Imiona kwiatów V
Kwiat nieodwzajemnionej miłości
❧
Na zewnątrz panuje oberwanie chmury, a Harry z rękami w kieszeniach zmierza na szlaban z Filchem, który zarobił w trakcie ostatniego meczu. Trafił najgorzej jak się da, woźny uwielbia znęcać się nad uczniami i dla każdego starannie wybiera karę tak, by jak najbardziej uprzykrzała życie.
Oczywiście Harry kończy w lochach po łokcie w śluzie, z którego czyści kociołki. Nie ma pojęcia, co wyczyniały w nich pierwszaki i nie chce wiedzieć. Konsystencja, zapach i wyobraźnia mu wystarczą, trochę więcej informacji i nie utrzymałby obiadu w żołądku.
Koniec wita z niewyobrażalną ulgą; prostuje plecy, rozciągając obolałe mięśnie. Marzy mu się gorąca kąpiel i porządne szorowanie, by pozbyć się okropnego zapachu, dlatego od razu kieruje się w stronę pokoju Hufflepuffu. Potem czeka go jeszcze lekcja z Severusem i nie chce śmierdzieć.
— ...szlamą. Naprawdę tylko na tyle się stać?
Harry przystaje, słysząc podniesione głosy. Wychyla się zza zakrętu, obserwując sytuację. Nie potrzebuje wiele czasu: krótkie spojrzenie na grupkę Ślizgonów znęcających się nad młodszymi Puchonami i wkracza do akcji.
Nie potrzebne mu żadne ostrzeżenie, jednego ogłusza zaklęciem w plecy, drugiego związuje liną, a trzeciego kopie w kostkę, powalając na ziemię tak, że uderza podbródkiem o kamienną posadzkę.
— Zmykajcie do pokoju — instruuje pierwszaków. — Ja się zajmę tymi imbecylami.
Z uśmiechem zapowiadającym bolesne i długie tortury odwraca się do leżących Ślizgonów.
— Ładnie to tak się znęcać nad młodszymi?
— Potter — cedzi przez zaciśnięte zęby Rowle. Słowa zniekształca szczęka przyciśnięta do posadzki, z brody spływa strużka krwi. To jego musiał posłać kopnięciem na ziemię.
— Siemasz, Rowle. Co słychać tam na dole? — Harry uśmiecha się przymilnie.
— Prosisz się o śmierć.
— Po prostu uważam, że tylko tchórze znęcają się nad słabszymi. A tchórze naprawdę zachodzą mi za skórę — mówiąc to ogląda swoje paznokcie z wrednym uśmiechem, po czym kieruje zimny wzrok na leżącego Rowle'a. — Zwykłe śmiecie.
Po tych słowach zostawia trójkę Ślizgonów, ale przez całe zamieszanie stracił cenny czas, więc wkurzony wchodzi do szklarni, pewien, że Severus jeszcze nie będzie.
— Pierdoleni Ślizgoni...! Przeklęte larwy, które atakują słabszych! — Kopie w doniczkę. — Gdybym tylko mógł...!
— To co byś zrobił? — odzywa się niski głos Severusa.
Harry aż podskakuje; to jakby pajęcze odnóża wdrapywały się po jego karku. Dreszcze przechodzą przez całe ciało.
— Udusił — odpowiada śmiertelnie poważnym tonem. — Zakopał, odkopał, rozczłonkował i zakopał ponownie.
Reakcją Snape'a jest uniesiona brew.
— Nienawidzę osób, które znęcają się nad słabszymi! — dodaje, a na poparcie tych słów ponownie kopie w doniczkę.
— Więc nienawidzisz swojego brata? — pyta Snape spokojnym głosem, który jednak wybrzmiewa mocno i wyraźnie w pomieszczeniu o szklanych ścianach.
Harry odwraca głowę, spoglądając prosto w czarne oczy.
— James nie znęca się nad słabszymi.
Snape na czelność się zaśmiać.
— Jesteś naiwny.
— Wcale nie! — odpowiada Harry. — James znęca się tylko nad tymi, którzy zasłużyli.
— Uważasz, że zasłużyłem? — Od razu odpowiada Snape lekko podniesionym tonem.
— A nie? Nazwałeś Lily szlamą na piątym roku. Pamiętam to dokładnie, bo ją pocieszałem. Chujowe to było z twojej strony.
— To nie tak, że chciałem ją tak nazwać!
Tym razem to Harry unosi brew.
— Poza tym — kontynuuje lekko czerwony na twarzy Ślizgon — to zaczęło się przed Lily.
— Jeśli dobrze pamiętam, to zaczęło się od rywalizacji w eliksirach.
— No i? To go nie usprawiedliwia, byłem po prostu lepszy.
— I wcale to nie wyglądało tak, że oboje sobie dogryzaliście?
— Ale to ja byłem tym słabszym! — krzyczy, przykładając rękę do piersi.
— Nie uważasz, że jesteś w pewnym sensie hipokrytą?
Snape zamyka usta.
— Nie — warczy. — Myślę, że dzisiejsza lekcja nie ma sensu. — Po tych słowach po prostu wychodzi, zostawiając Harry'ego w towarzystwie roślin.
— Czyli kłótni też nie potrafi przegrywać — stwierdza, kładąc się na ziemi.
Do pokoju wspólnego wraca w parszywym nastroju, więc od razu kieruje się pod dormitorium dziewczyn, staje tuż przy schodach i przykłada rękę do ust by zawołać na całe gardło:
— SEVILLE!
Huk, coś upada, a potem pojawia się jego najlepsza przyjaciółka w piżamie i naburmuszoną miną.
— Czego?
— Co powiedziałabyś o człowieku, który widzi wady w innych ludziach, a swoich kompletnie nie zauważa? Albo — Harry wpada na kolejną teorię — uważa, że jego wady wynikają z przewinień innych? I skoro inni robią źle, to zupełnie go usprawiedliwia?
— Powiedziałabym, że ktoś tu ma duże problemy, przerośnięte ego zdecydowanie, ale pomieszane z nieśmiałością.
Puchonka od razu zbiega po schodach i siada przy nich, podciągając nogi pod brodę. Harry do niej dołącza.
— Wiesz w sensie masz się za niewiadomo jakiego boga, oceniasz wszystkich, ale jednocześnie boisz się konfrontacji, bo nie wypadasz w nich dobrze. W pewnym stopniu rzeczywistość przeczy temu co ubzdurał sobie twój umysł? Więc unikasz konfrontacji i plujesz jadem na wszystkich wokół.
— Łał — stwierdza Harry. — Jakbyś podała mi opis Snape'a. Co do joty.
— Patrząc na Snape'a to jego mózg to jedyny atut, nie oszukujmy się.
Harry chce wtrącić coś o palcach, ale w porę gryzie się w język.
— Dlatego tak go obwarował murami i strzeże jak największego skarbu, twierdząc jednocześnie, że jego mózg jest lepszy od innych. Całe życie czuł się gorszy, więc to jego jedyna szansa, by poczuł się dowartościowany. Dlatego diagnozuję go jako osobę z osobowością narcystyczną: gbur co myśli tylko o sobie i swoich krzywdach, nie potrafiąc zauważyć, kiedy rani innych.
— Narcyz? Bzdura. Już prędzej posądziłbym o to Jamesa.
— Ale James tak naprawdę troszczy się o innych, nie uważasz?
— Oczywiście, że tak, jest dobrym człowiekiem, ale po prostu Snape... nie wiem, powiedziałbym, że po prostu jest egocentrykiem: bardzo przejmuje się sobą i krzywdami, które mu się przydarzyły i czuje się lepszy od innych intelektualnie. W sensie... naprawdę jest dobry z eliksirów.
— I czarnej magii — dodaje kąśliwie Seville. — Więc powiesz mi dlaczego zamiast w ciepłym łóżku siedzę tutaj z tobą analizując psychikę Severusa Snape'a?
— Pokłóciliśmy się.
— Mów dalej. — Dziewczyna przybliża się trochę do niego.
— Nie wiem, czy jest co. Byłem zły, bo wpadłem na grupkę Ślizgonów znęcających się nad młodszymi Puchonami i poszedłem na moje spotkanie w szklarni z Severusem nabuzowany, co oczywiście skończyło się wielką kłótnią, że James znęca się nad słabszymi.
— A może on ma kompleks twojego brata? — podsuwa Seville, po czym ziewa przeciągle.
— Nawet tak nie żartuj. — Uderza dziewczyną w ramię.
— Ale to by nie było takie nieprawdopodobne! No bo patrz: od zawsze pierdoli o Jamesie, takie dwa koty, co się zawsze ze sobą żrą.
— To nienawiść, Seville. James nienawidzi takich ludzi jak Snape, którzy nie mają serca na otwartej dłoni i nie wyrażają swoich emocji wprost, tylko otaczają się murem kolczastym. Dla Jamesa Snape to przegryw, dodatkowo Ślizgon, który para się czarną magią.
— A co bliźniak numer dwa sądzi o czarnej magii?
— Bliźniak numer dwa uważa, że czarna magia jest nawet pociągająca.
Seville przewraca oczami.
— Muszę z nim pogadać — stwierdza Harry. — Zaraz przerwa świąteczna, a ja nie lubię pozostawiać niedomkniętych spraw.
Dlatego też następnego dnia z samego rana Harry znajduje Severusa w sowiarni (przy małej pomocy Mapy Huncwotów), kiedy ten przywiązuje list do sowy.
— Hej!
Ślizgon podskakuje, słysząc głośny i energiczny ton zza pleców. Odwraca się więc ze spojrzeniem mrożącym krew w żyłach. Przez sekundę Harry czuje się mniej warty niż karaluch. Szybko jednak otrząsa się z tego nieprzyjemnego wrażenia.
— Czego chcesz? — warczy Snape. — Dalej próbować mi wmówić, jakim świętym człowiekiem jest James Potter i powinien dostać Order Merlina za samo istnienie?
— Kiedy ja... — Harry na chwilę przykłada rękę do czoła, biorąc głęboki oddech. — Możesz przestać wyolbrzymiać? To że uważam, że James ma dobre serce, nie oznacza, że nie popełnia błędów! A o Orderze Merlina na pewno nic nie mówiłem! — Próba uspokojenia się jak zwykle nie podziałała.
— Nie mówiłeś, ale taki był sens twojej wypowiedzi! Po co przyszedłeś co? Daj mi wreszcie spokój.
— Chciałem wyjaśnić. To nie tak, że uważam cię za gorszego człowieka, bo jesteś ze Slytherinu. Myślałem, że to się rozumie samo przez się, ale z tobą, który każde słowo odbiera jako osobisty atak, muszę wszystko artykułować wyraźnie jak jakiemuś pięciolatkowi. Bo zdaję sobie sprawę, że jak wpadłem do szklarni, obrażając Ślizgonów, mogłeś poczuć się urażony. Ale to tylko dlatego że odebrałeś to jako atak na ciebie! Co totalnie nie było moją intencją. Totalnie — dodaje, kiwając głową.
— Jesteś żałosny, jeśli uważasz, że tak bardzo zależy mi na twoim zdaniu, że przejąłem się tymi słowami.
— Ta... — wzdycha Harry. — Twoje zachowanie sugerowało coś zgoła innego.
Snape rumieni się wściekle, więc szybko odwraca głowę. Bierze sowę i podchodzi z nią do okna, by mogła odlecieć z listem. Gdy wreszcie spogląda na Harry'ego jego oczy są wściekłe i czarne, jak morze szalejące podczas sztormu. Harry mógłby patrzeć w nie godzinami.
— Naprawdę, Potter, czego ty ode mnie chcesz? Wymyśliłeś te lekcje, uczepiłeś się mnie jak rzep psiego ogona i nie dajesz spokoju! — Przybliża się do Harry'ego tak, że ich nosy prawie się stykają, a oczy są na równej wysokości.
Harry oddycha ciężko, próbując zignorować fakt, że czuje jak oddycha Snape; rejestruje każdy najmniejszy ruch ciała Ślizgona. Palce mrowią, jakby przebiegał między nimi prąd.
— O co ci chodzi? — cedzi Severus, a słowa owiewają wargi Harry'ego zapachem mięty.
Wargi drżą, oddech więźnie w gardle, a w myślach pojawiają się sceny pełne obrazów, kiedy ich usta się stykają. Nie dzielą ich żadne przeklęte centymetry, uginają się pod wzajemnym oporem, ustępując natarczywej miękkości.
Snape zawsze pachnie ziołami, pieprzem, miętą, rozmarynem, czasami tymiankiem czy pokrzywą. Dzisiaj zapach suszonych ziół wdziera się w nozdrza Harry'ego, sprawiając, że ma ochotę przyłożyć nos do szyi Snape'a i po prostu powdychać. Poczuć lepką skórę, zlizać z niej pot i zatracić się w zapachu.
Tylko Harry ma takie myśli, Snape dalej wpatruje się w niego zimnym, oczekującym spojrzeniem. Harry przełyka ślinę, próbując okiełznać umysł.
— O co ci, do cholery, chodzi, Potter? — ponownie pyta. — Dlaczego nie dajesz mi spokoju!
Harry nie wie, kogo ma winić za swoją głupią odpowiedź. Za słowa ewidentnie wypowiedziane w nieodpowiednim momencie, słowa zupełnie nie pasujące do sytuacji. Jedyne co wie, to że je wypowiedział. Jak Potter z krwi i kości: głośno, z uczuciem, totalnie zapominając o rozsądku.
Pamięta dłonie: jedną chwytającą zielony krawat, drugą biały kołnierz, przybliżając ich twarze jeszcze bardziej. I pamięta same słowa. Aż za dobrze wyryły się w pamięci. Podszyte frustracją, złością i nagłym przypływem głupiej odwagi.
— Bo cię lubię, skurwysynie!
Potem przychodzi otrzeźwienie. Palce drżą, stopa lekko się cofa, gdy dochodzi do niego, co właśnie powiedział. Jaką tajemnicę wyjawił.
Buty chrzęszczą, gdy Harry odwraca się na pięcie i po prostu ucieka. Bo tak jest najłatwiej.
___________________________
first things first: przepraszam za niezapowiedzianą przerwę. totalnie jej nie planowałam, ale tak jakoś wyszło. postaram się, aby za tydzień normalnie pojawił się rozdział! bo czekają nas święta, a potem wreszcie więcej Severusa i Harry'ego.
ważne, proszę nie bierzcie psychologicznych analiz Seville i Harry'ego jako prawdy objawionej. to dwójka nastolatków, która pieprzy głupoty. jednocześnie to moja próba zrobienia analizy Snape'a, możemy podyskutować w komentarzach, co na ten temat uważacie ^.^
w sumie... chyba właśnie mamy połowę pierwszego rozdziału. będę zajebiście szczęśliwa jak uda się go zamknąć w 10 częściach.
jestem w sumie dumna z ostatniej sceny, wyszło bardziej horny niż planowałam, ale to chyba nie problem, może powinnam dodać więcej agresji tak jak planowałam, ale chyba zadowala mnie ten skołowany, horny Harry, który w emocjach palnie głupotę, a potem ucieka od konsekwencji.
love u, trzymajcie się cieplutko, widzimy się za tydzień~!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top