6.

~ to chyba fanfic z Naruto ~

   Kiedy łańcuch ptaków przemknął na północ po lazurowym niebie, wataha wilków pobiegła lasem w tym samym kierunku. Coś wzywało wszystkich jego mieszkańców do siebie... A może tak naprawdę przed czymś uciekali? Może czegoś się wystraszyli i postanowili ukryć w bezpiecznym miejscu?

   Parę minut wcześniej pomiędzy drzewami rozległ się głośny huk wywołany jakimś nadzwyczajnie silnym uderzeniem. Następnie jedno drzewo upadło na te znajdujące się najbliżej, przewracając je na ziemię razem ze sobą. Załamało się jeszcze kilka kolejnych, wywołując ogromny efekt domina. W okolicy zdecydowanie działo się coś złego. Coś, co wykurzyło z lasu nawet groźnych zbrodniarzy ukrywających się przed łowcami szukającymi przestępców zapisanych w księdze Bingo.

   – Mamo, wychodzę! – krzyknęła dziewczyna o bijących spokojem zielonych oczach.

    Na głos nastolatki nikt nie zareagował. Po chatce, w której tymczasowo mieszkała, rozniosła się jedynie przyprawiająca o zawrót głowy cisza. Nawet myszy i wszelkiego rodzaju robactwo postanowiło zamilknąć na chwilę, by pozwolić Kaede na odprawienie pewnego rodzaju rytuału w spokoju. Wykonywała go za każdym razem, gdy opuszczała dom. Najpierw założenie wysokich, sznurowanych butów przed wyjściem, później przypięcie kabury z bronią do prawego uda oraz zarzucenie plecaka na plecy, a na koniec pożegnanie się z mamą.

   Zabawne w tym wszystkim – a raczej smutne – było to, że tak naprawdę dziewczyna mieszkała sama. Nie miała nawet żadnej rodziny w pobliżu czy kogoś, komu mogłaby czasami ponarzekać. Co dziwne, nie przeszkadzała jej samotność. Po latach spędzonych na wiecznych poszukiwaniach przestała ją odczuwać. Żyła dla zemsty, dla swojej matki, dla siebie... Nie potrzebowała niczego więcej, jak zniszczenia wroga.

   – Tylko na siebie uważaj, Ka-chan – mruknęła bardzo cicho pod nosem, związując długie białe włosy w wysoką kitkę na tyle głowy.

   W chatce nie trzymało jej już dłużej nic. Nawet to, że spędziła w niej kilka miesięcy. W końcu przeprowadzki, a właściwie długie podróże w poszukiwaniu schronienia, stały się dla niej normą. Po latach zdążyła się do nich przyzwyczaić.

   Nie czekając dłużej, wyszła. Jej ciało natychmiast ogarnął potwornie mroźny wiatr. Zapewne przywiedziony został tam z niedaleko znajdującego się Kraju Żelaza, do którego zamierzała pójść za jakieś trzy miesiące. Kaede przetarła delikatnie blade ramiona, chcąc ogrzać zmarzniętą skórę. Uporała się z tym szybko, a chwilę później ruszyła w drogę. Czekało ją kilka dni ciężkiej wędrówki przez las, w którym – jak powiadali miejscowi – łatwo można było się zgubić. Na szczęście ona miała kogoś, kto jej pomoże.

   Brązowe upierzenie orła zabłysnęło w blasku porannego słońca, kiedy ten leciał w kompletnie innym kierunku niż całe spłoszone ptactwo. W ten sposób pokazywał swoją odwagę, dumę, chęć uratowania słabszych. Jego złoty dziób rozwarł się szeroko, wypuszczając z krtani ptaszyny głośny jazgot. Przelatywał wtedy nad najwyższymi drzewami w lesie. Nie mógł wiedzieć, że na dole dzieje się coś złego. A nawet jeśli miałby tego świadomość, co mógłby zrobić? Mimo że silnym, nadal był tylko ptakiem. Nie miał nawet minimalnych szans z przeciwnikiem, kiedy ten potrafił korzystać z technik ninja, a nie chciał jeszcze tracić życia, skoro jego pisklęta jeszcze nie potrafiły latać.

   – Avel! – zawołała białowłosa, zaraz gwiżdżąc tak, by towarzysz był w stanie ją usłyszeć.

~

Yup, kolejna dziwna historia, w której nie wiem, o co chodzi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top