Imiona kwiatów VII
Kwiat tych, których uczucie powoli rozkwita
❧
Styczeń powoli się kończy, a Harry dalej ucieka przed Snape'em. Czasami się ze sobą droczą, przedrzeźniają (bardziej ze strony Harry'ego), ale dalej trwają w pewnego rodzaju impasie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby James nie postanowił się wmieszać. Jak zwykle musi wykazać się jakim to opiekuńczym bratem nie jest. Tylko oczywiście okazuje to w najgorszy z możliwych sposobów.
Harry myślał, że James już wyrósł z tej dziecinady, że Lily go trochę zmieniła na lepsze. Ale Syriusza i Jamesa zawsze trzymają się głupie pomysły (chciałby całkowicie winić Syriusza, ale zbyt dobrze wie, że ci dwaj nakręcają się wzajemnie).
Z rosnącą wściekłością obserwuje jak Snape'a cały dzień napotykają różne przypadki: wylewające się wiadro brudnej wody, którą Filch wcześniej mył podłogi, łajnobomby w torbie, chochliki, które wylatują z za zakrętu i ciągną go za włosy, aż ostatecznie James i Syriusz okrążają Snape'a z różdżkami w dłoniach.
Harry już chce podejść, już wyciąga swoją różdżkę, ale zatrzymuje się w pół kroku. Jak teraz pójdzie i zacznie bronić Ślizgona, jeszcze bardziej go upokorzy, tym samym niszcząc ich relację, która zaczyna powoli przechodzić na kolejny etap.
Przygryza wargi. Nie chce sprawiać, by Snape czuł się niekomfortowo, wręcz przeciwnie, chciałby podnieść jego samoocenę i pokazać jak wartościowym człowiekiem jest. Jednocześnie nie może pozwolić, by dwójka Huncwotów tak otwarcie się nad nim znęcała.
Z dylematu ratuje go Lily: piękna i płonąca wściekłością. James kuli się, gdy tylko ją widzi. Snape wykrzywia wargi i coś mówi, zapewne obraźliwego dla dziewczyny, jednak Evans się tym nie przejmuje, po prostu odciąga Gryfonów za uszy.
Harry korzysta z okazji i goni za Snape'em.
— Mówiłem, że twój brat jest chujem — stwierdza Ślizgon, gdy tylko go widzi.
Siedzi na kamiennym parapecie i zaklęciami czyści plamy błota z szaty. Harry przysiada się do niego. Jest już późno, korytarze są praktycznie opustoszałe.
— Ale nie złym człowiekiem.
— Będziesz go bronić?
— Nie! — od razu odpowiada Harry. — Oczywiście, że nie — dodaje już spokojniej. — Przyszedłem tu dla ciebie, nie by bronić honoru mojego brata.
— On nie ma honoru.
Severus nie podnosi wzroku, ale Harry widzi delikatnie zaróżowione uszy. Pierś wypełnia ulga, jest na dobrej drodze, by przedostać się dzisiaj przez te mury. Porzuca więc zupełnie rolę obrońcy brata, choć podejrzewa, co może stać za zachowaniem Jamesa i obiecuje sobie, że jeszcze z nim porozmawia.
— Wiesz, że ja nie jestem Jamesem.
— Oczywiście — prycha Snape. — Za kogo ty mnie masz?
— To dlaczego traktujesz mnie z podobną podejrzliwością? Jakbym miał jakieś ukryte zamiary.
Snape unosi głowę. Jego spojrzenie jest poważne i zimne.
— Każdy je ma.
— Typowe ślizgońskie myślenie.
— Jeśli naprawdę nie uważasz, że ludzie nie mają ukrytych zamiarów, to naprawdę jesteś naiwnym Puchonem.
— Puchoni są lojalni i pracowici, przepraszam ja ciebie bardzo, panie podstępny Ślizgonie. Gdyby stereotypy były prawdą, jedyną drogą dla ciebie byłoby zostanie mrocznym czarodziejem.
Snape odwraca wzrok.
— Więc co? Przyszedłeś się użalać?
— A ten znowu... — Harry unosi wzrok, czując ogarniającą go bezsilność i wynikającą z tego frustrację.
— Teraz ty jesteś na lepszej pozycji, więc już ze mną rozmawiasz? A kiedy byłeś pod ścianą to uciekałeś jak tchórz.
— Co poradzić? Nie jestem Gryfonem. Albo wiesz co? Pieprzyć to. Chcesz porozmawiać, to proszę, śmiało: porozmawiajmy. Jeśli jesteś na to gotowy.
— Od miesiąca próbuję z tobą porozmawiać, Potter. Dlaczego miałbym nie być gotowy?
— Bo trudno będzie ci to przyjąć do świadomości, że wtedy, przed świętami, mówiłem prawdę. A ostatni pocałunek to też był dlatego.
— Dlaczego?
— Nie każ mi tego znowu wypowiadać!
— Czyli co? Chcesz się ze mną umawiać?
— Tak! — No wreszcie! Wreszcie do niego dotarło.
— Dlaczego?
Te zduszone słowa wywołują u Harry'ego sprzeczne uczucia: smutek i wściekłość. Nie wie, za którym podążyć. Postanawia jednak zrobić coś odmiennego, pociągnąć rozmowę.
— A dlaczego nie?
— Bo jestem Smarkerusem?
Harry przewraca oczami, ale w środku nienawidzi tego jak niepewnie brzmi głos Severusa.
— Nie mów, że bierzesz na serio do siebie głupie przezwisko Jamesa.
— No nie... — Harry wie, że ten kłamie. — Ale ty tak myślisz, za takiego mnie uważasz. Na pewno. Wszyscy tak myślą.
— Skąd taki pomysł?
— Bo jesteś jego bratem! — wypluwa wręcz z siebie Snape.
— No i? Już ci dzisiaj mówiłem, że nie jestem Jamesem.
Snape zaciska usta.
— Więc co? Chcesz mi powiedzieć, że ja ci się podobam?
— Tak! — Dlaczego znów wracają do punktu wyjścia?
— Ale co może ci się podobać w kimś takim jak ja?
Harry czekał na to pytanie, wręcz miał przygotowaną mowę na tę okoliczność.
— Jesteś niesamowicie inteligentny, choć marnujesz połowę tej inteligencji na sarkazm. Masz pasję i mówisz o niej w magiczny sposób. Umiesz obserwować świat. I mam wrażenie, że kochasz magię tak samo jak ja.
Snape słucha jak oniemiały, ale nie byłby sobą, gdyby nie stwierdził:
— Ale fizycznie nic ci się nie podoba.
— Nawet mnie nie wkurzaj — warczy Harry.
— Co? Ja mam cię nie wkurzać?
— Bo znowu zaczynasz z tymi kompleksami! To — chwyta jego rękę — to jest powód dlaczego się tobą zainteresowałem. Masz cudowne dłonie i piękne, głębokie oczy. Zadowolony? — Czuje, że jest cały czerwony.
— N-naprawdę tak myślisz...?
Harry czuje ulgę, słysząc te niepewne pytanie. To jakiś krok do przodu, jeśli Ślizgon z marszu nie zarzucił mu kłamstwa i ukrytych zamiarów.
— Naprawdę. Po co miałbym kłamać? Jesteś niesamowitym czarodziejem i musisz to sam zauważyć. I zrozumieć. Polubić siebie tak jak ja lubię ciebie.
— Znowu mówisz, że mnie lubisz. — Severus brzmi jakby nie dowierzał; jednocześnie bardzo chciał uwierzyć, ale bał się zawodu, jaki odczuje, gdy zaufa tym słowom, a okażą się one kłamstwem.
— A nie mogę? — przekornie pyta Harry.
— Nie wiem. — Odwraca wzrok.
— To co? Widzimy się jutro w szklarni? Moje oceny z eliksirów znów podupadły — mówi, wstając i zakładając torbę na ramię.
— Nigdy ich nie poprawiłeś.
— Dokładnie. — Harry szczerzy się. Odchodzi, ale po paru krokach, odwraca się, unosi rękę i macha energicznie.
Snape wręcz się wzdryga z zaskoczenia, ale nie marszczy gniewnie brwi, jedynie wzdycha. A Harry mógłby przysiąc, że w na jego ustach tańczył najmniejszy z uśmiechów.
Takim to sposobem ponownie wracają do rutyny, przynajmniej dwa razy w tygodniu spotykają się w szklarni, a ich rozmowy przestają być rzucaniem w siebie nawzajem oskarżeniami.
— Lubię eliksiry — mówi raz Snape, gdy siedzą na podłodze, oparci o szklaną ścianę, zajadając ciasteczka, które Harry przemycił z kuchni — ale czarna magia zawsze była tym, co było jak marzenie. W sensie... eliksiry to pewność, coś co robię dobrze. a czarna magia...
— Pasja — uzupełnia Harry, kiwając głową.
— Niezbyt można wiązać z tym przyszłość... tak naprawdę jedyna możliwość to nauka w szkole, ale ilość miejsc jest oczywiście ograniczona.
— Też kiedyś tak myślałem, moim absolutnym marzeniem było być gwiazdą quidditcha, ale potem stwierdziłem, że jednak wolę zająć się sercem tego sportu, czyli miotłami. Co nie oznacza, że nie kocham latać, ale... no. Jaka jest twoja ulubiona herbata?
— Co? — Snape spogląda na niego dziwnie. — Skąd nagle takie pytanie?
— Po prostu. — Harry wzrusza ramionami. — Przyszło mi do głowy, więc postanowiłem zapytać. Co w tym takiego dziwnego?
— Że nie miało to żadnego związku z poprzednim tematem? — Jednak widząc wyczekujący wzrok Puchona, grzecznie odpowiada: — Miętowa.
— Moja jest czarna z miodem.
Harry na chwilę milknie, myśląc nad tym, jakich słów użyć, by Snape zgodził się na jego propozycję. Jednak ostatecznie Harry pozostaje Harrym, więc jego słowa są proste i trafiające w sedno:
— Mogę cię narysować?
Wypatruje reakcji, najmniejszego drgnięcia powieki, wykrzywienia kącika ust. Snape jednak zaskakuje go kamienną twarzą.
— Narysować?
Harry kiwa głową.
— Tak. Mam szkicownik. I węgiel. Więc siedź odwrócony profilem i się nie ruszaj. — Mówiąc to wyciąga z torby potrzebne przybory.
— Profilem? — Dopiero teraz widać jakąś reakcję; głos Ślizgona lekko drży, a oczy wielkie ze zdziwienia. Ogromne i czarne jak węgiel, którym Harry zaczyna kreślić chaotyczne linie.
— Tak. — Bo to jest plan: chce sprawić, aby niepewności i kompleksy przemienić w najlepsze atrybuty, z których może być dumnych. Porywa się z motyką na słońce, ale poświęca się dla większego celu. — Nie ruszaj się. — Wskazuje na niego palcem, gdy tylko widzi, że Snape chce uciec z pożądanej pozycji.
Siedzą tak dobrą godzinę. Szkic posiada bardzo wyraźne kontrasty i mocne, szarpane, nierówne linie, które nakładają się na siebie i tworzą profil twarzy Severusa. Podbródek, mocno zarysowane czoło, zakrzywiony nos, który odpowiednio cieniuje, by nadać mu jeszcze głębszego charaktery. Bo duże nosy są oznaką silnego charakteru: samotnego hrabiego, który w ponurym zamku powoli niszczeje jak sama budowla, spędzając czas na melancholijnych przemyśleniach.
Całą melancholię właśnie i pewną tajemnicę, którą ukrywa w wyrazie oczu, skrzywieniu ust, zmarszczeniu brwi, przenosi na kartkę. Nie byłby sobą, gdyby nie oddał dłoni podpierającej podbródek (Snape krzywi się, gdy słyszy polecenie, ale posłusznie zmienia pozycję).
Dłoni poświęca najwięcej czasu. Każdy palec i każde zagięcie skóry musi mieć idealnie nieperfekcyjną linię. Bo Severus składa się z samych nieperfekcji, które razem tworzą sztukę. Sztukę pełną sprzecznych emocji, ale oddziałującą na zmysły w ten wyjątkowy sposób.
Ostatnia linia, odkłada węgiel na ziemię. Całe palce ma czarne, więc plami kartkę, gdy podaje ją Snape'owi.
— Na pamiątkę. — Szczerzy się i drapie po nosie. Oczywiście prawą ręką, która pokryta jest oczywiście ciemnym osadem.
Severus spogląda na rysunek, a potem unosi głowę, wbijając spojrzenie prosto w twarz Harry'ego. W oczach Ślizgonach jest coś, czego Harry nie umie nazwać. Mrocznego, poruszającego, a zarazem onieśmielającego. Przełyka więc ślinę, czując jak coś podejrzanie przypominającego cierń owija się wokół serca. Z każdą podobną chwilą uścisk wzmacnia się, aż ciernie nie przebiją organu, wpijając się w nie jak pijawki łaknące krwi i cierpienia.
❧
Zima powoli mija, jednak przymrozki nadal stanowią zagrożenie, szczególnie dla roślin, które poczuły pierwsze sygnały wiosny i zbyt szybko wychyliły się kiełki spod bezpiecznej ziemi chroniącej przed chłodem.
Dzisiaj wyjątkowo Harry i Severus spotykają się w niedzielny poranek. Słońce dopiero się budzi, gdy Harry z żółtym szalikiem na nosie i dwoma kubkami wrzącej herbaty, na które to rzucił zaklęcie ogrzewające.
Severus już na niego czeka. Puchon wyciąga więc czarny kubek w stronę Ślizgona.
— Twoja — mówi.
Ślizgon spogląda na niego z zaciekawieniem, unosi specjalne wieczko, którym przykryty jest kubek, by herbata się zaparzyła, i wącha.
— Mięta?
— Mówiłeś, że twoja ulubiona. — Upija łyk swojej czarnej z miodem. — To co będziemy dzisiaj robić?
— Pić herbatę — oznajmia Snape. — Dobrze, że przyniosłem herbatniki.
— Przyniosłeś nam herbatniki?!
Severus wskazuje podbródkiem na talerz pełen jasnobrązowych ciasteczek.
— Uwielbiam cię — mówi Harry, gdy sadowi się na ich zwyczajowym miejscu na ziemi. Tylko tym razem rozłożony został tam gruby koc.
W szklarni jest ciepło, ale Harry tak zmarzł, idąc tutaj, że z wielką ochotą zaczyna siorbać herbatę.
— I jak smakują?
— Mniam — odpowiada z pełnymi ustami.
Snape uśmiecha się łagodnie.
— To dobrze.
Trybiki w głowie Harry'ego zaczynają się obracać i gdyby był postacią z kreskówki w tym momencie nad jego głową zapaliłaby się żarówka.
— Nie gadaj, że ty je zrobiłeś.
Ślizgon wzrusza ramionami i odgryza jedno ramię gwiazdy. Bo herbatniki są w kształcie gwiazd i błyskawic, a Harry nie może oprzeć się wrażeniu, że ten drugi kształt został zrobiony z myślą o nim.
— Są przepyszne — dodaje, chcąc się upewnić, że Snape zrozumiał przesłanie i nie zacznie zaprzeczać czy co gorsza: kłócić się i wypierać. To na szczęście zdarza się coraz rzadziej.
— Gotowanie to jak eliksiry, ale bardziej przewidywalne.
— Na pewno mniej obleśne.
Snape śmieje się cicho. To niski dźwięk, prawie jak mruczenie pantery. Harry czuje rozlewające się ciepło, ale tym razem powodem nie jest herbata.
— Dzisiaj znowu będzie ciężki dzień — wzdycha Harry, wpatrując się w bursztynowy napój.
— Dlaczego? Masz jakiś test?
— Życie to nie tylko szkoła i testy — fuka. — Martwię się o Lily.
— A. — To jedyny komentarz Ślizgona. Wydaje się zawiedziony tematem rozmowy.
— Przeraża mnie, że tuż za murami zamku jest wojna. — Ojciec walczy w Zakonie, James ciągle mówi o tym, że dołączy, a Harry... Harry chciałby aby to nie było koniecznie.
— Niektórzy twierdzą, że już dawno przedostała się do środka. — W głosie Ślizgona pobrzmiewa rozgoryczenia, ale i pewna zaciętość, która nie podoba się Harry'ego.
— Wiem... dlatego na przykład nie rozumiem, dlaczego trzymasz się z pewnymi Ślizgonami.
— Zaczynasz mówić jak Lily.
— I bardzo dobrze. Może obojgu uda nam się przemówić ci do rozsądku.
— Powodzenia. — Uśmiech Severusa jest lodowaty.
— Naprawdę, Severusie, to nie są dobrzy ludzie. Ty się nawet nie zgadzasz z ich agendą!
— Kto powiedział, że się nie zgadzam?
Harry czuje jakby ktoś właśnie pchnął go sztyletem. Wie, że Snape uwielbia ranić innych, a słowa to jego ulubione oręże. I czasami robi to, nie myśląc o uczuciach innych. O tym jak oni się poczują. Tylko o sobie, swoim zagrożonym ego i wszystkich kompleksach, który w takich momentach jak ten właśnie wypływają na powierzchnię. Jak macki krakena, który czai się w głębinach oceanu — gdy ich nie ma w zasięgu widzenia, czujesz się bezpiecznie, zapominasz, że istnieją; jednak gdy się wynurzają stanowią bezpośrednie zagrożenie i musisz budować mury obronne, unosić tarczę.
— Jesteś półkrwi. Nie bądź hipokrytą. Zgodnie z ich logiką powinieneś leżeć martwy w rowie — warczy Harry, czując krew wrzącą w żyłach.
— Odezwał się pan idealny czystej krwi.
— Doskonale wiesz, że nie mam pojęcia o swoim statusie. Kto wie? Może jestem mugolakiem, którymi tak się brzydzisz. I wiesz co? Dobrze. Zajebiście, że tego nie wiem. Przynajmniej nie ograniczają mnie głupie zabobony bogatych dzieciaków, które wyrosły na chujowych dorosłych. — Harry może i tak mówi, ale czasami zastanawia się, kim byli jego rodzice, kim był on. Wie, że Potterowie szukali i nic nie znaleźli, jednak zamierza sam trochę poszperać, gdy skończy Hogwart. Pamięta ciotkę Petunię, może to będzie dobrą wskazówką.
— Musimy o tym rozmawiać?
— Nie, nie musimy w ogóle rozmawiać — odpowiada hardo. — Ale chciałbym. Lubię z tobą rozmawiać, ale ty za bardzo lubisz mi to utrudniać.
— To wszystko to skomplikowana kwestia — zaczyna Snape, ale Harry mu przerywa.
— Nie widzę tam nic skomplikowanego. Jedna strona chce zabijać niewinnych ludzi. To od razu skreśla z listy potencjalnych kandydatów do rozpatrzenia, gdy wybierasz stronę.
— Nikt nie chce zabijać ludzi. Muszą nadejść jakieś zmiany, inaczej czarodzieje i cała nasza kultura... Wszystko zniknie. Rewolucja rządzi się własnymi prawami.
Harry ma dość. Ponosi się i zbiera swoje rzeczy.
— Rewolucja znana jest również z tego, że pożera własne dzieci — mówi na odchodne.
Po tej rozmowie ich relacje się na chwilę psują, ale Snape przeprasza, Harry wybacza, choć wie, że nie powinien. Wracają do normy. Znów spotykają się w szklarni, Severus czasami nawet odprowadza go na treningi quidditcha. Raz nawet wspólnie robią projekt na eliksiry, Harry dzięki Ślizgonowi dostaje Wybitny.
Hogwart zauważa, że spędzają ze sobą dużo czasu. Zaczynają się plotki. Harry'ego nie martwiłoby to tak bardzo, gdyby nie wiedział jak wrażliwy na niepochlebną opinię innych jest Severus. Jednak zanim sytuacja zdąży się rozkręcić, nastaje przerwa Wielkanocna, po której nic nie jest już takie samo.
___________________
powoli będziemy odchodzić od fluffu, bo przypominam, że zaczynając czytać Amarylis godziliście się z ostrzeżeniami o angście.
myślę, że zamknę się z Imionami kwiatów w dziesięciu częściach i będziemy mogli przejść do Aksamitnej śmierci, co nie oznacza, że uroczych momentów nie będzie, po prostu będzie ich coraz mniej i mniej, i mniej...
opublikowałam Amarylis również na ao3, jeśli komuś wygodniej czytać dłuższe rozdziały, tam Imiona kwiatów podzielę na dwie części.
uwielbiam czytać wasze komentarze w stylu, że warto było czekać, na następny rozdział też warto~!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top