P R O L O G

Kwiecień


Jeżeli moja kalkulacja była prawidłowa, to śmiem zakładać, że za cztery miesiące, sześć dni i trzy godziny wyprowadzę się z domu. Uzbieram odpowiednią do ucieczki kwotę i w końcu będę mogła zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu i już nigdy więcej nie będę się martwić o to, jak zakończy się mój dzień. I czy będzie mi dane przeżyć kolejny. Ostatnimi czasy moje czarne myśli zaczęły się pogłębiać.

— Wezmę zmianę do dwudziestej — oznajmiłam rzeczowo, ucinając dyskusję pomiędzy moim szefem, a kierowniczką zmiany. — Na dwudziestą pierwszą pojadę do klubu, przebiorę się i przeboleję nocną zmianę.

Pracowałam, ile tylko mogłam, by jak najszybciej odłożyć sporą sumę pieniędzy, a potem wyprowadzić się od rodziców tak daleko, jak tylko się da. W ciągu tygodnia harowałam na dwóch zmianach w kawiarni, a weekendami zdarzało mi się zaliczać kilka godzin przy kawach i całe noce za barem w klubie, który umiłowali sobie biznesmeni z przerośniętym ego.

Bycie barmanką w klubie nocnym miało swoje plusy i minusy, ale będąc w duszącej potrzebie, mało rzeczy stawało się zniechęcające. Przywykłam do obleśnych komentarzy, niechcianego kontaktu fizycznego podczas podawania drinków oraz niezliczonej ilości spojrzeń w biust. Rekompensatą tych przykrych doświadczeń były napiwki, które znaczyły dla mnie o wiele więcej niż nienaruszona przestrzeń osobista. Każdy krok do wolności był bezcenny.

— Nie sądzę, że po tylu podwójnych zmianach w ciągu tygodnia, będziesz w stanie użerać się na kolejnej z pijanymi typami. Jest początek miesiąca, więc tancerki będą wyciągać, ile wlezie, a kelnerki wlewać, ile wlezie. Wykończysz się Verino.

Spojrzałam na Lyle'a, czyli syna moich szefów i przewróciłam oczami. Doskonale zdawałam sobie sprawę z ryzyka, jakie podejmowałam pracując ponad swoje możliwości, ale nie mogłam sobie pozwolić na choćby chwilę wytchnienia. Musiałam walczyć, by osiągnąć swój cel. By złapać moją upragnioną wolność za rogi i w końcu zacząć normalnie oddychać. Byłam coraz bliżej i zwolnienie tempa nie wchodziło w ogóle w grę.

— Kierownikiem zmiany jest Isla, ona nie bę...

— Właściwie to mam coś przeciwko — uprzedziła mnie wspomniana kobieta. — Przesadzasz Verina. Jesteś wycieńczona, niewiele jesz i nawet nie pijesz. Nabawiłaś się już cukrzycy i nadal nie przestrzegasz ani diety, ani nie zmieniłaś trybu swojego życia.

— Zacznę stosować się do diety jak...

— ...jak będziesz miała spokój z rodzicami — prychnął Ly. — Znamy to na pamięć, powtarzasz to odkąd pamiętam. Skończ Rin. Jesteś wykończona. Masz takie siniaki pod oczami jakby cię ktoś pobił! Ty w ogóle nie sypiasz!

Ly złapał mnie za ramiona i przyciągnął ku sobie, by zmierzyć mnie ostrym spojrzeniem z bliższa, ale niemal od razu mnie puścił. Zbolały jęk, który opuścił moje usta sprawił, że oboje z Islą na moment zamarli. Ku mojemu nieszczęściu Ly zapał mnie za zranioną wczorajszego wieczoru rękę.

— Chcę wiedzieć co tym razem? — zapytał ostrożnie, głaszcząc mnie po ramieniu. — Rin?

— Ojciec miał zły humor. Upadła mu szklanka, a ja niefortunnie upadłam na nią. Trochę się skaleczyłam — przyznałam ze wstydem. — W międzyczasie jeszcze trochę się poszarpaliśmy...

— Na litość boską! — wrzasnęła Isla. — Verina, to nie może tak wyglądać!

Zacisnęłam wargi, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że tak, to nie może tak wyglądać. Dlatego czym prędzej musiałam zdobyć pieniądze i uciekać. Bez względu na wszystko i jak najszybciej. Za wszelką cenę.

— Cóż, zgadzam się z tobą Islo, ale póki moje fundusze nie są wystarczająco duże, pozwolicie, że będę pracować.

Zgarnęłam szmatkę z lady i minęłam moich współpracowników, kierując się do stanowiska z lodami. Tam przywdziałam na twarz jeden ze swoich firmowych uśmiechów, który skierowałam do małego chłopca z burzą kręconych włosków. Stał z zniecierpliwioną miną przy szybie, za którą były lody i miętolił w pulchnych paluszkach dwudolarówkę.

— Dzień dobry — przywitał się, ukazując swój brak jedynek. — Chciałem kupić truskawkowego lodzika. — Wyciągnął ku mnie pieniądze a wolną ręką wskazał na różową masę. — Mogę za dwa dolary?

— Dzień dobry, oczywiście. — Uśmiechnęłam się. — Będzie w wafelku czy może papierowym kubeczku?

Odebrałam od niego pieniądze i wrzuciłam do kasy, ówcześnie wybijając paragon. Podałam mu go, a potem otworzyłam gablotkę, spoglądając na mojego małego klienta wyczekująco. Przez chwilę wpatrywał się w kubeczki z miną wyrażającą najwyższe skupienie.

— Chciałbym w rożku.

— Świetny wybór — skomentowałam.

Zrealizowałam zamówienie, przekazałam chłopcu i z uśmiechem rozejrzałam się po sali. Było już po siedemnastej, więc ruch nie był wielki. Dostrzegłam kilka par z dziećmi, jakieś starsze panie i kilku mężczyzn w garniturach. Kelnerzy manewrowali pośród stolików, więc postanowiłam zająć się bałaganem panującym za ladą. Moi współpracownicy średnio potrafili połączyć sprzątanie z zaparzaniem kawy i krojeniem ciast.

Byłam w trakcie polerowania noży do ciast, gdy ktoś podszedł do lady i uderzył o nią dłońmi, przyprawiając mnie o głupi atak serca. Odwróciłam się na pięcie, zabijając złość w zarodku, bo przecież klient nasz pan..., ale okazało się, że po drugiej stronie stał Henry, mój współpracownik. Z ściereczką na ramieniu i zaróżowionymi policzkami.

— Idź na szóstkę — powiedział wysokim głosem i spłonął jeszcze mocniejszym rumieńcem. — Ja pierdolę, nie nadaję się do tego.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc jego wzburzonego stanu emocjonalnego. Pracował tutaj prawie cztery lata, czyli jedynie rok krócej niż ja i jakoś nigdy wcześniej nie miał problemów z zamówieniami.

— Jest kilku facetów i życzą sobie ładnej kelnerki — wytłumaczył po chwili. — Są... intensywni.

Skrzywiłam się na myśl o kolejnej potyczce z bogaczami o wygórowanym ego i zawiązując ręce pod piersiami, uniosłam wysoko podbródek.

— Dlaczego ja mam iść? A nie na przykład Cheryl?

— Bo powiedzieli, że chcą ładną.

Powstrzymałam się przed kąśliwym komentarzem i z męczeńskim jękiem wytarłam ręce w ścierkę, a następnie złapałam za fartuch i przewiązałam go sobie przez talię. Do kieszonki wsunęłam notes i długopis, a potem bez słowa ruszyłam w kierunku stolika z numerem sześć. Musiałam przejść prawie całą kawiarnię i skręcić za filarem.

Stanęłam jak wryta na widok pięciu rosłych mężczyzn w garniturach i przygryzłam wargę, czując jak moje policzki robią się ciepłe. Jasna cholera. Nie spodziewałam się takiego zastrzyku testosteronu. Każdy z nich wyglądał na mniej więcej trzydzieści do czterdziestu lat i dosłownie każdy z pewnością często odwiedzał siłownię.

— Dzień dobry — odezwałam się niepewnie, wyciągając swój notes. — Mogę przyjąć od panów zamówienie?

Bardzo się starałam by mój głos nie drżał, ale wyszło średnio. Wszyscy mężczyźni jak jeden mąż podnieśli na mnie spojrzenia, więc obdarowałam ich wymuszonym uśmiechem. Ukradkowo zerknęłam na każdego z nich, dłużej zatrzymując się na tym, który siedział na samym środku. Jego spojrzenie było tak nachalne jakby starał się sprawić, bym nagle stanęła w płomieniach. Przerażające.

Mężczyzna wyglądał na góra trzydzieści pięć lat. Miał dość długie, bo sięgające za uszy czarne jak smoła włosy, zaczesane profesjonalnie w tył. Do tego grube, przecięte bliznami brwi oraz tak ciemną oprawę oczu, że wręcz wyglądał jakby był pomalowany. Czerń kontrastowała z jego porażająco jasnymi, błękitnymi tęczówkami, od których ciężko było uciec. Jednak udało mi się i zerknęłam niżej, na jego prosty nos i pełne, malinowe wargi z dostrzegalną blizną po prawej stronie. Miał też zadbany, ciemny zarost, który nadawał mu surowszego wyglądu. Był naprawdę przystojnym mężczyzną z naprawdę ciężkim, zimnym spojrzeniem.

Wdech i wydech, Rin. Przeniosłam spojrzenie na łysego biznesmena, który siedział po mojej prawej i posłałam mu miły uśmiech. Miał ciepłe, brązowe spojrzenie i długą, rudą brodę. Jego twarz również była przystojna, ale zdecydowanie nie mógł się równać z błękitnookim, który w dalszym ciągu nie spuścił ze mnie wzroku.

— Dzień dobry — powiedział bezwłosy. — Poprosimy cztery razy Cappuccino i raz czarną kawę, a do tego dla każdego po deserze lodowym.

Zanotowałam zamówienie w swoim mini notesie i rozrysowałam stolik, zaznaczając każdego z klientów kwadratem.

— Jakie smaki lodów?

— Dla mnie będzie czekolada, wiśnia i wanilia.

Zapisałam i spojrzałam na kolejnego klienta. Zamówił to samo, zaznaczając, że siedzący naprzeciwko niego blondyn o kręconych włosach również chce ten sam zestaw. Na samym końcu wróciłam spojrzeniem do twarzy, która wyrażała jedynie chłód i opanowanie. Nie poruszył się ani o milimetr, odkąd przyszłam. I nadal wręcz pożerał mnie wzrokiem.

— A dla pana?

— Dla mnie będą jagodowe — oznajmił niskim głosem z wyraźną chrypką.

Prowokacyjnie zerknął na moje fiołkowo—różowe włosy i rozparł się na swoim krześle. Przechylił głowę, nie przerywając ze mną kontaktu wzrokowego i bardzo leniwie oblizał górną wargę.

Przełknęłam ślinę, wracając spojrzeniem do notesu i zapisałam jego zamówienie. A potem podziękowałam i z nienaturalną dla siebie prędkością ruszyłam za filar. Serce waliło mi w przełyku. 

_________________

#amethystpl

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top