Vulnera Sanentur
Bo każda klątwa ma swoją kontrę.
Tak samo każdy cień posiada światło, które go tworzy. To należące do niego na początku było natrętną muchą, która nie dawała spokoju. Kręciła się wokół głowy, bzyczała nieznośnie, a każda próba odgonienia była skuteczna tylko na chwilę. Mucha zawsze wracała. Bardziej zdeterminowana, bardziej irytująca. Mówiąca coraz to bardziej abstrakcyjne stwierdzenia.
Że go lubi. Że jest atrakcyjny. Że jest mądry. Nie szczędziła pochwał, a Severus miał ochotę przykryć się nimi jak ciepłą kołdrą i zasnąć. Szczęśliwy. Uwierzyć w oczywiste kłamstwo.
Obserwował muchę (światło). Oniemiały.
Patrzył na palce pokryte węglem. Na iskrzące zielone oczy, które czasami były niepewne, czasami jednak wściekłe, wtedy iskrzyły najjaśniej. Na szczery uśmiech. Rozświetlał całe pomieszczenie.
Zestawiał ten obraz z sobą. Światło i cień. Piękno i brzydota. Czuł się niegodny, więc uciekał, odrzucał, ranił (tak naprawdę łaknął ciepła coraz bardziej). Aż w końcu nie mógł już się bronić. Poddał się. Pozwolił sobie na odrobinę szczęścia.
Światło rozświetliło mrok wtedy, gdy świetliki zostały zamknięte wewnątrz słoja. Wtedy dla Severusa nie było już odwrotu. Ktoś zrobił coś dla niego. Zapamiętał jego ulubiony smak herbaty. To był pierwszy raz od dawna, kiedy poczuł się doceniony, nie dlatego że zrobił coś godnego pochwały, ale po prostu za to, że jest Severusem Snape'em. Jego serce ledwo to wytrzymało.
Pierwszy pocałunek był jak muśnięcie mroźnego wiatru w słoneczny dzień. Kolejne i kolejne rozgrzewały jeszcze bardziej. Pocałunki, za którymi musiał biegać. Uganiał się za nimi jak zakochany głupiec. Jak pies za kością. Gnał i gnał, szczęśliwy, gdy miał cel, do którego może podążać; spełniony, gdy udawało się go osiągnąć.
Jego światło to ktoś, kto wziął wszystkie te niepewności, które w pewnym momencie definiowały jego osobę i próbował przeobrazić w coś lepszego. Z węgla zrobić diament. Tylko że świat bez słońca w końcu obumrze, więc diament nie ma gdzie istnieć. Bez słońca nie ma żadnego życia, świat staje się pustką, nicością, czarną dziurą, która tylko pożera. Wraca do węgla, bo wtedy czuje jakby światło wciąż tam było. Wyczuwając jego cierpienie przybędzie ponownie i znów go naprawi.
Lubił kiedy on go rysował. Jak w skupieniu robił pociągnięcia węglem, uważnie kreślił linie. Obserwował go w skupieniu, ciesząc się uwagą, jaką mu okazywano. Bo była ona w całości skierowana w jego osobę. Jakby... jakby był kimś wyjątkowym. Kimś kto na to zasłużył. Po prostu był tego wart.
Miłość pamiętał w drobnych gestach: w miętowej herbacie, słoiku świetlików, poplamionych węglem palcach, płatkach śniegu wirujących w powietrzu... Zimno od zawsze będzie się kojarzyło z ich pierwszym pocałunkiem.
Najgorsze są chwile, gdy uświadamia sobie, ile błędów popełnił. Widzi wszystkie te rozdroża, gdy wybrał złą stronę, w którą skręcić. Chciałby się cofnąć i to naprawić. Zrezygnować z własnych ambicji i zostać z nim.
Teraz rozumie, że on nie był tym, który dawał coś w ich relacji. Nie. On tylko brał i ciągle chciał więcej.
Sectumsempra powstała, bo czuł się skrzywdzony i chciał krzywdzić innych. Vulnera Sanentur to wynik miłości i troski. To hołd jego światłu. Jego Harry'emu.
_______________________
jestem bardziej zadowolona z Sectumsempry szczerze mówiąc. wyszło dobrze, ale nie tak dobrze jak chciałam, rozumiecie?
został nam ostatni rozdział, w sensie pewnie podzielę go na dziesięć części (jeśli nie więcej), ale formalnie ostatni. trzymajcie się ciepło i do napisanie niedługo~!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top