Imiona kwiatów IX

Kwiat poświęceń


Harry'ego budzi niezbyt delikatnie potrząsanie za ramię.

— Co się...?

— Wstawaj, Snape'owi odbiło i stoi pod wejściem do pokoju. Pierwszaki się boją. Załatw to, Potter — mówi Philip, który jest prefektem.

Przekręca się na drugi bok, odwracając plecami do chłopaka, po czym zakrywa głowę żółtą kołdrą.

— Potter. — Hendricks kopie w nogę łóżka. — Skargi są. Skargi. Ja dostaję skargi. Idź to załatw.

— Która jest godzina? — Powoli się podnosi, wycierając grzbietem dłoni ślinę z kącika ust.

— Północ jakoś? Emily z nim rozmawiała, grozi, że nie ruszy się, dopóki z tobą nie porozmawia.

— Co za upierdliwy...

...chuj — kończy już w myślach. Coś w podświadomości każe mu się zastanowić nad tym jak wulgarny stał się jego język ostatnimi czasy, jednak nie ma czasu tego roztrząsać.

Severus siedzi pod ścianą naprzeciw wejścia do pokoju wspólnego Puchonów; skubany wziął sobie książkę, by czytać, gdy czeka. Harry mruży oczy.

— Nie wyglądasz mi na umierającego — mówi, zamykając za sobą przejście. Mierzy Ślizgona oceniającym spojrzeniem. — Ani nawet na cierpiącego.

Chłopak podrywa się, gdy tylko słyszy głos. To zabawne, widzieć takiego Severusa: zmieszanego, spłoszonego i skruszonego. Zazwyczaj nosi głowę w górze, a nawet jeśli chowa się za kurtyną włosów, jego oczy ciskają błyskawice. Nawet gdy wie, że jest w błędzie, rzadko przyznaje to otwarcie.

— Harry. Jesteś — wyrzuca to z siebie z wyraźną ulgą słyszalną w głosie.

— Jestem — przyznaje niechętnie, uważnie przypatrując się twarzy Severusa, szczególnie ciemnym oczom. — Masz jakiś fetysz? Chcesz zaliczyć nocne czatowanie pod każdym z pokojów w Hogwarcie? Jeszcze Ravenclaw i twoja kolekcja będzie pełna.

Snape już otwiera usta, zapewne by rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale w ostatniej chwili się powstrzymuje. Jego oczy rozbłyskują determinacją.

— Przyszedłem przeprosić.

— Och.

Harry zostaje wytrącony z równowagi. Zupełnie nie tego się spodziewał. Może jakiegoś umniejszania winy, wyjaśnień, zrzucenia winy na Jamesa... Ale przeprosiny powiedziane wprost, bez owijania w bawełnę... wydają się szczere. A Harry jest bezbronny wobec szczerości. Przywołuje wszystko, co w sobie ma, całą zawziętość, by nie wybaczyć mu tu i teraz.

— I co? Jak to sobie wyobrażasz? Będziesz mnie ranił, ignorował, a potem przepraszał, a ja jako ten naiwny Puchon mam ci z marszu wybaczać, tak? To nie związek, Snape, to czysta trucizna.

Snape przełyka ślinę; uwydatniając jabłko Adama, które odznacza się w migoczącym świetle magicznych pochodni na ścianach.

— Słyszałeś o historii Amaryllis i Alteo? Nie — sam się poprawia. — Przecież raz mnie o to pytałeś, a ja nie odpowiedziałem. Zrobię to teraz, jeśli zechcesz mnie wysłuchać.

Harry kiwa głową, więc Severus zaczyna mówić:

— Amaryllis kochała pewnego pasterza o imieniu Alteo, ale nie potrafiła wyznać swoich uczuć. Alteo był uosobieniem wszelkich cnót, uwielbiał kwiaty. Oznajmił, że pokocha tylko tę, która podaruje mu kwiat, jakiego jeszcze nie widział. Amaryllis poradziła się więc wyroczni. Za jej radą co noc, ubrana w białą suknię, raniła się złotą strzałą prosto w serce. Z jej krwi zakwitł szkarłatny kwiat; symbol jej uczucia, ale i poświęcenia, które była gotowa ponieść, by udowodnić swoje uczucia. I to mogę zaoferować ja. Poświęcenie. Miłość tak wytrwałą, że dzień w dzień wytrwale po prostu trwa. I jest.

— Ale ja nie chcę cierpienia — stwierdza Harry łamiącym się głosem. Bierze głęboki oddech, by się uspokoić. — Nie chcę związku, który opiera się nie cierpieniu. Dlaczego miałbym chcieć, by osoba, którą kocham się dla mnie raniła? Dla mnie... przeze mnie cierpiała?

— Tu nie chodzi o to, czy chcesz, ale o to, że jestem gotowy to uczynić. Teraz to zrozumiałem.

Zapada cisza.

— Więc jak ta historia się kończy?

— Szczęśliwie. Alteo uznaje poświęcenie i odwzajemnia miłość Amaryllis. Jednak niektórzy interpretują to inaczej, że miłość Amaryllis była zbyt wielka, a Alteo nie potrafił udźwignąć jej ciężaru.

— Sądzisz, że ja będę w stanie? — cicho pyta Harry.

— Nie musisz. — Głos Severusa przyjmuje łagodny ton, to tak jakby mówił do najcenniejszej osoby, którą darzy najszczerszym uczuciem. — Wystarczy, że po prostu będziesz.

Jego spojrzenie jest tak przeszywające, że wola Harry'ego się ugina. Wyciąga rękę i łączy ich palce. A gest ten znaczy więcej niż tysiące bardziej intymnych pieszczot.

— Więc będę.

Przez chwilę ma wrażenie. że Snape płacze, ale w tak słabym świetle nie jest w stanie tego dostrzec. Dodatkowo jego uwagę zajmują błyszczące oczy, w których migocze uczucie pełne wdzięczności pomieszane z ulgą i po prostu — najzwyklejszą miłością.

Palce Harry'ego świerzbią, by je naszkicować. Zamiast tego ściska mocniej rękę Severusa.

Następnego dnia postanawia pogodzić się też z bratem. Z takim też zamiarem wchodzi do Wielkiej Sali z wzrokiem skierowanym na stół Gryfonów, ale gdy tylko widzi jak James i Syriusz rzucają sobie papierowe samolociki, które latają w pętlach za pomocą magii, zatrzymuje się. W pewnym momencie zirytowany Remus rzuca Incendio, popioły opadają na jego włosy, więc otrzepuje je jak pies. Syriusz wybucha śmiechem. Harry idzie w stronę stołu Puchonów.

Nachodzi go dziwne uczucie, że James nie zasłużył na jego wybaczenie. Jeszcze. Bo Harry stanowczo za szybko wybacza.

A może jednak w odpowiednim momencie, myśli, gdy Severus się do niego przysiada. Wymieniają uśmiechy i po prostu jedzą razem śniadanie. Harry czuje na sobie wzrok brata, więc zirytowanie jego osobą tylko się wzmaga i uparcie go ignoruje.

Ślizgon pije gorzką, mocno zaparzoną czarną herbatę, co kontrastuje z Seville, która wciąż miesza w filiżance tony cukru, które tam wsypała i które nie chcą się rozpuścić.

— Wiesz, że jest tylko określona ilość cukru, którą przyjmie ciecz? To ma swój limit — pyta z uniesionymi brwiami.

Seville jak na złość wsypuje jeszcze jedną łyżeczkę.

— Dlatego pomagam dyfuzji.

— Dyfuzja z założenia to proces samoczynny.

— Dlatego pomagam. Merlinie. — Ostentacyjnie przewraca oczami.

Harry obserwuje to cudownie absolutne oburzenie na twarzy Severusa, widzi te usta, które się otwierają, by rzucić ciętą ripostą lub obrazić wszystkie pokolenia rodziny Seville, więc powstrzymuje zbliżającą się katastrofę, kładąc rękę na kolanie chłopaka. Noga delikatnie podskakuje, a Snape rzuca mu spanikowane spojrzenie.

— Nie warto. — Kręci głową. — Ona się nie da przekonać.

Jednak sam ma ochotę podskoczyć, gdy Severus ściska ręką spoczywającą na kolanie; dłoń jest zimna, ale jej dotyk przyjemnie dodaje otuchy.

— Widzimy się wieczorem w szklarni?

— Jasne.

Po śniadaniu Harry rozstaje się z Severusem i udaje się w stronę sali do transmutacji. Mógł się spodziewać, że dopadnie go James.

— Harry! Czekaj! — krzyczy, doganiając go swoimi długimi nogami. To nie fair, że James jest taki wysoki. Harry sięga mu ledwie do podbródka.

Harry przygotowuje się na słowa przeprosin, ale to nie one padają.

— Snape ci się znowu naprzykrza?

Mruga wpatrując się w twarz brata, na ciepłe oczy i lekko przekrzywione okulary. Nie tego się spodziewał.

— C-co? — daje radę wykrztusić. Odchrząkuje i pyta. — Merlinie, James, skąd ten pomysł?

James mruga i odsuwa się nieznacznie.

— Siedział z tobą na śniadaniu. Myślałem, że może coś się stało.

— Nie mogę się przyjaźnić ze Ślizgonem?

Jego brat krzywi się i gdyby Harry nie był na niego obrażony (a może bardziej skrzywdzony zachowaniem), to by się nawet roześmiał.

— Ale ze Smarkerusem?

— To że wy macie z nim problem i dziwną relację jak pies z kotem to nie znaczy, że inni nie mogą się z nim przyjaźnić.

— Ale przecież jego ostatnie zachowanie! — James unosi rękę w bok jakby chciał pokazać na dziedziniec, na którym to się wydarzyło. — Jak możesz być okej z tym jak cię potraktował? Jak ktoś może traktować tak swojego przyjaciela?

Słodki James i jego niezachwiana wiara w przyjaciół. Gdzieś w mrocznej części serca Harry'ego boi się, że ta wiara kiedyś zgubi Jamesa. Unosi rękę, chcąc pogładzić policzek brata, ale w ostatniej chwili się opamiętuje i łapie skórę w dwa palce, rozciągając.

— Nie zmieniaj się, okej?

— Ała, ale za co? Jak będziesz tak ciągnął, to coś na pewno się zmieni — kształt mojej twarzy.

— Ciesz się, że tylko tyle. Nie powinienem ci wybaczać — mówi, puszczając policzek.

James od razu się za niego łapie i zaczyna rozmasowywać z miną skarconego szczeniaka.

— Mogę przestać tak... mocno reagować, ale to nie znaczy, że przestanę się troszczyć o swojego brata. I jeśli chodzi o mnie, to przyjaźń ze Smar... Snape'em — zmienia pod wpływem lodowatego spojrzenia Harry'ego — to średni pomysł.

— Po prostu go nie znasz. — Wzrusza ramionami Harry.

— Może. Lily też tak mówi, to może coś w tym jest.

Harry chciałby cieszyć się tymi słowami, ale wie, że jak James tylko wróci do Huncwotów to znów się zradykalizuje pod wpływem Syriusza. Po prostu teraz przemówiły do niego argumenty Harry'ego i autorytet Lily, jednak Łapa to specjalna postać w życiu Jamesa. Są zbyt podobnie różni.

Pod wpływem tych słów Harry przytula przelotnie Jamesa, a przynajmniej tak planuje, bo brat nie ma zamiaru szybciej wypuścić go z objęć. Chucha w jego włosy i mówi:

— Po prostu musisz pamiętać, że ja zawsze dla ciebie jestem. Rodzina trzyma się razem.

Przez cały dzień Harry nie może doczekać się spotkania w szklarni. W końcu to pierwsze, od kiedy są na takim etapie relacji. Zupełnie nie uważa na zajęciach, jego głowę wypełniają czarne oczy i smukłe dłonie. Jednak gdy zbliża się umówiona godzina, zaczyna się stresować.

W głowie pojawiają się najczarniejsze scenariusze, które jednak znikają, gdy widzi Snape'a, który czeka na niego przy transmutowanym stole, na którym stoi kociołek, a wokół leżą naręcza przeróżnych ziół.

— Mam to wszystko rozpoznać? — pyta z lekką niepewnością.

Severus unosi ciemną brew. Stojąc tak w czarnej szacie i rękoma założonymi na piersi wygląda jak nauczyciel, który były postrachem uczniów.

— Powinieneś. Wszystko to przerabialiśmy.

— Tak. — Harry kiwa głową. — Powinienem jest tu słowem kluczowym.

— No dalej, chodź tu.

Severus przekrzywia głowę, czekając aż Harry zostawi torbę i stanie obok niego. Puchon nie może się powstrzymać i całuje go w policzek, by potem z satysfakcją obserwować czerwieniejące uszy.

— Mamy się skupić na eliksirach. Chcę, abyś to zdał — mówi Severus, nie patrząc na niego. Obie dłonie spoczywają na blacie stołu, więc Harry przykrywa jedną z nich swoją.

— Miło, że tak się troszczysz.

Szczerzy się, gdy Snape rzuca mu pełne oburzenia spojrzenie.

— To ty chciałeś to zdać.

— Tak, tak powiedziałem, ale nie wyłapałeś, że to była tylko i wyłącznie wymówka by spędzać z tobą czas? — Spogląda na Severusa z ukosa, który to stoi jak wmurowany. Harry parska delikatnie śmiechem.

— Aż tak ci się podobam? — To ciche pytanie niesie ze sobą tak wiele niepewności, a jednocześnie ulotnej nadziei, która mogłaby zostać stłamszona jednym prostym słowem.

— Nawet bardziej.

Harry nie chce tłamsić tej nadziei, wręcz przeciwnie, dlatego staje lekko na palcach i łapie chłopaka za policzki, by obniżyć jego głowę tak, by ich usta mogły się zetknąć. Z ulgą staje na całych stopach, po czym z jego ust wydobywa się ciche westchnienie zaskoczenia, gdy Severus oddaje pocałunek z pasją, której się po nim nie spodziewał.

Szeroką dłoń kładzie na talii i przyciąga ich ciała do siebie. Harry odrywa usta na chwilę, by zaczerpnąć oddech, ale już po paru sekundach całują się ponownie.

To pierwszy raz gdy całują się tak na poważnie, gdy Harry może wpleść rękę w te gęste, długie włosy, a Snape w tym samym czasie językiem wyznacza ścieżkę na szyi Puchona.

Ostatecznie nie robią zbyt dużych postępów w nauce eliksirów. Harry siada na stole, oplatając nogami Severusa i bawi się palcami jego dłoni. Chłopak pozwala na to ze stoickim spokojem, choć rzuca co chwilę pełne konsternacji spojrzenia, jakby nie rozumiał, że Harry z własnej, nieprzymuszonej woli go dotyka.

— Więc jaki jest nasz status? — pyta Severus.

Harry unosi głowę. Po unikaniu wzroku i zaczerwienionych uszach poznaje, że Snape jest niepewny odpowiedzi.

— Pod wejściem do pokoju wspólnego byłeś bardzo pewny.

Snape widocznie się krzywi, jakby sama myśl o tym, co zrobił go bolała.

— To było pod wpływem chwili — mówi.

— Czyli co? Nieszczere?

— Nie! — zaprzecza gwałtownie. Wręcz w panice ściska jego dłonie i przyciska do serca. — Bardzo szczerze. Tylko zazwyczaj nie jestem taki... wylewny. I chciałbym wiedzieć, na czym stoimy.

— Ja aktualnie siedzę. — Szczerzy się Harry, za co zostaje uszczypnięty w nos, który marszczy w reakcji. — Ała.

Severus śmieje się cicho.

— Czasami jesteś nawet uroczy.

Harry mruży oczy.

— Myślisz, że jesteś taki zabawny? To...

Zostaje uciszony krótkim pocałunkiem.

— Po tym to chyba nie ma wątpliwości, że jesteśmy w relacji, prawda?

— I... powiemy o tym wszystkim? — Snape brzmi bardzo niepewnie.

— Hej, nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Nie chcę mieć zbyt publicznego związku, ale to nie znaczy, że chcę go trzymać w tajemnicy przed najbliższymi.

— Rozumiem.

Harry'emu nie podoba się w jakim kierunku poszła ich rozmowa, chociaż wie, że teraz przynajmniej każdy ma pewność, że tkwią w tym razem.

— Więc myślę, że idealnym dowodem na siłę twoich uczuć będzie przyjście na mecz quidditcha twojego ukochanego chłopaka.

— Nie cierpię quidditcha — stwierdza Snape, po czym opiera głową na ramieniu Harry'ego.

— Nie każę ci go lubić, tylko przyjść na mecz.

— Po co miałbym przychodzić na mecz, kiedy nie lubię tego sportu? Bez sensu. — Odsuwa się, by spojrzeć Harry'emu w oczy.

— A jest jakikolwiek sport, który lubisz?

— Nie.

Harry śmieje się cicho.

— Tak myślałem.

Potem siedzą pod ścianą i rozmawiają. Intymne rozmowy dotyczą praktycznie wszystkiego, Harry w pewnym momencie kładzie swoją głowę na kolanach Severusa i wzdycha. Otwiera oczy i wpatruje się przez chwilę w Ślizgona.

— Więc co spowodowało tę zmianę po przerwie wielkanocnej?

— W sensie?

— Nie udawaj idioty. Dobrze wiesz.

Harry czuje się trochę nieswojo tak wyciągając informacje, bojąc się trochę, że to zbyt szybko aby oczekiwać takiej prawdomówności, ale z drugiej strony wie, że zasługuje, by to wiedzieć.

— Można powiedzieć, że... sytuacja w domu. — Severus bawi się jego włosami, długie palce czasami gładzą to czoło, to policzek, to ucho. — Po prostu odreagowywałem.

— Hm... I gang młodych śmierciożerców był ci do tego niezbędny?

— Bardzo — sarka Snape.

— A nie mówiłeś w sumie, że spędziłeś przerwę z nimi?

Snape odwraca wzrok.

— To skomplikowane.

— Nie chcesz, nie mów. — Harry wzdycha i podnosi się, siada okrakiem, by unieść podbródek Snape'a tak, aby ich oczy się spotkały. — Ja nie mogę cię zmusić do mówienia...

— Mógłbyś użyć veritaserum — rzuca Ślizgon.

— Przecież wiesz, że bym w życiu nie uwarzył. Prędzej powstałaby z tego trucizna.

Snape odchyla głowę, śmiejąc się, a Harry z uśmiechem obserwuje to niecodzienne zjawisko. Potem przykłada swoje czoło do tego Severusa i mówi cicho:

— Ja chcę ci zaufać. Ufam ci. I szanuję prywatność. Dlatego nie chcę cię zmuszać do mówienia, ale musisz wiedzieć, że zawsze z chęcią cię wysłucham, okej? Moż...

Severus zamyka mu usta pocałunkiem. 

_____________________________

uwielbiam tę część. szczególnie wyznanie Severusa na początku. 

powoli kończymy Imiona, wreszcie chciałoby się powiedzieć, więc trzymajcie kciuki, może na święta wrzucę ostatnią część Imion i przejdziemy do drugiego rozdziału ^.^ 

scenę z czekaniem pod wejściem do pokoju wspólnego i żart z odniesieniem do tego jak to było z Lily to to, co dawno chciałam w tej historii zrobić. czuję satysfakcję, że wreszcie się udało!

wciąż zapraszam na discorda, gdzie są spoilery, pogadani, polowania na kinder joy i wiele innych, linki wygasają, więc najlepiej jak napiszecie na priv i wyślę wam aktualny ^.^

widzimy się niedługo~! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top