Imiona kwiatów X

Kwiat prostej miłości


Harry jest rozkojarzony. I to nie nowość, ale dzisiaj o wiele bardziej niż zwykle. A to wszystko dlatego że zbliża się ostateczny mecz quidditcha, który ma zadecydować o tym, który z domów dostanie puchar. Gryfoni wygrali z Puchonami, ale przegrali z Krukonami, więc teraz jedyna szansa, by Hufflepuff zdobył Puchar Domów, to zdobycie większej ilości bramek niż Gryffindor. Co oznacza dla Harry'ego kolejny mecz pełen wyczekiwania i przetrzymywania gry, by jego drużyna zdobyła jak najwięcej punktów zanim on złapie znicza. A to oznacza pilnowanie szukającego Krukonów, którym jest debiutant z piątego roku, który w każdym meczu wykazuje się sprytem i zręcznością.

Samo myślenie o tym przysparza go o ból głowy. Jak bardzo kocha quidditcha, to w momentach oczekiwania na ważny mecz ma ochotę zrezygnować z gry. Wszystko zmienia się, gdy siada na miotłę i czuje wiatr we włosach; wtedy przypomina sobie o całej miłości, jaką darzy ten sport.

Na szczęście pomiędzy treningami i całą tą presją ma przyjaciół. I Severusa.

— Nie rozumiem różnicy między fuksją a magentą. — Harry marszczy nos, wpatrując się w strony podręcznika, który trzyma nad sobą.

Leży na kolanach Severusa w szklarni, którą w myślach nazywa ich szklarnią, i próbuje zrozumieć przepis na Eliksir Witalności, który działa jak bardzo mocna kawa. To rozumie. Jedynie dzięki temu, że Severus podsunął mu to skojarzenie, ale rozumie.

— Fuksja to kolor rośliny. — Ślizgon wskazuje palcem rycinę na stronie książki. — Samej fuksji używasz do eliksiru, dzięki czemu przyjmuje właśnie ten kolor. Jednak jeśli dodasz za dużo śluzu Żaby Walentynkowej, co niestety nie jest trudne, eliksir zmieni barwę na bardziej brązowo-czerwoną. Wtedy masz magentę, co oznacza, że aby eliksir miał swoje pożądane działanie, powinieneś dodać szczyptę sproszkowanego rogu jednorożca. Jeśli kolor z powrotem wróci do fuksji, znaczy że wystarczy, wystarczy doprowadzić wywar do wrzenia i wszystko powinno być w porządku. Dlatego warto umieć rozróżniać kolory.

— Umiem rozróżniać kolory! Po prostu fuksja i magenta są identyczne. Co to w ogóle za nazwy, oba to fiolet.

— Właśnie nie. — Wzdycha Severus. — Fuksja to róż, fiolet i czerwień. Nie możesz nazwać tego po prostu fioletem, bo...

— Okej. — Przerywa mu Harry i podnosi się z wygodnej pozycji. Wkłada palec pomiędzy strony książki, by nie zgubić tej właściwej, po czym sadowi się tak, by siedzieć okrakiem na chłopaku. — Po prostu muszę się nie pomylić z tym śluzem i nie muszę się martwić kolorami, tak?

— Teoretycznie, ale...

— Żadnego ale. — Przykłada palec do warg Severusa.

Czarne oczy rozszerzają się nieznacznie. Harry uwielbia to jak żywo Snape reaguje na jakikolwiek dotyk. Pomimo tego że spotykają się już dwa miesiące, każdy pocałunek to dla niego zaskoczenie, a wszelkie pieszczoty sprawiają, że wciąż się rumieni. Całuje go ciągle z tym samym oddaniem i zaangażowaniem, z tą różnicą, że teraz nie trzeba go przekonywać, że Harry autentycznie chce się całować. I że to okej, aby i Severus wyszedł z inicjatywą.

Harry mógłby utonąć w głębi tych oczu i jeszcze by podziękował.

— Śluz Żaby Walentynkowej ma to do siebie, że może mieć różne stężenie substancji aktywnej... — Gdy mówi, jego suche wargi co rusz muskają palec Harry'ego, jak delikatne krucze pióra.

Harry'ego przechodzi dreszcz, ale potem dochodzi do niego znaczenie tych słów i jęczy niezadowolony.

— Musiałeś wspomnieć o śluzie i zepsuć nastrój? Zamierzałem cię pocałować! — żali się.

— Ale to ważne — broni się Severus.

Harry z westchnieniem zbiera palec i kładzie głowę na ramieniu chłopaka.

— Chcesz zdać OWTM-y z eliksirów, tak? Więc musisz się nauczyć pilnować kolorów wywarów, szczególnie przy Eliksirze Witalności.

— Już wolę słuchać twoich wykładów o roślinach i ich znaczeniu. — Harry nie przyzna głośno, ale szczerze uwielbia słuchać głosu Severusa, kiedy opowiada o jednej ze swoich pasji. — Więc co powiesz o fuksji? Co symbolizuje?

— Witalność — prosto z mostu odpowiada Severus.

— Bądź poważny!

— Jestem. — Pomimo słów, w oczach widać zawadiacki błysk. — Jednak jeśli podarujesz komuś fuksję, to w języku kwiatów oznacza to: będziesz moim wrogiem.

— Czyli zaproszenie do pojedynku?

— Chodzi o bardziej długodystansową relację.

Harry wyobraża sobie siebie stojącego na wprost Diggory'ego, któremu po zwycięskim meczu rzuca gałązkę fuksji. Uniósłby brew z zawadiackim uśmiechem, który mówiłby: I co kapitanie? Jak się czujemy?

Zmiażdżyłby go. W zemście za wszystkie poranne treningi.

Z rozmyślań wyrywa go delikatne stuknięcie w czoło.

— Jeszcze głowa ci wybuchnie od tych rozmyślań.

— Ha, ha. Bardzo jesteś zabawny. — Mówi to, ukazując zirytowanie na twarzy, ale w głębi duszy się cieszy, że po tylu miesiącach znajomości, wreszcie są na tym etapie, na którym Severus czuje się na tyle komfortowo, by z niego żartować.

— Koniec tego dobrego — stwierdza nagle Snape. — Mamy jeszcze pięć eliksirów do przerobienia dzisiaj, jeśli mamy zdążyć z materiałem do OWTM-ów.

— Niestety... — Harry mówi to pół-serio. Z jednej strony chciałby spędzić więcej czasu ze swoim chłopakiem, ale jednocześnie ma serdecznie dość eliksirów, więc cieszy się, że ma wiarygodną wymówkę. — ...ale quidditch wzywa.

Wyplątuje się z ciepłych objęć i zaczyna zbierać swoje rzeczy. Jakimś cudem jego szata wylądowała pod ścianą, a pergaminy walają się po całej podłodze.

— Gdybyś przykładał tyle uwagi do eliksirów co do tego głupiego sportu, z łatwością zostałbyś Mistrzem Eliksirów.

— Ale czy najmłodszym? Bo szukającym Hogwartu jestem najmłodszym. Byłem w drużynie przed Jamesem. — Harry schyla się i scałowuje z wąskich warg wyraz skrzywienia.

— Jesteś niepoważny — Severus kręci głową, ale uśmiecha się lekko. Gdyby Harry nie znał go tak dobrze, w ogóle nie zauważyłby tego wyrazu, mimika Snape'a jest aż tak delikatna. Jeśli chodzi o te pozytywne emocje, bo te negatywne wyraża aż nazbyt wyraźnie.

— Ale i tak mnie uwielbiasz.

Wychodzi w dobrym nastroju, nucąc pod nosem, a potem czas mija już szybko i zanim się orientuje nastaje sobota, a wraz z nią wielki mecz. Siedzi w szatni, kręcąc kciukami młynki. Zbyt zestresowany, by robić cokolwiek produktywnego. Nawet nie słucha Diggory'ego i jego przemowy. Wie, że jak tylko wzbije się w powietrze, wszelkie wątpliwości ustaną, ale teraz ma ziemię pod nogami, a wraz z tą ziemią i stabilizacją wszelkie niepotrzebne zmartwienia.

James i reszta Huncwotów zrobili mu wielkie wejście do Wielkiej Sali przy śniadaniu. Peter nawet miał trąbkę, którą próbował zagrać melodię zwycięzcy. Skończyło się na czerwonych policzkach i Syriuszu, który o mało co nie zakrztusił się śmiechem przez to, że zaczął szczekać. Nawet Lily, która quidditch traktuje jak natrętną muchę, którą trzeba tolerować, bo zabicie jej byłoby zbyt obrzydliwe, życzyła mu szczęścia. Jednak Harry chciał usłyszeć powodzenia od jednej szczególnej osoby. A nawet nie było mu dane zobaczyć Severusa i teraz zaczyna się stresować, czy coś się nie stało.

— Potter! — Diggory klaszcze mu przed twarzą. — Skup się! Zaraz wychodzimy na boisko.

Harry zaciska palce na trzonie miotły i kiwa głową. Krukoni już na nich czekają, ustawieni w równym rzędzie. Krótkie włosy Hooch tarmosi silny wiatr. Harry unosi głowę i spogląda w niebo. Chmury pędzą w zawrotnym tempie. Zapowiada się ciężki mecz, jeśli chodzi o utrzymanie poprawnego kursu miotły.

Głośny gwizd gwizdka na chwilę go ogłusza, mocno odbija się nogami od sprężystej ziemi, a uszy wypełnia szum wiatru. Czuje jak cały stres z niego ulatuje, a wszystko się układa — jak zawsze gdy jest w powietrzu.

Wyrównuje lot i obserwuje rozgrywkę. Obie drużyny zaczynają ostrożnie, a Harry spogląda na trybuny. James i Syriusz trzymają wielki sztandar z borsukiem, nawet Remus siedzi obok nich. Trochę dalej jest Lily z dziewczynami, rozmawia z osobą, które Harry nie spodziewał się zobaczyć.

Severus siedzi w rozpiętej szacie bez krawatu, a w ręce, która spoczywa na kolanie, trzyma małą, żółtą chorągiewkę z borsukiem. Harry nie potrafi powstrzymać szerokiego uśmiechu, który wkrada się na jego usta.

Snape w tej chwili się odwraca i spogląda prosto na niego. Wykrzywia usta w ten snape'owaty sposób, niby drwiąco, ale z pewną dozą czułości.

Harry chciałby polecieć prosto do niego, wziąć tę skrzywioną twarz w dłonie i pocałować z całej siły. Obiecuje sobie, że potem to zrobi, ale najpierw ma mecz do wygrania.

Mecz rozgrywa się szybko. Ścigający Krukonów nie mają szans z puchońskimi. Ich jedyną mocną kartę stanowi szukający, którego Harry ogrywa jak dziecko. Ostatecznie mecz się kończy druzgocącą przewagą Hufflepuffu, a Harry Potter łapie swojego ostatniego znicza w życiu.

Po byciu wyściskanym przez dosłownie wszystkich Puchonów, którzy zrobili grupowy uścisk, a potem ze śmiechem upadli razem na murawę, w zaciszu boiska, za jednym ze słupków oplecionym zieloną tkaniną symbolizującą Slytherin, Harry wreszcie spotyka Severusa.

— Przyszedłeś — mówi, nie mogąc pozbyć się głupiego uśmiechu z twarzy. — Mówiłeś, że nie lubisz quidditcha.

A teraz nawet mi kibicowałeś, chciałby dodać, ale czuje, że to byłoby już zbytnią przesadą.

— Uczucia ogłupiają człowieka. — Wzrusza ramionami. — Plus cały Slytherin kibicował Puchonom, bo wasza przegrana oznaczała wygraną Gryfonów. Więc nie zrobiłem nic takiego. — Spuszcza wzrok na zabrudzone buty.

Harry chwyta jego dłoń, ma ochotę nią machać w tę i we w tę, więc dokładnie to robi. Severus spogląda na to, co wyprawia z pogardą, ale nie wyplątuje ręki z uścisku.

— Przyszedłeś mi kibicować, choć nie lubisz tego sportu. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. — Jest świadomy, że z Severusem musi wyrażać swoje uczucia dosadnie, by te dotarły do tego upartego człowieka. — Naprawdę...

— Och, zamknij się już. — Severus całuje go przelotnie. — Co się tak szczerzysz? — pyta, gdy już się odsuwa.

— Nic. — Uśmiech Harry'ego tylko się powiększa. — Po prostu cię uwielbiam.

Snape zabiera rękę z uścisku, by skrzyżować ręce na piersi. Już otwiera usta, ale przerywa mu piskliwy skrzek.

— Panie Potter!

Harry zaskoczony zauważa, że w ich stronę biegnie trójka pierwszorocznych Puchonów. Zatrzymują się przy nich i z całym dziecięcym wigorem zaczynają mu gratulować i relacjonować mecz. Harry stoi jak kołek, nie wiedząc, co zrobić. Drapie się z tyłu głowy, na twarz przywdziewając uprzejmy uśmiech.

Severus rzuca dzieciom spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Długie włosy rzucają cień na bladą twarz, dodając jej upiornego charakteru.

— Przeszkadzacie. Spadać.

Dzieci wręcz dygają, jeden z chłopców przełyka ślinę, spoglądają po sobie i uciekają, aż się za nimi kurzy.

— Wiesz co? — pyta Harry, oceniająco przyglądając się pozie Severusa. — Nawet nie próbuj zostać nauczycielem. Nabawisz dzieciaki traumy.

— I vice versa — odpowiada. — Dlaczego miałbym zostać nauczycielem? — krzywi się. — Nienawidzę dzieci. A to, że uczę ciebie to efekt szantażu, a nie moich chęci.

Harry parska śmiechem.

— Więc może skup się na uczeniu starszych. Bo do mojej pustej łepetyny udało ci się coś włożyć, jakąś wiedzę.

— To się okaże w poniedziałek — rzuca tylko Snape.

W poniedziałek zaczyna się sesja egzaminów. Na pierwszy ogień idą eliksiry rano, a po południu mają transmutację. Dwa tak ciężkie przedmioty w jeden dzień. Harry ma wrażenie, że wiedza zajmuje całą możliwą przestrzeń w głowie i jedna informacja więcej i zrobi się szczelina, którą wszystkie te informacje zaczną wyciekać. Dlatego od wczoraj już się nie uczy.

Rano Severus życzył mu powodzenia, więc stoi pewnie w kolejce, czekając na egzamin praktyczny. Zostali podzieleni domami, więc z nim czeka Lily, jej koleżanka, Remus, Syriusz i James oczywiście.

Eliksirem, który mają uwarzyć na ocenę okazuje się Eliksir Jadu. Harry przez chwilę ma pustkę w głowie, ale potem przypomina sobie o soku winogronowym. Przed nim stoją cztery fiolki z różnymi jadami, bierze więc ten, którego kolor zgadza się z tym, co pamięta. Przez chwilę jest zdezorientowany, bo chce robić coś z fuksją, ale na szczęście przypomina sobie, że kolory i ich odróżnianie to w innych eliksirach.

Z sali wychodzi z solidnym Zadowalającym i uśmiechem pełnym niedowierzenia.

James, który dostał Powyżej oczekiwań, klepie go w ramię.

— Daliśmy radę, bracie!

— Tak. — Kątem oka wychwytuje Severusa czającego się za rogiem. — Wybacz na chwilę.

James szybko zajmuje się Lily i Huncwotami, więc Harry bez problemu wymyka się do Severusa.

— Zdałem! — Z dumą unosi pergamin z oceną. Od uśmiechu zaczynają boleć go usta.

— Wiedziałem, że ci się uda.

To proste stwierdzenie, ale sprawia, że Harry czuje, że zaraz się rozklei.

— Miło, że we mnie wierzyłeś. Choć mówiłeś, co innego — dodaje pod nosem.

Severus pstryka go w nos. Harry podrywa głowę zaskoczony.

— Słyszałem to.

— Widocznie chciałem, abyś usłyszał — stwierdza. Po chwili przypomina sobie jednak o tym, co zrobił wczoraj wieczorem, zamiast się uczyć, — Wiesz co? Mam coś dla ciebie. W podziękowaniu, że poświęciłeś mi ogrom swojego czasu...

— Nie dobrowolnie.

— Tak, tak, tak. Wmawiaj sobie. — Samą siłą woli powstrzymuje się przed przewróceniem oczami. — To co? Widzimy się po egzaminie z transmutacji?

— W porządku — odpowiada Snape.

Harry całuje go w policzek i wraca do brata. James w tym czasie zdążył ściągnąć krawat, który teraz zwisa mu z kieszeni spodni i studiuje uważnie wyniki Lily.

— Ewidentnie powinien być Wybitny plus — stwierdza, poprawiając okulary.

— Daj mi to, idioto. — Lily z uśmiechem zabiera pergamin.

— Ale twój idiota. — Mruga do niej.

— Wolałabym jednak, aby był tym idiotą trochę rzadziej.

Przysłuchuje się ich rozmowie z rosnącym uśmiechem.

— Miejmy nadzieję, że mój chrześniak odziedziczy jednak więcej po Lily i będzie geniuszem eliksirów jak ona.

— Chrześniak? Jaki chrześniak? Lily, czy ja o czymś nie wiem? — pyta James.

— Te, te. — Syriusz obejmuje Jamesa ramieniem. — Ja sobie zaklepałem rolę ojca chrzestnego Rogacza.

— Myślisz, że oni poprzestaną na jednym? — Spogląda na Jamesa i Lily, chłopak właśnie przerzuca ją przez ramię i zaczyna łaskotać drugą ręką.

Syriusz podąża za jego spojrzeniem.

— W sumie racja. Rozejm, Puchonie.

Harry przewraca oczami.

Czas pomiędzy egzaminami spędza z Huncwotami, a gdy wreszcie kończy się ich drugi (i na szczęście ostatni) egzamin tego dnia, od razu kieruje się w stronę szklarni, zostawiając Jamesa puszącego się jak paw ze swojego Wybitnego.

Po drodze jeszcze wstępuje do pokoju wspólnego, w którym Seville uważnie studiuje podręcznik do zielarstwa, i z dormitorium zabiera tę ważną rzecz zawiniętą w brązowy papier.

Snape przychodzi wręcz w tym samym momencie. Spotykają się na ścieżce przed szklarnią. Harry nie może się doczekać reakcji, więc już sięga do kieszeni, ale ręka Severusa go powstrzymuje.

— Może najpierw wejdziemy do środka, co? — pyta.

Harry kiwa głową.

— Ale chodź szybko, muszę uwiecznić twoją minę, by móc ją potem narysować.

Kierują się do szklarni. Powoli zapada zmrok, więc Harry w środku od razu tworzy swój słoik z magicznymi świetlikami.

— Mam się bać? — pyta przekornie Snape, zamykając za sobą cicho drzwi.

— Wręcz przeciwnie. — Harry stawia słoik i od razu wyciąga z kieszeni zawiniątko, dając je Severusowi. — I jak ci się podoba? Nie mogłem przestać myśleć o tej historii. O złotej strzale i kwiecie, który symbolizował to, że uczucie wymaga poświęceń. Dlatego przerobiłem ten zegarek. Widzisz? — Dotyka palcem delikatnych wskazówek. — Są jak te złote strzały. Ale jednak nie chciałem, aby to oznaczało coś tak ponurego, dlatego ten kieszonkowy zegarek ma symbolizować prostotę. Uczucie to uczucie. Miłość to miłość. A amarylis może symbolizować dla nas czyste uczucie.

Odwraca zegarek w dłoniach Severusa, by pokazać, że tył to ususzone, czerwone amarylis. Zmniejszone i zatopione w żywicy.

— Sam to zrobiłeś?

— Podpytałem delikatnie Jamesa, ale wiesz, tylko z eliksirów jestem totalną nogą. No i może z zielarstwa. Transmutacja idzie mi naprawdę dobrze, dostałem Powyżej oczekiwań — mówi prawie na jednym wydechu. — No i jak? Podoba ci się?

— Naprawdę zrobiłeś to dla mnie?

— Nie, dla Petera. — Harry nie może na to poradzić, myślał, że Severus już zaakceptować to, że zasługuje na miłe rzeczy. I że inni cenią go na tyle, by dawać mu różne miłe podarunki.

— Dziękuję.

— Bo Mistrz Eliksirów potrzebuje mieć czym odmierzać czas, by eliksir wyszedł poprawnie. Dlatego zegarek. Bo zapomniałem tego na początku wyjaśnić — dodaje już trochę mniej pewnie.

— Naprawdę to przemyślałeś.

— No ba — odpowiada Harry. — To mały prezent w podzięce za poświęcony czas.

— Dziękuję. — Snape spogląda na niego oczami pełnymi uczucia. — Będzie mi dobrze służył.

Harry oddycha z ulgą. Nawet nie był świadomy, że aż tak się stresował.

— Cieszę się, że ci się podoba. Może nie jest to najlepszy prezent, po prostu przerobiłem zegarek, ale...

— Jest idealny — przerywa mu Severus. — Ale nie wiem czy na niego zasłużyłem.

— Co?

— Nie jestem dobrym człowiekiem — mówi cicho, nie patrząc mu w oczy.

— Wiem — odpowiada Harry.

Snape śmieje się cicho, a w tym śmiechu nie ma ani krzty radości.

— Mówię o czymś gorszym niż o moim złośliwym usposobieniu.

— Czy to ma coś wspólnego z przerwą wielkanocną?

Severus garbi się, jego palce śledzą linie płatków kwiatu zatopionego w żywicy.

— Wybrałem swoją stronę na tej wojnie. Definitywnie.

— Ach. — Nie za bardzo wie, co więcej powiedzieć.

— Nie chcę cię oszukiwać. Ty zawsze jesteś wobec mnie szczery i chcę odwdzięczyć się tym samym. Wiem, że powinienem był to powiedzieć ci wtedy przed portretem, ale obok tego, że jestem złym człowiekiem, jestem też tchórzem. I nie boję się tego mówić, bo nauczyłeś mnie, by akceptować każdą część siebie, nawet tę najobrzydliwszą.

— I uważasz, że ja jestem idealny? Idealnie dobry?

— Tak — bez cienia zawahania stwierdza Snape.

— Och, Severusie... — Ma ochotę się rozpłakać. — Nikt z nas nie jest idealny. A już na pewno nie ja. Nie będę ukrywał, że nie boli mnie twoja decyzja... — Przymyka na chwilę oczy, zbierając myśli. — Ale chyba też jestem złym człowiekiem, bo nie przeszkadza mi to, dopóki nie dosięgnie mnie bezpośrednio.

Kładzie rękę na policzku chłopaka.

— Uwielbiam cię. Jeśli wybrałeś stronę, idąc za głosem serca, nie mi to oceniać. Podążaj za swoimi ideałami, nie raniąc niewinnych, a... a ja będę trwał przy twoim boku. Nie cierpię wojny. Nie chcę brać w niej udziału. Nie rozumiem tego wszystkiego. Może dlatego że jestem głupi, ale...

— Nie jesteś głupi — stanowczo odpowiada Severus. Przykłada dłoń do tej Harry'ego na swoim policzku. — I nie wiem, czy wybrałem tę stronę, idąc za swoimi ideałami, czy po prostu... tak było wygodniej.

— Ale nie chcesz się wycofać?

— Mugole nie są dobrymi ludźmi. System jest przegniły i potrzebuje zmiany. Nie wiem tylko, czy popieram niektóre sposoby działania...

— Na wątpliwości chyba już za późno, Severusie — cicho mówi Harry.

— Tak — przytakuje Ślizgon. — Ale wątpię, aby kiedykolwiek mnie opuściły. Musiałem wybrać, w końcu i ty będziesz musiał. Ale do tego czasu chcę po prostu być szczęśliwy. Nawet jeśli to najbardziej egoistyczna rzecz, jaką kiedykolwiek zrobię w swoim parszywym życiu.

Harry po prostu go całuje. A potem jeszcze raz i jeszcze raz. Aż dziwną pustkę wypełnia tylko pożądanie. Gdy ich ręce wędrują po nagich ciałach, głowa jest wolna od natrętnych myśli.

Scałowuje gorzkie łzy z bladych policzków, a potem pyta cicho:

— Mogę...?

Severus nie musi pytać co, kiwa głową, a Harry odsłania bandaż z lewego przedramienia, ukazując czarne linie. Skóra wokół nadal jest czerwona, cieplejsza od reszty ciała. Jakby to była niegojąca się rana, która wciąż się ogni.

Przejeżdża językiem po całej długości tatuażu. Severus wzdryga się, a jego penis twardnieje pod kroczem Harry'ego. Puchon unosi wzrok i spogląda na Ślizgona, robiąc okrężne ruchy biodrami. Po chwili unosi się, by móc pocałować Severusa prosto w usta. I prosto w usta szepcze:

— Kocham cię.

Severus Snape odpowiada mu równie cicho. I równie szczerze. 

_______________________

i takim oto sposobem skończyliśmy pierwszy rozdział. pierwszy z trzech zaplanowanych. zajęło mi to 60 stron i nie wiem, czy można to nadal nazywać rozdziałem, ale niech będzie xD ludzie na ao3 dłuższe piszą. 

może jeszcze dzisiaj dostaniecie kolejną część, nie jeden z trzech rozdziałów, ale coś pomiędzy, coś  stylu kartki z pamiętnika, ja to nazywam SSS - Studium Severus Snape'a, a w dodatku tytuł tego też jest na S, więc nawet SSSS, pff

następna w kolejności jest Aksamitna Śmierć. opuszczamy Hogwart, idziemy na wojnę, mając ze sobą perspektywę Severusa. 

jak wam się podobał pierwszy rozdział? mam nadzieję, że udało się satysfakcjonująco zamknąć ten etap historii. będzie chyba mały time skip. i możliwa jest trochę dłuższa przerwa na razie, tęskno mi do Symfonii. 

trzymajcie się cieplutko!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top