12
*Oczami Camili*
Rano budzi mnie zegarek Lauren. Wyłączam go szybko w miarę możliwości i zerkam na słodko śpiącą dziewczynę. Nie mogę uwierzyć, że sama tyle czasu byłam zaślepiona i nie dostrzegałam uczucia, którym ją darzę. Oczywiście nie przyznam tego Allyson, która uważa mój pomysł za katastrofę.
- Lolo? - szepcze jej cicho do ucha - Idziesz dziś do pracy? - pytam cicho nie chcąc jej wystraszyć.
- Yy-yyy - mruczy zaprzeczając. Uśmiecham się delikatnie i całuje ją w tył głowy. Wstaje powoli by nie wybudzić jej całkowicie ze snu i schodzę do kuchni w celu znalezienia w lodówce soku pomarańczowego. Zapalam światło po czym odwracam się przodem do stolika. Łapię się za serce podskakując.
- Boże Ally. Co ty tutaj robisz? - patrzę na swoją przyjaciółkę z niedowierzaniem, która siedzi zapatrzona w stół i obraca nóż w dłoni. Niepewnie przyglądam się jej poczynaniom.
- Zaskoczyłam Cię? - śmieje się ponuro - Chyba nie sądzisz, że skończyłyśmy tę rozmowę, hmm? - zerka na mnie swoim mrocznym spojrzeniem.
- N-nie... Ale po co Ci ten nóż? - patrzę na niego nieufnie. Allyson wstaje powoli i mimo tego, że jest ode mnie niższa i tak wygląda strasznie w tej odsłonie. Podchodzi do mnie nieśpiesznym krokiem.
- Nie wiem czy jesteś świadoma, czy nie, ale dziś jest twój sąd ostateczny - unoszę brwi i prycham.
- Dobra Ally przestań się zgrywać - chce ją wyminąć, ale dziewczyna łapie mnie za nadgarstek i popycha na ścianę. Przykłada mi zimny metal do szyi. Jestem w kompletnym szoku, a po moich policzkach nawet sama nie wiem kiedy zaczyna ściekać mała stróżka łez.
- Nie rycz. Masz jaja żeby nas wszystkich w to wciągać? To będziesz miała jaja żeby za to zapłacić - jej głos niczym już nie przypominał głosu mojej przyjaciółki, tylko niczym diabła. Czuję jak żelazne ostrze powoli wbija się w moje gardło.
Zrywam się do pozycji siedzącej głęboko oddychając.
- Wszystko w porządku Camz? - Lauren przygląda mi się uważnie. Kiwam tylko szybko głową i przecieram łzy.
- T-tak - mamrocze drżącym głosem.
- Kochanie. Znów koszmary? - przytula mnie do siebie, na co nawet nie odpowiadam tylko wtulam się mocno w tors szatynki - Co tym razem? - pyta delikatnie.
- To co zawsze - szepczę i zaciskam oczy na swoje kolejne kłamstwo. Takie sny nawiedzają mnie zapewne przez moje poczucie winy. Wiem, że jestem nieszczera względem Lauren, ale ona też jest co do mnie nie szczera.
- Shhh - kołysze nami delikatnie - Wszystko już w porządku. Jestem przy tobie i nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać - czuję jej ciepłe i miękkie usta na moim policzku. Wzdycham cicho i zamykam szczelnie oczy wtulając się jeszcze mocniej w dziewczynę.
- Tak wiem - wzdycham cicho. Może Ally ma rację?
- Co tu się, kurwa dzieje? - Dinah wbiega z kijem baseball'owym. Lauren zapala światło. Od razu mnie oślepia. Mija chwila gdy moje oczy się przyzwyczajają do nadmiaru światła, a pierwsze co widzę to twarz Lauren. Mam ochotę się delikatnie uśmiechając. Jej mina jest bezcenna. Zerkam na naszą przyjaciółkę, która stoi z kijem. Jej pozycja jest sto razy zabawniejsza niż normalnie. Stoi lekko przygarbiona. Kij ma ustawiony, jak by miała zaraz odbijać zwycięską piłkę, a na jej twarz widać zaciętość. Dopiero po chwili prostuje się zdezorientowana.
- DJ... - Lauren patrzy na nią jak na idiotkę.
- Myślałam, że jest włamanie... - chrząka opierając kij o ścianę.
- Miałam tylko zły sen - mamrocze patrząc na naszą przyjaciółkę, a po chwili wpada Normani z koszulką odwróconą ma lewą stronę i spodenkami na głowie. Wszystkie wybuchamy śmiechem.
- Ładnie to tak robić sobie z nas żarty? - pyta ze wściekłym wyrazem twarzy.
- Miałam tylko koszmar Mani. Nic się nie dzieje - opieram czoło o ramię mojej dziewczyny zanosząc się śmiechem.
- Dziewczyny, jest wszystko okay - mówi spokojnie Lauren, ale po jej drżącym ciele można wywnioskować, że również powstrzymuję się od całkowitego wybuchu śmiechem.
- Dlaczego masz spodenki na głowie? - głos Dinah jest zdziwiona - I po co ci ten nóż? - pyta podejrzliwe.
- Chciałam zabić włamywacza - odpowiada czarnoskóra oczywistym tonem.
- Śmiechem? - Lo wybucha w końcu śmiechem.
- Chciałyśmy wam pomóc - burczy i wychodzi z pokoju. Jestem tylko w stanie zauważyć minę dziewczyny, która nie jest ani trochę zadowolona.
- Idźcie spać - zarządza Pani domu - dobranoc - śmieje się i gasi światło układając się w pozycji leżącej ze mną na klatce piersiowej.
- Lolo? - pytam niepewnie.
- Hm? - zapewne na mnie spogląda, ale minie znów trochę czasu zanim nasze oczy przyzwyczają się do ciemności.
- Jesteś dla mnie bardzo ważna - wtulam się w nią mocniej.
- Ty dla mnie też Camzi, dla mnie też - wzdycha cicho. Przymykam oczy słysząc w jej głosie szczerość, na którą mnie już od dawna nie stać. Allyson od kilku dni toczy ze mną niemą wojnę, która czasem wybucha i to dość głośno, a zawsze w tym czasie niestety gdzieś obok pojawia się Lauren. Nie chce żeby poznała prawdę. Chciałam ją przyłapać na kłamstwach, ale teraz zupełnie nie wiem co robić. Nie chce jej nic mówić, bo... Bo zwyczajnie na prawdę pokochałam dziewczynę, która była moją przyjaciółką przez wiele lat, ale zawsze czułam do niej dużo więcej. Nigdy nie zapomnę jak bardzo bolały mnie ukłucia zazdrości, jak bardzo się cieszyłam gdy mnie przytulała, gdy mogłam czuć jej ostre perfumy dodające jej charakteru, a gdy czułam jej delikatny, zimny dotyk... Za każdym razem czułam dziwne mrowienie, które nadal nie ustaje. Lauren również się myliła myśląc, że nie pamiętam tamtejszego pocałunku. Pamiętam go doskonale, ale nie chciałam o nim mówić w żadnym wypadku. Nie chciałam zepsuć tego co jest między nami, a teraz przez swoje kłamstwo mogę doprowadzić do rozłamu całkowitego, co jest jeszcze gorszym aspektem. Wtedy byśmy porozmawiały i było by w porządku, a teraz? Allyson ma rację mogę zniszczyć WSZYSTKO.
- Camzi. Wstajemy - słyszę przy uchu melodyjny i zachrypnięty głos. Otwieram powoli oczy z lekkim uśmiechem - Dzień dobry - całuje mnie w nosek - Wyspana? - pyta z szerokim uśmiechem.
- Nie bardzo - wzdycham.
- Jest już dwunasta - śmieje się cicho - Uśmiechnij się i wstawaj. Dinah zjadła twoje śniadanie, ale obiadu ci nie odpuszczę - zaczyna mnie łaskotać przez to mam napad śmiechu.
- Dobra, dobra. Już wstaje, już. Tylko przestań - zaczynam się wyrywać. Po chwili jednak przestaje się nade mną pastwić.
- To wstawaj - mówi radośnie i całuje mnie w czoło. Wzdycham i wstaje powoli. Nie wiem czemu tak bardzo dopisuje jej humor, ale nie mam zamiaru tego niszczyć. Wstaje z łóżka tak jak prosiła i schodzę na dół w celu zjedzenia obiadu, który podała mi Lauren.
- Mmm - mruczę gdy biorę pierwszy kęs tego... Czegoś? Nie wiem co to jest, ale wygląda tak trochę jak kupa połączona z rzygami, ale smak ma milion razy lepszy.
- Boże jak może ci to samkować? - Dinah marszczy nos.
- To wygląda okropnie - przytakuje swojej lubie Normani.
- Nie wszystko co źle wygląda musi tak smakować - kwituje Lauren, na co uderzam ją lekko łokciem.
- Nie przekonuj jej bo zeżre wszystko - wybuchamy śmiechem.
- Za to idę zjeść wam psa - mamrocze, a ja od razu wstaje.
- Nie masz takiego prawa! Dawno moda na Hot Dogi się skończyła - celuje w nią palcem.
- To będzie Cold Dog - wzrusza ramionami.
- Okay, okay - unoszę dłonie w górę - postawie Ci dwie duże pizzę jeśli zostawisz w spokoju psa. Deal? - zastanawia się chwilę przygrywając policzek od środka.
- Deal - podajemy sobie ręce, a ja chowam za plecami dłoń krzyżując dwa palce.
Po jakichś dwóch godzinach jestem już gotowa do wyjścia. Lauren postanowiła, że chce koniecznie iść do wesołego miasteczka, co jest mega dziwne bo kiedyś to nie dało się jej tam zaciągnąć nawet szantażem emocjonalnym. Zrobiłam lekki makijaż i wyprostowałam włosy, akurat ten pomysł podebrałam od swojej dziewczyny. "Moja dziewczyna" czyż nie cudownie to brzmi?
- Jej - wyrywa się Lauren gdy mnie zauważa
Nawet jeśli mam na sobie makijaż to jestem w stu procentach pewna, że widać moje nieszczęsne rumieńce.
- Możemy już iść? - pytam nieśmiało. Brunetka tylko kiwa szybko głową i łapię mnie za rękę. Gdy schodzimy do do kuchni przystaje, na widok małej Brooke bawiącej się nożem.
- Coś nie tak? - moją dziwną reakcje zauważa oczywiście Lauren, co przykuwa wzrok Ally.
- Alls odłóż ten nóż - mamroczę cicho bo wielka gula, która stanęła mi w gardle dusi moje struny głosowe.
- Zabrałam go DJ bo... - najmniejsza unosi nóż w górę, na którym widać krew. Nawet nie wiem kiedy zrobiło mi się słabo, a później nastała już tylko ciemność.
*Oczami Lauren*
- Camila? Wszystko w porządku? - przytulam brunetkę mocno do swojej piersi.
- Mhm - mruczy - Po prostu zrobiło mi się słabo... - próbuje się wydostać z moich objęć, ale na to nie pozwalam.
- Powinniśmy pojechać z tobą do lekarza - mówię stanowczo.
- N-nie! - od razu się ożywia - Nie ma takiej potrzeby... Po prostu widok krwi mnie...
- Nigdy tak nie reagowałaś na krew... - Allyson mruży oczy, a ja wywracam oczami.
- Ally ona NIC nie pamięta. Teraz jej reakcje mogły się zmienić - mówię kręcąc głową i w końcu postanawiam pomóc powoli wstać Camili z podłogi oczywiście nie wypuszczając jej z objęć, ani na sekundę.
- Ja i tak jestem zdania, że z Milą może być coś nie tak - najmniejsza przygląda się mojej narzeczonej w dziwny sposób. Wzdycham tylko nie komentując tego i postanawiam już nie drążyć tematu.
- Kochanie jesteś na siłach? Jeśli nie zostaniemy w domu i...
- Nie Lo. Wszystko już w porządku. Możemy iść - zapewnia mnie.
- Jesteś tego w stu procentach pewna? - przyglądam się jej badawczo.
- Oczywiście - uśmiecha się pokrzepiająco. Kiwam głową i chwilę później wszystkie już siedzimy w samochodzie, oczywiście Camila siedzi obok mnie. Do wesołego miasteczka dojeżdżamy coś koło siedemnastej.
Dlaczego wpadłam na pomysły wesołego miasteczka? Dlaczego kurwa właśnie tutaj? Ah no tak... Maszyna z pierścionkami za dolara... Boże mogłam wybrać te stragany, ale one były by dopiero za miesiąc... Szlag. To wszystko wygląda potwornie. Mnustwo dzieci, jeszcze więcej olbrzymich atrakcji, a od samego patrzenia robi się niedobrze, a strach, że coś może się zepsuć i mnie przygnieść jeszcze większy. Tak, wiem. To dziecinne, ale naprawdę boję się tych wszystkich rzeczy.
- Chodź Lauser. Nie dygaj - Normani klepie mnie w plecy tak mocno, że prawie wpadam do przejścia.
- Nie cykaj się Jaguar - rży najwyższa. Wzdycham cicho. Myśl Lauren, myśl. Kwiatki, jednorożce, kokardki... Kokardki na opasce Camili, dobrze przylegające leginsy do pupy Camili, dobrze smakujące usta Camili... Yup już mi lepiej. Uśmiecham się szeroko i biorę swoją dziewczynę za rękę wciągając ją do środka.
- Lolo chodźmy na kolejkę górską - przystaje, a moje spojrzenie zatrzymuje się na olbrzymim Rollercoasterze. Cała moja spokojna aura, którą sobie wytworzyłam pękła jak bańka mydlana.
- G-gdzie? - zerkam z przerażeniem na dziewczynę.
- Ploseee - oczka zbitego szczeniaczka sprawiły, że nawet nie orientuje się co gdzie i jak, a już siedzę w wagoniku z Camilą.
Ojcze nasz któryś jest w niebie. Święcie imię twoje, przyjdź królestwo twoje. Bądź wola jako w niebie taki i na ziem....
- Kurwa! - zaczynam się drżeć na całe gardło gdy czuję, że jesteśmy do góry nogami i przejeżdżamy przez ogromne spirale. Słyszę obok stłumione przez napływ powietrza radosne krzyki Kubanki. Zaciskam mocno oczy modląc się by to się skończyło.
Po kilku minutach już nic nie odczuwam więc powoli otwieram oczy i rozglądam się dookoła. Camila stoi i się ze mnie śmieje. Mija jeszcze kilka chwil jak dociera do mnie, że już mogę wysiąść i cały ten szatański tor dobiegł końca. Również mija dłuższa chwila za nim jestem w stanie rozluźnić dłonie by podnieść zabezpieczenia. Wychodząc potykam się o wagonik i gdyby nie brazowooka, moja twarz była by zdarta.
- Nigdy. Więcej. Mi. Tego. Nie. Rób - mówię stanowczo, ale zamiast lekko wystraszyć tym dziewczynę ona zaczyna się śmiać.
- Mówisz jak byś się na wdychała helu - bierze mnie pod rękę i zabiera do stoiska z watą cukrową. Oczywiście bierze dla mnie w kolorze niebieskim, a dla siebie różowym i jak podejrzewałam nie daleko nad znajdują się również dziewczyny. Czekam, aż każda z nich na mnie spojrzy i pocieram czoło dziesięć razy w naszym umówionym znaku. Pokazuje oczami żeby nie oddalały się zbyt daleko wskazując niby to rozklejając klejące palce drugiej ręki na maszynce, na której zależało mi najbardziej. Każda z nich przytaknęła, że rozumie.
- Camz może pójdziemy pochodzić i pooglądać stoiska? - zerkam na dziewczynę.
- Pewnie - uśmiecha się szeroko, a ja dziękuję Bogu, że połknęła haczyk. Po dziesięciu minutach grania w gry i wygranym ogromnym pluszaki w kształcie misia Uszatka dla Camili zerkam w końcu na maszynę.
- Patrz! - pokazuje palcem i podchodzę do niej - Dzięki podobnej...
- Oświadczyłaś mi się? - zerka na mnie analizując wygląd prostego urządzenia.
- Tak - uśmiecham się - A co ty na to by to odnowić? - zerkam na dziewczynę z szerokim uśmiechem.
- Na tej samej zasadzie co wtedy? - pyta z łagodnym uśmiechem.
- Tak. Jeśli wyleci pierścionek, to...
- To co?
- To będziesz musiała mi znów odpowiedzieć - mówię z uśmiechem i wrzucam dolara do maszyny. Korzystając z sytuacji gdy Camila zerka na Dinah, która drze mordę do kolby kukurydzy. Wyciągam zabawkę z okrągłej zamykanej kuleczki i szybko zamykam w niej pudełeczko z pierścionkiem - Um... Camz? - zerkam na dziewczynę.
- Huh? - znów skupia na mnie swoją uwagę.
- Możesz... - pokazuje na maszynę - Ja nie mogę wyciągnąć - wzdycham.
- Jasne - uśmiecha się i wkłada rękę po chwili wyjmując kuleczkę.
- Otwórz - wskazuje na nią brodą. Kubanka robi to co mówię, ale po chwili marszczy brwi widząc czerwone pudełeczko i otwiera je. Patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami, a dłoń przykłada do ust.
- Karlo Camilo Cabello Estrabao. Zostaniesz moją żoną? - uśmiecham się szeroko.
- Stać! - krzyczy Allyson, a ja zerkam zdziwiona w jej stronę.
_______________________________________
Przerwa
Na
Reklamy.
Tak
To
Właśnie
Nadeszła
Pora
Na
Polsat
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top