.

- Interesują mnie dziewczyny, a nie mężczyźni ponieważ mam to samo co oni... - chrząkam cicho i uważnie obserwuje teraz zmieszaną twarz Camili.

- Chyba nie do końca rozumiem - stwierdza.

- Bo... - biorę kolejny uspokajający wdech tego wieczoru - Ja mam... Penisa - mamrocze i spuszczam głowę, a jedyne co dojrzałam przez tą, krótką chwilę to malujący się szok na jej twarzy. Zazwyczaj lubię siedzieć po prostu w głuchej ciszy bo nigdy nam nie ciąży, ale teraz każda sekunda dłuży się niczym godzina. W końcu czuję lekko oplatające ręce Kubanki wokół mojej szyi. Unoszę zdziwiony wzrok na dziewczynę, ale na jej twarzy już nie ma ani grama zdziwienia, a w jej oczach nie maluje się obrzydzenie i odraza, tak jak myślałam, iż się stanie. Wtulam się w przyjaciółkę. Camila delikatnie głaszcze moje plecy w geście uspokajającym - Nie czujesz obrzydzenia? - pytam ledwie słyszalnie. To, że mnie teraz przytula, nie oznacza, że wcale jej ode mnie nie odrzuca. Odsuwa się lekko ode mnie kręcąc głową.

- Ani trochę - całuje mnie w policzek -  A teraz chodź, położymy się - wyciąga do mnie dłoń wyłączając telewizor. Niepewnie ją łapię i prowadzi  do swojej sypialni.

- Nie mam rzeczy na przebranie - mamrocze rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu.

- Możesz spać w bokserkach i staniku - mówi oczywistym tonem głosu. Kiwam głową i kieruje się do wyjścia z sypialni.

- Lauren gdzie ty idziesz? - jest wyraźnie zdziwiona moim zachowaniem.

- Um... Na kanapę? - pytam retorycznie. Wywraca na mnie oczami. Podchodzi do mnie i łapię za dłonie po czym ciągnie w stronę swojego łóżka.

- Zawsze gdy nocowałaś u mnie spałaś ze mną - patrzy na mnie łagodnie - Powiedziałam, że bez względu na wszystko między nami nic się nie zmieni więc tak właśnie zostaje. Nie musisz się przy mnie krępować, już nie teraz gdy wiem wszystko.

- Camila, ale wiesz jak to działa prawda? - patrzę na nią z nadzieją, że zrozumie o co tak właściwie mi chodzi.

- Poranny wzwód? - pyta bezpośrednio. Dam tysiąc za to iż jestem pewna, że oblewają mnie rumieńce. Moje policzki zaczynają cholernie piec. Kiwam niepewnie głową twierdząco - Głupek - śmieje się - Wskakuj do łóżka - całuje mnie w czoło. Niepewnie się rozbieram i kładę do łóżka niemalże na skrawku przy samej ścianie. Camila znów wywraca oczami i przyciąga mnie do siebie pozwalając mi się wtulić do jej przyjemnie ciepłego ciała, dzięki czemu zasypiam prawie od razu.

- Lauren - czuję jak ktoś potrząsa moim ramieniem. Chyba odpłynęłam.

- Hymmm? - otwieram powoli oczy i teraz dopiero zdaje sobie sprawę, że płakałam. Widzę wszystko za mgłą, a kiedy dostrzegam starszego człowieka w kitlu od razu wycieram oczy ręką, na której nie czuje obciążenia.

- Jak się Pani czuję, Pani Jauregui? - pyta lekarz patrząc na mnie.

- Moje nazwisko wymawia się Haregi - mamrocze podciągając nosem. Mężczyzna kiwa głową.

- Jak się Pani czuje? - ponawia pytanie.

- Psychicznie czy fizycznie? - odpowiadam z lekką kpiną, za co dostaje karcące spojrzenie od przyjaciółek - Nie jest najgorzej - wzdycham widząc zmieszaną twarz lekarza.

- Jak ręka? - pyta, a ja dopiero teraz zerkam na usztywnioną rękę. Unoszę brwi.

- Jest... Ciężka - wzruszam ramionami.

- Miała Pani dużo szczęścia - stwierdza zaglądając w kartę - Jest Pani tylko lekko poobijana, a ręka jest tylko zwichnięta, ale wymagała dwutygodniowego usztywnienia - przegląda coś w dokumentach - Przy dobrym nastawieniu i wynikach, które za niedługo otrzymamy już jutro w południe będzie mogła Pani opuścić szpital - uśmiecha się lekko. Kiwam lekko głową w zrozumieniu - Czy jest Pani spokrewniona z niejaką Panną Cabello? - pyta, na co od razu się ożywiam.

- To moja kuzynka - odpowiadam bez namysłu. W zamian dostaje westchnienie lekko już siwiejącego mężczyzny z kilkudniowym zarostem.

- Więc pewnie chciała by Pani dowiedzieć się co z nią? - kiwam gorączkowo głową, a on drapie się po brodzie - A więc Panna Cabello odniosła wiele większe obrażenia niż Pani. Ma złamanych kilka żeber, nogę również, co wymagało operacji ponieważ to złamanie było otwarte z dość ciężkim przemieszczeniem. Zapewne będzie potrzebna rehabilitacja.

- Wszystko załatwię - wchodzę mu w słowo.

- To zaczeka. Niestety mam gorsze wieści ponieważ Panna Cabello ma dość ciężkie uszkodzenia głowy, które niestety spowodowały śpiączkę.

- Ile go będzie trwać? - patrzę na niego starając się mrugać oczami by z moich oczu nie wypłynęły kolejne łzy.

- Cóż... Ciężko powiedzieć - mówi szczerze zaniepokojony - Może to trwać tydzień, dwa, miesiąc, rok, pięć lat... - kręci głową - Zazwyczaj w takiej sytuacji prosimy po dwóch latach by zabrać pacjenta do domu i zakupienie sprzętu kontrującego pracę serca, a po pięciu rodzina jest proszona o decyzję, która jest trudna...

- Do rzeczy doktorze - mówię cicho i stanowczo by mój głos się nie załamał.

- Rodzina jest proszona o to by zadecydowali o odłączeniu pacjenta od maszyn. Po takim czasie zaczynają obumierać komórki niezbędne do życia, więc... - unoszę dłoń do góry by się po prostu zamknął. Ona nie może przeze mnie umrzeć - Przykro mi Pani Jauregui... - chrząka gdy zakrywam zdrową dłonią twarz - Zajrzę do Pani później - mówi cicho. Gdy oddalające się kroki znikają pozwalam sobie na kolejny napad płaczu.

- Tak mi...

- Wyjdźcie stąd - nakazuje surowym głosem. Jestem zła na siebie i akurat one nie muszą za to płacić. Ich zaskoczone oczy wpatrują się we mnie - Wynocha! - podnoszę głos. Wiem, że nie powinnam się na nich wyżywać, ale chcę po prostu zostać sama. Normani podchodzi do Ally i zabiera ją osłupiałą z mojej sali.

Pogrążam się w kilkugodzinnym płaczu, aż w sali zaczyna panować półmrok. W końcu zasypiam wtulona w poduszkę wyczerpana długo godzinnym płaczem i myślą, że moja Camz nie może umrzeć. Nie tak szybko, przecież jest na to zbyt młoda...

_____________________________________

Pozdrawiam,

Korekta 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top